Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wychowanie dzieci. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 sierpnia 2024

Rozpieszczony umysł

 210824

Czytam książkę „Rozpieszczony umysł” napisaną przez duet autorów Grega Lukianoff i Jonatana Haidt. Podtytuł książki jest bardzo znamienny: „Jak dobre intensje i złe idee skazują pokolenia na porażkę”.

O swoim pojmowaniu wychowania dzieci i młodzieży wspominałem na tym blogu wiele razy, na przykład tutaj.

W tej książce znalazłem potwierdzenia swoich wniosków. Najkrócej i najogólniej pisząc: dawanie dzieciom wszystkiego, co rodzice mogą materialnego im zapewnić, usuwanie przed dziećmi wszelkich utrudnień, obowiązków i ograniczeń, nie spowoduje wykształcenia zrównoważonego i szczęśliwego w dorosłym życiu człowieka, a wprost przeciwnie. Dorastając, człowiek musi doświadczać negatywnych stron życia aby się z nimi oswoić i umieć sobie z nimi radzić. Ten, który nie miał takich możliwości, dozna wstrząsów w życiu dorosłym jako skutku obcowania ze światem odmiennym od cieplarnianych warunków stworzonych przez rodziców. O skutkach takiego wychowywania dzieci jest ta książka.

Słowa nie ograniczone znakami >>  << są moje, a tak (...) oznaczałem skróty oryginalnego tekstu. Pogrubienie fragmentu tekstu jest moje.

* * *

>>Układ odpornościowy to prawdziwy diament inżynierii ewolucyjnej. Ponieważ nie ma szans przygotować się na wszystkie patogeny i pasożyty – zwłaszcza w przypadku tak mobilnego i wszystkożernego zwierzęcia, jakim jest człowiek – został „zaprojektowany” (w drodze doboru naturalnego) w taki sposób, by jak najszybciej uczyć się na bazie poprzednich doświadczeń. Układ odpornościowy to złożony, dynamiczny system potrafiący dostosować się do nowego otoczenia i zmieniać razem z nim. Aby stworzyć odpowiednią reakcję immunologiczną na rzeczywiste zagrożenia (na przykład bakterie wywołujące infekcję gardła) i nauczyć się ignorować niegroźne substancje (na przykład zawarte w orzeszkach ziemnych proteiny), musi on zetknąć się z szerokim zakresem produktów spożywczych, bakterii a nawet pasożytów. W taki sposób działają szczepionki. Zaszczepione dzieci są zdrowsze nie dlatego, że mamy nagle mniej zagrożeń na świecie (…), a dlatego, że mają kontakt z tymi zagrożeniami w małych dawkach, dzięki czemu ich układy odpornościowe zyskują okazję, by nauczyć się radzić sobie z nimi w przyszłości.

Właśnie na tej tej podstawie sformułowano hipotezę higieniczną, która jest obecnie najbardziej wiarygodnym wyjaśnieniem rosnącej liczby przypadków alergii w krajach o rosnącym dobrobycie i lepszym przestrzeganiem zasad higieny – jest to kolejny skutek uboczny postępu. Psycholożka rozwoju, Alison Gopnik (tutaj o niej) w zwięzły sposób wyjaśnia wspomnianą hipotezę, jednocześnie łącząc ją z motywem przewodnim naszej książki:

Dzięki lepszej higienie, antybiotykom i ograniczeniu zabawy na zewnątrz, dzieci są dziś mniej narażone na styczność z mikrobami niż kiedyś. Może to skutkować rozwinięciem się układów odpornościowych wytwarzających nadmierną reakcję immunologiczną na substancje, które w rzeczywistości nie stanowią zagrożenia. Na tej samej zasadzie chroniąc dzieci przed każdym możliwym niebezpieczeństwem, możemy nauczyć je przesadnej reakcji na sytuacje, które wcale nie są niebezpieczne, i uniemożliwić im przyswojenie sobie umiejętności, które będą musiały opanować, gdy dorosną.

(…) Oczywiście aforyzmu Nietzschego: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” nie wolno brać dosłownie. Niektóre rzeczy mogą nas wprawdzie nie zabić, ale za to trwale okaleczyć. Jednak nauczanie dzieci, że porażka, zniewaga i bolesne doświadczenia pozostawią po sobie trwałe ślady, jest samo w sobie krzywdzące. Człowiek potrzebuje stresujących bodźców, wyzwań fizycznych i psychologicznych. Bez nich jego kondycja ulega pogorszeniu. <<

>>Zdecydowanie najbardziej zasłużony w kwestii uświadamiania ludzi, że unikanie stresorów, ryzyka i małych dawek bólu działa na ich szkodę, jest Nassim Nicholas Taleb. (…)

Oto definicja (przepisana z Wikipedii) antykruchości, pojęcia wprowadzonego przez N. Taleba:

>>Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł. Te rzeczy Taleb nazywa antykruchymi.<<

>>Taleb twierdzi, że do rzeczy antykruchych zaliczają się mięśnie, kości i dzieci:

Miesiąc spędzony w łóżku (…) skutkuje zanikiem mięśni; na tej samej zasadzie złożone systemy pozbawione stresorów słabną albo umierają. Nasz nowoczesny, ustrukturyzowany świat szkodzi nam w dużej mierze odgórnie narzuconymi prawami i rozmaitymi ustrojstwami, które działają w ten sposób: są zniewagą dla antykruchości systemów Na tym polega tragedia nowoczesności: podobnie jak neurotycznie nadopiekuńczy rodzice, często najbardziej szkodzą nam ci, którzy starają się pomóc.<<

>>Kiedy tylko pojmiemy koncept antykruchości, głupota nadopiekuńczości stanie się dla ans oczywista. Jako że ryzyko i stresory są naturalną, nieodłączną częścią życia, rodzice i nauczyciele powinni pomagać dzieciom uczyć się stawać silniejszymi dzięki takim doświadczeniom. Jak mówi stare powiedzenie: „Przygotuje swoje dziecko do drogi, nie drogę do dziecka”. Tymczasem wydaje się, że dziś postępujemy dokładnie odwrotnie: usuwamy z ich drogi wszystko, co mogłoby im zaszkodzić (…). Chroniąc dzieci przed stresującymi doświadczeniami, zwiększamy prawdopodobieństwo, że kiedy wyjdą spod rodzicielskiego klosza, nie będą w stanie poradzić sobie z nimi w dorosłym życiu. Naszym zdaniem panująca współcześnie obsesja na punkcie ochrony młodych ludzi przed „poczuciem zagrożenia” jest jedną z przyczyn gwałtownego wzrostu liczby przypadków depresji, nerwicy i samobójstw u dorosłych.<<

>>Sejfityzm to kult bezpieczeństwa – obsesja na punkcie eliminowania zagrożeń (prawdziwych i wyobrażonych) do takiego stopnia, że ludzie nie są skłonni do ryzykowania bezpieczeństwa w codziennych sytuacjach, nawet wtedy, gdy wymaga tego zdrowy rozsądek. Sejfityzm pozbawia młodych ludzi doświadczeń niezbędnych dla ich antykruchych umysłów, tym samym czyniących ich bardziej kruchymi, lękliwymi i skłonnymi podstrzygać siebie w charakterze ofiary.<<

>>Kultura sejfityzmu, w której emocjonalny dyskomfort jest przyrównywany do fizycznego zagrożenia, to kultura, która zachęca nas do wzajemnej ochrony przed doświadczeniami wpisanymi w codzienne życie, dzięki którym stajemy się silniejsi i zdrowsi.(…)

Pojęcie „sejfityzmu” odnosi się do kultury czy systemu przekonań, w którym bezpieczeństwo stało się rzeczą świętą. Oznacza to, że w obliczu codziennych wyzwań, tak praktycznych, jak i moralnych, coraz rzadziej jesteśmy gotowi z niej rezygnować. „Bezpieczeństwo” ponad wszystko, bez względu na to, jak znikome lub mało prawdopodobne jest zagrożenie. Wychowywanie dzieci w kulturze sejfityzmu, a więc wpajanie im, by były zawsze „emocjonalnie bezpieczne”, i jednocześnie chronienie ich przed każdym możliwym zagrożeniem, może doprowadzić do zamkniętego koła: dzieci stają się bardziej kruche i mniej odporne, przez co dorośli zwiększają ochronę, a to sprawia, że stają się one jeszcze bardziej kruche i jeszcze mniej odporne.<<

Odpowiedź Van Jonesa, byłego doradcy Trampa i obrońcy praw obywatelskich, na zadane mu pytanie o właściwą reakcję studentów na wystąpienie prelegenta, którego poglądy uważają za złe. Poniżej nieco skrócony cytat z książki:

>>Bezpieczną przestrzeń można interpretować na dwa sposoby: jeden jest dobry, drugi fatalny. Pierwszy to założenie, że na kampusie uniwersyteckim jesteśmy bezpieczni w sensie fizycznym – nie grozi nam przemoc fizyczna, napastowanie seksualne, a do tego nie jesteśmy atakowani bezpośrednio, indywidualnej, na przykład za pomocą mowy nienawiści, słowami typu „Ty czarnuchu”, i z tym jak najbardziej się zgadzam. Istnieje jednak drugi, okropny pogląd, który jak wynika z moich obserwacji, zyskuje na popularności, że „muszę być bezpieczny w sensie ideologicznym. Muszę być bezpieczny w sensie emocjonalnym. Muszę przez cały czas cieszyć się dobrym samopoczuciem, a jeśli ktoś powie coś, co mi się nie spodoba, wszyscy dookoła muszą zareagować, w tym również administracja uczelni.”

Nie chcę, żebyście byli bezpieczni ideologicznie. Nie chcę, żebyście byli bezpieczni emocjonalnie. Chcę, żebyście byli silni. To co innego. Nie zamierzam usuwać wam kłód spod nóg. Zakaszcie rękawy i nauczcie się radzić sobie z przeciwnościami losu. Nie będę wynosić ciężarów z siłowni, przecież na nich opiera się ich sens. To jest wasza siłownia.<<

PS

Nie chcąc przeszkadzać Helenie, mojej wnuczce, siedzę w jadalni lokalu agroturystycznego, kilka kilometrów od Ustrzyk Górnych, a więc w Bieszczadach. Jutro wczesnym rankiem wyruszamy na Tarnicę, najwyższy szczyt tych gór. Niżej zamieszczam parę zdjęć z dzisiejszej trasy.







czwartek, 5 stycznia 2023

O ubocznych skutkach dobrobytu

 040123

Ponownie zapraszam do lektury cytatów z książki „Homo sapiens. Meandry ewolucji” Marcina Ryszkiewicza.

Chcę nimi wesprzeć tezę, która zapewne nie jest odkrywcza, ale jest wyłącznie moja. Nie dowiedziałem się o niej z książek czy internetu, a wysnułem ją sam, obserwując ludzi i ich zachowania.

Przedstawię ją pod cytatami. Ich początek i koniec oznaczyłem znakami >> <<, a skróty wprowadzone przeze mnie tak: (...)

