Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą źródła. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą źródła. Pokaż wszystkie posty

sobota, 13 stycznia 2024

Powroty

 060124

Kiedy patrzę na mapę swoich gór, widzę nazwy miejscowości, zielone plamy lasów, różne symbole, poplątane linie dróg i dróżek, czyli to wszystko, co zwykło być na każdej szczegółowej mapie. Na ten prosty i symboliczny obraz nakłada się szereg obrazów zapamiętanych w czasie rzeczywistych wędrówek. Po prostu spojrzę na jakiś konkretny punkt na mapie i od razu widzę to miejsce takim, jakim jest naprawdę, czy raczej takim, jakim je pamiętam. Tak jest na niemal całej mapie Gór Kaczawskich, ponieważ poza dużymi lasami niewiele jest miejsc mi nieznanych w tych górach.

Obrazy tworzone przez moją pamięć są uboższe o wiele szczegółów od fotografii, czasami poplątane, ale jednocześnie nieporównywalnie bogatsze, bo nacechowane moimi wspomnieniami: pamięcią chwil, wrażeń, emocji. Są one bardzo różne, od wzniosłych, estetycznych, do bardzo prozaicznych, ale właśnie ta mozaika wspomnień nałożona na pamięciowe zdjęcia tworzy prawdziwie mój, jedyny w swoim rodzaju, obraz tych gór.

Aby zejść nieco na ziemię podam parę konkretów związanych z dzisiejszą trasą. Widziane na mapie pasmo niewielkich wzgórz pod Rząśnikiem (na mapie: Pustak i Mieszek; ta pierwsza górka jest widoczna na zamieszczonych niżej dwóch zdjęciach) nieodmiennie kojarzy mi się z pierwszą próbą przejścia pasma w poprzek; trafiłem wtedy na tak gęsty młodniak, że musiałem się przez niego przedzierać, spocony, ale będąc już po drugiej stronie uparcie szukałem wygodnego przejścia i znalazłem na pół zapomnianą leśną drogę. Wydawało mi się, że dobrze zapamiętałem gdzie jest (poza lasem została zaorana dawno temu), ale gdy po paru latach wybrałem się tam ponownie, nie od razu znalazłem swoje przejście.

Ilekroć zobaczę na mapie te wzgórza, pojawiają się obrazy z nimi związane, czasami bardzo szczegółowe, chociaż z dokładnością bywa różnie, skoro na miejscu okazuje się być inaczej, ale prawdziwe są w jednym: w pamiętanych wrażeniach.

Poniżej wsi Bystrzyca jest wzgórze Pasternik, a jeszcze niżej (na mapie) spory las. Kiedyś szedłem na przełaj przez ten las ku wzgórzu, niepewny kierunku, mając tylko papierową mapę. Las tak mnie zauroczył półmrokiem, ciszą, pofałdowaniem i brakiem jakikolwiek śladów ludzkich działań, że chciałem tam wrócić. Obrazy i cały zespół wrażeń związanych z tamtym przejściem budzą się we mnie samoistnie na widok tej zielonej plamy na mapie.

Jeszcze tylko wspomnę o miejscu na Dziobie, a jest ono jednym z moich ulubionych w tych górach, także o nieodległym źródle Złotego Strumienia, poznanym kiedyś na całej długości. Obiecałem sobie wtedy poszukać wielkiego samorodka złota przegapionego przez wszystkich innych. To oczywiście żart, ale tamta fantazja sprzed lat dodaje swoją maleńką, ale widoczną i żółto świecącą, plamkę do obrazów budzonych na widok wąskiej linii drzew widocznej na mapie tam, gdzie płynie strumień. Nawiasem mówiąc, była przy nim kiedyś kopalnia kruszcu – jak w wielu innych miejscach Sudetów.

Dość tych przykładów. Spojrzałem na mapę, zobaczyłem Pustaka, Pasternika, las pod nim, zieloną linię strumienia – i miałem plan na dzisiaj.

Było ciepło, ale mokro i bardzo pochmurnie, a na dokładkę nieco mgliście. Może tylko przez godzinę w środku dnia troszkę pojaśniały szare chmury na niebie, co i widać na paru zdjęciach; widać też, jaki był wczesny ranek: taki… mało mobilizujący do opuszczenia samochodu.


