Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płciowość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą płciowość. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 sierpnia 2023

Ideologia i moralność

 

270823

Na  blogu wspominałem już o tym  podcaście, ale wracam do niego po zauważeniu komentarza w którym mówi się o moralności w związku z mniejszościami seksualnymi.

Otóż będę bronił owych mniejszości, ponieważ uważam, że w żaden sposób nie naruszają moralności. Nawet więcej: w ogóle nie można tutaj mówić o moralności. Zacznę od definicji tego słowa.

>>Moralność to ukształtowany w procesie długotrwałego rozwoju społecznego zespół norm postępowania, według których ocenia się określone zachowanie jako dobre lub złe, słuszne lub niesłuszne.<< Źródło.

Zgodnie z tą definicją współżycie lesbijek i gejów może być uznane przez pewne grupy ludzi za niemoralne, ale samej definicji brakuje precyzji, która skutkuje niewłaściwą interpretacją. Mówi się w niej o długotrwałym (czyli ile trwającym?) procesie rozwoju i ustalania norm moralnych, a to nie pasuje do obecnych czasów szybkich zmian, co skutkuje skrajnie nawet odmiennymi ocenami. Postawy i czyny uznawane jeszcze kilka dziesiątków lat temu za słuszne i moralne, teraz oceniane są odmiennie, a jednocześnie niemała grupa ludzi wyznaje stare zasady. W czasach mojego dzieciństwa istniała segregacja rasowa, a w niektórych krajach homoseksualizm był karany – niech te dwa przykłady wystarczą dla zobrazowania przemian. Słusznych przemian, bo będących wyrazem humanizacji naszych norm społecznych i moralnych.

Na stronach internetowych znalazłem inne tłumaczenia moralności:

>>...działanie moralne to takie, które może być ocenione w kategoriach dobra i zła.<<

>>Działanie jest moralnie dobre, kiedy wolne wybory są zgodne z prawdziwym dobrem człowieka.<<

Są mi bliższe, ponieważ uznają czyny i poglądy są moralne wtedy, gdy nie krzywdzą innych ludzi. W tym ujęciu o seksie osób – niezależnie od ich płci – niezwiązanych małżeństwem w ogóle nie można mówić w kategoriach moralności, a zdradę małżeńską można oceniać jako niemoralną jedynie przez możliwość skrzywdzenia zdradzanego współmałżonka, a nie z powodu samego czynu.

Miłości osób homoseksualnych, jeśli są to osoby dorosłe, wolne i świadome, nie można oceniać w kategoriach moralnych, ponieważ ci ludzie nikomu nie wyrządzają krzywdy. Tak po prostu.

Mając zamiar oceniać tych ludzi można zejść z wysokiej katedry i przestać mówić o moralności i nie chwalić się nowoczesnością swoich poglądów, a zacząć o zwykłym wstydzie: wstydzić się powinni ci, którzy zaglądają dorosłym osobom pod kołdrę.

Zgodnie z powyższymi definicjami niektóre poczynania wiadomych aktywistów należy uznać za niemoralne z tej prostej przyczyny, że ignorując naukę szkodzą ludziom. Szkodzą nie tylko niewielkiej grupie osób mających kłopoty z akceptacją swojej płci, a na nich właśnie skupiają się działania aktywistów; ich działania są też szkodliwe dla gejów i lesbijek, a więc dla zdecydowanej większości osób z grupy mniejszości seksualnych. Twierdzę tak na podstawie swoich obserwacji. Otóż osoby starsze, zwłaszcza ze środowisk tradycyjnie religijnych i niewiele wiedzących o mniejszościach, coraz częściej utożsamiają homoseksualistów z dążeniami aktywistów zmierzających do ułatwień w zmianie płci. Jak się mają takie ich działania do starań o pełnię praw gejów i lesbijek? Są w opozycji, delikatnie mówiąc. Dla swojego dobra powinni oni, czyli geje i lesbijki, odciąć się od najbardziej radykalnych aktywistów, ponieważ coraz częściej są utożsamiani z dziwacznymi poglądami tamtych. W rozumieniu wielu Polaków geje i lesbijki nie są zwykłymi ludźmi, nikomu nieszkodzącymi a jedynie chcącymi bez przeszkód żyć z wybranymi przez siebie osobami, a niebezpiecznymi dziwakami czyhającymi na dzieci. Coraz większy udział w tworzeniu takiego obrazu mają skrajni aktywiści wiadomego ruchu. Oprócz, oczywiście, wszelkiej maści przeciwników mniejszości seksualnych, a tych nie brakuje.

Także dlatego ich poczynania są niemoralne.

Bywają też totalnie głupie, czego dowodzi ten cytat: 

 Źródło.

Powtórzę pytanie: jak się mają takie postawy do starań o pełnię praw gejów i lesbijek?… Jak je nazwać? Czym w istocie one są?

Kliknij tutaj , a poczujesz się jak bohater „Procesu” Kafki, czyli w absurdach obecnej rzeczywistości.

Dorobiliśmy się też poważnych dylematów, ale dzielnie je rozwiązujemy.

W komentarzach pod linkowanym wykładem ktoś negatywnie wypowiedział się o prawnym usankcjonowaniu związków homoseksualnych. Pozwolę sobie i tutaj wyrazić pogląd odmienny.

Państwo jest formą organizacji społeczeństwa i na jego rzecz ma działać. Przedstawiciele władz państwowych oraz prawo mają dostosowywać się do potrzeb społecznych, a nie nakazywać obywatelom jak i z kim mają żyć, jeśli swoimi wyborami nie czynią szkody innym obywatelom. Dlatego uważam, że geje i lesbijki powinni mieć możliwość zawierania związków na prawach podobnych do małżeństw. Należałoby jednak znaleźć odpowiednią nazwę takiego związku, ponieważ małżeństwo z definicji jest związkiem kobiety i mężczyzny. Jednak absurdalna jest sytuacja, jaka teraz może zaistnieć, gdy człowiek nie uzyska w szpitalu informacji o stanie zdrowia osoby z którą żyje od lat, ponieważ w świetle prawa jest dla niej obcy. Nie może też automatycznie dziedziczyć majątku, który, żyjąc długo razem, wspólnie wypracowali. Należy to zmienić. Natomiast mam pewne wątpliwości co do prawa adopcji. Dogłębne badania psychologów mogłyby je (albo nie) rozwiać, ale kto ma teraz, w obecnej sytuacji zacietrzewienia zwolenników i przeciwników, bezstronnie i rzetelnie się tym zająć?...

W czasach mojej wczesnej młodości krytykowanie poczynań partii uznawane było za przejaw wrogości wobec „ludu pracującego” wyrażaną przez „zaplutego karła reakcji”. Obecnie krytyka poczynań i głoszonych poglądów niektórych funkcjonariuszy Kościoła traktowana bywa jako atak na Boga dokonany przez ateistę, przy czym ten przymiotnik jest u nich skrajnie pejoratywny. Niezgoda na dziwaczne poglądy i dążenia wiadomych aktywistów uznawana jest za objaw nienawiści homofoba. Przykłady te mają wyraźnie tutaj widoczną cechę wspólną, a jest nią uznawanie się za przedstawicieli grup społecznych, w interesie których jakoby działają albo wprost utożsamianie się z nimi. Partia polityczna rządząca kiedyś w Polsce nie była w mniemaniu aktywistów organizacją ideologiczną, a jedynym przedstawicielem ludzi pracy; Kościół nie jest organizacją stworzoną przez ludzi, a sacrum niepodlegającym żadnej krytyce i niemającym skazy, a wiadomy ruch na rzecz mniejszości – nimi samymi. To dlatego każda krytyka poczynań aktywistów traktowana jest jako nieakceptowanie faktu istnienia mniejszości i odbieranie im praw. Jest to jedna z cech ideologii, która zastępuje rozsądek, logikę, naukę, dobro społeczne i kulturę.

