171223
W trójkę, ja i dwoje Ukraińców, obsługujemy karuzelę na
jarmarku świątecznym w Białymstoku. Praca nie jest fizycznie ciężka, ale
uciążliwa owszem. Trzeci tydzień tutaj jestem, a nawet przez
chwilę nie widziałem słońca, niemal codziennie pada deszcz, a na
grzbiecie całymi dniami noszę górę ubrań. Mijają dni chmurne,
mokre i krótkie; w najbardziej ponure już o godzinie 15 zmierzch
jest wyraźnie widoczny, a kwadrans później jest praktycznie
ciemno. Wieczorami, a właściwie nocami, ponieważ pracę kończymy
między 21.30 a 22.30, oglądam filmy przyrodnicze; ta kuracja
pomaga, chociaż budzi tęsknotę za wędrówką, zielenią i
słońcem. Te białostockie dni są też monotonne z powodu
powtarzalności wykonywanej pracy, ale udaje mi się nie poganiać
czasu. W miarę upływu lat ta sztuka wychodzi mi coraz lepiej, bo po
prostu czas cenię bardziej. Częściej niż kiedyś nie tylko
uświadamiam sobie jego niepowtarzalność, ale i tak czuję. Dobre
dni można przeżywać właściwie niezależnie od okoliczności, od
świata zewnętrznego, chociaż taka umiejętność łatwą nie jest.
Tyle
tytułem wstępu, przejdę do tematu głównego.
Na
co dzień mając kontakt z klientami, obserwuję ich zachowania i
reagowania, także zmiany w miarę upływu lat, a w tej branży
pracuję od 1982 roku, mam więc znaczną skalę porównawczą.
Pisząc w największym skrócie: dawniej znacznie częściej miałem
do czynienia z ordynarnymi (nierzadko wprost z chamskimi i
niebezpiecznymi) ludźmi, teraz jest ich znacznie mniej, natomiast
przybywa ludzi grzecznych, ale mających dziwne oczekiwania, które
postrzegam jako znamię obecnych czasów.
Zmienność
odczuwania upływu czasu u klientów
W
ciągu tygodnia chętnych na jazdę jest mało, ale w weekendy bywa
ich aż nadto. Stojąc w kolejce do kasy rozmawiają, a gdy już są
przy okienku bywa, że zaczynają ustalać ile kupić biletów, kto z
ich grupy chce jechać, kto ma płacić. Takie scenki potrafią trwać
dłuższą chwilę i nie można poprosić o szybsze podjęcie decyzji
ponieważ ryzykuje się ich ostrą reakcję. Po odejściu od kasy też
mają czas: trwają rozmowy, przewijanie treści ekranów telefonów,
robienie zdjęć. Zachowują się po prostu jak ludzie spokojni i
nigdzie się nie spieszący, gdy jednak już się zdecydują jechać
i okaże się, że w tej chwili nie mogą wejść ponieważ nie ma
miejsc albo karuzela jest w ruchu, nagle ich czas przyspiesza, staje
się bardzo cenny.
–
Za ile będzie można wejść?
–
Za parę minut – odpowiadam.
–
To znaczy za ile? Wiem pan czy nie?
–
Za 2 minuty i 28 sekund – ciekawe, czy taka odpowiedź zadowoliłaby
klientów.
Ich
czas ponownie zwalnia w sposób radykalny gdy skończą jazdę. Nadal
będąc na karuzeli robią sobie zdjęcia, czasami całe sesje
zdjęciowe z ustawianiem pozycji, opowiadają o wrażeniach, szukają
swoich, prowadzą małe dzieci za ręce do wyjścia, a na schodach
uczą je pokonywania stopni udzielając instrukcji krok po kroku.
Blokują w ten sposób możliwość wejścia klientów oczekujących,
ale broń nas Panie Boże przed pokusą poproszenia ich o pośpiech,
o wzięcie dziecka na rękę albo przerwanie sesji zdjęciowej, bo
przecież oni mają prawo, a my jesteśmy nieuprzejmi. Mają czas i
oczywiście mają prawo.