* * *

>>Co się dzie­je, gdy do­bór na­tu­ral­ny prze­sta­je dzia­łać? Ja­poń­ski ge­ne­tyk Te­ru­mi Mu­kai prze­pro­wa­dził fa­scy­nu­ją­cy eks­pe­ry­ment, któ­re przy­no­si od­po­wiedź na to py­ta­nie. I choć do­świad­cze­nia pro­wa­dzo­ne były na musz­kach owo­co­wych, to ich wy­ni­ki od­no­szą się przede wszyst­kim do lu­dzi1. (…)

Mu­kai, któ­ry jako ge­ne­tyk miał czę­sto do czy­nie­nia z dro­zo­fi­la­mi, po­sta­no­wił stwo­rzyć im iście raj­skie wa­run­ki, tak by ni­cze­go im nie bra­kło i nie gro­zi­ły im żad­ne nie­bez­pie­czeń­stwa. Do eks­pe­ry­men­tu wy­brał gru­pę szczę­śliw­ców, któ­rym za­pew­nił praw­dzi­we luk­su­sy: za­wsze mia­ły pod do­stat­kiem po­ży­wie­nia, żyły w wa­run­kach ide­al­nej hi­gie­ny, w opty­mal­nej tem­pe­ra­tu­rze, wil­got­no­ści po­wie­trza, bez żad­nych na­tu­ral­nych wro­gów (ta­kich jak pta­ki czy inni musz­ko­żer­cy) i w wa­run­kach, gdy nig­dy nie gro­zi­ło im prze­gęsz­cze­nie. (…)

Raz na dzie­sięć po­ko­leń ta­kich bez­stre­so­wo cho­wa­nych mu­szek Mu­kai prze­pro­wa­dzał eks­pe­ry­ment, któ­ry moż­na by na­zwać ekwi­wa­len­tem wy­gna­nia z raju: przy­wra­cał im na­tu­ral­ne, tzn. nie­prze­wi­dy­wal­ne i groź­ne śro­do­wi­sko, w któ­rym mu­sia­ły so­bie ra­dzić same, bez po­mo­cy do­bro­tli­we­go opie­ku­na. Były więc zmu­szo­ne same szu­kać po­ży­wie­nia, do­bie­rać part­ne­rów, ra­dzić so­bie z cho­ro­ba­mi i z dra­pież­ni­ka­mi. Mu­sia­ły — in­ny­mi sło­wy — wal­czyć o byt. A Mu­kai spraw­dzał, jak so­bie z tym da­wa­ły radę.

Wy­nik? Szło im co­raz go­rzej. W po­rów­na­niu z musz­ka­mi kon­tro­l­ny­mi, któ­rym nig­dy nie stwo­rzo­no cie­plar­nia­nych wa­run­ków, musz­ki po­zba­wio­ne czyn­ni­ków se­lek­cyj­nych tra­ci­ły wi­tal­ność — śred­nio o 1–2 pro­cent na po­ko­le­nie (mie­rzo­no to sto­sun­kiem jaj zło­żo­nych do tych, z któ­rych wy­ra­sta­ły do­ro­słe, zdol­ne do pro­kre­acji osob­ni­ki). Z każ­dym ko­lej­nym po­ko­le­niem po­ja­wia­ło się co­raz wię­cej jaj wa­dli­wych, co­raz wię­cej zde­for­mo­wa­nych lub nie­zdol­nych do sa­mo­dziel­ne­go ży­cia mu­szek, aż w koń­cu na­stę­po­wa­ła ka­ta­stro­fa i po­pu­la­cja wy­mie­ra­ła. Ba­last złych ge­nów oka­zy­wał się zbyt wiel­kim ob­cią­że­niem. (…)

Ba­da­nia pro­wa­dzo­ne były na dro­zo­fi­lach, ale ana­lo­gie z ludź­mi — czy ra­czej z ludź­mi ży­ją­cy­mi w naj­bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­nych kra­jach — są aż nad­to oczy­wi­ste. Eli­mi­na­cja za­gro­żeń ze stro­ny śro­do­wi­ska, hi­gie­na, ob­fi­tość po­ży­wie­nia, brak dra­pież­ni­ków i ogra­ni­cze­nie pa­to­ge­nów to już stan­dard we współ­cze­snym świe­cie. Kon­tro­la uro­dzin i — w pew­nym stop­niu — praw­nie usank­cjo­no­wa­na mo­no­ga­mia w świe­cie lu­dzi to nie­mal do­sko­na­ły od­po­wied­nik stłu­mie­nia ak­tyw­no­ści do­bo­ru płcio­we­go, co Mu­kai prak­ty­ko­wał na swo­ich dro­zo­fi­lach. I efek­ty są też po­dob­ne: gro­ma­dze­nie się nie­ko­rzyst­nych mu­ta­cji, aku­mu­la­cja błę­dów, utra­ta be­ha­wio­ral­nej pla­stycz­no­ści, czy­li zdol­no­ści do ra­dze­nia so­bie w nie­prze­wi­dy­wal­nym świe­cie, z któ­re­go ten ele­ment nie­prze­wi­dy­wal­no­ści zo­stał w znacz­nym stop­niu usu­nię­ty. Jest tyl­ko jed­na róż­ni­ca — Mu­kai mógł w każ­dej chwi­li prze­rwać swój eks­pe­ry­ment i przy­wró­cić musz­kom świat, z któ­re­go… wy­gnał je do raju. My na to nie mo­że­my li­czyć.

A więc nowa ni­sza, któ­rą za­czy­na­my so­bie stwa­rzać, nie bę­dzie wol­na od za­gro­żeń, tyl­ko będą to (już są) cał­kiem nowe za­gro­że­nia. Rów­nież ta­kie, któ­rych nikt się nie spo­dzie­wał. Dwa z nich — znów na za­sa­dzie pars pro toto — po­zna­my te­raz nie­co bli­żej. Ich ce­chą szcze­gól­ną jest … fan­to­mo­wa pa­mięć po „am­pu­to­wa­nych” cho­ro­bach. (…)

Do cze­go słu­ży wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy?

Je­śli wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy jest na­rzą­dem szcząt­ko­wym, a tak uwa­ża więk­szość lu­dzi (le­ka­rzy nie wy­łą­cza­jąc) to oczy­wi­ście nie słu­ży do ni­cze­go. A przy­najm­niej nie do tego, do cze­go słu­żył kie­dyś. Bo taka jest de­fi­ni­cja na­rzą­dów szcząt­ko­wych, ta­kich jak np. zde­ge­ne­ro­wa­ne oczy ryb ja­ski­nio­wych, czy ki­ku­to­wa­te „skrzy­dła” nie­lot­ne­go pta­ka kiwi.

Jak pa­mię­ta­my, wszyst­kie ga­tun­ki są nie­ja­ko ma­ga­zy­na­mi ta­kich szcząt­ko­wych hi­sto­rycz­nych po­zo­sta­ło­ści, bo u wszyst­kich nie­któ­re funk­cje ule­ga­ją wy­łą­cze­niu i prze­sta­ją być uży­tecz­ne. Czło­wiek jest pod tym wzglę­dem szcze­gól­nie ob­cią­żo­ny. W na­szych daw­niej­szych i cał­kiem nie­daw­nych dzie­jach ra­dy­kal­nie zmie­nia­li­śmy zwy­cza­je i śro­do­wi­ska, więc wie­le z wcze­śniej­szych ad­ap­ta­cji już prze­sta­ło być po­trzeb­nych. Ich li­sta, wciąż uak­tu­al­nia­na, obej­mu­je oko­ło stu osiem­dzie­się­ciu po­zy­cji i z pew­no­ścią jesz­cze się wy­dłu­ży. Ale sy­tu­acja z wy­rost­kiem jest inna, dużo bar­dziej za­gma­twa­na i fa­scy­nu­ją­ca. Nie­sie też waż­ne prze­sła­nie, któ­re do­pie­ro cał­kiem nie­daw­no uda­ło się roz­szy­fro­wać. Po pierw­sze za­uważ­my, że nasz wy­ro­stek nie za­nikł i — choć mniej­szy niż u bliż­szych i dal­szych krew­nych czło­wie­ka (gry­zo­ni, ko­pyt­nych, dra­pież­nych), obec­ny jest u wszyst­kich lu­dzi i nie ob­ser­wu­je­my ra­czej ten­den­cji do jego za­ni­ka­nia. Po dru­gie — wy­ro­stek bywa groź­ny, dość czę­sto sta­je się źró­dłem za­pa­leń, a same za­pa­le­nia, nie­ope­ro­wa­ne, mogą pro­wa­dzić do śmier­ci (śred­nio je­den czło­wiek na szes­na­stu cier­pi na ostre za­pa­le­nie wy­rost­ka, a po­ło­wa nie­ope­ro­wa­nych przy­pad­ków koń­czy się śmier­cią). Nie mamy więc tu do czy­nie­nia z na­rzą­dem nie­zau­wa­ża­nym przez do­bór, bo cza­sem sta­je się on aż nad­to wi­docz­ny — przed­wcze­sna śmierć to wszak je­den z naj­po­tęż­niej­szych czyn­ni­ków wzmac­nia­ją­cych se­lek­cyj­ne na­ci­ski. Po trze­cie wresz­cie — usu­nię­cie tego na­rzą­du nie po­wo­du­je w funk­cjo­no­wa­niu czło­wie­ka żad­nych wi­docz­nych zmian, co zresz­tą za­wsze było przed­sta­wia­ne jako głów­ny do­wód, że mamy do czy­nie­nia z nie­funk­cjo­nal­nym ru­dy­men­tem. Moż­na wręcz od­nieść wra­że­nie, że je­dy­ną jego funk­cją jest szko­dze­nie2; jest jak tkwią­ca w środ­ku na­szych ciał mina: w każ­dej chwi­li może wy­buch­nąć, choć nie za­wsze tak robi. (…)

(…) nie jest to u nas na­rząd za­ni­ka­ją­cy. A sko­ro tak, ro­dzi się po­dej­rze­nie, że peł­ni on jed­nak ja­kąś funk­cję. Tyl­ko jaką?

Wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy nie jest pu­sty. Gdy przyj­rzeć mu się do­kład­nie, moż­na za­uwa­żyć, że jest sie­dli­skiem nie­zli­czo­nych bak­te­rii, wy­ście­la­ją­cych jego ścia­ny. To te bak­te­rie sta­no­wią śmier­tel­ne za­gro­że­nie dla cier­pią­cych na za­pa­le­nie wy­rost­ka — gdy jego ścia­ny pęk­ną, wy­do­sta­ją się do jamy cia­ła i mogą wy­wo­ły­wać ostre in­fek­cje. Choć ope­ra­cje usu­wa­nia wy­rost­ków wy­ko­nu­je się ru­ty­no­wo od dzie­siąt­ków lat i choć wy­rzu­co­no w tym cza­sie do ko­sza set­ki ty­się­cy ta­kich nie­po­trzeb­nych „or­ga­nicz­nych resz­tek”, do­pie­ro w roku 2007 dwóch ba­da­czy, Ran­dal Bol­lin­ger i Wil­liam Par­ker, spoj­rza­ło na ten na­rząd w zu­peł­nie nowy spo­sób. Ich teza, choć na po­zór ba­nal­na, była re­wo­lu­cyj­na: może wy­ro­stek nie jest tyl­ko uciąż­li­wym (dla nas) schro­nie­niem dla bak­te­rii, ale słu­ży do tego celu. I to słu­ży nam, nie tyl­ko bak­te­riom.

