241119
Góry
Stołowe:
Głazy
Krasnoludków i Diabelska Maczuga pod Gorzeszowem. Czartowskie Skały
między wsiami Różana i Łączna.
Nie
pamiętam, kto z nas wspomniał o Głazach Krasnoludków, dość, że
pomysł przypadł nam do gustu i krótko po rozwidnieniu się
dotarliśmy do parkingu przy rezerwacie.
Byłem
tam tylko raz, osiem lat temu, pora więc była najwyższa odwiedzić
miejsca zapamiętane jako ładne.
Zarówno
wtedy, jak i dzisiaj, sądziłem, że jadę w Góry Kamienne, dopiero
po powrocie, chcąc nabrać pewności, zajrzałem do Internetu i ze
zdumieniem dowiedziałem się, że byliśmy w Górach Stołowych, w
paśmie Zaworów.
Czasami
granice podziałów gór wydają mi się dziwne, czasami zbyt
dokładne, gdy czytam o wątpliwościach dotyczących przynależności
niewielkiego wzgórza, tutaj jednak wspomnę podobieństwo widzianych
dzisiaj form skalnych do klasycznych grzybów i zwierzaków stojących
właśnie w Górach Stołowych. Nie wiem, jak jest z ukształtowaniem
terenu, ale z powodu kształtów skał, odwiedzone miejsca
niewątpliwie są w tych właśnie górach.
Rezerwat
Głazy Krasnoludków utworzono dla ochrony roślin, zwierząt i form
skalnych. Na długości ponad kilometra, na uskoku terenu, wznoszą
się skały, jedna przy drugiej, o wysokości do kilkunastu metrów.
Od góry zbocza ich szczyty są tak niskie, że łatwo podziwiać je
można nie tylko od dołu, patrząc na nie z zadartą głową, albo i
stojąc na nich. Parking jest sto metrów od skał, wspinaczki nie ma
żadnej, chociaż ostrożność jest potrzebna wobec obłości
kształtów, można więc skupić się wyłącznie na swoich
wrażeniach i na skałach
A te
oszałamiają. Są tam skalne ściany, mury ze zdobieniami i
basztami, skalne szczeliny, bloki zaklinowane w swoim locie ku ziemi,
ale najliczniejszą grupą są głowy zwierząt, a zwłaszcza
dinozaurów. Podobieństwo jest duże także z powodu wyraźnie
zaznaczonych paszcz tych skalnych zwierząt.
Otóż
zbudowane są piaskowców i to bynajmniej nie monolitycznych. Słowo
wyjaśnienia:
Kiedyś
jakieś góry, których ludzkie oko nie widziało, w ciągu milionów
lat swojego istnienia uległy procesom niszczącym, stając się
małymi drobinkami skalnymi znanymi nam pod nazwą piasku. Ich
pokłady zalewała woda morza, na warstwy piasku opadały inne
materiały, na przykład pyły wulkaniczne, szczątki roślin i
zwierząt, albo osady przyniesione nurtem rzeki. Warstw przybywało,
ich ciężar rósł, materiał ulegał sprasowaniu i sklejeniu stając
się nową skałą, piaskowcem, a z racji pochodzenia mówi się o
skale osadowej. Później morze znikło, pokłady zostały
wypiętrzone tajemniczymi procesami wewnątrz Ziemi, przy czym
ogromne płyty nie zostały uniesione równo, a pod skosem. W efekcie
odsłonięcia się pokładów piaskowców, uruchomił się nowy
proces ich niszczenia. Natura ma cierpliwych, wolno działających,
ale niestrudzonych niszczycieli: to woda, wiatr, różnice
temperatur, słońce.
Skała
jest osadowa, a jej warstwy cechuje zmienność w składzie i
odporności na te wszystkie procesy, które rozdrabniają kamienie.
Jeśli się zdarzy tak, że pod warstwą twardszą jest skała mniej
spoista, tworzą się kształty rodem z filmów fantasy: górą
szersze, mniej zniszczone, dołem bardziej. Pojawiają się
szczeliny, monolit dzieli się na oddzielne skały, a te stoją na
coraz cieńszych podstawach, póki ich ciężar ma jeszcze oparcie.
Widziałem piękne głowy zwierząt na długich i wąskich szyjach, w
pozycjach bliskich utraty stabilności, widziałem też taką, która
dawno temu przewróciłaby się, gdyby nie oparła się o sąsiednią
skałę, mniej podciętą u podstawy. Widziałem też obłe skały
leżące w dole, a na zboczu niewielkie wzgórki – resztki
rozpadłych skalnych form.
Wyróżnia
się jedna, cienka i ciemna, warstwa osadów. Właśnie po jej biegu
widać nierówne wypiętrzenie skorupy i to ona, ciemna krecha,
tworzy pyski skalnych zwierząt. Z niektórych nawet sterczą
wiechcie traw czy paproci, niczym nieprzełknięte resztki pokarmu
tych zwierząt.