Nawiasem mówiąc: dokładnie taką samą cechę ideologii wykazuje obecnie rządząca partia twierdząc, że prawdziwy Polak musi być ich zwolennikiem, a wszyscy niezgadzający się z nimi są wrogami Polski lub przynajmniej ludźmi zaślepionymi. Mianują się w ten sposób nosicielami polskości, co jest uderzającą zbieżnością z tamtymi poglądami.

Reasumując: jedną z podstawowych cech ideologii jest wymóg bezwarunkowego przyjmowania tez głoszonych przez ideologów i aktywistów oraz uznawanie się przez nich za nosicieli jedynej prawdy – niezależnie od niezgodności tejże „prawdy” z nauką czy pożytkiem społecznym.

* * *

Odebrałem wiadomość z linkiem, kliknąłem i… faktycznie, zgodnie z obietnicą wysyłającego byłem zaskoczony. W negatywnym znaczeniu, dodam.

Mając pojęcie o ekonomicznych przyczynach tak absurdalnie wysokich zarobków, nadal uważam je za przejaw choroby naszej cywilizacji, ale zostawię ten temat, chyba już tutaj poruszany. Zwrócę uwagę na dodatkowe wymagania tego kopacza piłki. Jest wśród nich nie tylko garaż wypełniony luksusowymi samochodami, ale i kupowanie mu jego ulubionego soku. Zarabia setki milionów rocznie, a jeszcze żąda kupowania napoju.

I ten człowiek jest gwiazdą! Idolem dla milionów ludzi!

Oto skala paranoi i degrengolady.

* * *

Słowo o polszczyźnie.

Przeczytałem jakiś artykulik w internecie, a na końcu zobaczyłem podziękowanie:

„Dziękuję, że przeczytałeś do końca.”

Zlitujcie się, bardzo proszę, nad naszym językiem. Nie piszcie takich potworków! Nie powtarzajcie ich tylko dlatego, że inni używają takich form.

niedziela, 26 grudnia 2021

O gender

301121

Mając ostatnio więcej czasu, wróciłem do tematu gender. Ciekawi mnie, jak doszło do przemiany jednej z kategorii różnic między płciami, jaką jest zespół zachowań wyuczonych w procesie wychowania, czyli z angielskiego gender, w naczelną cechę odpowiadającą za kształt kobiecości i męskości, a zdaje się, że właśnie tak pojmowane jest teraz pojęcie gender. Temat interesuje mnie o tyle, o ile jest składnikiem współczesnych zmian w sposobach zdobywania informacji i ich wpływu na ludzi. Bardziej interesuje mnie strona psychologiczna i socjologiczna, niż same definicje płci i jej podziały. Zwracałem uwagę na interpretację danych i sposoby wnioskowania, oczywiście mając swoje definicje, swoją wiedzę i sposoby wnioskowania.

Przeczytałem kilka tekstów, a żeby nie obciążać czytelników nadmiarem odnośników, podam tylko dwa przykładowe; każdy chętny znajdzie ich w internecie mnóstwo.

Autor tego artykułu tak oto definiuje pojęcie gender, cytuję: „ (…) zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci.”

Owszem, odmienny zespół zachowań, norm i wartości przypisywany jest przez kulturę do kobiet, inny do mężczyzn, a że kultury są różne, to i ten zespół wykazuje znaczne różnice. Przypisuje się ludziom określone zachowania i role, nie zawsze logiczne i sprawiedliwe. Do tego miejsca jest pełna moja zgoda.

Dalej czytam takie zaskakujące słowa:

„Wpływ hormonów na mózg i ciało człowieka jest skomplikowany i nie do końca poznany, dlatego próby wyjaśniania różnic pomiędzy płciami za pomocą podobnej argumentacji są dalece hipotetyczne.”

Dziwne stwierdzenie. Odmienność działania hormonów męskich i kobiecych jest znanym faktem, jak więc można pisać o hipotetyczności? Autor podobnie wspomina o badaniach nad mózgami. Są „dalece hipotetyczne i neuroseksistowskie”. Poręczne słowo sobie wymyślili: ”seksistowskie”. Jest łatwe do przypięcia jako etykieta.

Mimo zaznaczenia w paru miejscach istnienia odmiennych poglądów, wymowa całości się nie zmienia: cała różnica sprowadza się do cech biologicznych i gender. Więc gender, a poza nią sex, czyli płeć fizyczna, kojarzona, zdaje się, z narządami służącymi prokreacji. Wprost zaprzecza się jakimkolwiek innym różnicom.

Dziwi mnie i razi takie przedstawienie tematu. Brakuje mi niechby napomknięcia o związkach między ciałem i mózgiem, czy o wpływie ciała na umysł. Rozliczne oddziaływania genetyczne, a zatem i hormonalne, sprowadzono do hipotezy. Pisze się tak, jakby nie istniały uwarunkowania ewolucyjne.


Inną wymowę, bez tej wielkiej luki, ma artykuł w Wikipedii poświęcony płci.

Treść tego artykułu jest zgodna z moją skromną wiedzą o ludziach i ich genach, o ewolucji, etologii i psychologii.

Wspomina się w nim o wielu rodzajach czy przejawach płci, na przykład płeć genotypowa (chromosomy X i Y), zewnętrzna (srom i prącie), hormonalna (wiadomo), mózgowa (płeć mózgu) oraz psychiczna, czyli poczucie bycia kobietą lub mężczyzną. Kwestie kulturowe są pominięte.

Uświadomiłem sobie, jak trudno w artykułach promujących ideologię gender znaleźć coś o płci mózgu; albo nic się nie mówi, albo jej istnieniu się zaprzecza. Przy czym pisząc o płci mózgu, wcale nie chodzi o parametry fizykalne, jak waga czy kształt spoidła wielkiego – jak to pisano w pierwszym artykule. Faktycznie, mierząc lub ważąc nasze mózgi, płci się nie dostrzeże. To trochę tak, jakby mierząc wymiary mikroprocesora, szukać różnic między dwoma programami.

Ten artykuł zapewne napisał lekarz bądź naukowiec ograniczając się do ciała, z pominięciem różnic wynikłych z wychowania, co oczywiście nie znaczy, że ich nie ma. Po prostu autor pisał o podstawie wszelkich różnic, czyli o ludzkich ciałach, a gender jest nadbudową, możliwą do zmian i nie decydującą o byciu osobą określonej płci. Wspomniał o niej tylko raz, w ostatnim zdaniu artykułu:

Niektóre publikacje używają pojęcia płeć mózgu na określenie czynnika determinującego gender.”

Wiele mówiące słowa! Zgodnie z ich wymową gender zależy od płci mózgu, czyli od poczucia bycia osobą określonej płci. Przyjmujemy wzorce zachowań kulturowo dopasowane do odczuwanej płci, a nie odczuwamy płeć po przyjęciu jednego z dwóch pakietów społecznych norm. Jest tutaj znaczące przestawienie przyczyn i skutków. Autor twierdzi, że poczucie bycia osobą określonej płci wynika z płci mózgu, natomiast zwolennicy wszechsprawczej gender upatrują źródła różnic w oddziaływaniu wzorców kulturowych. Nie bardzo rozumiem ich logikę. Czy miałoby to znaczyć, że owszem, zewnętrzne oznaki płci są wykształcone, ale psychicznie mały człowieczek jest czystą tablicą, gotową do przyjęcia zarówno znaku żeńskiego, jak i męskiego?

Czy ci ludzie chociaż słyszeli o psychologii ewolucyjnej?

Jeśli wspomnieć ich łatwość akceptacji zmian płci, wyraźny tutaj relatywizm, trzeba uznać, że nie słyszeli i dla nich mały człowieczek faktycznie jest tabula rasa. Na poparcie tego przypuszczenia powiem o istniejącym wśród nich przekonaniu, zgodnie z którym nie można zwracać się do dzieci w sposób właściwy dla dziewczynek i chłopców, bo to sugeruje im wybór ich płci, a wybrać powinny one same.