W isto­cie całe na­sze cia­ła są schro­nie­niem bak­te­rii, któ­re re­zy­du­ją wszę­dzie, za­rów­no w je­li­tach, jak i wszyst­kich za­ka­mar­kach skó­ry i we wło­sach. Gdy je zli­czyć, oka­zu­je się, że licz­ba ko­mó­rek bak­te­ryj­nych w czło­wie­ku jest dzie­się­cio­krot­nie więk­sza niż licz­ba jego wła­snych ko­mó­rek. Kie­dy się ro­dzi­my, je­ste­śmy wol­ni od bak­te­rii, ale ko­lo­ni­za­cja na­sze­go cia­ła na­stę­pu­je bar­dzo szyb­ko i u wszyst­kich osią­ga na­sy­ce­nie na mniej wię­cej ta­kim sa­mym po­zio­mie. Wy­glą­da to nie­mal jak ko­lo­ni­za­cja opu­sto­sza­łej wy­spy przez ga­tun­ki pio­nier­skie z po­bli­skie­go lądu — np. wy­spa Kra­ka­tau już w kil­ka­dzie­siąt lat po gi­gan­tycz­nej erup­cji wul­ka­nu mia­ła tę samą licz­bę miesz­kań­ców co przed tym ka­ta­kli­zmem. Zra­zu pu­sta, szyb­ko się wy­peł­ni­ła, a nowi ko­lo­ni­ści nie mie­li już cze­go szu­kać.

Bol­lin­ger i Par­ker zwró­ci­li uwa­gę na oczy­wi­sty (ale zwy­kle igno­ro­wa­ny) fakt, iż sta­no­wią­cy część je­li­ta śle­pe­go wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy jest je­dy­nym frag­men­tem prze­wo­du po­kar­mo­we­go, któ­ry nie uczest­ni­czy w pro­ce­sie tra­wie­nia i po­zo­sta­je wol­ny od wpły­wów ze­wnętrz­nych. Gdy np. za­tru­je­my się lub kie­dy mamy bie­gun­kę, tyl­ko tu bak­te­rie mogą prze­cze­kać ten trud­ny okres i od razu po­tem roz­po­cząć re­ko­lo­ni­za­cję, ni­czym nowi przy­by­sze na wy­spie Kra­ka­tau po wy­bu­chu wul­ka­nu. (…)

Wszyst­ko to nie tłu­ma­czy jed­nak za­gad­ko­we­go i naj­waż­niej­sze­go fak­tu, ja­kim jest skraj­nie nie­rów­no­mier­ne wy­stę­po­wa­nie za­pa­leń wy­rost­ka ro­bacz­ko­we­go na świe­cie — tam, gdzie po­ziom hi­gie­ny i usług me­dycz­nych jest naj­wyż­szy, przy­pad­ki tego typu są naj­częst­sze, a w kra­jach za­co­fa­nych zda­rza­ją się rzad­ko, przy czym im to za­co­fa­nie jest więk­sze, tym licz­ba za­cho­ro­wań mniej­sza, w skraj­nych przy­pad­kach, czy­li tam, gdzie lu­dzie są naj­bar­dziej na­ra­że­ni są na cho­ro­by ukła­du po­kar­mo­we­go, nie­mal ze­ro­wa. Wy­ja­śnie­nie, ja­kie­go udzie­la Bol­lin­ger, wy­da­je się pa­ra­dok­sal­ne. Otóż tam, gdzie je­li­ta są wciąż po­lem bi­twy mię­dzy pa­to­ge­na­mi a ukła­dem od­por­no­ścio­wym czło­wie­ka, na­sze prze­ciw­cia­ła nadal peł­nią funk­cję, do ja­kiej zo­sta­ły po­wo­ła­ne, więc i ów Raj­ski Ogród bak­te­rii nadal dzia­ła jak re­zer­wu­ar ludz­kiej flo­ry bak­te­ryj­nej, któ­rą od­twa­rza po każ­dej cho­ro­bo­wej tra­ge­dii. W kra­jach o wy­so­kich stan­dar­dach hi­gie­ny cho­ro­by ta­kie są nie­zwy­kle rzad­kie, więc za­rów­no bak­te­rie w wy­rost­ku jak i biał­ka IgA sta­ły się bez­u­ży­tecz­ne i cza­sem za­czy­na­ją dzia­łać nie­ja­ko na oślep. (…)

Cho­ro­ba Croh­na to prze­wle­kłe i nie­ule­czal­ne za­pa­le­nie je­lit, pro­wa­dzą­ce do owrzo­dzeń róż­nych od­cin­ków prze­wo­du po­kar­mo­we­go, choć naj­czę­ściej lo­ku­je się w koń­co­wym od­cin­ku je­li­ta cien­kie­go lub na po­cząt­ku je­li­ta gru­be­go. Cho­ru­je na nią co­raz wię­cej lu­dzi na świe­cie i choć trwa­ją in­ten­syw­ne ba­da­nia nad etio­lo­gią i nad zna­le­zie­niem sku­tecz­nych le­ków, jak na ra­zie trud­no mó­wić o suk­ce­sach. Wciąż nie wia­do­mo, co ją wy­wo­łu­je, i wciąż nie zna­le­zio­no od­po­wied­niej te­ra­pii — ani far­ma­ko­lo­gicz­nej, ani chi­rur­gicz­nej. Usu­nię­cie za­ata­ko­wa­ne­go od­cin­ka je­lit jest zwy­kle nie­sku­tecz­ne, gdyż cho­ro­ba naj­czę­ściej po­wra­ca i ata­ku­je inny frag­ment prze­wo­du po­kar­mo­we­go.

Jak w wie­lu przy­pad­kach do­ty­czą­cych pro­ble­mów je­li­to­wych, pró­bo­wa­no do­szu­ki­wać się związ­ków tej cho­ro­by z obec­no­ścią ja­kichś nie­zna­nych pa­to­ge­nów — bak­te­rii lub pa­so­ży­tów i bra­kiem od­po­wied­niej hi­gie­ny, co zwy­kle sprzy­ja tego typu scho­rze­niom. Wszel­kie ta­kie spe­ku­la­cje roz­bi­ja­ły się jed­nak o pe­wien za­ska­ku­ją­cy, choć nie­ob­cy już nam fakt: cho­ro­ba roz­wi­ja się naj­in­ten­syw­niej w kra­jach naj­wy­żej roz­wi­nię­tych, gdzie przyj­mu­je ostat­nio cha­rak­ter epi­de­mii, a omi­ja kra­je bied­ne i za­co­fa­ne. (…) Dziś naj­bar­dziej za­gro­że­ni są miesz­kań­cy Da­nii i Szwe­cji — mo­de­lo­wych wręcz kra­jów gdy idzie o po­ziom hi­gie­ny, ja­ko­ści ży­cia i służ­by zdro­wia. (…)

W la­tach 90. XX wie­ku ta­jem­ni­cę cho­ro­by Croh­na po­sta­no­wił roz­wi­kłać ame­ry­kań­ski ga­stro­en­te­ro­log Joel We­in­stock, któ­ry pra­co­wał wła­śnie nad dużą książ­ką po­świę­co­ną „ro­ba­kom” je­li­to­wym, głów­nie ni­cie­niom. Wpraw­dzie nikt już wów­czas nie do­wo­dził, by scho­rze­nie to wy­wo­ły­wał ja­kiś nie­zna­ny pa­so­żyt ukła­du po­kar­mo­we­go, bo te już do­brze po­zna­no, ale We­in­stock za­uwa­żył, że pe­wien zwią­zek z pa­so­ży­ta­mi ist­nie­je — tam, gdzie w wy­ni­ku ak­cji od­ro­ba­cza­nia pa­so­ży­ty we­wnętrz­ne czło­wie­ka zo­sta­ły nie­mal zu­peł­nie wy­eli­mi­no­wa­ne, za­cho­ro­wal­ność gwał­tow­nie wzra­sta­ła. Gdy jesz­cze dwa po­ko­le­nia temu po­dob­ne ob­ja­wy do­ty­ka­ły w USA jed­ną oso­bę na dzie­sięć ty­się­cy to obec­nie udział ten wzrósł czter­dzie­sto­krot­nie (1 na 250) i da­lej ro­śnie. Myśl, że cho­ro­ba może mieć pod­ło­że ge­ne­tycz­ne, jak wie­lu po­dej­rze­wa­ło, wy­da­ła się We­in­stoc­ko­wi ab­sur­dal­na, bo jaka mu­ta­cja ge­no­wa mo­gła­by się tak bły­ska­wicz­nie roz­prze­strze­nić na tak wiel­kim ob­sza­rze? Mu­sia­ło się to wią­zać ra­czej z ja­ki­miś zmia­na­mi w śro­do­wi­sku. Ale ja­ki­mi, sko­ro nie­mal wszel­kie zna­ne za­gro­że­nia uda­ło się wła­śnie wy­eli­mi­no­wać?

Wte­dy We­in­stock po­sta­no­wił spraw­dzić po­mysł, któ­ry wie­lu wy­dał się sza­lo­ny. Może cho­ro­by Croh­na nie wy­wo­łu­je ża­den spe­cy­ficz­ny pa­so­żyt, bak­te­ria lub inny czyn­nik cho­ro­bo­twór­czy, ale wła­śnie brak ta­kich czyn­ni­ków, na któ­re or­ga­nizm był kie­dyś wy­sta­wio­ny? Ba­da­jąc ro­ba­ki je­li­to­we, We­in­stock już wcze­śniej za­ob­ser­wo­wał pa­ra­dok­sal­ne zja­wi­sko — obec­ność tych pa­so­ży­tów nie tyl­ko czę­sto nie pro­wa­dzi do sta­nów za­pal­nych, ale naj­wy­raź­niej je uśmie­rza. Jego zda­niem mógł to być efekt swo­istej ma­ni­pu­la­cji ze stro­ny „ro­ba­ków”: uci­sza­jąc układ od­por­no­ścio­wy no­si­cie­la, zwięk­sza­ły szan­se na po­zo­sta­nie w jego wnę­trzu i na ob­fi­te za­so­by po­ży­wie­nia; w koń­cu do­bry go­spo­darz to zdro­wy go­spo­darz.

W tym cza­sie epi­de­mio­lo­dzy, za­alar­mo­wa­ni roz­prze­strze­nia­niem się tzw. cho­rób au­to­im­mu­no­lo­gicz­nych (któ­re dziś nę­ka­ją po­ło­wę miesz­kań­ców „pierw­sze­go świa­ta”), sfor­mu­ło­wa­li hi­po­te­zę, że ich przy­czy­ną może być wła­śnie po­pra­wa wa­run­ków hi­gie­nicz­nych pa­nu­ją­cych w kra­jach roz­wi­nię­tych i po­wo­do­wa­na tym swo­ista bez­czyn­ność ukła­du od­por­no­ścio­we­go, któ­ry — z bra­ku in­nych ce­lów — kie­ru­je ata­ki na neu­tral­ne sub­stan­cje lub wręcz na ko­mór­ki wła­sne­go or­ga­ni­zmu. Kon­cep­cja We­in­stoc­ka ide­al­nie wpi­sy­wa­ła się w taki sce­na­riusz.

