Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buty trekkingowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą buty trekkingowe. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 listopada 2021

Na moim pogórzu

 101121

Wziąłem dzień wolny (przecież jestem emerytem!) i pojechałem na Pogórze Kaczawskie, do Kondratowa. Nie wiem, czemu akurat tam; chyba przypomniały mi się wzgórza widziane tam wiosną minionego roku, ale też nie bez znaczenia była zagadka lokalizacji Kondratowego Wzgórza. Te poszukiwania są stałym zajęciem w czasie wędrówek wokół wioski, może nawet swoistym hobby. Czy muszę dodawać, że dawno już byłem na każdym wzgórku w okolicy, który może być szczytem tego wzgórza? Że te poszukiwania są pretekstem?

W ostatnich dniach drzewa straciły niemal wszystkie liście. Jedynie brzozy nadal są wystrojone jesiennie, ale i wśród nich wiele jest nagich, już zimowych. Klony stoją zapatrzone w kolorowe kobierce rozścielone na ziemi wokół nich, a tylko nieliczne jeszcze trzymają resztki swoich liści, ale najwyraźniej ostatkiem sił, skoro byle powiew wiatru je porywa. Patrząc na trzepotanie się liści na wietrze i ich niezdecydowany lot ku ziemi, pomyślałem, że drzewa wcale nie chcą je zrzucać, a zmuszane, robią to z żalem.

Ściany lasów liściastych utraciły swoją naturalną zieleń pokazując szare i czarne gałęzie. Nagle zrobiło się listopadowo.

Dzieje się tak niepostrzeżenie dla mnie. Przemianę zieleni w paletę jesiennych barw dostrzegam, ale jej ubożenia aż do szarości już nie. W tej mojej ślepocie dopatruję się niezgody na szarą jesień i zimę.

Powyżej wioski są miejsca, z których widać główne pasma kaczawskie i po dużym fragmencie Rudaw oraz Karkonoszy. Dzisiaj znowu miałem okazję widzieć punktowe jasne światełko na szczycie Śnieżki – odbicie słońca w oknie obserwatorium. Drobiazg, owszem, ale wrażenie czyniący i po prostu ładny.

Obszedłem wszystkie możliwe Kondratowe Wzgórza. Może słowo wyjaśnienia. Lokalizacji jest przynajmniej dwie, a może i trzy; ich ilość zależna jest od ilości oglądanych map, których autorzy nie mogą się zdecydować. Na jednym miejscu stoi typowy podwójny betonowy słupek, jakie są stawiane na niektórych szczytach, ale ten sterczy na płaskim polu; wydaje mi się, że szczyt ładnego sąsiedniego wzniesienia jest wyższy. 


W minionym roku byłem na tym właśnie wzgórzu w porze kwitnienia głogów. Może wspomnienie tego widoku sprowadziło mnie dzisiaj tutaj?

 


Drugie miejsce jest oddalone o kilkaset metrów i trudno mi powiedzieć o wzajemnej wysokości tych dwóch miejsc. Podoba mi się, ponieważ wzgórze ma wyraźnie zaznaczony szczyt i rośnie na nim kępa drzew, nie jest więc równane pługiem jak to pierwsze.

Trzecim jest wyraźne wybrzuszenie wielkiego pola, które na samym początku moich detektywistycznych przygód miałem za właściwe Wzgórze.

Oczywiście odwiedziłem Dębowe Wzgórze, jedno z moich ulubionych miejsc, a skoro już tam byłem i na horyzoncie widziałem Czartowską Skałę…

 



Przypomniało mi się zdarzenie sprzed lat: w słoneczne późne popołudnie jesiennego dnia usiadłem pod największym dębem tego wzgórza z zamiarem spędzenia tam leniwej godziny do zmierzchu, ale widok Skały, tej sterczącej nad polami resztki starego wulkanu, już po kilku minutach poderwał mnie na nogi. Idąc forsownym marszem najkrótszą drogą, czyli bezdrożem po polach i łąkach, zdążyłem wejść na szczyt i z niego oglądać zachód. Dzisiaj szedłem wolno, rozglądałem się, zatrzymywałem, a nawet zbaczałem z drogi widząc coś ciekawego, czyli po prostu się szwendałem swoim zwyczajem. Ze szczytu widać Góry Kaczawskie i dalekie Karkonosze, przy dobrej widoczności widok jest pyszny, ale że patrzy się na południe, trudno o dobre zdjęcia; może poza wczesnym rankiem lub przed zachodem.




 Nieco na lewo, czyli ku wschodowi, z niebieskiej dali wyłaniają się Góry Wałbrzyskie.

Ten charakterystyczny kolor odległych gór jest barwą swobodnych wędrówek.

Po drugiej stronie, na północy, w dolinie widać domki Pomocnego, a za nimi i nad nimi malownicze wzgórza. Wypatrzyłem tam ładne drzewa; patrząc na nie ze szczytowej skały, jeszcze nie wiedziałem, że skręcę ku nim wydłużając drogę, by obejrzeć je z bliska.