Oto wolność wyboru w dwudziestym pierwszym wieku! Nic, tylko się zachłysnąć, wszak nikt nigdy nie miał wolności wyboru swojej płci, dopiero my i dopiero teraz umożliwiamy ludziom taki wybór!

Mimo znacznych różnic w widzeniu płciowości między autorem pierwszego artykułu a mną, jego treść może być początkiem dyskusji i argumentowania, jeśli jednak zajrzy się do blogów czy videoblogów, ręce opadają.

Na pewnej stronie, której adres litościwie pominę, czytam, że cechy kobiece są kulturowego pochodzenia, ponieważ kiedyś paniom podobał się kolor niebieski, mężczyznom różowy, a teraz na odwrót. Na innej zobaczyłem kalejdoskop ubiorów kobiecych z wielu stron świata, oczywiście bardzo odmiennych, co autor tego filmiku uznał za dowód na kulturowe korzenie różnic między kobietami i mężczyznami. Dość tych dwóch przykładów. Łączy ich niezrozumienie tematu: autorzy obiecywali mówić o cechach kobiet, a mówili o zmianach w modzie. Upodobanie różu i normy dotyczące sposobów ubierania się uznali za główne wyróżniki płci.

Jeśli zrobili to świadomie, to doprawdy nie wiem, jak bardziej mogliby ubliżyć paniom; prawdopodobnie bez zastanowienia powtarzają za innymi to, co modne i znajdujące słuchaczy...

Dla mnie równie ważne jak łamanie elementarnych praw nauki i logiki są odczuwane emocje. Zawsze kobieta była dla mnie istotą na poły nie z tego świata (moja książka o Jasiach!), dlatego sprowadzenie kobiecości do podpatrzonych w dzieciństwie sposobów zachowywania się, ubierania i wyrażania, jest dla mnie nie tylko niezrozumieniem, ale wprost degradacją kobiecości. Jeśli można się jej nauczyć jak makijażu, za co my, mężczyźni, mamy podziwiać kobiety? Za kształt pupy czy sposób podkreślenia oczu? Czym mają nas fascynować, skoro właściwie równie dobrze mogłyby być mężczyznami? Gdzie ma tkwić ich zagadka, ta wiecznie nas pociągająca tajemnica, skoro cała różnica między nimi a nami sprowadzona zostaje do… właściwie do czego, poza przyjętymi wzorcami zachowań? Do vaginy i penisa?

Taki ma być obraz kobiety dwudziestego pierwszego wieku??

Otworzyłem przypadkowy filmik na You tube, młoda kobieta obiecała w kilka minut wyjaśnić, o co chodzi „z tym gender”. Usłyszałem o nakazywaniu dziewczynkom zachowywania się w określony sposób, bo inaczej im nie wypada, a chłopcom owszem, ale im nie wypada tego, co mogą dziewczynki – czyli nic nowego. Może warto jeszcze wspomnieć o przesadnej artykulacji, o podniesionym ostrym głosie, z jakim kobieta udawała rodzica strofującego dziecko.

Owszem, tak jest. Część tych zwyczajów i norm dobra nie jest, ponieważ były wykształcone w nieistniejącym już świecie, chociaż inne mają poważne umocowania, o których pisałem już na blogu. Mamy jednak umysł i wolę, możemy zmieniać to, co nie pasuje do obecnego świata, ale wypadałoby uświadomić sobie, że to wszystko w niewielkim stopniu dotyka cech płci.

Gender to ledwie warstewka cywilizacyjnego lakieru na kobiecości i męskości, nic więcej.

Uderza mnie w czasie czytania czy słuchania tego rodzaju informacji aprioryczne, bez słowa uzasadnienia, uznawanie gender za istotę płci, za kreatora męskości i kobiecości. Niewątpliwe istnienie zespołu kulturowych cech i zachowań nazywanego płcią gender nie przeczy istnieniu pozostałych determinantów płci, a nawet więcej: część z nich świadczy o ich istnieniu, tylko trzeba sięgnąć głębiej, do praprzyczyn ukształtowania tych cech. Nie wszystkie wynikają z zacofania lub niewiedzy, jak uważają genderyści; jednak tej wiedzy nie nabędzie się z kilkuminutowych artykulików w internecie. Nie poznamy tam też mechanizmów działania ewolucji, które mają tutaj zastosowanie.

Nota bene, moja znajoma zauważyła, że skoro tak przeciwni są odmiennym normom i wzorcom, powinni być nazywani antygenderystami. Słuszna uwaga, ale tylko w tej ich niezgodzie. Są jednak genderystami w znaczeniu uznawania płci gender za jedyny, a przynajmniej najważniejszy, determinant płci.

Zajrzałem też na stronę katolicką. Zaproszono ludzi nauki i rozmawiano o płci, oczywiście totalnie odrzucając ideologię gender. Zniesmaczony, zamknąłem stronę przed końcem wykładów, bo były tak samo sztuczne, rażące stronniczością, jak filmiki ideologów gender, tyle że z przeciwnym znakiem. Był i drugi powód zniesmaczenia: oto członkowie organizacji przez wieki potępiającej naukę i naukowców, nagle zapraszają ludzi wykształconych i ich słuchają, bo akurat tak się składa, że ich opinie są przydatne. Fałszywe to i podszyte niechęcią do kobiet.

My sami, mężczyźni, jesteśmy winni. Przez wieki przekonywaliśmy siebie i kobiety o ich gorszości, wmawialiśmy im podległość jako ich naturalny stan, a kiedy wreszcie mogły mówić, co myślą o takich poglądach i robić, co zechcą, okazało się, że w swoim pędzie zaprzeczania dawnym męskim teoriom zaczęły zaprzeczać istnieniu jakichkolwiek różnic między nami, poza wyuczonymi w dzieciństwie normami zachowań.

Wyznawcom tej ideologii wypadałoby zapoznać się z obecnym stanem związków młodych kobiet i mężczyzn, z kłopotami w sprawach miłości dziewczyn i chłopaków wkraczających w dorosłość. Może dostrzegą związek ze swoimi poglądami, chociaż wątpię, skoro nie tylko nie dostrzegają w nich nic niewłaściwego, tym bardziej nagannego, to jeszcze mają je za wyznacznik nowoczesności.

Chciałbym widzieć w tego rodzaju poglądach przemijającą modę, odpowiednik za małych marynarek, i wierzyć, że przyjdzie odmiana, ale to nie moda. Tak wielu ludzi bezrefleksyjnie przytakuje poglądom ignorującym naukę, że wypada mi napisać o niepokojących zmianach kulturowych.

Obecnie wahadło jest przechylone; wyrównanie nastąpi wtedy, kiedy kobiety zrozumieją, że ich wyjątkowość na tyle głęboko sięga w jestestwo, że jest nie do nauczenia, nie do podrobienia. Póki co mamy ideologię (anty) gender.

wtorek, 5 lutego 2019

Zarys manifestu programowego

050219

Po głębokim zastanowieniu się zacząłem starania o rejestrację Stowarzyszenia Obrony Kobiecości, w skrócie SOKu. Trwają właśnie intensywne rozmowy z pewną kancelarią adwokacką mającą plenipotencje do załatwienia wszystkich formalności, oraz moje prace nad statusem. Obecnie ma on kształt manifestu programowego, w którym ująłem zarys programu i cel działania, oraz skrótowo przedstawiłem drogę dojścia do idei stowarzyszenia.

Niżej przytaczam jego fragmenty, licząc na zgłaszanie się chętnych, którzy na pierwszym walnym zebraniu mają otrzymać zaszczytny tytuł Członków Założycieli. Płeć, wykształcenie, poglądy polityczne, nie mają znaczenia. Warunek jest właściwie tylko jeden: kobiecość bliska sercu. Papugi upierają się przy ograniczeniu wieku, mianowicie skończone 18 lat, oraz przyjmowaniu do SOKu wyłącznie osób fizycznych, nie organizacji. Niech im będzie.



