050224
O naszym języku
Cytat z książki Aleksandra Krawczuka „Starożytność odległa i bliska”:
>>Przez tysiąc lat praktycznie każdy inteligent na tej ziemi (mowa o Polsce – wyjaśnienie KG) – przyszły nauczyciel, ksiądz, lekarz, prawnik, nawet zwykły skryba w urzędzie – poznawał budowę, właściwości i funkcjonowanie swego języka ojczystego w ten sposób, że jako uczeń rok po roku pilnie i mozolnie przekładał teksty łacińskie na polski i odwrotnie. Wkuwał na pamięć paradygmaty, uczył się rozpoznawać kategorie logiczne i gramatyczne, odkrywał, w jak różny sposób można tę samą myśl wyrazić. A jeśli nawet ktoś z tych lub innych przyczyn takiego treningu nie odbył, pozostawał i tak w swoim sposobie wyrażania się niejako pod presją „łacinników”, od nich się uczył i na nich wzorował. Mowa Rzymian stanowiła prawidło myślenia i język naszych ojców, dziadów, pradziadów.
I oto nagle, właśnie w naszych czasach, zabrakło owego prawidła, wzoru, przykładu. Jakie skutki tego brutalnego zerwania z tradycją przeszłości? Są oczywiste i znane każdemu, kto ma uszy ku słuchaniu. Polszczyzna, niegdyś tak powabna, wdzięczna, kształtna, bogata, przemieniła się w papkę wywodów publicystycznych, zakalec rozpraw naukowych i „naukawych”, niemal bełkot tego, czym nas raczą pseudointelektualiści; ci bowiem ze szczególną lubością żonglują w swych pokrętnych wywodach wyrazami łacińskiego pochodzenia nazbyt często nie rozumiejąc ich sensu. Nie wspominajmy już o tym, co się słyszy, co musi się słyszeć na ulicach, w tramwajach i autobusach, w poczekalniach i parkach. A wywiady telewizyjne obnażają ze szczególnym okrucieństwem żałosną nieporadność wysłowienia, nieumiejętność wyrażania najprostszych myśli: chodzi zaś często o ludzi formalnie z wyższym wykształceniem.<<
O
modzie
Cytaty z książki „Słowo jest w człowieku” Jana Miodka.
>>Zapytała mnie niedawno pewna dziennikarka radiowa: „Co trzeba robić, aby być modnym w języku?”. Odpowiedziałem: „Ależ, pani redaktor, w języku należy być raczej przeciw modzie!”. Trzeba być przeciw modzie, bo nie ma nic gorszego dla stylistyki poszczególnych wypowiedzi niż właśnie wyrazy nadużywane. Największym złem, jakie wyrządzają one międzyludzkiej komunikacji, jest niszczenie form synonimicznych, wariantywnych. Czyż trzeba udowadniać, że im więcej z nich ma każdy z nas na podorędziu, tym jest w rozmowie ciekawszy, bardziej pociągający? Ci wszyscy, którzy lubią uczepić się jakiegoś słowa i bez przerwy nim obracać, nawet nie przypuszczają, jak monotonni są w odbiorze, co najgorsze zaś – nie zdają sobie sprawy, że słuchający ich ludzie przestają zwracać uwagę na zasadniczy tok wypowiedzi, czekając już tylko na kolejny raz użyte – takie czy inne – modne słowo.<<
>>Czy same w sobie zasługują one na potępienie? – Na pewno nie! Ich stylistyczne zło polega na tym, że niszczą największą wartość komunikacyjną języka, jaką jest możliwość WYBORU spośród wielu równorzędnych konstrukcji, przeplatania nimi poszczególnych wypowiedzi. Uczepiwszy się jednego wariantu, stajemy się monotonni i manieryczni.<<
Mam do czynienia z takim stylem niemal codziennie, czytając wiadomości lub wysłuchując wywiadów w internecie. Czasami przerywam, mając po prostu dość kolejnych, powtarzanych niemal w każdym zdaniu, kontekstów, opcji, generowania, wspierania, zgarniania i co tam jeszcze staje się popularne, dość tej „mody” będącej w istocie bezkrytycznym małpowaniem zamienianym w językową papkę.