Ro­dzi­ło to ko­lej­ne, jesz­cze bar­dziej sza­lo­ne py­ta­nie — czy przy­wró­ce­nie „ro­ba­ków” w na­szych je­li­tach nie mo­gło­by po­móc cho­rym na Croh­na? (…)

We­in­stock miał po­trzeb­ne kwa­li­fi­ka­cje. Uznał, że naj­lep­szym kan­dy­da­tem na „do­bre­go ro­ba­ka” bę­dzie ni­cień z ga­tun­ku Tri­chu­ris suis, któ­rym czę­sto — i bez żad­nych wy­raź­nie nie­ko­rzyst­nych skut­ków — za­ra­ża­ją się ho­dow­cy świń. Do ba­dań wy­brał 29 pa­cjen­tów cho­rych na Croh­na, któ­rzy wo­le­li pod­dać się wy­wo­łu­ją­cej obrzy­dze­nie ku­ra­cji z na­dzie­ją na po­pra­wę, niż zno­sić nie­usta­ją­ce do­le­gli­wo­ści. Wszyst­kim po­da­no po 2500 mi­kro­sko­pij­nych ja­je­czek pa­so­ży­ta i za­bieg ten był po­wta­rza­ny co trzy ty­go­dnie przez okres sze­ściu mie­się­cy. W roku 2005 We­in­stock i jego ze­spół mo­gli już ogło­sić re­zul­ta­ty swych pio­nier­skich ba­dań — u 23 z 29 pa­cjen­tów ob­ja­wy cho­ro­by Croh­na wy­raź­nie osła­bły6. Nie­któ­rzy od­czu­wa­li tak wiel­ką ulgę, że sami pro­si­li eks­pe­ry­men­ta­to­rów o do­dat­ko­we por­cje pa­so­ży­tów. (…)

Głów­na teza, jaka z tych ba­dań wy­ni­ka, brzmi tak: przez set­ki ty­się­cy, je­śli nie mi­lio­ny lat nie­od­łącz­ną czę­ścią na­szej ni­szy eko­lo­gicz­nej były inne or­ga­ni­zmy, któ­re wcho­dzi­ły z nami w naj­roz­ma­it­sze, mniej lub bar­dziej przy­ja­zne (lub wro­gie) re­la­cje, a ewo­lu­cyj­nie naj­waż­niej­szą z tych re­la­cji od­gry­wa­ły pa­to­ge­ny i pa­so­ży­ty. Mię­dzy nami a nimi trwał nie­ustan­ny „wy­ścig zbro­jeń”, któ­ry wy­po­sa­żał obie stro­ny w co­raz sku­tecz­niej­sze środ­ki ata­ku (ich) i obro­ny (nas). Ten pro­ces przy­spie­szył wraz z wy­na­laz­kiem rol­nic­twa i przej­ściem na osia­dły tryb ży­cia, bo wte­dy zmniej­szy­ły się od­le­gło­ści, ja­kie nas wcze­śniej roz­dzie­la­ły, oraz wzro­sła gę­stość za­lud­nie­nia, co uła­twia­ło na­szym prze­śla­dow­com za­ra­ża­nie i ko­lo­ni­za­cję ko­lej­nych no­si­cie­li. Na­stę­pu­ją­ce po so­bie fale pan­de­mii i ich tra­gicz­ne śmier­tel­ne żni­wa tyl­ko wzmoc­ni­ły nasz ga­tu­nek i wy­win­do­wa­ły go na szczyt do­stęp­ne­go w świe­cie oży­wio­nym uzbro­je­nia. Układ od­por­no­ścio­wy czło­wie­ka pra­co­wał — i pra­cu­je — na naj­wyż­szych ob­ro­tach, w każ­dej chwi­li go­to­wy do od­par­cia nie­spo­dzie­wa­ne­go ata­ku. By­li­śmy — my i oni — ni­czym dwa su­per­mo­car­stwa, uzbro­jo­ne po zęby w naj­no­wo­cze­śniej­szą broń i naj­lep­sze środ­ki obro­ny i po­nie­kąd, w tej na­szej kru­chej rów­no­wa­dze sił, bez­piecz­ne w świe­cie, któ­ry do­brze po­zna­li­śmy.

I wte­dy zda­rzy­ło się coś nie­prze­wi­dzia­ne­go — jed­no z tych su­per­mo­carstw znik­nę­ło. To dla­te­go nasz układ od­por­no­ścio­wy, przez mi­lio­ny lat nie­ustan­nie te­sto­wa­ny przez pa­to­ge­ny i pa­so­ży­ty i na­gle po­zba­wio­ny swych wro­gów, za­czy­na zwra­cać się prze­ciw­ko ko­mór­kom wła­sne­go cia­ła, jak­by szu­ka­jąc dla sie­bie za­ję­cia. W wy­ni­ku re­wo­lu­cji me­dycz­nej, sa­ni­tar­nej, prze­my­sło­wej, tech­no­lo­gicz­nej i in­for­ma­tycz­nej od­mie­ni­li­śmy w cią­gu ewo­lu­cyj­ne­go oka­mgnie­nia na­sze ży­cie tak da­le­ce, że dziś pro­ble­mem nie jest już za­gro­że­nie wy­ni­ka­ją­ce z obec­no­ści tych wszyst­kich na­szych uciąż­li­wych to­wa­rzy­szy, ale z ich co­raz bar­dziej doj­mu­ją­ce­go bra­ku. Ży­jąc w asep­tycz­nych miesz­ka­niach, pra­cu­jąc w kli­ma­ty­zo­wa­nych biu­rach i jeż­dżąc kli­ma­ty­zo­wa­ny­mi sa­mo­cho­da­mi, pi­jąc fil­tro­wa­ną, ozo­no­wa­ną i flu­oro­wa­ną wodę i je­dząc pa­ste­ry­zo­wa­ną żyw­ność, uwol­ni­li­śmy się od czy­ha­ją­cych na nas na każ­dym kro­ku bio­lo­gicz­nych za­gro­żeń. Tyl­ko nasz układ od­por­no­ścio­wy się nie zmie­nił — wiecz­nie czuj­ny i sta­le go­to­wy do obro­ny przed ata­ka­mi, któ­re nie nad­cho­dzą. (…) Ta­kie cho­ro­by jak uczu­le­nia, eg­ze­my czy wrzo­dy sta­ją się pla­gą cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta — swo­isty­mi „bó­la­mi fan­to­mo­wy­mi” po am­pu­to­wa­nych pa­so­ży­tach, ale tak­że sym­bion­tach i ko­men­sa­lach, a ich wspól­nym mia­now­ni­kiem wy­da­je się wła­śnie nadak­tyw­ny układ od­por­no­ścio­wy, któ­ry sta­ra się w ten spo­sób uspra­wie­dli­wić swo­je ist­nie­nie. Kie­dyś ma­rzy­li­śmy, by żyć w świe­cie wol­nym od „mi­kro­bów” — dziś te mi­kro­by przy­po­mi­na­ją nam bo­le­śnie, że je­ste­śmy tyl­ko ogni­wem w sie­ci współ­za­leż­no­ści i że z ota­cza­ją­cą nas przy­ro­dą mu­si­my uło­żyć so­bie ja­koś ży­cie.<<

* * *

Z biegiem lat coraz częściej dowiaduję się o poglądach tak dziwacznych, że budzących niedowierzanie, a nawet zgrozę; słyszę o ideach jaskrawo sprzecznych z nauką i pospolitym zdrowym rozsądkiem. Są wśród nich takie, które wydają się żartem, inne bynajmniej, a jeśli już, to nader ponurym.

Oto przykład, jeden z tysięcy do znalezienia w internecie.

Zwracam uwagę na skrajnie niedbałą polszczyznę tego tekstu.

Czasami, przygnieciony wymową tego rodzaju wypowiedzi, mówię sobie, że to nie może być prawdą; może ktoś tak napisał tylko dla ściągnięcia uwagi na siebie, bo przecież nie może tak myśleć, ale okazuje się, że jednak może.

Obiecałem opisać moją tezę. Już to robię.

Widzę wyraźny związek między częstością głoszenia tego rodzaju ideologii a stopniem zamożności społeczeństw. Związek jest wprost proporcjonalny: im bardziej i dłużej ustabilizowane są warunki życia, im zamożniejsze jest społeczeństwo, tym większą skłonność mają jego członkowie do dziwactw i aberracji. Dobrobyt, poprzez brak poważnych kłopotów, opiekę państwa i technikę coraz częściej i bardziej udanie wyręczającą także w myśleniu, rozleniwia ludzi umysłowo. Stajemy się podatni na najdziwniejsze ideologie, jeśli tylko przystrojone są modnymi i popularnymi hasłami.

Najwyraźniej nasz umysł działa podobnie do systemu immunologicznego: niezajęty walką o przetrwanie, staraniami zapewnienia podstawowych potrzeb naszych organizmów, gnuśnieje. Stopniowo zatraca zdolności logicznego i krytycznego myślenia. W rezultacie ludzie znajdują sobie zastępcze cele i problemy; wypaczają aż do pokracznych i szkodliwych karykatur pierwotnie słuszne idee.

Część społeczeństwa bezkrytycznie przyjmuje treści lejące się z mediów, a jednocześnie nie radzi sobie z niewielkimi nawet problemami życiowymi i ma wielce wygórowane oczekiwania, a nawet żądania wysuwane względem innych osób i społeczeństwa. Ludzie stają się niezaradni, nieodporni i egocentryczni. Mają skłonność do przekształcania swoich poglądów w ideologie ze wszystkimi ich negatywnymi cechami jak agresja, przymuszanie do przyjmowania ich przez wszystkich, i nietolerancja – córa braku elementarnej wiedzy.

Pamiętam czasy głębokiego komunizmu, jak to teraz określa się wieloletni okres szkodliwych eksperymentów socjalistycznych w naszym kraju. Pamiętam zachowania ówczesnych ideologów, ich pewność siebie, pogardę dla inaczej myślących, obrzucanie ich inwektywami, i dostrzegam cechy wspólne z zachowaniami obecnych popularyzatorów pewnych ideologii. W tamtych czasach obowiązywała skrajna dwubiegunowość: albo jesteś z nami i w całości akceptujesz nasze poglądy, albo jesteś wrogiem postępu – i obecnie kształtuje się podobna postawa. Owszem, jest wolność myśli i idei, ale pod warunkiem zgodności z obowiązującą linią, co jest współczesną odmianą słynnego powiedzenia Henry Forda o kolorach samochodów.

Na tej stronie znalazłem sentencję a propos:

Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy.”