Kobiety od zawsze miały zagorzałych wrogów lub przynajmniej ludzi im niechętnych, jednak źródłem największej i najdłużej trwającej, zorganizowanej i zinstytucjonalizowanej, akcji deprecjacji kobiet była, i w znacznej mierze jest nadal, katolicka organizacja kościelna, którą tutaj w skrócie nazywam Kościołem.

Nie zamierzam przytaczać litanii niecnych i wprost zbrodniczych działań tej organizacji, chociażby z powodu ogromnej skali takiego zamierzenia, wspomnę tylko o paru przejawach aktualnych nadal.

– Kościół odbiera kobiecie prawo do swobodnego decydowania o swoim ciele w sytuacji niechcianej ciąży.

– Niechętnie patrzy na ich emancypację oraz kategorycznie odmawia im prawa do piastowania stanowisk kapłańskich.

– Ta organizacja najchętniej widziałaby kobietę przywiązaną do kuchni i kościoła, a do łoża o tyle, o ile jest to niezbędne do zajścia w kolejną ciążę.

– Wielowiekową swoją działalnością Kościół doprowadził do wykrzywienia pojęć w sposób jaskrawo pokazujący kierunek jego dążeń. To przez tę organizację wyrażenie „niemoralne prowadzenie się kobiety” jednoznacznie utożsamiane jest z jej życiem erotycznym, a nie, na przykład, z jej zwyczajem podkradania towarów w sklepach.

– To Kościół utrwalił krzywdzący i absurdalny obraz niewinności utożsamianej z dziewictwem.

Może na razie wystarczy przykładów, pora na wskazanie ideologii nowej i w odmienny sposób zagrażającej kobiecości.

Z gender jest o tyle dziwna sprawa, że chyba każdy wyznawca tej ideologii przytaknie mi czytając tych kilka przykładów winy Kościoła. Mimo tego podobieństwa jest rosnącym w siłę zagrożeniem – może dla symetrii, wobec tracenia wpływów przez Kościół. Punkt styczny poglądów Kościoła i gender jednak znalazłby się: to pomniejszanie wyjątkowości kobiecości.

Parę rozmów z wyznawcami ideologii gender uświadomiło mi skalę trudności w jednoznacznym wskazaniu cech identyfikowanych z kobietą i kobiecością. Okazuje się, iż ten zespól cech i odmienności myślenia, wartościowania, pojmowania, dopiero razem widziany i razem doświadczany daje owe wyjątkowe, wtedy tak wyraźne, wrażenie obcowania z kobietą.

My, mężczyźni, jakże często nie rozumiemy swoich kobiet, a nawet bywa, że irytują nas, wydają się dziwnymi stworzeniami z innej planety, ale przecież ta ich odmienność przyciąga nas, fascynuje, urzeka. Wiemy, i tej wiedzy będziemy bronić, że ponad wrodzony nam pociąg seksualny, ponad wyuczone za młodu wzorce zachowań, jest w kobietach coś niepoddającego się próbie skopiowania.

Wierzymy i wspomagani wiedzą wiemy, iż kobiecość jest immanentną cechą kobiet; im tylko jest właściwa i niemożliwa do zaistnienia poza kobiecą połową świata.

Uznajemy, iż kobiecości nie można nauczyć się w szkole, w swoim środowisku czy w domu, ponieważ uważamy, że jej jądro, jej istota, tkwi najgłębiej w człowieku, a kultura może tylko zmienić niektóre formy zachowań – zewnętrzny, mało istotny płaszczyk kobiecości.

Uważam, i tego samego oczekiwałbym od członków SOKu, iż stawianie znaku równości między wyuczonymi formami zachowań a kobiecością jest jej spłycaniem, a ideologia głosząca takie tezy zagraża kobiecości kochanej i podziwianej przez mężczyzn.

Uświadamianie tych zagrożeń, wyjaśnianie uproszczeń i pomyłek, wskazywanie błędów przeszłości, ale też głoszenie wyjątkowości kobiecości, także poprzez propagowanie wybranych dzieł sztuki, będą celami statutowej działalności Stowarzyszenia Obrony Kobiecości.

środa, 30 stycznia 2019

W styczniowy wieczór

300119

Syn uruchomił mi program whatsapp. Parę osób mówiło mi, że teraz każdy ma ten program, więc i ja powinienem. No dobrze, niech będzie, skoro każdy ma…

Jakoś go obsługuję, chociaż bardziej do błądzenia to podobne niż do normalnej obsługi. Ot, czat. Na ekranie wyświetla mi się informacja o dotknięciu i przytrzymaniu czatu dla wyświetlenia opcji (modne ostatnio słowo). Tyle że nie wiem, co mam dotykać. Słowo „czat”? Nie ma go. Jest słowo „czaty”. Dotknąłem i przytrzymałem. Nic się nie zmieniło, nic nie pojawiło. Jak ma wyglądać ta lista opcji? Czy rozpoznam ją? Nie wiem. Dotknąłem jeszcze to i tamto, żadnej listy nie zobaczyłem. Program oświadczył mi tylko, że mam pozwolić mu na dostęp do aparatu. Czy o to chodziło? Nie wiem.

Pali licho ten program. Ten i inne. Może napiszę jeszcze o gender.

Wiem, że ten tekst pobieżnie przeczyta parę osób, rzetelnie jedna albo dwie, ale że niewiele więcej osób czyta inne teksty, dużej różnicy nie będzie, a swoją rolę tekst spełni.

Niedawno miałem okazję potwierdzić swoje wcześniejsze domysły: gender nie jest wiedzą, a ideologią będącą protestem przeciwko historycznym zaszłościom, oraz, może w mniejszej mierze, zachłyśnięciem się nowoczesnością, poprawnością społeczną, byciem trendy. Myślę tak, ponieważ zauważyłem podkreślanie swobody bycia tych chłopców i dziewczyn, których potrzeby, zachowania i zainteresowania odbiegają od typowych dla ich płci. Ja też jestem za swobodą i tolerancją, teraz więcej niż kiedyś, ale też tylko te dwie cechy wystarczą, żeby pozwolić chłopakowi malować paznokcie, natomiast ideologia gender ze swoim naczelnym twierdzeniem po prostu nie ma tutaj zastosowania.

W ideologii nie ma rzetelnego argumentowania, nie ma potrzeby wspomagania się wiedzą, a nawet jest uodpornienie na nią. Jest za to uporczywe trzymanie się kilku sloganów, paru mało istotnych szczegółów, jest tłumaczenie wszystkich argumentów a nawet poszlak po swojemu. Jest też charakterystyczna dla (każdej) ideologii pewność siebie.

Wahadło przechyliło się w przeciwną stronę: o ile przez wieki całe wmawiano ludziom, a zwłaszcza kobietom, że ustępują mężczyznom pod wieloma względami, także psychicznymi i intelektualnymi, ponieważ takie po prostu są, takimi Stwórca je stworzył, to teraz one przy sporym udziale mężczyzn nie tylko zaprzeczają tamtym stwierdzeniom, co byłoby jak najbardziej słuszne, ale na dokładkę twierdzą, że nie ma żadnych różnic, a te, które są, pojawiają się w toku rozwoju osobniczego jako rezultat wpływu środowiska i wychowania, czyli że są kulturowe.

Takie stanowisko jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, przynajmniej na gruncie psychologii, jednak sposobu, w jaki jest ono, to stanowisko, tłumaczone, przyjąć już nie mogę. Otóż genderyści uważają, że mówienie o różnicach może spowodować dalszy ciąg, może nawet eskalację, dyskryminacji. Dlatego lepiej zaprzeczać i trzymać się twierdzenia o wychowaniu na chłopca lub dziewczynkę.

