Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porwaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porwaki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 lutego 2020

Skały Gniazda na Pogórzu Izerskim

190120
Góry Izerskie.
Góra Gniazdo w pobliżu Wlenia.

Zabrałem Janka z Legnicy i zgodnie z jego propozycją pojechaliśmy do Wlenia, chcąc poznać Gniazdo, niemałą górę na Pogórzu Izerskim. Trochę kluczyliśmy po miasteczku, szukając dogodnego i bezpiecznego miejsca na całodniowe parkowanie samochodu, ale krótko po nastaniu dnia byliśmy już na zboczu Gniazda.
Pierwszym celem były porwaki, rzadko spotykana formacja geologiczna. Genealogia nazwy jest prosta: to porwane kawałki skał. Jest i druga nazwa, ksenolity, ta wzięta jest z łaciny i oznacza obcą (w domyśle) skałę. Tworzone są w sposób łatwy do wytłumaczenia i wyobrażenia: wypływająca lawa unosi, porywa, kawałki skał, które zostają w niej po zastygnięciu niczym rodzynki w cieście. To, co mnie najbardziej zadziwia, to namacalność tego procesu, możliwość bezpośredniego patrzenia na jego skutki, ale też widok takich skał jest dowodem przeobrażeń morfologii Ziemi i jej niewyobrażalnego wieku. W naszym języku jeszcze funkcjonuje powiedzenie „wiek wieków”, będące określeniem niewyobrażalnego czasu, a przecież to ledwie dziesięć tysięcy lat, chwila w istnieniu naszej planety, podczas gdy skały, na które patrzymy, miewają tysiące „wiek wieków”.
Piękny twór kamienny, podobny do kwiatu, jest piaskowcowym porwakiem, czyli kawałkiem skały piaskowca utopionym w lawie. Jej słupowe spękania też są, jak dowiedziałem się z Internetu, nadzwyczaj rzadkie, bo zwykle tak pęka bazalt, skała powstała po zastygnięciu lawy. 



Dowiedziałem się, że jej wylewy nastąpiły około 30 milionów lat temu (trzy tysiące wiek wieków), a pisząc o tym, chciałem zwrócić uwagę na istotny szczegół. Otóż lawa porwała wtedy okruchy piaskowca, a jest to skała osadowa, metamorficzna. Czyli nie pierwotna, a utworzona z osadów i podległa przekształceniom. Jej głównym składnikiem jest piasek, a ten powstał z kruszejących skał wcześniej istniejących gór. Mamy więc tutaj jakby trzecie piętro widocznych (a były i wcześniejsze!) przemian: z nieznanych i bardzo starych gór zostały pokłady piasku, które w ciągu milionów lat zmieniły się w nową skałę, piaskowiec. Efekt trzeciej przemiany widziałem: to kawałki tych wtórnych skał utkwione w nowych skałach, w bazalcie, skale pochodzenia wulkanicznego. Ta tutaj ma parę dziesiątków milionów lat, a bryły piaskowca tworzące te piękne formy, Bóg wie ile (a może i geolodzy też) setek milionów. Ile miały lat tamte pierwotne góry, z których powstał piaskowiec?
Tam, gdzie stoją skały, wyraźnie widać ślady wyrobiska. Kiedyś działał tam kamieniołom, a obok stała tablica informacyjna. Została niedawno wycięta piłą, zostały kikuty okute cynkowaną blachą. Kto i po co to zrobił? Teraz myślę, że niekoniecznie wandal, że wprost przeciwnie: może miłośnik geologii, chcący w ten sposób ukryć skałę.
Z oporem wynikłym ze wstydu przyznam się do odłupania kawałka piaskowca wielkości dwóch palców. Dopiero później pomyślałem: co byłoby, gdyby tysiąc ludzi tak zrobiło?
Więcej takiego błędu nie zrobię.
W pobliżu sterczy nieco inna skała, też bazaltowa, ale popękana w charakterystyczny słupowy sposób. Układ spękań każe się domyślać burzliwości procesu wypiętrzania się tych skał.
Nieczynnych kamieniołomów jest jeszcze parę na Gnieździe. Kierując się mapą, niedokładną, jak niemal wszystkie mapy wydawane w naszym kraju (piszę tak po obejrzeniu dużo dokładniejszej mapy czeskiej), udało się nam odnaleźć pierwszy, najbliższej szczytu gór. Po zejściu na dno wyrobiska, westchnęliśmy z zachwytu, co zrozumie każdy miłośnik skał. W głębokim półmroku świerkowego lasu, na odludziu bez dróg, sterczą niemal pionowe skały piaskowca, u podstaw leżą omszałe skalne złomy, a na nich i między nimi rosną i umierają drzewa.