W ich pobliżu, na zboczach wzgórz, są ukryte w lesie źródła dwóch strumieni. Wiedziałem o nich od lat, ale jakoś nigdy nie było okazji ich poznania – do dzisiaj.

Charakterystyczny kształt początku jaru wypłukanego przez strumień, owe przełamanie płaszczyzny przypominające nieco siodło, widać już przy pierwszych drzewach, ale na dnie nie było wody.



 Teraz często strumienie zaczynają się niżej, czasami dużo niżej od swoich pierwotnych źródeł – wymądrzałem się w myśli. Druga strona płytkiego jaru wydała mi się wygodniejsza do przejścia, ale okazało się, że stawiając krok zrobiłem błąd. Noga zapadła się w czarnym błocie przykrytym z wierzchu kolorowymi liśćmi. Chcąc się podeprzeć, natychmiast postawiłem drugą, ale też się zapadła, na szczęście tylko do połowy łydek. Przeszedłem parę kroków wyciągając buty z mlaszczącym odgłosem. Woda jednak była. Niewiele, ale akurat tyle, żeby rozmoczyć ziemię. Tak jest, gdy w miejscach potencjalnie podmokłych idzie się z kijami pod pachą i myślami wśród chmur. Oczywiście buty, otulone ochraniaczami, w środku zostały suche, bo żeby nabrały wody, musiałbym wejść w rzekę. Błoto po drodze się wykruszyło.

Dzisiaj założyłem masywne buty uszyte z grubej skóry. Trudno je przemoczyć, jeszcze trudniej zużyć. Mam je 10 lat, a wystarczą do końca moich dni, skoro nie są jedynymi butami na wędrówki. Zakładam je na krótkie trasy albo wtedy, gdy spodziewam się ciężkich warunków, ponieważ oprócz zalety odporności na wodę mają poważną wadę związaną z ich masywnością, mianowicie dużo ważą. Dwa razy więcej od niedawno kupionych markowych butów robionych według współczesnych trendów: delikatne, a więc szybko się zużywające, ale i te lubię. Nie tylko są lekkie i wygodne, ale też mają podeszwy o rewelacyjnej przyczepności. O nich napiszę może przy innej okazji. Na zdjęciu dzisiejsze buty, kastingery; to nazwa firmy, bodajże austriackiej. Czyż nie budzą zaufania? Ja twierdzę, że są też bardzo ładne.


 Po letnich utrudnieniach w wędrówkach bezdrożami, bardziej doceniam obecną swobodę. Właśnie wracałem do wioski idąc brzegiem pola i tylko dlatego zobaczyłem ruiny zamku, o których nie wiedziałem. Ukryte są między drzewami, jadąc szosą trudno je wypatrzeć. Oczywiście podszedłem pod ich kamienne ściany. Nie wiem, kogo była ta budowla i jak długo jest ruiną, dla mnie takie informacje są mniej ważne od wrażeń i myśli. Ludzie trudzili się latami przy obróbce kamieni i stawianiu tej budowli, później niejedno dzieciństwo mieszkańców przeminęło zamienione w starość, a budowla stała. Może była ciepło wspominanym domem przez kogoś, kogo losy rzuciły daleko? Zapewne te ruiny ukrywają nie jedną rodzinną tragedię, może nawet mord, ale niewątpliwie i wiele radości. Niżej murów zachowała się resztka lipowej alei; niemal widziałem między nimi spacerującą kobietę z dzieckiem. Ślad dróżki jeszcze się zachował.




 Resztki murów będą coraz niższe i niższe, aż w końcu schowają się wśród zarośli, a stare lipy, ostatni świadkowie historii zamku, posłużą miejscowym za opał.

Trasa:

Z Kondratowa poszedłem wzgórzami na południe od wioski, odwiedzając możliwe lokalizacje Kondratowego Wzgórza. Wszedłem na Czartowską Skałę, następnie poszedłem na wzgórza na północ od wioski Pomocne. Polami i drogami doszedłem pod Ziębniak, poznałem ruiny zamku w Kondratowie. Stamtąd wróciłem do samochodu zostawionego w pobliżu kościoła.

Dystans 17,5 km.

 




















niedziela, 22 marca 2020

Skały i buty

220320



Byłem dzisiaj na kaczawskiej łazędze. Wyjątkowej, ponieważ sto pięćdziesiątej. Tyle dni spędziłem w tych górach. Głównym celem był Babiniec, rozległa i widokowa góra wznosząca się vis a vis Chrośnickich Kop. Dzień już długi, na szlak wyszedłem o szóstej, więc czasu miałem sporo. W ciągu dnia przyszedł mi do głowy pomysł na zbadanie pewnego przejścia z Babińca na Ptasią, górę w masywie Kop. Przejście okazało się dobre, a skoro byłem już na Kopach, to jakże nie przejść kilometra dzielącego mnie od skał, o których napisałem w powieści?