Boże drogi…

Nie zamierzam nikogo przekonywać, już najmniej genderystów, piszę, ponieważ od wielu lat mam zwyczaj, czasami potrzebę a nawet przymus, pisaniem wyrażania siebie. Pisząc, mam nadzieję na pogodzenie się z tym, z czym zwykle trudno mi się pogodzić: z myleniem ideologii z wiedzą.

Dlatego ograniczę się tutaj li tylko do paru zdań, głównie o hormonach.

Co to jest testosteron, każdy chyba wie. Może mniej osób wie, że ten samczy hormon produkowany jest przez jądra samców wielu gatunków zwierząt, nawet tych dalej z nami spokrewnionych, co dowodzi jego dawnego pojawienia się, przydatności i uniwersalności. Z testosteronem związane są nie tylko zachowania seksualne, ale i agresja oraz terytorializm, który odpowiednio przekształcony nadal funkcjonuje w ludzkim świecie. Chyba każdy widział i każdy mówił lub myślał o skłonnych do bitki młodych mężczyznach napakowanych testosteronem. Chyba każdy słyszał coś o wpływie kastracji na zachowania samców, także ludzkich. Jeśli nie, to powiem tutaj, że taki człowiek nie tylko ma problem z erekcją, ale cała jego psychika zmienia się bardzo głęboko.

Wpływ hormonów na naszą psychikę, na nasz sposób myślenia i reagowania, jest niewątpliwy, a te nie są produkowane pod wpływem kultury, a genów.

Dodam jeszcze tylko fakt powszechnie znany: testosteron jest męskim hormonem, kobiety mają swoje, inaczej na nie działające, ponieważ i ich organizmy są inne. Swoją drogą gdy chociaż trochę poczyta się o tajnikach zajścia w ciążę i jej utrzymania, dochodzi się do wniosku, iż organizm mężczyzny jest bardzo prymitywny w porównaniu do kobiecego.

Właśnie, różnice organizmów. Pomijając już sferę psychiki, wystarczy ograniczyć się do odmienności w budowie ciała, by dojść do łatwego przecież wniosku o odmienności przeżywania seksu przez mężczyznę i kobietę, a przeżywanie jest stanem duchowym. To przykład wpływu ciała na naszego ducha.

Tutaj dochodzę do drugiego tematu, który chciałem poruszyć. Do zespolenia mózgu i umysłu z ciałem.

Jest ono tak wszechogarniające, tak szczelne, dokładne, całkowite, że nie tylko ciało nie mogłoby funkcjonować bez mózgu, ale i nasz umysł mógł wykształcić się i funkcjonować w znanych nam przejawach tylko w połączeniu z ciałem. To, jacy jesteśmy duchowo; to, co w nas tkwi i co stanowi o byciu takim nie innym człowiekiem, nie mogło zaistnieć bez ciała z jego hormonami, czyli sama tylko odmienność naszej budowy warunkuje odmienność duchową.

Genderystom można do znudzenia mówić, iż odmienność nie znaczy piętrowego układu lepszy-gorszy, a i tak jakby nie słyszeli, więc nie będę już powtarzać tego zapewnienia, które w istocie jest, a przynajmniej powinno być, oczywistością.



Nic to.

Tak naprawdę jest tylko ten styczniowy ciemny i zimny wieczór, ciasny i zabałaganiony kamping, weekend tak krótki, wiosna daleka, a jutrzejsze wstawanie przed świtem tak bliskie.

Sięgnę więc po encyklopedię o moich górach i poszukam inspiracji. A może posłucham jeszcze La Notte Vivaldiego i jak to czasami się zdarza, może znowu znajdę się daleko stąd, na bocznej uliczce pod kasztanowcem gubiącym swoje owoce…





poniedziałek, 11 grudnia 2017

Płeć, geny i kultura


071217



Przygotowując się do pisania tego tekstu zajrzałem na kilka stron. Na początku, po przeczytaniu definicji pojęcia gender, nie rozumiałem o co chodzi z szumem wokół tego słowa i pojęcia, jakie potocznie niesie. Wszak gender to tyle, co zachowania, role, oczekiwania związane z płcią. Jakże więc być zwolennikiem czy przeciwnikiem gender, skoro te różnice istnieją wszędzie i od zawsze; skoro są immanentne względem płci? To tak, jakby być przeciwnikiem płci, więc po prostu nielogiczne a nawet bzdurne. Dopiero później zauważyłem, że ludziom potocznie nazywanym zwolennikami gender chodzi nie tyle o same różnice, co o to, że uznają je za wyłącznie kulturowe, a nadto szkodliwe dla dziecka, bo zabierające mu swobodny wybór, zmuszające do określonych ról i zachowań w społeczeństwie. Zdaje się, że oni byliby za takim wychowywaniem dziecka, jakby nie było płci, jakby dziecko miało dopiero wybrać, czy chce mieć cechy chłopca, czy dziewczynki, albo które cechy zachowań zechce przyjąć z obustronnej ich palety. Ma to być wolne od stereotypów wychowanie zapewniające dziecku szczęście w dorosłości. Tak mi się wydaje, bo ich strony nie zawsze są dla mnie jasne. Na dwóch z nich przeczytałem słowa o tradycyjnym wybieraniu niebieskiego koloru dla chłopców, różowego dla dziewczynek. Dla mnie to sprawa drobna, bez znaczenia, czysto umowna kulturowo, ale chyba dla bywalców tych stron ma znaczenie, skoro podają ten przykład na swoich stronach. Nie bardzo rozumiem dlaczego.

Zauważyłem parę błędów na ich stronach, nie tylko wynikłych z uprzedzeń i braku wiedzy, ale i logicznych. Tutaj podam jeden, zawarty jest w niżej wklejonym krótkim tekście.:



„Specjaliści zajmujący się pojęciem szczęścia wśród jego warunków wymieniają: poczucie wolności, satysfakcję z wykonywanej pracy, możliwość decydowania o sobie, realizowania swoich pasji, dysponowania swoim czasem. Podkreślają też, że coraz częściej poczucie wypalenia i depresja dotykają tych ludzi, którzy mają nawet wysokie stanowiska i dochody, znaczną pozycję społeczną i modelowe życie rodzinne, ale w sile wieku orientują się, że chcieli iść w życiu zupełnie inną drogą.
Wynika stąd, że trudno będzie osiągnąć szczęście człowiekowi, któremu ktoś narzucił sposób zachowania i wyrażania emocji. Komuś, kto próbuje wypełnić pewną narzuconą mu rolę, zamiast z energią i radością odkrywać w sobie indywidualne cechy, talenty, możliwości.”



Błąd tkwi w jednoznacznym, z rękawa wyciągniętym wniosku, skoro wcześniej nie wykazało się związków między narzucaniem zachowań tradycyjnie przypisywanych do określonej płci, a opisaną traumą. Z tekstu można wysnuć tylko wniosek, że trudno być szczęśliwym komuś, kto nie robi tego, co chciałby robić. Tylko taki wniosek jest tutaj poprawny, a jeśliby stosować logikę argumentacji autora, równie dobrze można wpisać dowolny powód; ot, na przykład brak wiary byłby nieźle tutaj umocowany. Zainteresowanych odsyłam na strony z tym tekstem. Wystarczy wziąć w nawias kilka kolejnych słów i polecić google ich wyszukanie; ten jest z edziecko.pl, co zaznaczam dla porządku.

Nieco niżej piszą z wyrzutem o wychowaniu na stuprocentowych mężczyzn i takie kobiety. Doprawdy, nie wiem skąd taki argument. Ilu rodziców w obecnym społeczeństwie wychowuje swoje dzieci na takich „stuprocentowców”? Na ludzi sukcesu osiąganego po trupach, także szczęśliwego życia dziecka i nastolatka – owszem, ale dotyczy to mamony i pozycji, nie płci. Kolejny dziwny argument.