Kiedy słyszę poglądy wygłaszane przez niektórych ludzi, zwłaszcza młodych i z zamożniejszych środowisk wielkomiejskich, poglądy, w których absolutna pewność siebie ściga się z ignorancją, a poczucie wyższości z nietolerancją, kiedy dochodzą mnie wieści o zdarzeniach jakby żywcem skopiowanych z „Procesu” Kafki, myślę, że tak właśnie jest. Obawiam się, że cywilizacja zachodnia, a szczególnie bogatsza część Europy, jest zagrożona poważnymi negatywnymi zmianami o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Zwłaszcza, jeśli do przejawów głupienia ludzi doda się stale rosnącą, wprost niepohamowaną, konsumpcję i wymieranie europejskich populacji.

Społeczności ludzkie zachowują się wahadło wychylające się od jednej skrajnej pozycji do drugiej, i, gnane napędzającym je mechanizmem, nie potrafiące przyjąć pozycji środkowej.

Od uznawania kobiet za gorszą i głupszą połowę ludzkości, do zaprzeczania jakimkolwiek różnicom; od okrutnego karania i bezsensownego potępiania transseksualistów, do podawania dzieciom chemii zatrzymującej ich rozwój płciowy, bo może wyrażą chęć zmiany płci; od niezatrudniania fachowca z powodu ciemnej skóry, do niezatrudniania z powodu jasnej skóry.

Jaka rada? Nie wiem. Nie jestem socjologiem. Czarno widzę przyszłość, zwłaszcza po 24 lutego 2022 roku.

Jeśli moje wnioski są słuszne, to wypadałoby – przez analogię do układu immunologicznego – dać bardziej przyziemne zajęcia naszym umysłom. Cóż to jednak w praktyce ma znaczyć? Przecież nie będziemy sprowadzać na siebie poważnych i rzeczywistych kłopotów. Na pewno nie, ale można zacząć od zastanowienia się nad innymi sposobami wychowania dzieci, bo czym skorupka za młodu nasiąknie… Uważam, że robimy bardzo poważne błędy starając się usunąć sprzed dzieci wszelkie przeszkody i zapewnić im wszystko, co najlepsze. Zapominamy albo zamieniamy pryncypia. Dzieciom nie są potrzebne najlepsze ubrania i zabawki, a miłość rodziców i zapewnienie potrzeb podstawowych, w tym bezpieczeństwa; tyle im wystarczy, by mieć szczęśliwe dzieciństwo i takim je zapamiętać. Moje dzieciństwo i wczesna młodość wypadły na biedne i szare lata sześćdziesiąte, a pamiętam je po prostu jako dobre.

Za szkodliwe mam nieoswajanie dzieci z ograniczeniami dorosłego życia, ze światem, który przecież nie zawsze będzie spełniał oczekiwań ani nie będzie reagował na ich tupanie nogami. Przy pierwszym pobieżnym oglądzie pomysł wydaje się łatwy do praktycznego zastosowania, ale po zastanowieniu okazuje się być inaczej. Ot, chociażby ze wspomnianymi ubraniami czy zabawkami: istnieje silna presja rówieśników na posiadanie drogich rzeczy; to przez nią brak markowych butów czy drogiego smartfona mogą być powodami poważnych kłopotów psychicznych u dzieci. Owszem, ale tego rodzaju sytuacje, takie przymusy, nie są stworzone przez dzieci, a przez rodziców, i w ich mocy jest dokonanie zmiany polegającej na ustaleniu co ważne, a co nieistotne lub mało wartościowe.

Nie dam gotowych recept, bo ich nie znam. Wiem jednak, że trzeba chcieć mniej mieć i nie przenosić na dzieci swoich dążeń do posiadania. Pamiętać, a raczej wiedzieć, co tak naprawdę ważne jest dla dziecka i dla nas samych.

Pewna moja znajoma wiele opowiadała mi o obozach harcerskich, mnie osobiście nieznanych. Teraz, myśląc o dość spartańskich warunkach panujących w takich obozach, o konieczności wykonywania samemu wielu prac, ale jednocześnie o tworzących się tam dobrych relacjach między dziećmi, wydają mi się jedną z możliwych odpowiedzi. Nad innymi powinni popracować specjaliści, ale najpierw społeczeństwo musi dostrzec taką potrzebę, a raczej nie widzi.


poniedziałek, 10 stycznia 2022

Oblicza współczesności

 080122

Ryan T. Anderson jest filozofem, dziennikarzem i prezesem amerykańskiego Centrum Etyki i Polityki Publicznej, prywatnego stowarzyszenia zajmującego się propagowaniem tradycyjnej moralności. Jest też pisarzem. Jego książka „Kiedy Harry stał się Sally” była, jak gdzieś czytałem, sprzedawana przez Amazon, do czasu wycofania się korporacji z jej dystrybucji. Właśnie ta wiadomość zwróciła moją uwagę na książkę.

Kupiłem ją nie tyle dla poznania ideologii gender i transpłciowości, bo wystarczy mi tych strzępów informacji, które docierają do mnie mimo chęci i wbrew zasadzie dozowania niektórych informacji, co dla poznania mechanizmów jej funkcjonowania i sposobów osiągnięcia tak wielkich wpływów. Wiadomo, że w miliardowym mrowisku każda idea znajdzie zwolenników, ale też wiadomo, że aby uzyskała znaczną siłę polityczną, muszą być spełnione pewne warunki. Jakie one były w przypadku gender i transpłciowości? Od razu napiszę, że dowiadując się dużo, akurat takich informacji wiele nie znalazłem. Potrzebna byłaby porządna praca socjologa.

Autor zajmuje się ruchem transpłciowości w Stanach Zjednoczonych, opisując poglądy ideologów i ich przeciwników, do których sam się zalicza. Wyjaśnia, posiłkując się cytatami, status quo i jego skutki, wskazując na feminizm jako praprzyczynę ideologii gender i transpłciowości.

Wypada w takim razie napisać o dalekiej drodze, jaką przeszedł feminizm od walki o pełną równość kobiet, do obecnego kształtu ruchu transpłciowości. Książka daje wyobrażenie o tym, jak wiele na tej drodze zagubiono.

Warto jeszcze napisać o wzmiankowanej przez autora eskalacji stanowisk ideologów. Wymownym przykładem jest zmiana w nazywaniu osób transpłciowych: wcześniej pisano o mężczyznach uznających się za kobiety, ale później stwierdzono, że tacy ludzie po prostu są kobietami. Wśród ideologów wypracowany został związek między radykalnością twierdzeń i żądań, a uznawaniem ideologii za bardziej postępową i moralniejszą, co przypomina licytowanie na aukcji: im więcej kategoryczności, tym więcej nowoczesności.

Niewątpliwie swój udział mają media i wyjątkowo wyraźna obecnie u ludzi skłonność do przyjmowania poglądów wyłącznie z powodu ich popularności, zwłaszcza jeśli mają przypięte wielkie etykiety takie jak postęp, swoboda, brak ograniczeń, wolność czy samostanowienie. Teraz poglądy przyjmuje się nie po dogłębnym zapoznaniu się z nimi, nie na podstawie wiedzy i przemyśleń, a z powodu mody, konformizmu i pragnienia bycia trendy.

Co jednak wypchnęło tę ideologię na szczyty wpływów tak wielkich, że sięgających rządów stanowych i administracji federalnej w USA? Dlaczego rozlała się na pół świata? Dlaczego wielkie korporacje, jak Google czy Facebook, tak mocno są zaangażowane w jej popieranie? Przecież nie z powodu konformizmu, skoro same mogą kształtować opinie ludzi, co często robią. Czy jest im to na rękę? Służy zwiększeniu ich wpływów?

Przyznam się tutaj do nieco wstydliwej (w moim rozumieniu) myśli, która odpychana wraca niczym bumerang: korporacjom ta ideologia jest potrzebna, ponieważ odciąga uwagę ludzi od spraw naprawdę ważnych. Nie wiem, jakich. Czasami odnoszę wrażenie stania świata przed wielkimi i głębokimi przemianami.

Daje się zauważyć pewną prawidłowość w wielkich procesach społecznych. Cóż stało się ze szlachetnymi ideałami Jezusa z Nazaretu, co ze słusznymi przecież lewicowymi żądaniami równości społecznej oraz godziwych warunków pracy i życia ponad sto lat temu? Czy ideologie gender i transpłciowości nie wykazują pewnych podobieństw w swoich przemianach do tamtych idei?

Wracając do książki przyznam, że lektura pozwoliła mi znacznie pogłębić wiedzę o ruchach transpłciowości oraz uświadomić sobie skalę zagrożeń i wielkość niepokojących przemian kulturowych.

>>Ostatnie doniesienia medialne doskonale ilustrują kulturowy regres w ocenie realiów dotyczących różnic płci.<<

To jeden z wniosków, do których i ja doszedłem niezależnie od autora, co wcale nie świadczy o mojej wnikliwości. Trudno o inny pogląd po zapoznaniu się tą ideologią. Na poparcie tych słów wkleję tutaj swoją perełkę, wyjątkowy cytat doskonale potwierdzający wniosek.

>>(…) prokurator generalna Loretta Lynch zasugerowała, że uzależnienie dostępu do danej łazienki/toalety lub szatni od przynależności do konkretnej płci biologicznej jest tak samo odrażające, jak uzależnianie takiego dostępu od kolory skóry.<<

W związku z regresem kulturowym wspomnę jeszcze o prawach obowiązujących w niektórych stanach USA, w myśl których leczenie psychiatryczne dysforii płciowej może być uznane za nielegalne, w przeciwieństwie do chemii i skalpela używanych wobec młodych ludzi, nierzadko nieletnich. Warto zastanowić się chwilę nad wymową tych praw i ich skutków. Także o przemianie idei Hipokratesa.

Skoro zamieściłem pierwsze cytaty, powinienem wyjaśnić, że wszystkie są wyróżnione znakami >><<. Słowa poza nimi są moje. Nierzadko wewnątrz znaków cytatów są jeszcze cudzysłowy. Są one oryginalne, to znaczy użyte przez autora z powodu cytowania słów innych osób. W kilku miejscach zamieszczam w nawiasach wyjaśnienia, dodając KG – moje inicjały. Czasami pomijam część zdania, miejsce zaznaczając kropkami ujętymi w nawiasy.

W tekście książki wiele jest słów niedawno utworzonych bądź fachowych. Uznałem, że skoro ja miałem z niektórymi kłopot, to i inni mogą mieć, dlatego poniżej zamieszczam słownik. Wyjaśnienia są moje, o ile nie zaznaczyłem źródła.

Mężczyzna (chłopiec) transpłciowy, inaczej transmężczyzna. To osoba o kobiecym ciele ale umyśle męskim, lub kobieta uważająca się za mężczyznę.

Kobieta transpłciowa, transkobieta – osoba o męskim ciele a umyśle kobiety lub mężczyzna mający się za kobietę.

W Wikipedii podane są inne definicje:

„Mężczyzna transpłciowy to mężczyzna, któremu przypisano płeć żeńską przy urodzeniu, i który postanawia żyć w zgodzie z odczuwaną przez niego męską tożsamością płciową.” Warto zwrócić uwagę na wyrażenie „płeć przypisana przy urodzeniu”, powszechnie od niedawna używanym. Myślę, że autor definicji wie o ustaleniu naszej płci w procesie zapłodnienia, jednak tutaj pisze o chwili narodzin, ponieważ wtedy określa się płeć na podstawie zewnętrznych narządów płciowych (urodziłaś dziewczynkę!!), co – według ideologów transpłciowości – nie jest właściwe, ponieważ to sam człowiek ma zdecydować, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Zwraca uwagę wyjątkowa, nigdzie indziej niespotykana, moc wewnętrznego przekonania: uważam, że jestem kobietą (mężczyzną), to tym samym nią (nim) jestem. W tym wyrażeniu ukryte jest twierdzenie o wyższości przekonania nad biologią.

