Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zwierzęta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zwierzęta. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 września 2024

Bieszczady, dzień piąty

 210824

Oglądając mapę znalazłem niezalesione wzgórza ze szlakami, a w nieodległym lesie strumień z wodospadami. W założeniu dzisiejsza wędrówka miała być nieuciążliwa i niedługa przed planowanym na jutro wejściem na Tarnicę, najwyższy szczyt bieszczadzki – i faktycznie taką była, chociaż wnuczce upał dal się nieco we znaki. Na mnie upały nie robią wrażenia, chyba że przekraczają 35 stopni. Wtedy owszem, trochę przeszkadzają. Głównie z powodu zwiększonego ciężaru plecaka obciążonego wodą.

Na miejscu okazało się, że mogłem zaparkować parę kilometrów bliżej celów, ponieważ droga wbrew pozorom nie była zamknięta. Chociaż dla mnie, wędrowcy starającego się cały szlak traktować jak cel, nie miało to znaczenia, zabrakło nam czasu na lepsze poznanie końca trasy.

Byliśmy kilkanaście kilometrów na północ od najwyższych masywów bieszczadzkich, wśród wzgórz wyraźnie niższych i o łagodniejszych stokach, chociaż też zalesionych.

Droga leśników biegnie tuż przy strumieniu Hulski. Dzika to rzeczka, ciemna, płynąca skalnym korytem górą zarośniętym krzakami i drzewami. W jednym tylko miejscu można bez kłopotu podejść do samej krawędzi wąwozu i spojrzeć w dół, na szumiącą i białą od piany wodę; poza nimi brzegi się mocno zarośnięte. Nie od razu znaleźliśmy zaznaczone na mapie wodospady, a okazały się raczej progami wodnymi. Tam, gdzie jest największy, widać było ślady schodzenia w dół po niemal pionowej ścianie. Obudziły się we mnie wątpliwości dziadka-opiekuna: zejście miało nie więcej jak trzy metry, ale było dno najeżone kamieniami, więc... nim podjąłem decyzję, Helena już była na dole, przy wodzie. Zszedłem i ja.





 Patrząc na czarne skały oblewane pieniącą się wodą, na trudny do przejścia las rosnący na kamienistych stromiznach, pomyślałem, że tak kiedyś wyglądała Ziemia i że warto było przyjść tutaj dla tego jednego widoku i tej jednej myśli.

Progi nie były dokładnie tam, gdzie znaki na mapie, więc dla pewności przeszliśmy jeszcze parę setek kroków w górę, zaglądając między krzaki, ale innych nie znalazłem.

Kilkaset metrów dalej i kilkadziesiąt wyżej zobaczyliśmy urokliwą polanę z domkiem. Nie wyglądał na stale zamieszkały, ale nie sprawdzałem. Ulokowawszy się w cieniu drzew, wyciągnąłem torbę z jedzeniem. Lisa w pobliżu nie było widać.

Niewiele dalej opuściliśmy naszą szutrówkę skręcając w szeroką, jasną, pełną słońca gruntową drogę. Najpierw małe podejście na szczyt wzgórka Bulowe Berdo, a za nim wyszliśmy na otwartą przestrzeń wypełnioną dalą, słońcem, soczystą zielenią, łąkami zdobionymi pojedynczymi drzewami. Przed nami wznosiło się malownicze, pogodne wzgórze Ryli, wymarzone miejsce do letnich spacerów. Na jego łagodnym szczycie wnuczka zarządziła przerwę, ja kręciłem się po okolicy. Miałem chęć pójść dalej, obejście polany nie zajęłoby więcej jak dwie godziny, ale nie namawiałem wnuczki pamiętając o jutrzejszym niełatwym podejściu na Tarnicę.






Na mapie jest widoczny napis Krywe. To nazwa nieistniejącej wsi łemkowskiej, tutaj garść informacji o niej.

Obrazki ze szlaku

 Ranne mgły. 


Nasza droga.



 Rudbekia naga często zdobiła szlaki naszej dzisiejszej wędrówki. 

W oddali nasz cel, wzgórze Ryli.

 Wierzba uznana za pomnik przyrody. Rzadkość u nas.

 Świeża, intensywna, wiosenna zieleń łąk.

 Czy to nie jest żmija zygzakowata? Proszę mnie poprawić jeśli się mylę. Zwierzę wygrzewało się na kamieniach szutrówki i zapewne nie zdążyło uciec przed samochodem.

 Jeśli już piszę o zwierzętach, wspomnę salamandrę. To piękne zwierzę widziałem tylko raz w życiu, dwanaście lat temu, w deszczowy ranek, przy szlaku na Połoninę Wetlińską. Salamandra leniwie zmieniła położenie, ale nie uciekała mimo że stałem nad nią. Po chwili zatrzymał się przy mnie turysta, obaj ją podziwialiśmy, a odchodząc, mój chwilowy towarzysz przykrył ją dużymi liśćmi klonu. Na wszelki wypadek, bo zwierzę jest wolne i bezbronne, a ludzie… wiadomo.