Ponieważ tekst jest powtarzany na kilku stronach www, chyba uznawany jest za ważny i wartościowy dla… właściwie nie wiem, jaką nazwę wpisać. Dla genderystów? Niech taka zostanie, może później ją zmienię.

Swoją drogą warto byłoby zbadać, ilu spośród nich, tak dbających o szczęście dziecka, wywiera na nie presje, chcąc uczynić z nich ludzi sukcesu, a przy tym pozwalają, oczywiście, mieć chłopcu różowe ubrania, a to dla zapewnienia mu wolności decydowania.



Co chciałbym tutaj napisać? Zwłaszcza chciałbym wskazać genetyczne uwarunkowania niemal wszystkich różnic, o których genderyści mniemają, iż są li tylko kulturowe. Chłopcem czy dziewczynką po prostu się jest, z różnicy płci wynikają wielorakie różnice w zachowaniach, preferencjach, w pojmowaniu wartości, w umiejętnościach, w ograniczeniach. Niewielka część tych różnic, ta mniej lub wprost mało znacząca, jest pochodzenia kulturowego, jak na przykład wspomniane wybory kolorów, czy ogólniej strojów.

Jakby o kobiecości czy męskości miały decydować portki lub sukienka…

Nie bardzo rozumiem związek między swobodą wyboru zabawek dziecka, a szczęściem dorosłego człowieka, między założeniem przez chłopca różowych spodenek, a spełnionym życiem, chociaż zgadzam się, gdy czytam, że dziecko samo powinno wybrać swoje zabawki, oczywiście w granicach rozsądku, także finansowego. Nie, skoryguję nieco tę wypowiedź: od lat uważam, że dziecko, obojętnie jakiej płci, nie może dostawać zabawek w postaci broni i wojskowego sprzętu; mniemam, iż to stanowisko nie wymaga wyjaśnień.

Owszem, widzę wyraźny związek między wmawianiem dziewczynie, że nie może być pilotem śmigłowca, co jest jej marzeniem, a jej szczęściem; między zmuszaniem chłopca do bycia mechanikiem, skoro on chciałby być stylistą kobiecych fryzur i ma dryg do tego zajęcia. Jeśli na tym polega ten ruch, ta ideologia, to się do niej przyłączę, ale odnoszę silne wrażenie, że tak nie jest.

Wychowaniem, zwłaszcza rygorystycznym, można przytłumić pewne cechy uznawane za typowe dla określonej płci, na co trudno dać zgodę; zapewne w tym przypadku ramię w ramię z genderystami będę protestować, ale takich momentów wspólnego wystąpienia raczej nie będzie wiele. Dodam jeszcze, że te stłumione cechy nadal istnieją, i mogą objawić się w różny, czasami dziwny albo i dziwaczny sposób.

Przeglądając ich strony, chwilami odnosiłem wrażenie nie zauważenia przez „genderystów” faktu zaistnienia już zmian, które postulują. Nikt już nie zmusza dziewczynę do małżeństwa i rodzenia dzieci, gdy ona chce studiować. Tak było kiedyś, a społeczeństwa europejskie (bo w innych częściach świata różnie z tym bywa) same odeszły od takich przymusów. Wydaje się, iż z braku poważnych problemów ci ludzie skupiają się na drobnostkach, w rodzaju nie kupowania lalek dziewczynkom i niebieskich portek chłopcom.

Ten ruch spóźniony jest o sto lat, jest też daremny, jako że kulturowo zacofanym ludziom, którzy nadal szczęścia dziewczyny upatrują w szybkim zamążpójściu i w rodzeniu dzieci, raczej nie wytłumaczą nieprawidłowości ich poglądów, a już na pewno nie tak, jak to robią na swoich stronach: jakby posiedli jakąś wiedzę tajemną.



Kobietą lub mężczyzną, z wszystkimi istotnymi cechami płci, jest się niezależnie od wychowania. Płeć rozumianą nie tylko jako cechy ciała, ale i umysłu, mamy zapisaną w genach, a skutkują one odmienną budową i działaniem przede wszystkim naszych umysłów, ciał w drugiej kolejności. Inaczej mówiąc, kobietą się jest, ponieważ ma się umysł kobiety, i nikt ani nic tego nie zmieni. Nawet pomyłka natury, która, tak bywa, kobiecie da męskie ciało. Albo odwrotnie.

W odległych epokach tkwią korzenie wielu naszych cech, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Zauważyć należy, że ukształtowaliśmy się w czasach diametralnie odmiennych od obecnych, część cech wtedy, gdy ledwie podnieśliśmy się z pozycji czworonożnej.

Wspomnę tutaj o dwóch przykładowych cechach z tych trudniejszych do przyjęcia, jako że przejawy wpływu genów (fachowo mówi się tutaj o fenotypie) dotyczą nie ciała, a funkcjonowania naszego umysłu. Zaznaczam ten fakt, ponieważ ogół ludzi łatwo przyjmuje wpływ genów na wzrost, kolor oczu czy skłonność do chorób, a więc wpływ na ciało, natomiast ma kłopoty z uznaniem oddziaływania naszych genów na umysł, na jego umiejętności, skłonności, predyspozycje. Na to, jak odczuwamy, jak reagujemy, co lubimy i czego się boimy. W znacznej mierze na to, jacy jesteśmy.

O siódmej jest jeszcze ciemno, przez plac firmy idę do pracy w mroku słabo rozjaśnianym nielicznymi lampami. W zagraconym kącie stoi maszyna przykryta plandeką, a ja, mimo iż wiem, co to jest, ilekroć przechodzę tamtędy, w pionowym kształcie widzę sylwetkę człowieka (ale tylko w ciemnościach, za dnia już nie). Podobnie jest, gdy wejdę do biura lunaparku. Jest urządzone w ciężarówce, jak wszystko tutaj, i obecnie nieużywane, dlatego na zimę wstawiono tam ludzką postać zrobioną z plastiku. Wiem, że nie ma tam nikogo, ale ilekroć wchodzę, mój mózg daje mi informację o byciu człowieka w pomieszczeniu.

Zwraca uwagę niezależny od naszej wiedzy i woli automatyzm takich identyfikacji będący rezultatem działania naszego umysłu, który tak został ukształtowany, aby doszukiwać się ludzi w otoczeniu; świadoma refleksja zawsze przychodzi później. Zauważyć trzeba, iż nikt nie uczy się takiego szukania podobieństw i takich identyfikacji, mamy je zakodowane, a to znaczy, że są w nas geny, które spowodowały wpisanie tej dążności w strukturę mózgu. Dopisek w naszym genomie dokonał się w dawnych czasach, gdy wiedza o człowieku w pobliżu nierzadko decydowała o naszym bezpieczeństwie, co doskonale tłumaczy powód zaistnienia zapisu.

To przykład, jeden z ich dużej liczby, silnej bezwładności ludzkich cech, których przemiany zostały daleko z tyłu za szybkimi zmianami warunków życia gatunku. Szybkimi, bo kulturowymi. Nadal bojąc się ciasnych i ciemnych pomieszczeń, zwłaszcza nam nieznanych, nie boimy się autostrad, mimo iż w jaskiniach już nie czai się niebezpieczeństwo, a na szosach giną tysiące.

Dlaczego piszę o tym? Aby wykazać, że tkwią w nas echa pradawnych czasów, że nadal wpływają na nas, i wcale nie mam na myśli wpływów dotyczących naszego ciała, jak na przykład wstawanie włosów (kiedyś futra) gdy nam zimno, a cech ściśle związanych z naszym umysłem, z postrzeganiem świata i innych ludzi, z naszym reagowaniem i wartościowaniem.