Tutaj podałem kilkanaście przykładów użycia modnego słowa „generowanie”:
>>Modne słowa zabijają w ludziach nie tylko zdrowy rozsądek, ale także smak estetyczny (…)<<
Wytłuszczenie jest moje, słowa profesora Miodka.
>>Żyjemy w kraju, w którym doszło do takiego już stopnia wulgaryzacji językowej społeczeństwa, że kibelek wydaje się niewinnym tworem leksykalnym – może mi ktoś powiedzieć. A ja zripostuję: ów stopień zwulgarnienia jest rzeczywiście już tak znaczny, że ludzie kompletnie zatracili wyczucie stylistyczne.<<
Jan Miodek, „Słowo jest w człowieku”.
Muszę przyznać się do pewnego zatracenia owego wyczucia i przeze mnie. Niestety, zdarza mi się powiedzieć czy napisać słowa, których nie powinno się używać, albo myśl wyrazić koślawo. Mam więc nad czym pracować.
* * *
Żeby nie było samego marudzenia, dodam parę pięknych zdjęć wody zamarzającej na badylach wiszących nad nurtem rzeki.
Skopiowałem je z tej strony.
Polecam film. Kadry są świetne, a i polszczyzna dobra.
* * *
Poezja i góry
Po raz nie wiem który poczytuję Ajschylosa, najstarszego z wielkiej trójki tragików ateńskich. Tragedie Sofoklesa są bardziej dla nas przystępne, silniej przemawiające, ale dzieła Ajschylosa wyróżniają się wspaniałością poezji. Właśnie dla jej smakowania wracam do tych dzieł.
Znalazłem (jak zawsze) wiele wersetów z bliskimi mi myślami Ateńczyka, tutaj jeden cytat.
Parę słów wprowadzających: po blisko 10 lat trwającej wojnie, do rodzinnego miasta przybywa wysłannik głównodowodzącego wojskami pod Troją, Agamemnona, a wita go jeden z mieszkańców (dla ścisłości: przewodnik chóru, ale to nieistotna tutaj różnica):
„– Dręczyła cię za ziemią rodzinną tęsknota?
– Tak, że dzisiaj z radości łez mam pełne oczy.
– Była przecie i słodycz w tym waszym cierpieniu…
– Jaka? Wytłumacz, proszę: słów tych nie pojmuję.
– Serce do tych się rwało, co miłują wzajem.
– Za tęskniącymi – mówisz – tęskniła ta ziemia?
– Tak, że nieraz jęk z mrocznej wyrywał się duszy...”
Cytat z tragedii „Agamemnon”.
Tęsknota jest pozytywna, dowartościowująca, „słodka”. Jej dłuższy brak budzi u mnie potrzebę tęsknienia wzmacnianą podejrzeniem wady ducha, mianowicie niemożnością jej odczuwania. Tęskniąc wiem, że tęsknić potrafię. Jest tutaj coś jeszcze, trudnego do wytłumaczenia, właściwie niewytłumaczalnego ale odczuwanego przeze mnie. „Za tęskniącym tęskniła ta ziemia”... Właśnie taką wzajemność odczuwam myśląc o moich górach. Otóż (ale proszę się nie śmiać!) wydaje mi się, że nie tylko ja za nimi, ale i one za mną tęsknią.
W najbliższą niedzielę pojadę w Góry Kaczawskie. Niech nie tęsknią.
* * *
Moje książki
Proszę zajrzeć tutaj i tutaj. Piszę się tam o mnie i o moich książkach.
Aniu, dziękuję za ciepłe słowa!