Trasa: ze wsi Zatwarnica na progi strumienia Hulski. Następnie przez Bulowe Berdo wejście na wzgórze Ryli. Powrót tą samą drogą.

Statystyka: 14 km w czasie siedmiu godzin. Suma podejść: 480 metrów.









sobota, 27 lutego 2021

Gawędy o wilkach i innych zwierzętach, książka Marcina Kostrzyńskiego

 

250221

„Istotę cywilizowaną definiuje stosunek do słabszych.” M. Kostrzyński.


Mój stosunek do zwierząt zmieniał się z biegiem moich lat – od obojętności, poprzez uznanie ich za biologiczne maszyny podległe li tylko instynktom zapisanym w genach, po stopniowe, na lata rozłożone, przyjmowanie do wiadomości ich zdolności przeżywania całej gamy uczuć oraz posiadania świadomości. Taki stan osiągnąłem dość dawno temu, wysuwając wnioski ze swoich lektur dzieł popularnonaukowych traktujących o etologii i ewolucji. Zdawało mi się, że niewiele już mógłbym zmienić w swoim obrazie zwierząt i stosunku do nich, jednak jeśli obejrzę się wstecz, widzę powolną ewolucję poglądów i stanowisk: najogólniej mówiąc, daję coraz więcej praw zwierzętom, a ludziom coraz więcej zakazów i obowiązków związanych ze zwierzętami. Wolno zachodzą te zmiany, ponieważ zawsze miałem trudności z bezpośrednim przyjęciem czyjegoś zdania lub oceny, a autorytetów w zasadzie nie uznaję, więc zmiany wypracowuję sam, krok po kroku.

Na takiej drodze prędzej czy później, ale zawsze dochodzi się do wniosku o potrzebie chronienia wszelkiego ziemskiego życia. Doszedłem i ja, ale stanąłem wtedy przed dylematem jak na razie nierozwiązanym przeze mnie.

Co ze zwierzętami uznawanymi przez ludzi za szkodniki? Czy mamy chronić muchy i komary – że wymienię tylko te najbardziej znane z wielkiej ich listy? Przecież nie, to oczywiste, ale jeśli robimy wyłom w regule, jeśli przypisujemy sobie prawo decydowania o życiu, to cały gmach chwieje się w posadach. Wszak dla rolnika mającego pole kukurydzy pod lasem, szkodnikami są dziki, dla leśników sarny i jelenie zjadające gałązki młodych drzew, a dla ogrodnika krety i myszy.

Nie bronię życia much i komarów, po prostu przedstawiam swój problem. Powiem jeszcze tylko, że odkąd się pojawił, nie zabijam pająków (chyba że spadnie na mnie i wtedy odruchowo...), co mam za logiczną konsekwencję swoich przemyśleń i widząc w nich sprzymierzeńców.


Ziemia nie jest tylko nasza, a ponieważ najwięcej możemy zrobić i jednocześnie najwięcej szkodzimy innym mieszkańcom planety, winniśmy im daleko idącą pomoc i nieszkodzenie. To nie tylko nasz moralny obowiązek wobec słabszych i od nas zależnych, ale i w długiej perspektywie czasowej działanie na naszą korzyść. Dowody na prawdziwość tego twierdzenia znaleźć można w książkach autorów wnikliwie przyglądających się ziemskiej faunie i florze – także w „Gawędach” Kostrzyńskiego.


Książkę czytałem w każdej wolnej chwili: jedząc śniadanie, przy kawie, w ostatnich minutach dnia, gdy zmęczony odsuwałem od siebie laptopa. Czytałem urzeczony obrazem niewiele mi znanego, jak się okazało, świata zwierząt. Piszę tak, ponieważ w tej książce określenie „bracia mniejsi” nie jest pustym sloganem, ani nie jest przejawem zielonego czy religijnego zachłyśnięcia miastowego człowieka, a po prostu prawdą potwierdzoną rozległą wiedzą praktyczną autora, a na potrzeby książki i czytelników popartą wieloma przykładami. Zwierzęta są duchowo i psychicznie bardziej do nas podobne, niż nam się wydaje; bardziej, niż wielu z nas godzi się dostrzec i zaakceptować dostrzeżone. W tym sensie Kostrzyński przedstawia świat nam nieznany bądź mało znany. Zadziwiający i fascynujący świat. Chwilami miałem wrażenie czytania nie o Ziemi i jej mieszkańcach, a o jakiejś baśniowej krainie. Może o Edenie?

Zwykliśmy uważać, że między nami a zwierzętami zieje ogromna przepaść w zdolnościach duchowych, takich jak miłość, radość, rozpacz, pamięć, przyjaźń, poczucie więzi rodzinnych, a okazuje się to nieprawdą.