Właściwie dlaczego tak baczną uwagę mężczyzna zwraca na urodę kobiety? Dlaczego ta jej cecha bywa decydującą w wyborze małżonki? Dlaczego stawia się ją obok, albo i wyżej, tak ważnych dla wspólnego życia cech jak uczuciowość, zgodność charakterów, wspólnota zainteresowań? Pod tym względem kobieta jest nieporównywalnie mądrzejsza od mężczyzny, proporcje te w znacznej mierze odwracając. Zarówno męskie, jak i kobiece wybory dają się doskonale tłumaczyć na gruncie przemian ewolucyjnych, ale tutaj wrócę do wyborów mężczyzny.

Nasi odlegli przodkowie wybierali swoje partnerki jako przyszłe matki, co i obecnie nie jest nieprawdą, obok wszystkich kulturowych powodów bycia razem mężczyzny i kobiety. Ale która kobieta jest płodna, skoro czasami bywa, że nie zachodzi w ciążę mimo starań obu stron? Dla ówczesnych facetów był to poważny problem, z którym radzili sobie obserwując wygląd kobiet. Gładką cerę, pełne czerwone usta, dobry stan zębów, wyraziste oczy, ładne włosy, uznawali za cechy zdrowia młodej kobiety, a tym samym za przejawy płodności. Przez tysiąclecia owe zewnętrzne oznaki zdrowia zlały się w jedno z kanonami kobiecej urody, i obecnie, wybierając ładną dziewczynę za żonę, już nie pamiętamy, że tak naprawdę wybieramy tę, o której mniemamy, iż będzie płodna. Względy estetyczne pojawiły się później, są wtórne, kulturowe, zbudowane na tamtym fundamencie.

Podobnie było i jest z wielkością biustu: kiedyś uznawano za fakt oczywisty, że im większy biust, tym większe możliwości karmienia osesków. Teraz już wiemy, że takiego związku nie ma, ale mechanizm, raz zapisany w nas, funkcjonuje dalej: skoro ma większy biust, to wykarmi więcej dzieci, a skoro tak, to dobrą będzie żoną, więc… łatwo o erekcję. Tego rodzaju męskie reakcje dowodzą, iż najgłębszym, najpierwotniejszym powodem zainteresowania kobietami i seksem jest pragnienie posiadania potomków.

Dla jasności zastrzegę, iż wcale nie uważam, iż obecnie mężczyźni interesują się kobietami jedynie z powodu chęci posiadania dzieci. Nie. Ten i ów, ta i owa, mogą być daleko od takich pragnień. Piszę tutaj – nie dość zastrzegania – o praprzyczynach, podaję pierwsze, pierwotne powody zabezpieczone w sposób nie potrzebujący nauki, zrozumienia czy zapamiętania, a zabezpieczeniem jest zapis w genach. To dlatego chłopcy i dziewczyny, nawet jeśli ich rodzice trzymali ich w niewiedzy, niechby w izolacji, gdy przyjdzie czas, gdy stają się dojrzali płciowo, zaczynają zerkać na siebie i widzieć w niej, w nim, kogoś innego. Kogoś, kto budzi ciekawość i rozkoszny niepokój.

Wracam do urody.

Kobiety szybko rozpoznały zasady męskiego reagowania i zaczęły oszukiwać upodobniając się do oczekiwanych kanonów płodności. Pojawiła się kosmetyka. Pierwsze znalezione grzebienie mają wiele tysięcy lat, a jeszcze niedawno dziewczyny przygryzały wargi, żeby mieć czerwieńsze usta. O niezależności od naszej wiedzy i nierzadko woli, o automatyzmie działania naszych reakcji, dobitnie mówi fakt pozytywnego męskiego reagowania na sztucznie, bo sztuką kosmetyki, podwyższoną urodę kobiety, o czym przecież doskonale wiedzą. Owszem, w grę wchodzą też względy dodane później, estetyczne, jednakże pożądanie nie pojawia się z powodów estetycznych, mając związek z tamtym równaniem: ładna czyli płodna.

W dawnych czasach zaawansowana ciąża i miesiące opieki nad zupełnie bezradnym małym dzieckiem uzależniały kobiety od pomocy grupy lub ojca dziecka. Piszę o czasach, które trwały wiele tysiącleci, niemal całą historię ludzkiego gatunku, a jeszcze wcześniej naszych bezpośrednich przodków. Nie było instytucji ślubu, a i małżeństwo nie pojawiło się od razu, o samodzielności finansowej kobiet nawet nie wspominając, bo to są dzieje ostatnich wieków, a nawet dziesięcioleci. Kobiety zauważyły, iż najłatwiejszym sposobem związania ze sobą mężczyzny i uzyskania jego pomocy jest seks. Ten fakt uruchomił nacisk ewolucyjny doprowadzający do szeregu przemian w kobiecej fizjologii i psychice. Wskażę tylko parę: ukrycie znamion okresu płodnego, tak często i silnie manifestowanego wśród zwierząt, miało utrzymać zainteresowanie mężczyzn seksem przez niemal cały czas, a nie tylko w nieliczne okresy sprzyjające zapłodnieniu, jak to do dzisiaj zostało u wielu zwierząt, oraz zdolność kobiety do odczuwania rozkoszy seksualnej, także w czasie ciąży.

Przy okazji uwaga a propos. Nie bez powodu napisałem o seksie niemal cały czas: chodzi o menstruację. Znany jest fakt synchronizacji cyklów menstruacyjnych w grupach kobiet wspólnie i długo przebywających razem, na przykład skoszarowanych. Mechanizm jest stary, uruchamia się bez woli kobiet, a ma za zadanie nie dopuścić do przewagi kobiet, które akurat nie mają miesiączki, i przez to mogłyby być uznane za atrakcyjniejsze dla mężczyzn. Brzmi paskudnie samczo? Tak, wiem. Jak pisałem, nasze cechy zostały wykształcone w czasach diametralnie odmiennych od współczesnych; my sami też byliśmy inni.

Dopiszę jeszcze trafny aforyzm, bardzo tutaj pasujący: jedyną sztuką, jaką kobiety z pasją uprawiają przez wieki, jest sztuka podobania się. Tak właśnie było i jest, ponieważ kobiety wiedzą, iż podobanie się mężczyźnie jest ich bronią i zabezpieczeniem, nawet jeśli nie uświadamiają sobie tych zależności, dbając o wygląd li tylko dla własnej satysfakcji. Inaczej mówiąc piszę tutaj o praprzyczynie, o tym, co jest u podstawy.

Przez trudny do wyobrażenia czas kobieta zajmowała się dziećmi i ogniskiem (mam tutaj na myśli to wszystko, co teraz nazywamy domem), mężczyzna był dostarczycielem dóbr i ochroniarzem. Zapewniał jedzenie i bezpieczeństwo. Ten podział utrwalił się, a jego przejawem jest odmienność psychiki kobiet i mężczyzn. Odmienność mało zależna od wychowania i trudna do zniwelowania wpływami kulturowymi.

Kobieta mniejszą zwraca uwagę na urodę mężczyzny, większą na jego stałość, słowność, stabilność materialną i emocjonalną; większe znaczenie przywiązuje do domu niż spełniania się poza domem. Akceptuje jego starszy wiek (w pewnych granicach oczywiście, najczęściej jest to kilka lat), a nawet taki preferuje, spodziewając się po starszym mężczyźnie większej odpowiedzialności i lepszego statusy materialnego (pierwotnie nie tyle dla siebie, co dla dziecka).

Listę można wydłużać, ale zna ją każdy, zwłaszcza każda kobieta. Mężczyznę bardziej ciągnie do męskiego towarzystwa, do sprawdzania się, działania, akcji, niż do siedzenia w domu. Nie bez powodu tak liczne są męskie stowarzyszenia, spotkania przy piwie czy na polowaniu. Kobieta łatwiej widzi w drugiej kobiecie konkurentkę, niż robi to mężczyzna względem swojego kumpla.