 

Z przejściem przez wzgórza było tak, jak w czasie poprzedniej wędrówki, czyli zarastającą drogę znalazłem, ale nie od razu. Tłumaczę się małą widocznością tej dróżki, skoro aby ją zobaczyć, trzeba być tuż przy niej, ale odnoszę wrażenie dziania się tam jakichś dziwów. Może to zaczarowana droga? Może pojawia się i znika? A może jeszcze coś? Na przykład moja dziurawa pamięć? Ee, to nie to, droga jest tajemna i już!

A las pod Pasternikiem? Znalazłem inny, też ładny dzikością, ale nie ten z mojej pamięci. Po powrocie oglądałem mapę, wydaje mi się, że wiem, którędy powinienem iść. Wrócę tam.

Obrazki ze szlaku



 

Oto wspominane moje miejsce na zboczu Dzioba, niewielkiego wzgórza pod (raczej nad) Bystrzycą. Byłem tam ze cztery razy, może więcej, ale to miejsce jest jak film „Sami swoi” – zawsze się podoba. Dzisiaj niewiele widziałem oczami, sporo pamięcią, i powiem Wam, że taki obraz potrafi silniej przemawiać. Może budzoną tęsknotą?



 

Powyżej zamieściłem kilka zdjęć zrobionych z tego miejsca w różnych latach. Ostatnie z nich jest z 30 września 2019 roku. Przejrzystość powietrza i kolory słońca były wtedy wyjątkowe, naprawdę rzadko spotykane. Ten dzień od świtu do zmierzchu świecił najpiękniejszymi barwami. Niżej publikuję kilka zdjęć z tamtego dnia – dla przypomnienia, jak piękna bywa nasza Ziemia.





O brzozie

 



Samotna brzoza na Pasterniku. Równa linia trawiastego zbocza wzgórza i ona. Tylko tyle, mgła zasłoniła cały widnokrąg, ale idąc ku niej uznałem, że dobrze się stało, bo całą moją uwagę przykuwała brzoza i nic więcej nie było potrzebne.






Źródło Złotego Strumienia zmieniło się. Woda wypłukała sobie niewielką jaskinię pod drzewami i z niej wypływa na powierzchnię. Przymierzałem się do wejścia, ale jest tam zbyt ciasno. Las porastający zbocza koryta jest teraz przeraźliwie smutny. Szarość zeszłorocznych badyli, czarne błoto na dnie, wszędzie martwe gałęzie i gnijące liście, ale w tym widoku jest coś, co mi się podoba. Może odosobnienie tego miejsca, bo i któż tam przychodzi poza sarnami? A może to niejasne poczucie obcowania z przyrodą istniejącą tylko dla siebie; taką, w której człowiek nie jest panem, a jednym ze zwierząt? Może niewysłowiona myśl o dwóch skalach czasowych – jętka jednodniówka zwąca się człowiekiem, i z ludzkiej perspektywy niemal wieczny strumień. Nie było mnie gdy ten ocieniony grabami strumień płynął, i tak będzie gdy o mnie nikt już nie będzie pamiętał. Jeśli tę myśl przepracuje się odpowiednio, będzie niosła pociechę, a nawet rozpogodzi ducha, ponieważ umiejscowi nas nie w centrum świata, a w ciągu pokoleń, w którym każde ogniwo jest ważne.

Trasa: Z Posępska na Pogórzu Kaczawskim przez Bystrzycę do mojego miejsca pod Dziobem. Odwiedzenie źródła Złotego Potoku, powrót do Bystrzycy i wejście na wzgórze Pasternik. Powrót do Posępska lasami.

Statystyka: 8 godzin i kwadrans na szlaku, a przeszedłem 17 km idąc sześć godzin.

 



















czwartek, 9 lutego 2023

Na krańcach Pogórza Kaczawskiego

050223

Najważniejszym powodem tego wyjazdu na północne krańce Pogórza Kaczawskiego było wspomnienie polnej drogi schodzącej ze wzgórz górujących nad Zbylutowem, a później biegnącej rozległymi polami. Szedłem tamtędy rok czy dwa lata temu, a obraz drogi tak mi utkwił w pamięci, że dzisiaj pojechałem ją odwiedzić. Tak po prostu.

Często miewam takie lub podobne powody wyjazdu w moje góry, więc pod tym względem był typowy, ale jeden szczegół go wyróżniał, mianowicie ledwie połowa trasy była mi znana – rzadkość możliwa tylko na obrzeżach pogórza.

Pogodę miałem świetną: wczesnym rankiem parę stopni mrozu, w południe kilka nad zerem, lekki tylko wiatr i słońce! Nie świeciło pełną siłą, zasłonięte lekkimi chmurkami, ale swój cień widziałem, a nad głową przeważał błękit.