– Osoba transpłciowa to człowiek mający poczucie swojej płci niezgodne z płcią ciała.

Tranzycja w ogólnym znaczeniu jest procesem przejścia z jednego stanu do drugiego. Tutaj słowo jest używane na określenie zmiany płci we wszystkich aspektach, zarówno społecznych, jak i prawnych oraz medycznych.

Detranzycja to powrót do swojej płci pierwotnej, po jej wcześniejszej zmianie.

Transfobia – „pojęcie obejmujące szereg negatywnych postaw, uczuć i działań wobec osób transpłciowych lub transpłciowości jako takiej.” Cytat z Wikipedii.

Dysforia płciowa jest stanem, w którym odczuwa się dyskomfort lub cierpienie z powodu niezgodności między płcią biologiczną a tożsamością płciową.

– „Cispłciowość, lub cisseksualizm, często w skrócie: cis – spójność pomiędzy czyjąś płcią przypisaną przy narodzinach a jego tożsamością płciową; cis mężczyźni i cis kobiety to „osoby nietranspłciowe”. Cytat z Wikipedii.

Tożsamość płciowa jest wewnętrznym przekonaniem człowieka o posiadaniu określonej płci, czasami niezgodnej z płcią biologiczną.

– Mizoginia to silna niechęć do kobiet.

– Solipsyzm: istnieję tylko ja sam, a ludzie, rzeczy, wszystko co widzę i czego doświadczam, są wytworami mojego umysłu. Cały świat i cała rzeczywistość tworzone są we mnie.

Wspomnę jeszcze o staranności autora we wskazywaniu źródeł: przypisy i adresy zajmują 40 stron. Wymowny fakt w książce nie będącej dziełem ściśle naukowym.

Niemal zawsze przepisuję ciekawe, piękne czy bulwersujące fragmenty czytanych książek; nie inaczej było przy lekturze tej książki. Nie wiedziałem jednak, że nazbiera się ich tak wiele. Cytaty starałem się posegregować tematycznie dodając stosowne informacje.

* * *

Łazienkowe boje.

W książce opisywany jest przypadek stanu Północna Karolina, gdzie wydano zarządzenie o dostępie do łazienek i podobnych miejsc głównie według płci biologicznej. Stan został za to podany ostracyzmowi prawnemu ze strony rządu federalnego oraz ekonomicznemu ze strony korporacji.

>>(…) prokurator generalna Loretta Lynch zasugerowała, że uzależnienie dostępu do danej łazienki/toalety lub szatni od przynależności do konkretnej płci biologicznej jest tak samo odrażające, jak uzależnianie takiego dostępu od kolory skóry.<<

To fragment komentarza autora: >>Jest to kwestia uwarunkowana biologią, a nie wewnętrznym poczuciem tożsamości płciowej. Oddzielne obiekty są zaprojektowane po to, by zapewnić nam prywatność w zależności od naszej budowy fizycznej.<<

>>W przypadku wspomnianych wycieczek, które wiążą się z noclegami poza domem, „szkoła ma obowiązek uszanować prywatność (transpłciowego) ucznia i nie może ujawniać, ani też wymagać ujawnienia jego transpłciowości pozostałym uczniom lub ich rodzicom”. Oznacza to, że dziewczęta nie zostaną wcześniej powiadomione o tym, że chłopiec identyfikujący się jako dziewczyna, ale który ma wszystkie typowo męskie części ciała, będzie z nimi korzystał z szatni, prysznica i dzielił pokój w hotelu. Z drugiej strony kwestie dotyczące prawa do prywatności uczniów nietranspłciowych nie są w ogóle podejmowane i zostały zdegradowane do poziomu „niewygodnej” kwestii.<<

Słowa aktywisty transpłciowości:

>>”zmuszanie osoby transpłciowej do korzystania z wydzielonej łazienki/toalety to wyraźny komunikat, że ta osoba nie jest prawdziwym mężczyzną lub kobietą, lub jest osobą przynależącą do jakiejś nieokreślonej >innej< grupy osób”. (…) „ogranicza potencjał tej osoby do zintegrowania własnej tożsamości i kwestionuje sam proces tranzycji społecznej”.<<

Dalej łazienkowe zalecenia specjalistów od transpłciowości:

>>”Każdy uczeń, który nie czuje się komfortowo dzieląc toaletę z uczniem transpłciowym, powinien mieć możliwość korzystania z innej, bardziej ustronnej, takiej jak łazienka w gabinecie pielęgniarki, przy czym uczeń transpłciowy nigdy nie powinien być zmuszany do korzystania z innych toalet, tylko dlatego, by inni uczniowie poczuli się komfortowo”.<<

W tłumaczeniu na język polski oznacza to, że jeśli dziewczyna nie zechce korzystać z łazienki razem z chłopakiem uważającym się za dziewczynę, to ona, a nie ten chłopak, powinna iść do innej łazienki.

A rodzice? Mało są ważni: >>”personel szkoły nie może ujawniać żadnej informacji, które mogą niepotrzebnie wyjawić status transpłciowy danego ucznia innym osobom, w tym jego rodzicom lub opiekunom”, z zastrzeżeniem sytuacji, gdy byłoby to bezwzględnie wymagane przepisami prawa.<<

>> wytyczne zalecają m.in. że należy używać preferowanego przez ucznia imienia i zaimków w klasie, ale już w komunikacji z rodzicami posługiwać się oficjalnym imieniem i standardowymi zaimkami określającymi jego biologiczną płeć, aby nie ujawnić im społecznej tranzycji dziecka.<<

>>Aby uzyskać dostęp do toalet i szatni zgodny z deklarowaną płcią, wystarczy, że dany uczeń jedynie zadeklaruje sprzeczność „wewnętrznego poczucia płci” z jego płcią biologiczną. (…) Innymi słowy, wybrana płeć na podstawie ustnego oświadczenia staje się faktem.<<

Z listu rodziców niezgadzających się z ideologią transpłciowości:

>>Czy zgodzimy się na sterylizację naszych dzieci, czy będziemy cierpliwie prowadzić je drogą akceptacji własnego ciała? Czy będziemy leczyć problemy naszych dzieci za pomocą podwójnej mastektomii, czy będziemy żądać od lekarzy prawdziwego remedium?<<

>>Po pierwsze, szkoły będą uczyły dzieci akceptowania ideologii, która opiera się na kłamstwie, zgodnie z którym płeć biologiczna gra drugie skrzypce wobec samozwańczej, subiektywnej tożsamości płciowej i że płeć cielesna jest zmienna lub nawet nieistotna. (…) Nieuchronnie, takie podejście obejmie wszystkie obszary funkcjonowania szkoły i wywrze głęboki wpływ na rozwijające się umysły dzieci. Na przykład dziewczęta, zgodnie z regresywnymi nakazami polityki antyprzemocowej i polityki integracji płciowej, musiałyby nazywać chłopców w swojej szatni „dziewczynami”, co skutecznie pozbawiłoby je należnych praw do wolności słowa i zachowania intymności przed osobnikami płci przeciwnej. (…) Ideologia transpłciowości w programie nauczania jest zatem uświęconym kłamstwem, kreowanym na prawdę.<<

Słowa kobiety:

>>Od ponad roku nie wchodzę do żadnej damskiej szatni. Zanim uchwalono waszyngtońskie prawo, okoliczność, w której jakiś mężczyzna pojawiłby się w damskiej toalecie lub szatni, wywołałaby natychmiastową reakcję administracji obiektu, personelu, policji i obecnych tam ludzi, aby chronić moją prywatność i zapewnić bezpieczeństwo. Teraz to już przeszłość.<<

>>(…) jeśli istnieją kobiety lub dziewczyny, które przebywając w toaletach z biologicznymi mężczyznami czują się niekomfortowo, to nie da się takiej reakcji nazwać bigoterią.<<

>>Trudniej jest udowodnić lubieżne zamiary w sytuacji, gdy prawo dostępu do obiektów przeznaczonych dla danej płci wynika jedynie ze zgłaszanej przez siebie tożsamości płciowej (...)<<

Działania ideologów transpłciowości.

>>Stał się (jeden z lekarzy zajmujących się badaniami nad tożsamością płciową – wyjaśnienie KG) celem nagonki za przekonanie, że w przypadku dzieci występuje szczególny rodzaj dysforii płciowej oraz że bezrefleksyjne zachęcanie ich do tranzycji może w dłuższej perspektywie nie okazać się korzystne dla ich dobrostanu. Za ten grzech został pozwany przez szpital (...) i osądzony w pokazowym procesie.<<

>>Jeśli jeden z czołowych światowych ekspertów w dziedzinie dysforii płciowej może być w taki sposób odstawiony na boczny tor, oznacza to, że agenda ideologiczna poważnie zagraża praktykowaniu medycyny. Nie jest to bynajmniej stabilny i spójny zbiór przekonań, lecz ideologia, która zmienia się w zależności od potrzeb politycznych. Co więcej, wszelkie braki w logicznej spójności tej ideologii nadrabiane są bezkompromisową gorliwością zwolenników.<<

>>Co więcej, klinicyści zajmujący się transpłciowością są przekonani o swojej skuteczności w rozróżnianiu dzieci „naprawdę transpłciowych” od tych, przechodzących tylko fazę, z której kiedyś wyrosną. Na podstawie podobnych stwierdzeń ugruntowały się idee zachęcające do podejmowania tranzycji w możliwie najmłodszym wieku.<<

Myśli aktywistów transpłciowości:

>>Transpłciowy chłopiec jest chłopcem, a nie dziewczynką, która identyfikuje się jako chłopiec.<<

>>(…) ludzie są takiej płci, jakiej pragną.<<

>>Z medycznego punktu widzenia, właściwym wyznacznikiem płci jest tożsamość płciowa.<<

>>(…) każda terapia, która nie jest terapią wspierającą tranzycję, jest nieetyczna.<<

>>zawsze należy zachęcać dzieci, by te zachowywały się w sposób zgodny z ich samoidentyfikacją (niezależne od tego, jaka ona jest), natomiast wszelkie próby pomagania dziecku, by zaczęło się czuć komfortowo w swoim ciele, są nieetyczne i prawdopodobnie szkodliwe.<<

>>Blokery (tutaj: specjalne substancje chemiczne – wyjaśnienie KG) dojrzewania płciowego i hormony płciowe mogą być stosowane w „najlepszym interesie dziecka”, jak twierdzą aktywiści. Ich zdaniem „działają one jak przycisk pauzy i dają młodym ludziom możliwość zgłębienia swojej tożsamości płciowej, bez doświadczania stresu wynikającego z pojawiania się trwałych, nieodwracalnych zmian fizycznych płci przypisanej w chwili urodzenia”.<<

>>Z medycznego punktu widzenia, blokery dojrzewania (…) nie szkodzą. Normalny proces dojrzewania może zostać wznowiony w dowolnym okresie życia dziecka, po ich odstawieniu.<<

>>Zgodnie z tezami z raportu CNN na ten temat z 2016 roku, tożsamość i ekspresja płciowa „mogą się zmieniać każdego dnia, a nawet co kilka godzin” (...)<<

>>Zucker cytuje jednego z ekspertów, który twierdzi, że: „Próba zmiany tożsamości płciowej dziecka wydaje się tak samo odrażająca z etycznego punktu widzenia, jak wybielanie skóry czarnoskórym dzieciom, by poprawić ich relacje społeczne wśród białych dzieci.”<<

>>posiadanie „preferencji genitalnych” jest transfobiczne oraz że „preferowanie kobiet z waginami od kobiet z penisami może być częściowo uwarunkowane wpływem cispłciowo nastawionego społeczeństwa.<<

O nielogicznościach ideologii.

