Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka o miłości w górach. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka o miłości w górach. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 października 2023

Moje książki

 301023

Dużo czasu minęło od ostatniego tekstu o moich książkach, może więc chociaż ten krótki post ze zdjęciami i linkami zamieszczę.

Zdjęcia książki o Jasiach z bloga Bookiecik:

 


Tutaj z bloga Zaczytanie:

A tutaj widać półkę stojącą gdzieś w UK. Zdjęcie wykonane przez Sleetta, czytelnika moich książek.


 

Zdjęcie z bloga Oaza Recenzji:

 


Zdjęcia Anny Kruczkowskiej:





Pani_Wu też napisała o mojej książce:


O mnie i moich książkach najwięcej napisała Wioleta Sadowska:











Wiele jest cytatów na tych blogach, ale też na różnych portalach „książkowych”, na przykład Lubimy Czytać, tutaj wkleję (no bo czy można cytować siebie?) te dwa:

„Chciałbym… czego właściwie? Czy nie wiecznego zachłyśnięcia? Ciągłego oczarowania? Tak, właśnie tego!

„Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".

Tak trzeba, tylko... jak to zrobić?

sobota, 22 października 2022

Recenzje książki o Jasiach

 

221022

Na portalu Lubimy Czytać zauważyłem tekścik o mojej książce.

Zapraszam do lektury.

* * *

Czy to nie fascynujące odkrywać emocje zamieszkujące ludzkie serce?
"Miłość, muzyka i góry" przeniosła mnie w świat emocji pewnego człowieka.
Szłam wraz z nim po ścieżce wydeptanej przez uczucia, emocje i pragnienia.
Dostrzegałam szczegóły namalowane przez słowa, nawet gdy mówiły o prostych rzeczach.

Sama fabuła wydaje się prosta.
Nie ma tu pędzącej akcji.
Pewne aspekty są przewidywalne, ale... Wchodzę ostatnio w inny wymiar czytelnictwa. Bardziej doceniam prostotę splecioną z uczuciowością.
W tej powieści było wszystko to, czego było mi potrzeba.
.
Za możliwość jej przeczytania dziękuję Karo @flatreads która zorganizowała bookture właśnie z tą powieścią. Gdyby tego nie zrobiła, być może ten tytuł zagubiłby się w oceanie innych książek. I nigdy byśmy się nie odnaleźli.

* * *

Autorka drugiej recenzji prowadzi bloga „Oaza Recenzji Mirki Dudko”, i tam skopiowałem poniższy tekst oraz zdjęcia.


 

* * *

ten świat wcale nie jest taki ładny. Ten świat coraz częściej ocenia człowieka po zasobności portfela lub według jego znaczenia. Mniej w nim miłości, a silniejsza jest pogoń za bogactwem i znaczeniem.”

Uwielbiam góry, mimo że mieszkam na terenach nizinnych. Doceniam ich majestat i piękno, spokój ale też grozę. Chodząc po urokliwych ścieżkach dociera do nas wielkość Matki Natury, jej porządek i magia. Z tego względu skusiłam się na książkę pt.: „Miłość, muzyka i góry” szukając tego rodzaju odniesień w zamieszczonej w niej historii.

Krzysztof Gdula jest synem, mężem, ojcem i dziadkiem. Z wykształcenia i z pracy – technik, a humanista z przekonań i zainteresowań. Uwielbia włóczyć się po górach, słuchać barokowej muzyki, czytać i pisać książki. Na swojej stronie przyznaje, że bywa marudny i jest czasami smutasem. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.) oraz "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.). Wśród wielu jego tekstów na blogu jest takich, które opowiadają o górach, zwłaszcza Sudetach. Opisuje w nich swoje wędrówki, by pokazać czytelnikom piękno górskich szlaków ale też zrozumieć siebie i swoje odczucia. 