Drogę zobaczyłem inną niż dawniej, ale nie brzydszą. Idąc nią przeszedłem niewielki lasek na zboczu wzgórza, a nieco niżej doświadczyłem uroczej chwili odsłonięcia dalekiego horyzontu po minięciu ostatnich drzew. Biegnąc polami, dwukrotnie dotyka nieba; jest wtedy jak uśmiechająca się kobieta. Chciałbym odwiedzić ją latem, zwłaszcza, że nieopodal znalazłem ładne miejsca na dłuższą przerwę.






 Dalej na północ wzgórza są nieliczne i ledwie widoczne, a więc okolica nie jest tak malownicza, jak na klasycznym pogórzu, jednak często spotykane skały wystające z ziemi na przydrożach i w lasach poświadczają przynależność tamtych okolic do Sudetów. Kolejnym potwierdzeniem są liczne kopalnie piaskowca; na swojej trasie widziałem trzy, a nie szukałem ich, więc przypuszczalnie jest więcej.

Niewiele widząc wzgórz, skupiałem się na drobiazgach: widziałem brzozowy zagajnik na rozległym polu, malowniczą kępę zwichrowanych sosen, cypel lasu wchodzący na pole z brzozą czele, strumyczek u podnóża kupki omszałych skał udających wzgórze. Poszedłem jego brzegiem chcąc poznać źródło i zobaczyłem czyste jeziorko mierzące od brzegu do brzegu dwa kroki. Strumień ma szerokość mojej dłoni, ale dalej chyba mężnieje, skoro jest zaznaczony na mapie. Obok, wśród leszczynowych zarośli, zobaczyłem coś nienaturalnie równego; poszedłem tam i w ten sposób odkryłem kolejną nieużywaną linię kolejową. Właściwie ślady po niej, bo szyn już nie ma, a nawet części betonowych podkładów. Opodal znalazłem w dobrym stanie kamienny wiadukt pod torami – solidna dawna robota. Teraz ta linia jest niepotrzebna, porzucona, zarastająca drzewami. Szkoda.

Droga skończyła mi się na polu, jak to wcale nierzadko z nimi bywa. Stałem pod lasem, z dala od domostw i dróg; nawet właściciel pola zajeżdża tam rzadko, bo tylko przy okazji prac. Siedząc na kamieniu kontemplowałem ciszę i pustkę. Bycie samemu na pustkowiu. Podobają mi się takie miejsca, są pomocne w słuchaniu siebie.

Poszedłem dalej skrajem lasu, skręcając stopy na kanciastych grudach zmarzniętej ziemi i zerkając na słońce. Wyobrażając sobie mapę wyliczyłem, że mam mieć je na godzinie drugiej, czyli iść nieco na lewo od słońca. Pora powiedzieć, dlaczego po prostu nie zajrzałem do telefonu na mapę z naniesioną moją pozycją. Miałem rozładowaną baterię. Robiąc zdjęcia, używając mapy i mając włączony program do rejestracji trasy, bateria wytrzymuje 3-4 godziny; pięć, jeśli ma swój lepszy dzień. Oczywiście noszę ze sobą dużą baterię zewnętrzną (nie lubię nazwy power bank) i kabelek, ale trzeba trafu, że właśnie ten kabelek się zepsuł i nie łączył obu urządzeń. Zaraza z tymi bateryjkami na pół dnia. Od dzisiaj mam w plecaku dodatkowy element stałego wyposażenia: zapasowy kabelek.

Na szczęście mam jako taką orientację w terenie, zwłaszcza w moich górach: kilometr dalej trafiłem na szukaną drogę. Nim doszedłem nią do wioski, znalazłem miejsce wyjątkowo widokowe. Jest na zboczu wzgórz górujących nad wioską, a widać z niego sporą część najwyższych szczytów moich gór i kawał Karkonoszy ze Śnieżką. Próbowałem włączyć telefon licząc na odrobinę prądu do wykonania paru zdjęć, ale nie było go wcale. Miejsce i dojazd zapamiętałem, wrócę tam przy najbliższej okazji, by ponownie zobaczyć ten ładny widok i utrwalić go na zdjęciach.

Obrazki ze szlaku

 Grodziec przycupnięty między drzewami, a przecież jest pokaźną górą, ostatnią taką na Pogórzu Kaczawskim. Może drzewa były tak wielkie?...

 Oto skuteczność tablic zakazujących i obraz wrażliwości estetycznej sprawcy. Zdjęcie zrobiłem przy głównej ulicy Raciborowic, dużej i raczej niebiednej wioski.