>>Jeśli kategorie „mężczyzny” i „kobiety” są na tyle obiektywne, że ludzie mogą identyfikować się jako mężczyźni lub kobiety – i być nimi, to w jaki sposób płeć może być określana jako spektrum, w którym ludzie deklarują przynależność do obu płci, żadnej z nich lub ulokować się gdzieś pośrodku? (…) skąd ktoś może wiedzieć, czy „czuje się” jak płeć przeciwna, czy jak żadna z nich, a także – jak czuje się osoba mająca obie? (…) <<

>>”Skąd mężczyzna może wiedzieć, jak to jest czuć się jak kobieta?”. (…) Niemożliwe jest przecież doświadczalne poznanie tego, jak to jest być kimś, kim się nie jest. Twierdzenie biologicznego mężczyzny, że jest „kobietą tkwiącą w męskim ciele” zakłada, że ktoś, kto ma męskie DNA, męskie ciało, męskie narządy płciowe, męski mózg, musi wiedzieć, jak to jest być kobietą.<<

>>Dlaczego samo poczucie, że się jest mężczyzną (cokolwiek to znaczy) miałoby zrobić z kogoś mężczyznę? Dlaczego nasze odczucia mają determinować rzeczywistość w kwestii płci, choć w wielu innych aspektach już nie? Nasze uczucia nie są wyznacznikiem naszego wieku, ani wzrostu. (…) A co z ludźmi, którzy identyfikują się jako zwierzęta? Co z osobami zdrowymi, które identyfikują się jako niepełnosprawne? Czy wszystkie te samozwańcze tożsamości determinują rzeczywistość? Jeśli nie, to dlaczego? I czy ci ludzie powinni być poddawani terapii przekształcającej ich ciała z sposób zgodny z ich odczuciami?

>>U podstaw tej ideologii leży radykalny pogląd, że uczucia determinują rzeczywistość. Z tej właśnie idei wywodzą się ekstremalne żądania, by społeczeństwo przystało na subiektywne twierdzenia o rzeczywistości.<<

>>Dopuszczanie do sytuacji, w której każdy, kto tylko zakomunikuje, że czuje się kobietą, zostaje automatycznie za nią uznany, sprawia, że w porządku prawnym prawdziwe znaczenie słowa kobiecość zaczyna właściwie zanikać.<<

W kilku stanach USA >>uchwalono ustawy, które zabraniają placówkom medycznym stosowania praktyk, mających na celu zmianę orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej nieletnich (…) Zatem lekarz, który pomaga młodemu chłopcu w społecznej i hormonalnej tranzycji w „dziewczynkę”, nie narusza prawa, ale lekarz, który pomaga chłopcu w identyfikacji i afirmacji własnego ciała, może działać niezgodnie z prawem.<<

>>(przepisy prawa – KG) obligują także innych do ich popierania i wspierania. Nie są zatem wykorzystywane jako tarcze ochronne przed dyskryminacją, ale jako środki do narzucania obywatelom nowej ortodoksji seksualnej. Penalizują ludzi za to, że decydują się nie ułatwiać takich procederów lub w nich nie uczestniczyć (jak operacje zmiany płci), uznając je całkiem zdroworozsądkowo, za szkodliwe lub niemoralne.<<

Wypowiedzi ludzi, którzy poddali się medycznym zabiegom zmiany płci:

>>W czasie jej przeprowadzania żaden lekarz ani psycholog nie próbował mnie od tego odwieść. Nikt nie przedstawił innych rozwiązań. Nie zrobiono nic, by mnie przed tym powstrzymać.<<

>>Cari stwierdza, że nasza kultura, a w szczególności terapeuci ruchu gender, stwarzają atmosferę dyskomfortu u osób niezadowolonych z własnego ciała, przedstawiając tranzycję jako jedyne remedium. (…) Cari pragnie również, by aktywiści przestali ignorować fakt, że coraz więcej osób decyduje się na detranzycję. (…) Jestem zwykłą 22-latką z blizną na klatce piersiowej, z męskim głosem i lekkim zarostem, a to dlatego, bo kiedyś nie mogłam dać sobie rady ze świadomością, że wyrosnę na prawdziwą kobietę. Taka jest moja rzeczywistość i takie są rezultaty tranzycji.<<

>>Max krytykuje aktywistów transpłciowych, którzy „uważają, że pomysły radzenia sobie z dysforią bez udziału leków bądź zabiegów chirurgicznych właściwie nie mają sensu”. Co więcej, ich zdaniem wszelkie inne formy terapii, które nią są nastawione na potwierdzanie i wzmacnianie tożsamości płciowej odczuwanej przez daną osobę, to właściwie odbieranie jej godności.<<

>> „Czego mogę oczekiwać, gdy im powiem (lekarzom prowadzącym zabiegi zmiany płci – wyjaśnienie KG), że zdecydowałam się na tranzycję, bo prześladowano mnie za bycie lesbijką, bo przeżyłam traumę spowodowaną samobójstwem mojej mamy?”<<

Kolejna osoba:

>>Moje ciało było mi obce. Jednak moment, w którym zauważyłam z jaką nonszalancją personel medyczny traktuje ciała osób doświadczających dysforii płciowej sprawił, że wkurzyłam się na dobre. (…) Teraz wiem, że ówczesne emocje, interpretowane jako objaw dysforii płciowej, były tak naprawdę efektem długotrwałej traumy, której nigdy nie przepracowałam. Fantazjowałam więc o życiu, w którym byłabym mężczyzną. (…) Jestem pewna, że osoby poniżej 18. roku życia nie powinny mieć prawa do podejmowania decyzji powodujących nieodwracalne skutki zdrowotne. Jeśli ja w wieku 30. lat mogłam nabrać przekonania, że wszystko zacznie się układać, gdy stanę się facetem trans, a niedługo potem uświadomiłam sobie, że to był jednak błąd, to jak dać wiarę nastolatkowi, że wie co robi?<<

Jedna z przyczyn kłopotów ludzi ze swoją płcią we wczesnej młodości.

>>Moja babcia nie chciała zaakceptować tego, że byłem chłopcem, więc przebierała mnie za dziewczynkę (…) Przebieranki zaszczepiły we mnie myśl, że być może urodziłem się w niewłaściwym ciele.

Doktor zdiagnozował u niego (a był wtedy po czterdziestce – dopisek KG) „ewidentną dysforię płciową” i stwierdził, że „jedynym wyjściem przynoszącym ulgę w cierpieniu byłaby chirurgiczna zmiana płci” (…) Postanowiłem skontaktować się z „normalnymi” specjalistami, którzy nie interpretowali wszystkich zaburzeń płci przez pryzmat transpłciowości.<<

Osoby po detranzycji:

>>Jednym z wielu powodów, dla których zdecydowałyśmy się na tranzycję była trauma. Mamy za sobą straszne wydarzenia, które zniszczyły poczucie własnego ja, dlatego stworzyliśmy nową osobowość, aby dać sobie radę z tym wszystkim i przetrwać. Tym ja była nasza tożsamość: trans, męska lub genderqueer. Poddałyśmy się tranzycji, bo byłyśmy ofiarami gwałtów, kazirodztwa, bo bycie lesbijką było wystarczającym powodem do przemocy, bo zamykano nas w oddziałach psychiatrycznych, bo jedno z naszych rodziców popełniło samobójstwo. (…) traumy i mizoginia sprawiły, że pogrzebałyśmy naszą kobiecość i zdecydowałyśmy się na tranzycję. (…) Tranzycja była aktem autodestrukcji napędzanym przez lekarzy, którzy podobno „pomagali” nam odnaleźć prawdziwe ja. (…) Wiele z nas zrozumiało, że „opieka”, której doświadczyłyśmy była czymś nieetycznym, a nawet pewną formą nadużycia medycznego. (…) Nauka o akceptacji ciała i osiągnięciu z nim pełnej zgodności to skuteczny sposób na leczenie dysforii u wielu osób.<<

Zmiany sposobów leczenia dysforii.

>>Hormony zaczął przyjmować po zaledwie dwóch sesjach z terapeutą, który zupełnie nie miał pojęcia, co stało za jego przekonaniem, że byłby szczęśliwszy jako kobieta.<<

>>Moim zdaniem, problemem jest łatwość z jaką terapeuci, kierują ludzi na zabiegi tranzycji.<<

Inna osoba po hormonalnych i operacyjnych zabiegach zmiany płci pisze:

>>”Wtedy za standard uchodziło przynajmniej dwanaście sesji terapeutycznych przed podjęciem decyzji o podaniu środków hormonalnych. Teraz ten wymóg nie obowiązuje. Wiele osób zaczyna terapię hormonalną po jednej, dwóch lub trzech sesjach. To, co w przeszłości uznawano za szkodliwe, obecnie stało się systemową praktyką wśród lekarzy.” (…) Co więcej, zauważam, że werbalizowane przez was wątpliwości zagłuszane są przez docierający z zewnątrz intensywny doping, zachęcający do tranzycji, a to jest już naprawdę niebezpieczne.”<<

Medycyna i filozofia o płci.