Oto te słowa z książki:

Tego dnia zapuściłem się w lasy masywu Chrośnickich Kop, i tam, na zupełnym odludziu, znalazłem wyjątkowo ładną skałę. Spodobała mi się podobieństwem do znanej i większej Jastrzębiej Turni w Górach Sokolich, także swoim otoczeniem i ciszą. Idealne miejsce do zastanowienia się nad minionymi zdarzeniami.”



Odludzie jest wyjątkowe. Z leśnego duktu trzeba skręcić między gęste świerki, w ledwo widoczną ścieżynę wydeptaną przez zwierzęta, i przeciskać się między gęstymi gałęziami drzew.


Pierwsze zdjęcie skał zrobiłem parę lat temu, pozostałe dzisiaj. Niestety, mokry śnieg i zimno uniemożliwiły mi podumanie w tym miejscu dumania powieściowego Jasia.

A swoją drogą uświadomiłem sobie, że jej nadałem nazwisko, jemu nie.






* * * *

Na fanpage mojej książki (tutaj), Anna, jej autorka, zamieściła cytat o butach Jasi oraz zdjęcie swoich butów górskich. Chciałem napisać o nich parę zdań.

Chyba nie popełnię gafy, jeśli napiszę, że te buty parę lat temu ofiarowałem jej w prezencie. Tamta chwila w moim kampingu stojącym w Ustroniu, nad morzem, jest we mnie. Pamiętam ją, ponieważ była wspaniałą radością z ofiarowania tych butów. Dlaczego, zapytacie? Bo te buty bardzo mi się podobały, bo je lubiłem, bo były moją maskotką. Dając prezent, poczułem oczywistą zależność: radość ofiarowania jest tym większa, im większa jest wartość przedmiotu dla ofiarującego, a tak właśnie było u mnie.

Tak więc największy prezent dałem sam sobie.

Te buty mają historię.

Był czas, gdy codziennie myszkowałem po Allegro w poszukiwaniu dobrych butów górskich. Kiedyś zauważyłem licytację ślicznie zrobionych, tradycyjnych, masywnych i nowych butów. Ich jedyną wadą był dziecinny rozmiar. Nie zostały sprzedane ani na pierwszej, ani na drugiej licytacji. Trzecia miała tak niewielką cenę, że… kupiłem je. Kupiłem jako maskotkę i taką funkcję pełniły u mnie przez parę lat. W zimie wisiały na ścianie pokoju w bazie, w czasie sezonu karuzelowego stały na blacie szafki albo w kącie łóżka. Czasami brałem je do ręki i oglądałem, zawsze z przyjemnością patrząc na ich świetne wykonanie. To prawdziwe „czerwone sznurówki”, czyli tradycyjnie zrobione buty, szyte z dobrej skóry, bez żadnych membran i innych nowoczesnych wynalazków. Tyle że malutkie, a przy tym masywne, raczej nie do chodzenia w lecie po wygodnym szlaku. To buty na ciężkie warunki. Na mokry śnieg, kamienie, na przedzieranie się przez gąszcz kosodrzewiny. Buty dla prawdziwych wędrowców górskich, nie dla niedzielnych turystów idących na Chojnik.

Kiedy pisałem powieść, stały się pierwowzorem butów Janiny Lastkowskiej, bohaterki mojej powieści. Mowa tam o butach Meindla, ale pierwotnie podałem nazwę rzeczywistego ich wykonawcy, też niemieckiej firmy Hanwag. Dopiero później zmieniłem ich markę na bardziej znaną w Polsce.

Z czasu pisania powieści pochodzą zdjęcia tych dwóch butów: małych hanwagów i wielkich lowa, moich butów. Firma Lowa też jest niemiecka, a te buty są pod paroma względami wyjątkowe. Podobnej konstrukcji (podobieństwa widać na zdjęciu) co hanwagi, ale jeszcze bardziej masywne. To buty praktycznie nie do zniszczenia. Zrobione są z bardzo grubej skóry, mają twardą podpodeszwę (dla znawców: mocna klasa C), nigdy mi nie przemokły, a przy tym są tak bardzo wygodne, że chodzić w nich można mając na stopach jedynie cienkie skarpetki. Niestety, te zalety tworzą i wadę, jedyną ich wadę: ważą trzy kilogramy. Półtora na sztukę.

Stałym zwyczajem cytat a propos z książki:



Czasami, zwłaszcza gdy Jasia wyjedzie gdzieś, oglądam jej buty w szafie. Niektóre kojarzą mi się z miłymi dniami lub zdarzeniami, a inne jakbym widział po raz pierwszy. Patrząc na te klejnociki sztuki szewskiej, wspominam bajkę o Kopciuszku i wtedy myślę, że jej autor wyobrażał sobie takie właśnie pantofelki. Nawet jej buty górskie, a ma ich kilka par, mimo iż z natury swojej są masywne i oczywiście większe od tamtych pantofelków, wyglądają jak maskotki, no bo jakże mają wyglądać jej wysokie meindle rozmiaru 37? Gdy szykuję swoje buty na górskie wędrówki, zawsze i jej butami się zajmuję. Czasami stawiam obok siebie jej buty i swoje, patrzę na nie i uśmiecham się. Właściwie to nie wiem, dlaczego.”