 Stacja wysokiego napięcia. Tak wyglądają cele Rosjan w Ukrainie. Między rozkraczonymi nogami słupów stoją transformatory, główne urządzenia takich stacji. Wielkimi liniami energetycznymi przesyłany jest w takie miejsca prąd o bardzo wysokim napięciu, na przykład 110 tysięcy Volt (dla porównania: w gniazdku mamy 230V), a transformatory zgodnie ze swoją nazwą transformują ten prąd na 20 tysięcy V, i taki przesyłany jest mniejszymi liniami do wiosek i miasteczek, gdzie po jego przekształceniu w kolejnych transformatorach trafia do domów. Ciekawostka: widzicie kaloryfery na transformatorach? W przeciwieństwie do domowych mają chłodzić urządzenie, a nie grzać. Dodam jeszcze, że nim zrobiłem zdjęcie przez kraty bramy, uważnie sprawdziłem, czy nie ma zakazu fotografowania. Nie z powodu rygorystycznego przestrzegania prawa, a po prostu z obawy.

 Kiedy w mijanym lasku próbowałem uchwycić obiektywem ładne kolory zimowych liści buczków, zobaczyłem kupę starych opon. Poczułem zniechęcenie. Wiele, naprawdę wiele widziałem dzisiaj takich dzikich wysypisk śmieci przy drogach. Dla mnie to nie tylko przejaw zwykłego barbarzyństwa, ale i zniewaga Natury, naszej matki, bez której życie nie byłoby możliwe mimo całej naszej techniki.



 Kamienne słupy w pobliżu kopalni piaskowca; zapewne wyznaczają granice, a mnie się skojarzyły ze Stonehenge. Na drugim zdjęciu widać, jak odsłaniana jest calizna i z niej wyłupywane są skalne bloki.

 


Dwa bliźniacze drzewa; sądząc po podobieństwie, jednojajowe :-)

 Oto obraz skrajnego reumatyzmu drzewa. Wniosek? Ubierajcie się ciepło, chyba że chcecie wyglądać tak… malowniczo, jak to drzewo.

 Czy na tym zrobionym wczesnym rankiem zdjęciu widzi ktoś Ostrzycę i Śnieżkę? Zgadzam się, to trudne pytanie, dlatego od razu na nie odpowiadam. Z lewej wystaje ostry i regularny szczyt Ostrzycy, a nad wieżą kościoła góruje Śnieżka; niewiele co prawda, ale jednak jest wyższa od ludzkiej budowli. Ze wzgórz nad Zbylutowem (tam zrobiłem fotkę), czyli z północnych krańców Pogórza Kaczawskiego, do Śnieżki jest 45 km w linii prostej.

 Ta wierzba płacząca rośnie przy wioskowej uliczce Raciborowic. Zapewniam, że wyglądała znacznie ładniej niż na zdjęciu.

 

Ten dom zwrócił moją uwagę ładnym wyglądem. W Sudetach często spotyka się tak duże domy z kamiennym parterem, ale piętro najczęściej jest szachulcowe, czyli z przestrzeniami między belkami wypełnionymi trzciną i gliną. Tutaj jest wykonanie droższe i rzadziej widywane: klasyczny mur pruski.

 

Marne bywają losy starych domów budowanych przed wojną, czyli przez Niemców. Częściej widuję ruiny niż zadbane domy. Nierzadko obok ruin stoją nowe budynki, postawione według współczesnych standardów i mód, czyli podobne do siebie. Jak się mieszka obok ruin?

Trasa: między Zbylutowem a Raciborowicami Dolnymi na Pogórzu Kaczawskim.

Statystyka: długość trasy 24 km. Cała wyprawa trwała nieco ponad 9 godzin, w tym półtorej godziny przerw. Nie spodziewałem się przejścia takiego dystansu; powinienem jednak zaznaczyć, że parę kilometrów szedłem szosą, sporo polnymi drogami, mało bezdrożami, różnice poziomów były niewielkie, a śnieg ani lód nie utrudniały marszu.

Najważniejsze (i satysfakcjonujące) to brak oznak zmęczenia nóg wieczorem i na drugi dzień. Jest dobrze i niech tak zostanie, bo wiele jest dróg wartych odwiedzenia, jeszcze więcej poznania, a czasu coraz mniej.

PS

Prawie zapomniałem wspomnieć o księżycu. Był wielki, w pełni i bardzo ładny, ale zdjęć nie mam. Wieczorem, po powrocie, widziałem Wenus jaśniejącą urodą jak bogini miłości przystało.