A
nowi klienci czekają. Problem w tym, że akurat ich czas już
przyspieszył, co potrafią wyrażać słownie.
Aby
być uczciwym dodam, że białostoccy klienci są w ścisłej
czołówce mojego rankingu dobrych, bo spokojnych i kulturalnych,
klientów. Wulgarne zachowania zdarzają się nader rzadko, tyle że
jak wielu klientów w różnych miastach, tak i oni mają dużo praw,
a gdy im to odpowiada, nawet bardzo dużo – podobnie jak oczekiwań.
Daleko
od nas jest lepiej
Kiedy
okrągły podest karuzeli opuszczą ostatni klienci, proszę
oczekujących o zajmowanie miejsc i wtedy obserwuję stale
powtarzającą się scenkę: ludzie wchodzą, część z nich skręca
w lewo, część w prawo, ale nie wsiadają do najbliższych gondoli
tylko pędzą dalej po obwodzie podestu. Po chwili dwie grupy ludzi
idących z przeciwnych stron zderzają się ze sobą, odbijają i
zaczynają szukać wolnych gondoli. Różnie z tym bywa, ponieważ
idący za nimi ludzie zajmują miejsca. W rezultacie dość często
słyszę żale, a bywa, że i pretensje. W ostatnich dniach
dwukrotnie słyszałem taką uwagę:
–
Byłam pierwsza i nie zdążyłam wsiąść!
Ten
odruch obserwuję w wielu sytuacjach od lat. Pamiętam czasy
zatłoczonych pociągów, gdy ludzie pędzili korytarzem wagonu
mijając wolne przedziały. Gdzie i po co tak pędzili? Dalej, bo tam
będzie lepiej. Dlaczego tak sądzili? Bo tkwi w nas takie
spodziewanie, zapewne wrodzone jak wiele, bardzo wiele naszych
zachowań i sposobów reagowania. Proszenie o zajmowanie miejsc w
najbliższych gondolach (a są identyczne) niewiele daje, ponieważ
nie posłuchają i pójdą dalej, albo wyrzucą z siebie oburzone
pytanie:
–
To ja nie mogę wybrać sobie miejsca?!
Oczywiście,
że możecie, wszak macie prawo.
Moje
zarobki nie zależą od ilości obsłużonych klientów, a staram się
o skrócenie czasu wymiany klientów ponieważ uważam, że pracę,
za którą dostaję wynagrodzenie, powinienem wykonywać dobrze.
Ze
słuchaniem naszych poleceń też jest różnie. Dla mnie to
naturalne, że w takich miejscach jak karuzele mam dostosować się
do instrukcji osób obsługujących, ale wielu ludziom ta zasada nie
jest znana, co potrafią dosadnie wyrazić.
W
pracy obserwuję też rosnące oczekiwanie rodziców dbania o ich
dzieci. Jest to zrozumiałe, a nawet oczywiste, w czasie korzystania
dziecka z karuzeli, ale ludzie rozszerzają je także na sąsiedztwo
i wtedy, gdy nie są klientami. Zdarza się, że dziecko próbuje
pokonać jakieś ogrodzenie czy otworzyć barierkę, a rodzic nie
reaguje. Upomniany o zajęcie się swoim dzieckiem potrafi
powiedzieć, że jest „na imprezie” i dlatego to nie on (ona), a
organizator ma dbać o bezpieczeństwo jego pociechy.
