140124
Między Jelenią Górą a Karpaczem, a więc w Kotlinie Jeleniogórskiej, rozsiadły się niewielkie Wzgórza Łomnickie. Janek wybrał je za cel dzisiejszego wyjazdu, a ja, wiedząc o licznych tam skałach, chętnie się zgodziłem.
Góra Witosza
Wznosi się nad wioską Staniszów i mierzy 484 m n.p.m., a jej wysokość względną, od podstawy, szacuję na około 80 metrów – akurat tyle, by ze szczytu mieć ładny widok na bliskie Karkonosze. Jednak największą atrakcją tej góry są liczne skały. Zwykle niewielkie złomki skalne tworzą rumowiska, po których można iść, chociaż z trudem, ale wejść do nich nie można. Jednak na tej górze odpadają od masywu szczytowego bloki skalne wielkości porównywalnej do samochodu a nawet do dużej ciężarówki. Tocząc się dół, opierają się na innych albo je przykrywają, tworząc rumowiska wyjątkowe, bo pełne wąskich przejść, ślepych zaułków, nawisów skalnych, a także jaskiń. Nie są one wypłukane, a przypadkowo ułożone. Jeśli z góry stoczy się większy blok i przykryje swoim cielskiem już leżące, utworzą się szczeliny albo jaskinie, do których można wejść.
To ujęcie szczególnie mi się podoba: widać na nim, jak ważąca zapewne setki ton skała opadała na mniejszą, tkwiącą w ziemi. Ta przyjęła ciężar i wytrzymała, chociaż efekt uderzenia widać po spękaniach. No i w ten sposób powstała widna, sucha i bezpieczna jaskinia; świetne miejsce na przerwę w czasie upalnego dnia. Bezpieczna, dodam, do chwili, gdy za 100 albo za 5000 lat skały podtrzymujące monstrualne sklepienie poddadzą się i jaskinia przestanie istnieć.
W innym miejscu przechodziliśmy obok wąskiej szczeliny i nie zwróciliśmy na nią uwagi, później jednak, idąc inną ścieżką, weszliśmy do niej z drugiej strony. To zwężający się przesmyk między dwoma blokami a zwie się Ucho Igielne; przez jego wylot – widziany wcześniej – trudno byłoby się przecisnąć.
O tej jaskini powiedział nam chłopak zbiegający z góry, najwyraźniej znawca okolicy, a sami zapewne nie zauważylibyśmy tego ładnego miejsca. Oglądając po powrocie dokładną mapę stwierdziłem, że wiele zaznaczonych na niej skał ominęliśmy. Tak zwykle jest, a dobry to powód do powrotu.
Na szczycie góry stał pomnik Bismarcka, zniszczony po wojnie. Jak widać na tym starym zdjęciu, był wyjątkowo paskudny, więc nie będę za nim płakał. Pomniki polityków niech politycy stawiają (najlepiej za swoje pieniądze, nie nasze) przed swoimi urzędami, a nie w górach. Podobnie z krzyżami: ich miejsce jest przy kościołach albo na rozdrożach polnych dróg, a nie na górskich szczytach, gdzie szpecą i działają jak odgromnik.
Spotyka się niemieckie napisy na skałach – nieczęsto już widywany ślad historii Dolnego Śląska, a jeśli już o niej wspomniałem, to napiszę o niemieckim pomniku upamiętniającym mieszkańców wioski poległych w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Otóż po wojnie pomnik usunięto (czy tylko przewrócono), a kilka lat temu postawiono go na swoim miejscu u stóp Góry Witosza. Podoba mi się ten zwyczaj praktykowany od niedawna na Dolnym Śląsku, ponieważ ważna jest tutaj nie narodowość, a mieszkanie w tej samej wsi. Wierzyć nam trzeba w to, że tamci Niemcy chcieli żyć tak samo jak my: w spokoju, bez wojny.
Kamienie są martwe, ale na nich jest życie
Najpierw na nagiej skale pojawiają się porosty, mistrze w przeżywaniu, później mchy, za nimi różne małe roślinki jak trawy, paprocie czy borówki, w końcu pierwsze małe drzewka próbujące poradzić sobie w takich skrajnych warunkach. Niektórym się udaje wyrosnąć z wieku dziecięcego, ale osobników pokaźnych rozmiarami jest tam niewiele; więcej widziałem pokręconych konusów – jak ten, rosnący na skale zwanej Kowadłem.
Fascynuje mnie uporczywość życia, jego dążność do zasiedlania miejsc najbardziej niesprzyjających i w każdych warunkach. Popielaty porost przypominający łuszczącą się farbę, kępka trawy wyrosła w pęknięciu skały, mały świerk wyglądający jak bonsai, zdają się wyznawać prostą zasadę: byle przeżyć, byle żyć dalej. Aby tego dokonać, drzewa potrafią wysyłać korzenie niczym zwiadowców w poszukiwaniu ziemi. Tutaj widać leżący na skale korzeń długości kilku metrów.