Inspiracją do napisania powieści „Miłość, muzyka i góry” stały się uroki Gór Kaczawskich. W czasie jednej z wędrówek w 2014 roku, powstał zarys historii dwojga ludzi, którzy spotkali się w nietypowy sposób. Jak pisze autor: „Usiadłem na brzegu lasu i mając przed sobą ładny widok, zamyśliłem się” i wówczas ujrzał oczami wyobraźni dwoje Jasiów czyli Jana i Janinę. 

Jan kocha góry a szczególną miłością darzy Góry Kaczawskie, gdzie ma swój dom i lubi wędrować swoimi ulubionymi szlakami. Pewnego dnia, w czasie jednej z takich eskapad, spotyka piękną dziewczynę z warkoczem, która siedzi pośród krów i sprawia wrażenie, jakby była nie z tego świata. I faktycznie tak jest, gdyż okazuje się, że według niej, właśnie dwa lata temu skończyła się wojna, w której zginęły wszystkie jej bliskie osoby. On uznaje ją za wariatkę i nie rozumie co się wokół niego dzieje, tym bardziej, że nagle znikają znane widoki a krajobraz przypomina czasy powojenne. Jasia ma do niego jedną prośbę, by on zabrał ją do siebie, do swego świata. Gdy przystaje na jej prośbę, ponownie znajdują się w XXI wieku. I tak zaczyna się ich wspólna droga, droga dwóch serc, które pochodzą z dwóch różnych, jakże  odmiennych światów…

Okładka jest bardzo skromna a przy tym prosta w swoim wyrazie. Na czarnym tle umieszczony został obrazek, na którym widać dziewczynę grającą na skrzypcach i unoszącą się wśród górzystych krajobrazów. Książka ma nieco mniejszy format, niż inne standardowe publikacje oraz miękką oprawę bez skrzydełek. Natomiast treść została wydrukowana na szarym tzw. ekologicznym papierze z wyraźną czcionką i z zachowaniem szerokich marginesów. Nie ma w niej rozdziałów ani osobnych części. Całość ujęta w jednej, ciągłej formie ale poszczególne epizody z życia Jasiów oddzielone zostały jedynie akapitami. Dużo w niej jest dialogów, niewyszukanych, zwyczajnych i oszczędnych. Czuć w nich troskę, czułość i wzajemną miłość. 

Na zaledwie 140 stronach autor zawarł eteryczną opowieść o miłości z muzyką i górami w tle, w której funkcjonują obok siebie dwa światy: realny i fantazyjny. Przelał na papier historię, która mocno odbiega od rzeczywistości opisując piękno w najczystszej postaci. 

W twoim świecie niewiele można było mieć za pieniądze, tutaj więcej, niż możesz sobie wyobrazić.
Miłość też?
- Nie. Ale jej namiastki, udawanie.
- To nie miłość.
- Nie, ale wielu ludziom tyle wystarczy, jeśli tylko mają pełny portfel i mocne przeżycia, jeśli coś wiruje wokół nich.”

Najważniejszym i głównym motywem jest miłość, dlatego w tytule ten wyraz jest wyszczególniony większą czcionką. To miłość wprost bajkowa, wyjątkowa i niecodzienna, która niczego nie żąda, nie obiecuje, nie narzuca lecz po prostu JEST. Szczera, czysta, pełna zrozumienia i empatii. 

Pan Krzysztof Gdula ukazał miłość idealną, wrażliwą, delikatną i bezwarunkową. Miłość, o jakiej marzy Jan (i chyba nie tylko on), który w swoim życiu miał wiele kobiet ale z żadną nie zaznał szczęścia. Tym samym autor stawia pytanie czy w dzisiejszym świecie taka miłość jest realna i co oznacza pojęcie miłości prawdziwej? Pokazuje, że w świecie własnej wyobraźni wszystko jest możliwe i możemy być tam, gdzie chcemy i z kim chcemy. Jednak co się wydarzy, gdy okaże się, że to wszystko jest jedynie wytworem naszej wyobraźni?