Bywa
też odwrotnie: obserwuję nadopiekuńczość u mam. Wprowadzą
dziecko, usadzą, poprawią czapkę i rękawiczki, dwukrotnie
poproszą mnie o sprawdzenie zabezpieczeń, odchodzą i wracają
zauważywszy źle zawiązany szalik, kolejny raz nakażą dziecku
mocne trzymanie się i dalej stoją obok gondoli nie mogąc się
zdecydować na zostawienie dziecka samego; idą do wyjścia dopiero
na naszą prośbę. Mimo opóźniania uruchomienia maszyny nie
krytykuję takich zachowań, wszak są zrozumiałe, dla mnie bywają
nawet ujmujące, a opisuję jedynie dla uzupełnienia kolorytu. Przy
okazji: wiele mam straszy dzieci nakazując im mocne trzymanie się
aby nie wypadły, a przy tym nie słuchają naszych zapewnień o
bezpieczeństwie i braku konieczności trzymania się; akurat takie
ich zachowanie stanowczo mi się nie podoba, tak jak dość częste
uszczęśliwianie dziecka na siłę, kiedy ono nie chce jechać.
Obowiązuje
jedna cena dla dzieci i dorosłych, a karuzela jest przeznaczona dla
dzieci, chociaż dorosła osoba (z trudem) się mieści. Znaczna
część klientów oczekuje zniżki dla swoich pociech. W moim
rozumieniu to tak, jakby pytali się w przedszkolu, jaka jest zniżka
dla dzieci. Zdarzają się komiczne sytuacje, gdy zwalisty mężczyzna
ważący na oko minimum 100 kilo kupuje bilet dla siebie i dziecka
chcąc zniżki, no bo przecież dziecko jest małe.
Trudne
do zrozumienia zachowania klientów na karuzeli, i chyba tylko tam
Najczęściej
spotykanym jest ich zaskoczenie gdy słyszą prośbę o bilet.
–
„Nie wiedziałem, że będzie potrzebny.” „Nie wiem, co z nim
zrobiłem.” „Mąż go ma. O, tamten w brązowej kurtce!” „Nie
mogę go znaleźć, ale jeśli pan nie wierzy że kupiłam, proszę
zapytać kasjerki!” Przed tą pracą nie wiedziałem, jak
przepastne mogą być torby damskie i jaki w nich bywa bałagan;
teraz wiem, ponieważ wiele razy stałem nad klientką nerwowo
przeszukującą nieskończoną ilość przegródek torby lub
portfela. Rzadko, ale jednak zdarza się, że wypraszamy osobę nie
mającą biletu, czy zgodnie z jej twierdzeniem nie mogącą go
znaleźć, a co się wtedy nasłuchamy o naszej kulturze, to tylko my
wiemy.
Pada
deszcz. Gładką plastikową płaszczyznę siedzenia wycieramy
ścierkami, ale do suchego się nie da, mimo zamienienia kiosku
sterowniczego w suszarnię. Klientka (mężczyźni rzadziej) przed
zajęciem miejsca sprawdza go ręką i mówi: „Tutaj jest mokro”.
Częściej słyszę wtedy zdziwienie niż pretensje w głosie, i
właśnie to zdziwienie dziwi mnie. Przecież pada deszcz; widać,
jak z każdą sekundą przybywa kropel wody na wytartym przed chwilą
siedzeniu.
Kiedy
jest kolejka chętnych do jazdy, często znajduje się ktoś, kto
żąda (nie prosi, a właśnie żąda ostrym tonem) ustawienia ich w
kolejkę. Dorosłych ludzi przed jedyną bramką wejściową! Kiedyś
próbowałem tak robić, ale już przy pierwszej próbie usłyszałem
„Pan mi nie będzie kazał co mam robić”.
Krótko
o polszczyźnie
Klienci
mają do dyspozycji pedał, którego naciskanie zmienia wysokość
jazdy; ponieważ ta funkcja nie jest znana, każdemu tłumaczymy
działanie. W dzień dużego ruchu powtarzam te same słowa setki
razy, dlatego starałem się maksymalnie skrócić instrukcję; udaje
mi się wszystko zawrzeć w dziesięciu słowach.
Jedna
z klientek po wysłuchaniu instruktarzu krzyknęła:
–
A! Czyli generuje się podnoszenie!
