170425
Będąc cztery dni temu na Roztoczu, widziałem pierwsze dwie kwitnące czereśnie, dzisiaj kwitną wszystkie. Ciepłe dni tak mocno pchnęły wszelkie rośliny w objęcia wiosny, że zmiany są widoczne niemal z dnia na dzień. Za szybko, stanowczo za szybko pędzi czas, a z nim Wiosna. Zawsze szybka, a w tym roku po prostu Wiosna – sprinterka. Gdzie ona się tak spieszy? Czemu nie pozwala na spokojne kontemplowanie swojej urody? Krążą plotki o gachu ukrywającym się gdzieś na dalekiej północy, do którego tak biegnie, ale ja nie daję wiary tym słowom. Winien jest Czas. Piszę wielką literą mając na myśli Chronosa, to on tak goni; może się zapatrzył w głęboki dekolt sukni tej smarkatej Wiosny? W te dni odczuwam niechęć wobec obowiązków opóźniających wyjazd poza miasto, szkoda mi czasu na wszystko, co odrywa mnie od obserwowania przemian w przyrodzie, patrzenia na rozwijające się liście, ale przecież nie mogę nic nie robić i tylko wzdychać stojąc pod drzewami.
Mogę starać się, jak co roku, zapisać w pamięci tyle wiosennych obrazów, na ile pozwoli czas, moja wrażliwość i zdolność przeżywania. Starać się zapamiętać blask białych płatków na czereśniach i jabłoniach, odcień zieleni rozwijających się listków na brzozach, zapach konwalii zmieszany z wilgotnym chłodem lasu i jedyne w swoim rodzaju poczucie przeżywania pięknego czasu. Przeżyć i zapamiętać, by mieć wsparcie w zimowe dni oczekiwania na powrót Wiosny.
Spodziewając się pełni kwitnienia czereśni pojechałem w okolice wsi Tokary, na dobrze mi znane pola i drogi, chcąc zobaczyć znajome drzewa i pagórki. Myślałem przede wszystkim o pewnej czereśni rosnącej z dala od drogi, na miedzy rozdzielającej pola opadające do uroczej dolinki zwanej przez miejscowych Podleśnym Zdebrzem. W chwili gdy wyłoniła się zza szczytu pagóra zobaczyłem, że ucięto jej kilka konarów. Szkoda drzewa, chociaż rozumiem motywy: konary za bardzo wychylały się na pole.
Spotkanie z drugą przyjaciółką wypadło dużo gorzej. Skręciłem akurat w tę drogę, chcąc przywitać się ze znajomą brzozą i zapytać, czy mnie jeszcze pamięta. Niestety, kiedy wyszedłem zza zakrętu zobaczyłem, że nie ma już mojej brzozy. Rosła na miedzy tuż przy drodze, nie przeszkadzała. Nie mogła tam przeszkadzać a mimo tego już jej nie ma.
Może nieco irracjonalnie, ale spontanicznie, pomyślałem, że gdybym wiedział o planach sprawcy, zapłaciłbym swoimi pieniędzmi za jej życie. Dzisiaj chciałem usiąść przy niej jak siedziałem kiedyś, ale widząc pień płaczący sokami, a po drugiej stronie drogi stos jej gałęzi, poszedłem dalej. To miejsce straciło w moich oczach cały urok.
Te dwa zdjęcia zrobiłem parę lat temu. Poświęciłem kwadrans na ich odszukanie wśród dziesiątek tysięcy zdjęć z Roztocza, aby raz jeszcze zobaczyć moją brzozę.
Chyba za bardzo wiążę się emocjonalnie z miejscami, widokami i drzewami, na które nie mam żadnego wpływu.
Kwiatów jest już tak dużo, że nie mogę wszystkich pokazać, zwłaszcza że ani fotograf ze mnie, ani znawca, chociaż owszem, miłośnik. Każdy dostrzeżony kwiat cieszy, zwłaszcza gdy jest znajomym z imienia. Z rozpoznawaniem mam ciągłe kłopoty. Plączą mi się w pamięci cechy charakterystyczne i nazwy, co tłumaczę sobie ich mnogością, chociaż czasami złośliwy diabełek siedzący w głowie szepcze mi do ucha inne wyjaśnienie: jesteś po prostu stary. To bardzo prawdopodobna przyczyna, jednak pojawia się i pocieszenie: mimo kłopotów, powoli jednak przybywa rozpoznawanych roślin. To ważne, ponieważ wyraźna jest zbieżność między znaniem nazwy rośliny a jej dobrym postrzeganiem. Znane widzę częściej i są ładniejsze. Tak po prostu.
Obrazki ze szlaku
Pierwsze kwiaty gwiazdnicy wielkokwiatowej, najładniej kwitnącej rośliny naszych pól, przydroży i łąk. Zachwyca cudny łuk płatków i delikatny rysunek na nich.
Tuż obok kępa fiołków.
Wilczomlecz, tak groźny z nazwy, a tak niewinny z wyglądu.
Widziałem mnóstwo wiosnówki pospolitej na polu, wśród zboża. Między źdźbłami zboża widziałem tysiące, dosłownie tysiące białych, maleńkich kwiatków. Są podobne do kwiatów gwiazdnicy wielkokwiatowej: głęboko nacięte, wdzięcznie wychylone płatki, tyle że jest ich cztery, a gwiazdnica ma pięć.
Pierwsze liście i kwiaty na polnych gruszach.
Nadal kwitną radość oczu dające przetaczniki. Spośród tych licznych, których nie udało mi się sfotografować, wspomnę śliczne bratki polne czyli fiołki trójbarwne.
Zielenią się już graby i buki. Zwraca uwagę kontrast barw: ołowianoszare pnie drzew i czysta, jasna, soczysta zieleń młodych liści.
Zeszłoroczne owoce i nowe liście na krzewie dzikiej róży.
Okno i dziupla na gruszy.
Lipy i krzyże. Pokaźne, wiekowe i nadal krzepkie lipy zasadzone kiedyś dla ochrony krzyży przydrożnych. Kiedy krzyż nie ma już siły stać, opierany jest o drzewo i w tej pozycji dożywa swoich dni. Widząc je, odruchowo wspominam scenę z drogi krzyżowej z udziałem Szymona z Cyreny. Czasami w jego miejscu, w cieniu coraz starszych i większych lip, stawiany jest drugi, czy raczej kolejny krzyż.
Podleśny Zdebrz, jedna z najładniejszych dolinek zachodniego Roztocza.
Jak uprawiać tak wąskie i pochyłe pole?
Zielone kałuże w podmokłych miejscach polnych dróg. Są dokładnie takie, jakie pamiętam z dzieciństwa, czyli nic się nie zmieniło na świecie :-)
Wjazdy na pola. Ileż dodatkowej pracy wymaga uprawa ziemi na Roztoczu!
Ostatnia przerwa. Siedziałem na miedzy patrząc na wspaniały, chociaż nieco nostalgiczny, spektakl gaśnięcia kolorów dnia.
Trasa: jak zwykle ostatnio zachodnie Roztocze, drogi i bezdroża na północ od Tokar i Huty Turobińskiej.
Statystyka: licznik wskazał 16,5 kilometra, a zegar 11,5 godziny.