Mylnie uznałem, że skały odnalezione niewiele dalej były następnymi, których szukaliśmy. Dopiero przy pomocy GPS udało się nam dotrzeć do poszukiwanych i tam ponownie jęknęliśmy z zachwytu.
Raczej nie ma w Sudetach wielu miejsc bardziej najeżone skałami, czy raczej bezładnym rumowiskiem skalnym. Janek nie bez podstaw wysnuł przypuszczenie, że stały tam, na krawędzie uskoku, bloki skalne, które rozkruszył i rozrzucił po zboczu wielki wybuch. Tak właśnie wyglądają te skały. Ma się wrażenie chaosu, siłowego rozrzucenia połamanych bloków albo bezładnego ich wysypania z jakiejś monstrualnej wywrotki mitycznych Gigantów.
Wspomniałem ładne, skaliste zbocze poniżej Jelenich Skał na Tłoczynie i uznałem, że przy skałach dzisiaj oglądanych, tamte są placem zabaw dla dzieci.
Między zwalonymi na kupę blokami są luki wyglądające niczym schrony, niewielkie jaskinie, w których można się skryć. Na wejściu do jednej z nich rośnie pokrzywione drzewo ze śladami siekiery na swoim pniu – ktoś szykował sobie schronienie? Wodząc wzrokiem po tym rumowisku, dostrzega się skalne złomy jakby czarami zatrzymane w swoim pędzie w dół, dopiero po dokładnym ich obejrzeniu dostrzega się wątłe wsparcie klinujące, a wtedy pojawia się obawa o ich stabilność.
– Te skały kiedyś runą na dół. A jeśli zechce się im runąć teraz? Lepiej stanąć z boku – takie myśli pojawiały się u mnie.
Płaska duża płyta skalna sterczy nad ziemią skosem w górę, niepodparta. Jest jedną z tych, których trwanie w tej pozycji można wyjaśnić jedynie po ich uważnym obejrzeniu.
Było tak: ja oglądałem, a Janek w tym czasie podpierał skałę głową. Nie wierzycie? To spójrzcie na zdjęcie.







Skały piętrzą się pasem długości jakieś 200 metrów, dalej stopniowo mniejsze, bardziej wgniecione w ziemię, omszałe, a wszystkie w ładnym lesie. Świerkowym, ale jaśniejszym, z drzewami zielonymi do ziemi. W wielu miejscach stoją masywne buki z rozcapierzonymi pazurami swoich korzeni, w otoczeniu licznej dziatwy – małych buczków wystrojonych żywym brązem swoich liści. Trawy, krzaczki jagód i liczne paprocie tworzą poszycie tego ładnego lasu.

Z odszukaniem Białych Skał mieliśmy kłopoty. Znowu wspomagałem się GPS, ale tym razem bezskutecznie; najwyraźniej symbol skał na mapie był przesunięty. Później okazało się, że faktycznie był, ale niewiele, a w odszukaniu skał przeszkadzało ukształtowanie terenu. Wróciliśmy na rozdroże w pobliżu pierwszego kamieniołomu i tam się rozdzieliliśmy. Poszedłem wyraźnym duktem trawersującym wysokie i strome zbocze. Szedłem drogą i wtedy, gdy wiedziałem, że jestem za daleko i powinienem zawrócić, ale szedłem i patrzyłem. 


Ta góra imponuje swoimi zboczami. Bardzo trudno byłoby przejść po nich, a są i urwiska niemal pionowe, nie do przejścia bez sprzętu wspinaczkowego.
Janka znalazłem na grzbiecie wąskiej grzędy z pionową ścianą. Sprawdziliśmy, czy można z niej zejść idąc dalej, i zawróciliśmy. Janek uznał, że warto by sprawdzić jeszcze jedną ścieżkę, ja byłem bliski poddaniu się. Ścieżka, lekko opadając po bardzo stromym zboczu, zaprowadziła nas pod Białe Skały. Dopiero tam zorientowaliśmy się, że grzęda jest wierzchołkiem poszukiwanych skał. Stojąco tam i rozglądając, nie wiedzieliśmy, że skały są o dwa kroki, pod nami.
Po raz trzeci tego dnia jęknęliśmy z radości i zachwytu. Te skały czynią wielkie wrażenie. Szare pionowe ściany o wysokości do kilkunastu metrów są z piaskowca, ale nadanie im miana Białych znajduje potwierdzenie w jasnym kolorze bloków, które skutkiem procesów niszczących nie zdążyły ściemnieć.




Było już późno, zbliżała się godzina 16, więc na kiepskich zdjęciach niewiele widać uroku tych skał, ale nasze własne aparaty widziały i zapamiętały więcej i lepiej.
Zgodnie uznaliśmy, że do nich, na górę Gniazdo, powinniśmy wrócić – i wrócimy.
Na całej górze liczne są dziwne, nieturystyczne, znaki. Natomiast znaki ścieżki przyrodniczej, przebiegającej także u podstawy Białych Skał, pojawiają się niespodziewanie i tak samo znikają. Nader trudno iść według ich wskazań. Nawiasem mówiąc, nie spotkałem jeszcze dobrze oznaczonej ścieżki przyrodniczej.
Poszliśmy duktem, który według mojej oceny powinien wyprowadzić nas na południowy kraniec miasteczka. Wyprowadził, aczkolwiek z kilometrowym odchyleniem. Dopiero później, ślęcząc nad mapą, uznałem, że była to najprostsza i chyba najkrótsza droga powrotu.
Ostatni kilometr szliśmy nieużywanymi od lat torami. Zauważyliśmy dwa czy trzy włączone sygnalizatory świetlne. Od dwudziestu czy więcej lat ta linia jest nieczynna, torowisko już się rozpada i zarasta, a lampy nadal świecą! Proste rachuby wykonane w pamięci dały wynik ponad złotówkę na lampę na dobę, czyli około pięciu tysięcy złotych za dziesięć lat świecenia jednej lampy!
Cóż, kolei jest bogatą firmą, jak widać.

Kończyła się moja pierwsza w tym roku wędrówka górska. Przez trzy dni przemierzałem drogi trzech pasm sudeckich. Wiedziałem, że nazajutrz w południe będę już w Krakowie, nie wiedziałem jednak, że drobne zdarzenie sprzed trzech lat zawiedzie mnie na stół chirurga i uniemożliwi szybki powrót na szlak.