To
słowo stało się uniwersalne. Generować można wszystko, nie tylko
dzieci, pismo na kartce, poborowych do wojska (autentyczne!) i dziesiątki
najróżniejszych różności, ale też podnoszenie gondoli w
karuzeli.
Mój pokój. Jest ciepły i czysty, ale mebli w nim niewiele. Cóż, z torbami spędziłem połowę swojego życia.
Piesi
na przejściach
Każdy
kierowca wie, jak w ciągu ostatnich paru lat znacznie zmieniły się
zwyczaje pieszych i kierowców na przejściach oraz policjantów
oceniających zachowania uczestników ruchu.
Zmiana
w przepisach o ruchu drogowym była niewielka, ponieważ dodano słowa
o pierwszeństwie pieszego wchodzącego na przejście. Zgodnie z
logiką i definicją, te słowa powinny oznaczać moment
przekraczania granicy przejścia, czyli na ogół krawężnika: jeśli
pieszy jedną nogą minął już krawężnik ma pierwszeństwo, a
krok wcześniej pierwszeństwa nie ma. Co z tego wyszło, wszyscy
wiemy: w praktyce przepis rozszerzono prawem kaduka, i teraz można
dostać mandat nawet wtedy, gdy pieszy dopiero zbliża się do
przejścia. W oczywisty sposób zmniejsza to płynność ruchu i
wprowadza niepewność kierowców, ale chciałem tutaj zwrócić
uwagę na inny skutek tak pokracznie interpretowanego przepisu: otóż
piesi jeszcze mniej niż wcześniej zwracają uwagę na zbliżające
się do przejścia samochody. Wzrosła liczba ludzi wchodzących bez
sprawdzenia, czy wejść mogą, czy nie ma samochodu tuż przed
przejściem. Wchodzą w ogóle nie patrząc na boki! W rezultacie
wzrosła o 30% ilość zdarzeń na przejściach po wprowadzeniu tej
zmiany, a ściślej: jej nieprawidłowej interpretacji. Ustawodawca
chciał zwiększyć bezpieczeństwo pieszych, wyszło na odwrót
ponieważ… tutaj w końcu docieram do sedna. Piesi uznali, że mogą
wchodzić kiedy zechcą, bo mają prawo. Tak po prostu. Mają prawo.
Uogólniając,
myślenie i spodziewanie rosnącej liczby ludzi jest proste jak cep:
ja mam prawa, nie mam obowiązków. Za moje bezpieczeństwo mają
dbać inni, ja nie muszę. Moje prawa są najważniejsze, prawa
innych ludzi mało albo wcale się nie liczą. Tylko taki stary i
przez to nieprzystający do współczesności człowiek jak ja
przyspiesza kroku na przejściu widząc nadjeżdżający samochód,
no bo po co kierowca ma hamować, skoro mogę przejść szybciej...
Tutaj możecie przeczytać o najbardziej znanych (i najbardziej
absurdalnych) oczekiwaniach tego rodzaju.
Kobieta
uciekając z dyskoteki przez okno aby uniknąć zapłacenia rachunku
potłukła się i za to sąd przyznał jej odszkodowanie od
właściciela lokalu! Ktoś rzucił butelkę na podłogę, po chwili
przewrócił się na niej, i dostał odszkodowanie! O czym tak
naprawdę świadczą te przypadki?
Nawiążę
do wcześniejszego mojego tekstu w którym pisałem o szkodliwym
wpływie na ludzi długotrwałego dobrobytu i spokoju. Zbytnia
dbałość prawa o nas też nam szkodzi, ponieważ z reguły
zamieniana jest w paranoję, której amerykańskie odszkodowania za
gorącą kawę nie jedynymi są przykładami. U nas, w Europie i w
Polsce, procesy przekształcania dobrych intencji w paranoję,
chociaż niekoniecznie kawową, też narastają.