Egzemplarz książki otrzymałam od portalu: sztukater.pl

czwartek, 9 grudnia 2021

Brzozy we mgle

 051221

Po przyjeździe w góry często siedzę w samochodzie czekając na początek dnia, dzisiaj dzień zaczął się beze mnie. Z powodu zaśnieżonych dróg jechałem w tempie starego żółwia, w rezultacie wyruszyłem na szlak z lekkim opóźnieniem. To pierwsza od ponad półrocza prawdziwie zimowa wędrówka, więc mam jak tłumaczyć swoje niepomyślenie o skutkach padającego śniegu.

Tak, dzień był zimowy. Co prawda mrozu nie było, termometr wskazywał około zera, ale z szarego, ciężkiego nieba niemal cały dzień padał mokry śnieg, a były i mgły. W dolinach widziałem na kilometr, może dwa, bliżej szczytów widoczność spadła do dwustu metrów, a kolorów tyle wypatrzyłem, ile liści na bukach. Widziałem przytłoczone brzydkimi chmurami monochromatyczne zimowe krajobrazy, ale też klasycznie zimowy las z ośnieżonymi świerkami. 


Szybko
okazało się, że nad słoneczne jesienne widoki większą wartość miał dla mnie powrót w moje góry i zobaczenie je takimi, jakimi najczęściej widywałem przez wszystkie minione lata. Czułem ulgę i zadowolenie, a nade wszystko rozczulenie; byłem u siebie.

Dobrze zrobiłem jadąc w moje góry, nie w Góry Wałbrzyskie, a takie myśli miałem, bo tutaj pomagała mi pamięć. Tam, gdzie wzrok grzązł w mgle, wspomnienie przypominało mi widok w jasnym świetle dnia, a w nowym miejscu szedłbym po prostu we mgle, niewiele widząc.

Pierwsze dzisiejsze spotkanie potwierdziło wrażenie bycia u siebie. Otóż w okolicy Chrośnicy widziałem już kilka razy kobietę prowadzącą psa na smyczy, w drugiej ręce trzymającą otwartą książkę.

Ilekroć widzę panią z książką, zazdroszczę autorowi – przywitałem ją dzisiaj.

A pan znowu chodzi!?

Chwilę rozmawialiśmy. Przyznała, że akurat dzisiaj nie dało się czytać. Faktycznie, było ślisko. Oprócz luźnych kamieni, pod śniegiem trafiały się zamarznięte kałuże, więc trudno było iść patrząc w niebo lub w książkę.

Szedłem na Kopy. Początkowo szlakiem wiodącym kamienistą drogą, właśnie tam spotkałem Czytelniczkę, później swoimi ścieżkami, a im byłem wyżej, tym mniej widziałem. Początkowo czułem zawód, wszak wiele jest tam widokowych miejsc, ale na wspomnienie brzozowych zagajników myśli rozjaśniły się, a zawód poszedł precz, zastąpiony chęcią zobaczenie brzóz we mgle. Chciałem wejść między nie i stojąc nieruchomo, w ciszy zupełnej, posłuchać, co mi powiedzą. Tylko gdzie są te brzozy, pod którymi parę lat temu znalazłem tak dużo kań, że mogłem sobie pozwolić na ich wybieranie? Na tym zboczu Kopy są łąki, ale poprzedzielane szpalerami drzew i zagajnikami, wśród których łatwo stracić orientację, zwłaszcza we mgle, jak dzisiaj. Znalazłem je, a kółeczko widoczne na linii szlaku jest śladem poszukiwań.







 Brzozy we mgle… Ciche i nieruchome, jakby zamarłe, ale przecież żywe. Ilekroć uświadomię sobie posiadanie przez nich genów „napisanych” dokładnie takim samym językiem jak nasze, z których część jest nawet takich samych, doznaję zdumienia. Dalecy, ale jednak nasi krewni. Mówi się o emanacji… czegoś, jakieś formy energii z drzew. Możliwe, bo rzadko, ale bywa, że coś czuję albo tak mi się wydaje, jednak z brzozami jest inaczej. Te drzewa faktycznie czuję. One działają na mnie, coś mówią. Nie rozumiem ich mowy, ale czuję spokój. One mnie wyciszają tak, jakby chciały mi powiedzieć, że życie to nie szarpanie się ze sobą, z ludźmi i problemami, nie zdobywanie (szczytów, rzeczy, znaczenia), a po prostu zwykłe życie, w którym odnajdzie się pogodę ducha i gotowość na przyjęcie losu.