Na
równi z kształtami fascynuje mnie ten pobieżnie opisany proces
nieustających przemian powierzchni Ziemi. To właśnie te
metamorfozy są wieczne, nie skały i nie łańcuchy górskie.
Głazy
Krasnoludków utworzone zostały z resztek nieistniejących gór.
Można na te skały spojrzeć inaczej, z perspektywy milionów lat.
Wtedy łatwo zauważyć nie tylko ich chwilowość, tylko dla
człowieka niemal wieczną, a w piasku leżącym u ich stóp dostrzec
zaczyn, z którego może powstaną nowe góry w świecie wyglądającym
zupełnie inaczej od nam znanego.
Jednak
nadal będzie to Ziemia. Chciałbym wierzyć w możliwość
zobaczenia tych nowych gór przez ludzi.
Zwracały
moją uwagę korzenie drzew. Wiele z nich rośnie na nagich skałach,
a życiodajnej ziemi szukają niżej, wypuszczając bardzo długie i
nierzadko powykrzywiane korzenie. Kilka razy odniosłem wrażenie ich
niezdecydowania, a raczej szukania ziemi. Te korzenie jakby
zawracały, nie znajdując jej tam, gdzie próbowały.
Na
wielu skałach rosną małe świerki, czasami są to miniaturowe
laski z poszyciem, bo i krzaczki jagód tam rosną, są paprocie i
trawy. Niektóre kojarzą się z czupryną włosów na głowie,
wszystkie dziwią witalnością, życiem w skrajnie trudnych
warunkach.
Skały
w rezerwacie już opisywałem, ale zgodnie z moją zasadą, teraz nie
czytałem starego tekstu, nie chcąc się sugerować czy ograniczać.
Wtedy tekst może być tylko nieco podobny, na pewno nie będzie
kalką ani też sztucznym omijaniem tych samych tematów.
Zbliżając
się do Czartowskich Skał, obaj zwróciliśmy uwagę na urokliwą
okolicę. To klasyczne pogórze, jakby cudem przeniesione z moich
gór. Stojąc później na porębie pod szczytem Bieśnika, góry
wznoszącej się nad Skałami, głodnym wzrokiem myszkowałem po
urokliwej okolicy. Nie, obaj tam staliśmy i obaj podziwialiśmy
krajobraz. Już wyszukiwałem przejścia ku widocznej w oddali ładnej
przełęczy, gdy uświadomiłem sobie, że przecież nie są to moje
góry. Zdziwiony byłem siłą przeżytych odczuć: zawodu, smutku,
tęsknoty, ale i czegoś na kształt oszukania mnie. Jakby zabrano mi
te okolice, uniemożliwiono ich poznanie, no bo jakże mi tam iść,
skoro nie są to Góry Kaczawskie??
Jeśli
bogowie pozwolą, pójdę ku tamtej nieznanej mi przełęczy. Wydaje
mi się, że patrzyliśmy na fragment pogórza Gór Wałbrzyskich.
U
podnóża Bieśnika biegnie droga, którą zapamiętałem będąc
tutaj osiem lat temu. Nic się nie zestarzała, nic nie straciła ze
swojej urody, nadal czarując mnie i budząc pragnienie jej poznania.
Oczywiście
weszliśmy na wierzch Czartowskich Skał. Janek wynalazł ścieżynkę
doprowadzającą do pionowej ściany piaskowca z najprawdziwszymi
oknami i niewielką jaskinią. Zrobiła wrażenie swoim
umiejscowieniem nie w ziemi, a pod samym szczytem skały. Ponieważ
okna nie miały szyb, przez jedno z nich przeszliśmy na drugą
stronę. Kiedy po wyprostowaniu się spojrzałem za siebie,
wiedziałem, dlaczego nie poznałem tego przejścia będąc po tej
stronie poprzednio: ścieżki właściwie nie widać, tylko krawędź
urwiska.
Pamiętam,
że przed laty zszedłem z tych skał zadowolony z decyzji wejścia,
ale i z ulgą.
Dzisiaj
moja ulga wydała mi się większa.
W
czasie grzybobrania wiele razy chciałem zapamiętać ostatniego
znalezionego grzyba, ale nie udawało mi się, bo albo trafiałem na
kolejny, albo niespodziewanie, późną już jesienią, znajdowałem
spóźnione grzyby. Tak było dzisiaj. Znalazłem kilka dorodnych, a
przy tym czerstwych, młodych podgrzybków, tych najładniejszych, z
brunatnymi łebkami. Są już ususzone, dodam je do bigosu. Ostatnie
moje tegoroczne grzyby.
Nie
wiedziałem też, że dzisiejsze nasze wędrowanie jest ostatnim w
tym roku. Jestem teraz na delegacji, daleko od Sudetów, a do bazy
wrócę w połowie stycznia. Obiecuję sobie wziąć kilka dni
wolnego, bo przecież trzeba mi będzie nadrobić zaległości i
nasycić potrzebę włóczęgi.
Zdjęcia ze mną oczywiście robił Janek.