Góra Grodna
To najwyższa góra Wzgórz Łomnickich. Niewiele ją poznałem idąc lasem. Widoki z podnóża i ze szczytu są naprawdę ładne i warte wejścia, ale jak dla mnie góra jest zbyt popularna. Najbardziej znaną atrakcją Grodna jest niewielki zameczek z XIX wieku zbudowany przez niemieckiego arystokratę Henryka von Reuss, a więc na średniowieczny tylko stylizowany. Nie przeszkadza to konserwatorowi zabytków utrudniać grupie zapaleńców odnowienie i zagospodarowanie budowli, o czym dowiedzieliśmy się od jednego z nich przy okazji płacenia za prawo wejścia na szczyt wieży. Zdarzyło mi się już wcześniej parokrotnie rozmawiać z ludźmi mającymi do czynienia z tymi urzędnikami, i wszyscy oni mówią podobnie: dla typowego konserwatora lepiej żeby stara budowla nie znalazła inwestora i popadła w ruinę, niż żeby nowy właściciel zrobił coś nie po jego myśli. Uważa się, że ci ludzie w pokaźnym stopniu przyczyniają się do ruinacji sudeckich pałaców.
Sama budowla zrobiła na mnie pozytywne wrażenie, przy czym podkreślę swój zielony kolor w sprawach architektury; po prostu podobają mi się masywne kamienne mury.
Skalny Tunel
Z niepewnością używam wielkich liter, ale wydaje mi się, że ów skalny tunel nazywa się Skalny Tunel i stąd taka pisownia. Nawiasem mówiąc: nasz domowy kot ma na imię Kot; nawet reaguje na nie. Tunel jest przebity w zboczu góry na bocznej szosie w pobliżu Szklarskiej Poręby. Tutaj jest kilka stron z informacjami, jest też mapa.
Wąska, pełna zakrętów, ostro pnąca się w górę szosa, taka klasyczna górska serpentynówka (takie sobie wymyśliłem słowo) na której przejechaną przed chwilą drogę widzi się nie za sobą ani nawet nie obok, a kilkadziesiąt metrów pod samochodem. Na dokładkę śnieżny dzień zimowy – „uspokajające” połączenie. Powoli, może chwilami przesadnie powoli, jechałem chcąc zobaczyć zachwalany przez Janka tunel. Słusznie go chwalił. Chciałbym tam wrócić, zaparkować gdzieś w pobliżu i spokojnie go obejrzeć. Janek robił te zdjęcia przez szybę samochodu.
Powrót mieliśmy z przygodą. Otóż przed Przełęczą Radomierską w Górach Kaczawskich, na długim i dość stromym podjeździe, wolno sunący sznur samochodów zamarł. Odległość kilometra do siodła przełęczy jechaliśmy chyba ze trzy kwadranse. Nie było tam wypadku, ale z powodu śliskiej od śniegu jezdni część kierowców spanikowała uniemożliwiając jazdę innym. Udało mi się szczęśliwie minąć siodło, zjechać i dotrzeć do Leszna, oczywiście via Legnica.
Tydzień później, w mroźny i słoneczny dzień, byłem na Lubrzy, górze we wschodnich Górach Kaczawskich. Na zdjęciu zrobionym tego dnia widać przełęcz, na której staliśmy w korku, jest zaznaczona niebieską strzałką. Po lewej od niej są Góry Ołowiane, po prawej Dudziarz, a daleko widać skrawek Karkonoszy.
Obrazki ze szlaku
W jaskiniach i pod skalnymi okapami wisiały sople lodu, a niektóre już nie wisiały. Monstrualną wielkość tego sopla widać przy porównaniu z widocznym w rogu zdjęcia moim butem. Od tego miejsca szybko przechodziliśmy pod okapami tak zdobionymi.
Nie ufajcie elfom – głosi napis na kartce. Słusznie! Ja też powątpiewam z ich prawdomówność i dotrzymywanie umów.
Salamandra wcale nie plamista.
Widok z ulicy Złoty Widok w Sosnówce. W kolorowe słoneczne dni niewątpliwie jest złoty, ale chciałem zwrócić uwagę na szeregowiec, jakich wiele stawiają deweloperzy, także w wioskach sudeckich. Urodą nie grzeszy, zwłaszcza w takim miejscu, ale widuję brzydsze i bardziej stłoczone. Na działce odpowiedniej dla dwóch czy trzech domów widziałem dwa ściśnięte szeregi po bodajże pięć domów.
W oddali widać Śnieżkę. Rzadko się dzisiaj pokazywała, chmurna pani.
A mówi się, że w Polsce nie ma lodowców!
Widziałem niesamowitą scenę: wielki kamienny stwór napierał swoim monstrualnym pyskiem na drzewo, ale ono jednym tylko konarem potrafiło go powstrzymać. Nie wierzycie? Uważacie, że fantazjuję? No to zobaczcie na zdjęciu wyżej!
Statystyka: mało imponująca, skoro przeszliśmy kilka kilometrów, ale za to widzieliśmy tysiące (no... prawie) skał! Poznane miejsca zakreśliłem na mapie niebieską linią.