Nie korzystałem w map, pomagały mi drzewa; kiedy zobaczyłem jedno ze znanych i pamiętanych, wiedziałem dokładnie, gdzie jestem. Wybrałem kierunek i poszedłem w stronę Jaśkowego miejsca, ale na otwartej przestrzeni, gdy drzew już nie widziałem, poczułem się mniej pewnie. Tylko nachylenie stoku mogło mi podpowiadać drogę. Najpierw z mgły wyłoniła się ściana lasu, a po dwóch minutach zobaczyłem przed sobą brzozę. Ich brzozę. Poczułem dumę: trafiłem w punkt, bez odchylenia.




Akcja książki zaczyna się powrotem Jasia do wsi, a szedł od samotnej skały ukrytej w lesie. Poszedłem tam – nie z powodu moje bohatera, dzisiaj tak naprawdę nie szedłem jego śladami, a swoimi; chciałem po prostu zobaczyć tę skałę i rumowisko u jej stóp we mgle. Wiedziałem, że należy minąć ogrodzenie szkółki leśnej, i zaraz za nią wejść między młode świerki gęsto tam rosnące; wyżej znajdę mało widoczną ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Doprawdy, nie wiem, po co tam skręciłem po raz pierwszy. Ogrodzenia ani grupki świerków nie było. Tam, gdzie uznałem, że powinna być ścieżka, zobaczyłem wyjeżdżoną drogę pełną połamanych gałęzi – typowe ślady ścinki drzew. 
Na szczęście ta „droga” skończyła się pod szczytem grzbietu. Skręciłem w lewo, ale pewności nie miałem, czy jestem we właściwym miejscu, jednak po chwili zobaczyłem wierzchołek skały i drugi raz dzisiaj poczułem zadowolenie. Trafiłem.


 

Po stromym tam skalnym rumowisku trudno było dzisiaj zejść. Nieproszony, pojawił się obraz mnie leżącego po upadku, z uszkodzoną nogą i telefonem, w odpowiedzi schodziłem jeszcze wolniej. Ilekroć przyglądam się tej skale, mam trudne do odparcia wrażenie patrzenia na kamienny mur postawiony przez ludzi. Spójrzcie, proszę, na te kamienie, czyż nie widać między nimi zaprawy?

Równie mgliste jak ten dzień miałem plany wędrówki, ale drogę wychodzącą z lasu przy brzozach miałem w planie. To miejsce ma urok dla mnie szczególny, mianowicie dali otwierającej się między brzozami, a niewiele dalej jest droga pod lasem – najładniejszej, skoro biegnącej granicą dwóch światów i z dalekimi widokami. Dzisiaj dal nie była odległa, zasłonięta sinoszarymi chmurami, ale przecież pamiętałem to miejsce, więc wspomnienia, tak dzisiaj ważne, przywoływały dawne obrazy.

 



Pod bukami rosnącymi na szczycie Babińca siedziałem kiedyś patrząc w dal, gdy podjechał do mnie właściciel okolicznych ziem i długo rozmawialiśmy. Po sąsiedzku rośnie grusza na miedzy – ta sama, której kolor owoców kiedyś podziwiałem; jak nazwać barwę nabieraną przez owoce dzikiej gruszy pod wpływem słońca? Bursztynową? Złotozieloną? Dzisiaj patrzyłem na nagie, czarne drzewo, ale i tamto, z pięknych dni jesieni, też widziałem.

