060124
Kiedy patrzę na mapę swoich gór, widzę nazwy miejscowości, zielone plamy lasów, różne symbole, poplątane linie dróg i dróżek, czyli to wszystko, co zwykło być na każdej szczegółowej mapie. Na ten prosty i symboliczny obraz nakłada się szereg obrazów zapamiętanych w czasie rzeczywistych wędrówek. Po prostu spojrzę na jakiś konkretny punkt na mapie i od razu widzę to miejsce takim, jakim jest naprawdę, czy raczej takim, jakim je pamiętam. Tak jest na niemal całej mapie Gór Kaczawskich, ponieważ poza dużymi lasami niewiele jest miejsc mi nieznanych w tych górach.
Obrazy tworzone przez moją pamięć są uboższe o wiele szczegółów od fotografii, czasami poplątane, ale jednocześnie nieporównywalnie bogatsze, bo nacechowane moimi wspomnieniami: pamięcią chwil, wrażeń, emocji. Są one bardzo różne, od wzniosłych, estetycznych, do bardzo prozaicznych, ale właśnie ta mozaika wspomnień nałożona na pamięciowe zdjęcia tworzy prawdziwie mój, jedyny w swoim rodzaju, obraz tych gór.
Aby zejść nieco na ziemię podam parę konkretów związanych z dzisiejszą trasą. Widziane na mapie pasmo niewielkich wzgórz pod Rząśnikiem (na mapie: Pustak i Mieszek; ta pierwsza górka jest widoczna na zamieszczonych niżej dwóch zdjęciach) nieodmiennie kojarzy mi się z pierwszą próbą przejścia pasma w poprzek; trafiłem wtedy na tak gęsty młodniak, że musiałem się przez niego przedzierać, spocony, ale będąc już po drugiej stronie uparcie szukałem wygodnego przejścia i znalazłem na pół zapomnianą leśną drogę. Wydawało mi się, że dobrze zapamiętałem gdzie jest (poza lasem została zaorana dawno temu), ale gdy po paru latach wybrałem się tam ponownie, nie od razu znalazłem swoje przejście.
Ilekroć zobaczę na mapie te wzgórza, pojawiają się obrazy z nimi związane, czasami bardzo szczegółowe, chociaż z dokładnością bywa różnie, skoro na miejscu okazuje się być inaczej, ale prawdziwe są w jednym: w pamiętanych wrażeniach.
Poniżej wsi Bystrzyca jest wzgórze Pasternik, a jeszcze niżej (na mapie) spory las. Kiedyś szedłem na przełaj przez ten las ku wzgórzu, niepewny kierunku, mając tylko papierową mapę. Las tak mnie zauroczył półmrokiem, ciszą, pofałdowaniem i brakiem jakikolwiek śladów ludzkich działań, że chciałem tam wrócić. Obrazy i cały zespół wrażeń związanych z tamtym przejściem budzą się we mnie samoistnie na widok tej zielonej plamy na mapie.
Jeszcze tylko wspomnę o miejscu na Dziobie, a jest ono jednym z moich ulubionych w tych górach, także o nieodległym źródle Złotego Strumienia, poznanym kiedyś na całej długości. Obiecałem sobie wtedy poszukać wielkiego samorodka złota przegapionego przez wszystkich innych. To oczywiście żart, ale tamta fantazja sprzed lat dodaje swoją maleńką, ale widoczną i żółto świecącą, plamkę do obrazów budzonych na widok wąskiej linii drzew widocznej na mapie tam, gdzie płynie strumień. Nawiasem mówiąc, była przy nim kiedyś kopalnia kruszcu – jak w wielu innych miejscach Sudetów.
Dość tych przykładów. Spojrzałem na mapę, zobaczyłem Pustaka, Pasternika, las pod nim, zieloną linię strumienia – i miałem plan na dzisiaj.