Te cechy też mają konkretne i łatwe do wskazania uwarunkowania ukształtowane w toku rozwoju naszego gatunku: przez krocie tysiącleci życie mężczyzny, wojownika lub myśliwego, zależało od towarzysza, nie towarzyszki. Przez tysiąclecia mężczyzna więcej czasu spędzał w męskim gronie, z mężczyznami dzieląc niebezpieczeństwa i radując się sukcesami. W domu, czyli tam, gdzie jego partnerka, tylko bywał. Te fakty ukształtowały nas poprzez, między innymi, wzmocnienie znaczenia przyjaźni, nierzadko do pozycji przodującej – ponad związki z kobietą.

Dlatego – a podałem powód główny i najstarszy – mężczyźnie trudniej odnaleźć się w domu na emeryturze, niż kobiecie.



Słyszałem o kobietach, które usilnie udowadniają, iż w niczym nie ustępują mężczyznom. Starania mam za chwalebne, jeśli dotyczą zdolności umysłowych, jeśli te kobiety starają się zaprzeczyć mniemaniu części mężczyzn o mniejszej inteligencji kobiet. Gorzej, dużo gorzej, gdy słyszę, że na pieszej wycieczce kobieta niesie plecak chcąc pokazać mężowi i światu, że i ona potrafi. Uwarunkowania i ograniczenia fizyczne są faktem, więc śmiesznością jest zaprzeczanie im. Mężczyzna może w domu pełnić role tradycyjnie kobiece, częściowo nawet powinien, ale nie zastąpi kobiety, i nie myślę tutaj o ciąży, rodzeniu i karmieniu, a o tworzeniu domowego ciepła, atmosfery tego domu, do którego się tęskni będąc daleko, lub później, w dorosłości, gdy wspomina się dom rodzinny. Taki dom stworzyć potrafi tylko kobieta. Nie wiem jak to się dzieje, myślę, że uwarunkowania genetyczne tkwią i tutaj, ale na samym dnie, wyżej jest niemal wyłącznie jej wyjątkowa umiejętność. Mężczyzna jest pod tym względem ( i nie tylko pod tym) upośledzony, jako że może tylko wspomóc kobietę w tej jej  umiejętności, sam niewiele potrafiąc. Dla jasności: nie byłem i nie jestem zwolennikiem sztywnego podziału ról w domu. Uznaję faceta, który popołudnia spędza siedząc przed TV z puszką piwa w ręku, podczas gdy żona uwija się w nieskończonym kieracie zajęć, za trutnia i lenia. W domu nie ma zajęć tylko kobiecych i tylko męskich, chociaż dziwne mi się wyda, gdy w tym samym czasie on będzie dawać dziecku kaszkę, a ona naprawiać cieknący kran lub nosić drewno do kominka.

Jeśli już wspomniałem o upośledzeniu, o niższości mężczyzn wobec kobiet, zacytuję fragment słów mojej znajomej, ale wcześniej zastrzegę, iż o niższości lub wyższości płci nie można mówić wprost porównując cechy im właściwe. Bo i cóż to za przewaga – większa siła? Jest silniejszy i rządzi światem w większym stopniu niż kobieta, to fakt, a co z tego, odpowie moja znajoma.:



„Czy z racji zadań kobiety, nadanych jej przez naturę, ona jest GORSZA od mężczyzny? Dlaczego jedna z drugą nie pomyśli, że to mężczyzna jest "gorszy", uboższy o tyle od niej? Uboższy o świadomość ciała i płodności, uboższy o ciążę, o ruchy dziecka, o rosnący z powodu rosnącego dziecka brzuch, uboższy o sam poród nawet, który w bardzo wielu przypadkach jest niesamowitym, cudownym przeżyciem, uboższy o niesamowity związek z dzieckiem, którego żaden z nich po prostu nie ma i mieć nie może, o karmienie piersią, które zaraz po porodzie jest nieprawdopodobnym aktem natury łączącym matkę z dzieckiem w sposób nie do opowiedzenia.

Cóż z tego, że położysz, mężczyzno, rękę na moim brzuchu i poczujesz kopnięcie. Cóż z tego, że serce ci zmięknie, a może i łza w oku zalśni, gdy będziesz patrzył, jak twój syn ssie moje mleko. Cóż z tego. Ty nie wiesz, jak to jest. Co z tego, że rządzisz światem, kupujesz i sprzedajesz akcje, robisz biznesy, co z tego? Co jest ŻYCIEM? Akcje, czy ten mały, nieświadomy niczego a pożądający jedynie moich ramion i mojej piersi?”



Jeśli już znajoma napisała o związku matki z dzieckiem, dodam parę słów na temat najściślej związany z opieką nad oseskiem – o uczuciowości kobiet. W miłości erotycznej są na wyżynach trudno dostępnych mężczyznom, a matczyne uczucie do dziecka jest po prostu synonimem bezwarunkowej miłości. O takiej właśnie miłości pisał Paweł z Tarsu w swoim hymnie. Skrzywdzenie matki, a niechby tylko doprowadzenie jej do łez, jest czynem skrajnie nagannym nie tyle z powodu urodzenia nas i podcierania tyłka, co z właśnie z powodu jej miłości do nas. Miłości, która ją ubezwłasnowolnia, jako że włada nią w sposób absolutny. Miłość do dziecka czyni kobietę bezbronną (chociaż w pewnych sytuacjach ona potrafi znaleźć w tym uczuciu potężną siłę) i dlatego niegodziwością jest brak szacunku do matki. Także brak starań o jej dobrostan.

Istnieje bardzo stary i jednocześnie wymowny zwyczaj stosowany do dzisiaj: w sytuacjach zagrożenia życia broni się, ewakuuje bądź ukrywa, przede wszystkim dzieci i kobiety. W ten sposób bez słów uznaje się życie kobiety za wartościowsze dla ludzkości, społeczeństwa, rodu, od życia mężczyzny. Bardzo mądry zwyczaj, jednak tkwi w nim prastare jądro, o którym aż się boję napisać: jeden mężczyzna wystarczy na wiele kobiet.



Jeszcze uwaga o odmiennym traktowaniu zdrad małżeńskich zależnie od płci.

Wiadomo, że zdrada kobiety jest gorzej i ostrzej oceniana, niż zdrada mężczyzny. Niesprawiedliwe? Owszem, ponieważ nie może być dwóch norm oceny, chciałbym jednak wskazać prosty fakt rzucający znacznie złagodzone światło na ten dualizm ocen. Różnica w ocenie zdrad, a występuje ona na całym świecie i u bardzo różnych kultur, wynika z jednego faktu zasadniczego dla rodu, rodziny, męża: potencjalne fizjologiczne skutki męskiej zdrady zostają gdzieś tam, natomiast kobieta przynosi je ze sobą do domu. Ta różnica tkwi u podstaw odmienności ocen, o których mowa. Powodem jest więc nie tyle odmawianie kobiecie praw, które daje się mężczyźnie, co po prostu fizjologia. Inna sprawa, że akurat tutaj kobieta jest na gorszej pozycji; zresztą, nie tylko tutaj. Powie ktoś, że w obecnych czasach dostępności dobrych środków antykoncepcyjnych ta różnica traci na znaczeniu? Powiem, że owszem, trochę traci, a dlaczego trochę, powiedzą te panie, które „niechcący” zaszły w ciążę. Powiem też, że obecnie obie zdrady – kobiety i mężczyzny – nie są już tak bardzo odmiennie oceniane, jak to było w przeszłości. Zmiany więc zachodzą, a że dotyczą sfery ważnej dla człowieka i mocno w nim zaznaczonej, potrzebny jest niemały czas.



Wystarczy, za bardzo się rozpisałem.

Na początku zaznaczyłem, że mało wiem o gender pojmowanym jako ruch społeczny czy ideologię, dlatego chętnie przeczytam komentarze prostujące moje błędne widzenia.