Od szosy przecinającej przełęcz odchodzi polna droga, na jej brzegu parę razy zostawiałem samochód; przechodząc tamtędy spojrzałem na pobocze tak, jakbym spodziewał się zobaczyć ślady sprzed lat. Na zboczu Rogatki podziwiałem kiedyś małe, niepozorne, ale ujmująco ładne kwiatki; dzisiaj idąc tamtędy patrzyłem pod nogi, odruchowo je szukając. Przy cyplu lasu opuściłem polną drogę wchodząc na łąkę, ale wiedziałem, że gdybym zszedł nią niżej, zobaczyłbym jesion opasany drutem kolczastym; nie chciałem widzieć go dzisiaj, ale i tak widziałem drzewo próbujące wchłonąć w siebie obce ciało. Bo drzewa nie walczą tak jak my, one się przystosowują.

Wokół widziałem górki pozbawione kolorów i zamarłe drzewa, a wiele z nich rozpoznaję i pamiętam; patrzyłem na zapomniane drogi, uśpione pola i łąki, rudziejące modrzewie i brzozy trzymające ostatnie swoje liście… Wszystko takie opuszczone, pogrążone w nostalgii i tak bardzo moje. Jak nazwać tysięczne nici łączące mnie z górami, wśród których przeżyłem półrocze wypełnione wędrówkami od świtu do zmierzchu?

Oczywiście większość dzisiejszej trasy znałem, ale i poznałem parę nowych miejsc. Na przykład po raz pierwszy wszedłem na szczyt Skały, niewielkiej zalesionej górki, a znalazłem tam grupę małych skałek. Zwróciły moją uwagę ładną, warstwową strukturą, zupełnie odmienną od skały na Kopach. Na tych rosną grube, gęste i intensywnie zielone mchy. Skałki pod zielonymi czapami na szczycie Skały.

 



Kiedyś mieszkaniec jednej w kaczawskich wiosek powiedział, że na pewno chodzę po tych górach za karę, a kilku innych pytało, po co właściwie przyszedłem, skoro nic tutaj nie ma. Parę osób uznało, że szukam czegoś w ziemi, a nikomu nie przyszło do głowy wytłumaczenie najoczywistsze: że chodzę dla wrażeń. Dzisiaj po raz pierwszy spotkałem dwoje młodych mieszkańców tych gór chodzących kaczawskimi ścieżkami dla ich urody i dla zdrowia. Chwilę rozmawiałem z nimi, byli ciekawi moich wędrówek. Życzę im, by nigdy nie nasycili się widokami swoich gór i zawsze wracali pod Okole.

Spotkałem ich na przełęczy pod Leśniakiem. Jest tam łąka podchodząca wyżej po zboczu góry, a z dwóch jej stron biegnie szlak wiodący z Okola. Kiedyś ta droga i widoki z niej tak mi się spodobały, że dzisiaj, przechodząc opodal, nie mogłem ominąć tych miejsc. Właśnie tych.

 

Zdjęcia robiłem pod koniec dnia, gdy światło, i tak nijakie cały dzień, zszarzało jeszcze bardziej zapowiadając zmierzch. Kończył się chmurny dzień, o którym można było powiedzieć, że jest ponury. Można, gdybym spędził go pod dachem lub w mieście, ale byłem w swoich górach.

Zmierzchało się, kiedy schodziłem do wioski.

Trasa:

Samochód zostawiłem w Chrośnicy, na stałym miejscu w pobliżu kościoła i poszedłem na Chrośnickie Kopy. Byłem na szczytach, bądź blisko nich, Kop (pamiętacie?: jedna z gór pasma Chrośnickich Kop nazywa się Kopy) i Lastka; odwiedziłem skały ukryte w lesie gdzieś między Lastkiem a Ptasią. Po zboczu Ptasiej zszedłem do wsi Janówek, a z niej poszedłem na szczyty Babińca, Skały i Rogatki. Minąłem przysiółek Orzechowice, wszedłem na zbocze Leśniaka, a stamtąd wróciłem do Chrośnicy.

Przeszedłem 17 km.