Było ciepło, ale mokro i bardzo pochmurnie, a na dokładkę nieco mgliście. Może tylko przez godzinę w środku dnia troszkę pojaśniały szare chmury na niebie, co i widać na paru zdjęciach; widać też, jaki był wczesny ranek: taki… mało mobilizujący do opuszczenia samochodu.
Z przejściem przez wzgórza było tak, jak w czasie poprzedniej wędrówki, czyli zarastającą drogę znalazłem, ale nie od razu. Tłumaczę się małą widocznością tej dróżki, skoro aby ją zobaczyć, trzeba być tuż przy niej, ale odnoszę wrażenie dziania się tam jakichś dziwów. Może to zaczarowana droga? Może pojawia się i znika? A może jeszcze coś? Na przykład moja dziurawa pamięć? Ee, to nie to, droga jest tajemna i już!
A las pod Pasternikiem? Znalazłem inny, też ładny dzikością, ale nie ten z mojej pamięci. Po powrocie oglądałem mapę, wydaje mi się, że wiem, którędy powinienem iść. Wrócę tam.
Obrazki ze szlaku
Oto wspominane moje miejsce na zboczu Dzioba, niewielkiego wzgórza pod (raczej nad) Bystrzycą. Byłem tam ze cztery razy, może więcej, ale to miejsce jest jak film „Sami swoi” – zawsze się podoba. Dzisiaj niewiele widziałem oczami, sporo pamięcią, i powiem Wam, że taki obraz potrafi silniej przemawiać. Może budzoną tęsknotą?
Powyżej zamieściłem kilka zdjęć
zrobionych z tego miejsca w różnych latach. Ostatnie z nich jest z
30 września 2019 roku. Przejrzystość powietrza i kolory słońca
były wtedy wyjątkowe, naprawdę rzadko spotykane. Ten dzień od
świtu do zmierzchu świecił najpiękniejszymi barwami. Niżej publikuję kilka zdjęć z tamtego dnia – dla
przypomnienia, jak piękna bywa nasza Ziemia.
O brzozie
Samotna brzoza na Pasterniku. Równa linia trawiastego zbocza wzgórza i ona. Tylko tyle, mgła zasłoniła cały widnokrąg, ale idąc ku niej uznałem, że dobrze się stało, bo całą moją uwagę przykuwała brzoza i nic więcej nie było potrzebne.
Źródło Złotego Strumienia zmieniło się. Woda wypłukała sobie niewielką jaskinię pod drzewami i z niej wypływa na powierzchnię. Przymierzałem się do wejścia, ale jest tam zbyt ciasno. Las porastający zbocza koryta jest teraz przeraźliwie smutny. Szarość zeszłorocznych badyli, czarne błoto na dnie, wszędzie martwe gałęzie i gnijące liście, ale w tym widoku jest coś, co mi się podoba. Może odosobnienie tego miejsca, bo i któż tam przychodzi poza sarnami? A może to niejasne poczucie obcowania z przyrodą istniejącą tylko dla siebie; taką, w której człowiek nie jest panem, a jednym ze zwierząt? Może niewysłowiona myśl o dwóch skalach czasowych – jętka jednodniówka zwąca się człowiekiem, i z ludzkiej perspektywy niemal wieczny strumień. Nie było mnie gdy ten ocieniony grabami strumień płynął, i tak będzie gdy o mnie nikt już nie będzie pamiętał. Jeśli tę myśl przepracuje się odpowiednio, będzie niosła pociechę, a nawet rozpogodzi ducha, ponieważ umiejscowi nas nie w centrum świata, a w ciągu pokoleń, w którym każde ogniwo jest ważne.
Trasa: Z Posępska na Pogórzu Kaczawskim przez Bystrzycę do mojego miejsca pod Dziobem. Odwiedzenie źródła Złotego Potoku, powrót do Bystrzycy i wejście na wzgórze Pasternik. Powrót do Posępska lasami.
Statystyka: 8 godzin i kwadrans na szlaku, a przeszedłem 17 km idąc sześć godzin.