Scena witania się dwóch łań, matki i córki które nie widziały się dłuższy czas, jest przejmująca. Tylko istoty obdarzone zdolnościami tradycyjnie (i bezrefleksyjnie) przypisywanymi człowiekowi, będą tak reagować i tak okazywać swoje uczucia.

Te fakty zmieniają obraz świata i naszego w nim miejsca.

Możliwość zaistnienia  zmian w nas, jest największą wartością książki.

* * *

>> Obserwowanie zwierząt z bliska wiele mnie nauczyło, zmieniło też moje postrzeganie braci mniejszych. Wszystkie historie, które opisałem, są prawdziwe. Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że każda istota to indywidualność jedyna i niepowtarzalna. Są takie same jak my. Każdy człowiek jest inny, nie tylko wizualnie. Ta inność pozwala nam się rozwijać. Podobnie jest u zwierząt. Nasze światy, nasze emocje niczym się od siebie nie różnią. Nie powinniśmy uzurpować sobie prawa do decydowania o życiu lub śmierci tych istot. Podobno mamy duszę, a one nie mają, czyżby? Nie da się zbudować cywilizacji na prawie silniejszego. Przez cywilizację rozumiem istoty o wyższym stopniu rozwoju. (…)

Istotę cywilizowaną definiuje stosunek do słabszych, a nie zdolność budowania rakiet czy nuklearnych bomb.<<


>>Las kształtował mnie i nadal kształtuje. Nasi przodkowie byli mieszkańcami puszcz. Czcili stare dęby, prastara puszcza była ich domem. Każdy z nas ma cząstkę tego dziedzictwa w sobie. Z przerażeniem patrzę, jak las ginie i jest zastępowany nasadzeniami przemysłowymi. Nie ma już starych drzewostanów, które pamiętam, i nie da się tego odwrócić. Jeśli wybudujemy most, dom czy drogę i popełnimy błąd, można wszystko zburzyć i zacząć od nowa. Jeśli wytniemy dwustuletni las dębowy, na kolejny musimy czekać dwieście lat. Nie da się tego ominąć, przyśpieszyć.

Od trzydziestu lat trwa rzeź polskich lasów. Prawdziwa polska masakra piłą motorową. Katastrofa widoczna z kosmosu. Wycinane są stare lasy, a na ich miejsce sadzone nowe uprawy. Dzieje się tak, ponieważ przedsiębiorstwo Lasy Państwowe się samo finansuje i samo kontroluje. W dodatku nie istnieje żaden społeczny nadzór tej działalności. Jest to istotne, ponieważ lasy państwowe obejmują prawie jedną trzecią terytorium Polski. Stały się jedynie z nazwy państwową, w rzeczywistości oligarchią.

U schyłku komuny mówiono o rabunkowej gospodarce, teraz z tego samego obszaru wycina się prawie trzy razy tyle, co w tamtym czasie. Jak więc nazwać to, co teraz robią leśnicy? (…)

Las nie jest tylko własnością ludzi, jest również domem innych mieszkańców. Zależymy od niego w większym stopniu, niż się nam wydaje. Ma o wiele ważniejsze funkcje niż produkcja drewna. Oczyszcza powietrze z pyłów i chorobotwórczych mikroorganizmów. Produkuje tlen, wiążąc dwutlenek węgla. Stabilizuje klimat. Magazynuje wodę, uwalniając ją znacznie wolniej, łagodząc skutki ocieplenia klimatu. Chroni pola przed wiatrem i erozją. By lasy były trwałe i wieczne, muszą rosnąć w pewnej specyficznej równowadze. Każde, nawet niewielkie naruszenia tej równowagi, może prowadzić do katastrofy.

Przytoczę przykład dzików w ostatnim czasie wybijanych bez opamiętania. Jeśli doprowadzimy do tak dramatycznego spadku ich populacji, jak zamierzają politycy, czeka nas ogólnopolska katastrofa ekologiczna na skalę znacznie większą niż ta, która ma miejsce w Puszczy Białowieskiej. Był taki przypadek. W latach dwudziestych ubiegłego wieku europejskie lasy sosnowe zaatakowała strzygonia choinówka. Od Holandii aż po Białoruś zjadała sosnowe igliwie. Jej naturalnym wrogiem są dziki. Strzygonia zimuje w ściółce tuż pod pniem drzewa, na którym żeruje. To właśnie dziki zjadają dziewięćdziesiąt dziewięć procent zimujących owadów, trzymając populację pod kontrolą.

Czy mały owad może być niebezpieczny? W Puszczy Noteckiej praktycznie nie było dzików w latach dwudziestych ubiegłego wieku, właśnie tam strzygonia zabiła osiemdziesiąt procent drzew. Jeśli wybijemy dziki pod pretekstem afrykańskiego pomoru świń, podobna tragedia będzie tylko kwestią czasu. W Polsce ponad sześćdziesiąt procent lasów to drzewostany sosnowe. Pokazuje to potencjalną skalę problemu.<<