>>Podstawą męskości i kobiecości jest rozróżnienie ról reprodukcyjnych płci. (…) Nie istnieje żadna inna powszechnie akceptowana biologiczna klasyfikacja płci.<<

>>Tak naprawdę od bardzo niedawna – i tylko w odniesieniu do gatunku ludzkiego – samo pojęcie płci stało się zawiłe i pełne kontrowersji.<<

>>Myśliciele postmodernistyczni dążą do podważenia samego pojęcia normatywności i ukrycia faktu, że istnieje pewien naturalny porządek rzeczy. Zamiast prawidłowego i zaburzonego rozwoju człowieka, mielibyśmy po prostu wielość kierunków, którymi może podążać rozwój człowieka. (…) Rozróżnienie pomiędzy prawidłowym i zaburzonym rozwojem opiera się na zrozumieniu celu i funkcji w układach tworzących organizm. (…) Nie mówi o „różnicach” w rozwoju serca. Serce, które nie pompuje dobrze krwi, nie jest „inne”, jest po prostu chore.<<

>>We wszystkich przypadkach punktem wyjścia jest akceptacja faktu, że myśli i uczucia nie są tożsame z rzeczywistością. „Psychiatrzy muszą wreszcie rzucić wyzwanie solipsystycznej koncepcji, że to, co jest w umyśle, nie może być kwestionowane” – powiada McHugh. „Zaburzenia świadomości stanowią przecież domenę psychiatrii. Ich odrzucenie oznaczałoby właściwie jej koniec.” I ma rację. Specjaliści od zdrowia psychicznego nie mogą tak po prostu wspierać pacjentów w utrzymywaniu przekonań, które akurat w danym momencie prezentują. Zamiast tego powinny wspomagać ich w akceptacji prawdy, pracując jednocześnie nas głębszymi problemami, maskowanymi fałszywymi przekonaniami.<<

>>”Zmiana płci jest metafizyczną niemożliwością, ponieważ jest biologiczną niemożliwością.” Chirurdzy nabierają coraz większej zręczności w tworzeniu i „doszywaniu” nowych narządów płciowych, ale tego rodzaju „dodatki” nie zmieniają przecież biologicznej płci pacjenta.<<

>>Krótko mówiąc, badania nad mózgiem, o których głośno w popularnych mediach, w rzeczywistości nie potwierdzają tego, co głoszą aktywiści transpłciowi. Nie ma żadnych naukowych poglądów na potwierdzenie tezy, że tożsamość transpłciowa jest uwarunkowana biologicznie. (…) Zamiast tego „dowody naukowe w przytłaczającym stopniu popierają tezę, że fizycznie i rozwojowo normalny chłopiec lub dziewczynka jest tym, kim wydaje się być w momencie urodzenia. Dostępne dowody z obrazowania mózgu i genetyki nie wskazują, by rozwój tożsamości płciowej jako różnej od płci biologicznej był wrodzony.”<<

O celach medycyny:

>>(…) czy posiadanie uczuć i przekonań, które są całkowicie oderwane od rzeczywistości, jest dobre, złe, czy neutralne? Czy powinniśmy traktować odczucia jako autentyczne i ostateczne, czy też warto postarać się zrozumieć ich przyczyny i naprawić, albo przynajmniej złagodzić ich negatywne skutki? (…) Dr. Cretella podkreśla, iż opieka nad zdrowiem psychicznym powinna kierować się normami ugruntowanymi w rzeczywistości, łącznie z rzeczywistością cielesnego ja. (…) Niestety wielu specjalistów postrzega opiekę zdrowotną, a w szczególności opiekę nad zdrowiem psychicznym, przede wszystkim jako narzędzie do spełniania żądań pacjenta.<<

>>(…) „dowód solidarności” oznaczający dawanie pacjentowi wszystkiego, czego sobie zażyczy, niezależnie od tego, czy leży to w jego najlepszym interesie, czy też nie, jest standardem postępowania dalekim od tradycji Hipokratesa.<<

>>Przekonanie człowieka, że jest kimś (lub czymś), kim nie jest, jest w najlepszym przypadku oznaką błędu myślowego, a w najgorszym – urojeniem. To, że ktoś coś myśli lub czuje, nie sprawia, że to staje się rzeczywistością.<<

>>Nie podano zasadniczej informacji, że zdecydowana większość dzieci z dysforią płciową – od 80 do 95 procent – wyrasta z niej w sposób naturalny o ile nie będzie zachęcana do zabiegów zmiany płci.<<

Dziewczyna cierpiąca na anoreksję wyznaje uporczywe, błędne przekonanie, że jest otyła. Osoba z cielesnym zaburzeniem dysmorficznym (BDD) jest głęboko przeświadczona o swojej brzydocie. Osoba z zaburzeniem tożsamości w integralności cielesnej (BIID) identyfikuje się jako osoba niepełnosprawna i czuje się uwięziona w pełni sprawnym ciele. Osoby z BIID są często tak przygnębione swoim sprawnym ciałem, że dążą do chirurgicznej amputacji zdrowych kończyn lub przerwania przez chirurga zdrowego rdzenia kręgowego. Dr Anne Lawrence, która sama jest transpłciowa, twierdzi, że BIID wykazuje wiele podobieństw do dysforii płciowej.<<

>>Jednak dostosowanie wyglądu ciała do fałszywego wyobrażenia za pomocą hormonów i operacji nie uwalnia z więzów dysforii, tak jak liposukcja (odsysanie tłuszczu – wyjaśnienie KG) nie leczy anoreksji.<<

>>Centralnym punktem debaty nad leczeniem osób z dysforią płciową jest kwestia, czy terapia powinna koncentrować się na umyśle, czy też na ciele.<<


O chemicznym opóźnianiu dojrzewania:

>>Jednocześnie aktywiści twierdzą, że efekty blokowania dojrzewania płciowego za pomocą leków są w pełni odwracalne. Takie podejście do sprawy wywraca wszystko do góry nogami, ponieważ w okresie dojrzewania właściwie każda część ciała rozwija się zgodnie ze specyfiką danej płci, a przechodzenie przez ten proces w wieku 18. lat nie może odwrócić skutków dziesięciu lat jego blokowania.<<

>>Istnieje naturalna kolejność rzeczy, w której wiele procesów zachodzi wraz z dojrzewaniem ciała, a gdy pewne zjawiska dzieją się poza nią, rozwój nie przebiega prawidłowo. Jeśli z powodu interwencji medycznej dziecko nie rozwinie pewnych cech w wieku 12 lat, to ich wywołanie w wieku 18 lat nie będzie „odtworzeniem procesu”, ponieważ sekwencja została już zakłócona. (…) „Tożsamość płciowa kształtuje się w okresie dorastania, gdy ciała młodych ludzi różnicują się płciowo i osiągają dojrzałość.” (…) Lekarze stosujący blokery dojrzewania płciowego w leczeniu dysforii płciowej bez właściwej rozwagi, przeprowadzają gigantyczny eksperyment, który nie spełnia nawet minimalnych standardów etycznych wymaganych w innych dziedzinach medycyny.<<

>>Zablokowanie dojrzewania wiąże się z ryzykiem zmniejszenia szans na zaakceptowanie swojej biologicznej płci, a tym samym zwiększa prawdopodobieństwo, że osoba poddana zabiegowi zdecyduje się na przeprowadzenie tranzycji.<<

O dzieciach.

>>Dziecko ma powierzchowne pojęcie o różnicach między płciami: chłopcy lubią się bawić w chowanego, a dziewczynki w dom. Zatem łatwo jest mu wydedukować, że: „nie lubię energicznej rozrywki, a większość moich towarzyszy zabaw to dziewczynki, mające podobne upodobania, a więc skoro lubię się bawić w dom, tak jak moje koleżanki, to ja też muszę być dziewczynką.” (…) Przebieranie go za dziewczynkę, nadawanie żeńskiego imienia, a w końcu podawanie środków blokujących dojrzewanie, a potem – hormonów płciowych nie jest rozważnym postępowaniem. Skuteczna psychoterapia powinna pomóc mu dostrzec prawdę, że wrażliwy chłopiec to zupełnie normalny chłopiec.<<

>> To prawdziwe historie dzieci, które zostały przyprowadzone do kliniki z powodu nasilonej dysforii płciowej. Gdyby zostały skierowane do innej kliniki – stosującej obecne standardy leczenia zaburzeń płci – ich rodzicom prawdopodobnie zalecono by rozpoczęcie tranzycji społecznej, a następnie podawanie blokerów dojrzewania.<<

>>Dla dzieci, wykształcenie zdrowego rozumienia własnego ciała i seksualności jest trudnym i delikatnym przedsięwzięciem (…) Ideologia transpłciowości znacznie utrudnia ten proces poprzez destabilizację tego, co David Cloutier nazywa „seksualną ekologią”. Podważa ona bowiem powszechną zgodności między płcią biologiczną a społeczną tylko dlatego, że niewielka liczba osób ma problemy z pogodzeniem się ze swoją cielesnością. „Destabilizacja normalnej zgodności ciała i duszy”, pisze Cloutier, „to pozwolenie, by wyjątki stanowiły regułę”.<<

O źródłach ideologii:

>>Feminizm pierwszej fali był ruchem mającym na celu wyzwolenie kobiet z przesadnie restrykcyjnej koncepcji płci, aby mogły swobodnie realizować się w swojej kobiecości i człowieczeństwie. Jednak z czasem feminizm przekształcił się w ruch dążący do osiągnięcia całkowitego zrównania, graniczącego z identycznością obu płci. Od przekłamanych sztywnych stereotypów, nasza kultura wyewoluowała w kierunku kolejnego błędu, choć o przeciwnym wektorze, jakim było zaprzeczenie wszelkim istotnym różnicom pomiędzy kobietami a mężczyznami.<<

>>Dekonstrukcja pojęcia płci rozpoczęła się od zanegowania biologicznych podstaw różnic płciowych. W tym kontekście niektóre pozornie sprzeczne idee okazały się mieć wspólne korzenie, a samo zaprzeczenie jest zaszłym ogniwem łączącym ruch transpłciowy z radykalnym feminizmem.<<

>>Według McCarthy’ego ideologia gender opiera się na „postrzeganiu ciała jako problematycznej granicy wolności – wolności pojmowanej jako czyste i pojawiające się z wewnątrz samostanowienie.”<<

>>Jeśli nauka nie popiera takiego sposobu leczenia dzieci, to dlaczego te „drastyczne i eksperymentalne środki” są obecnie lansowane jako norma? (…) Tam, gdzie wiedza jest szczątkowa, wkracza ideologia. Głównym napędem dla szerokiej akceptacji leczenia tranzycyjnego u dzieci jest dziś polityka. Singal stwierdza:

Najzwyczajniej w niektórych kręgach zdecydowano, że kategoryczne deklaracje dziecięcej dysforii płciowej to przejaw ich prawdziwej tożsamości i jako taki musi być respektowany. W pewnym sensie jest to zrozumiałe: przez dziesięciolecia dorosłe osoby transpłciowe musiały stawiać czoła dehumanizacyjnym przeszkodom w postaci społecznej negacji, posądzania o choroby psychiczne czy dewiacje seksualne etc. Rzecz w tym, że istnieją solidne dowody naukowe – może nie bezwyjątkowe, ale solidne – wskazujące, że dzieci nie powinny być traktowane tak jak osoby dorosłe.<<

>>Trudno oprzeć się wrażeniu, że nadrzędnym motywem promowania tranzycji społecznej, a następnie stosowania blokerów dojrzewania, jest „utrwalenie” tożsamości transpłciowej.<<

Różności.

>>(…) wysoko rozwinięte kraje wykazują największe różnice między płciami z uwzględnieniem różnych typów osobowości. Mało prawdopodobna jest zatem teza, by wyjaśnieniem tego stanu był patriarchat i władza mężczyzn. Wydaje się raczej, że „dobrobyt i równość przynoszą większe możliwości samorealizacji” (…) „Bogactwo, wolność i wykształcenie dają mężczyznom i kobietom możliwość bycia tym, kim są”.<<

Gdzieś czytałem o nadal istniejącym w Norwegii podziale na zawody tradycyjnie uznawane za kobiece i męskie, a przecież w tym kraju od wielu lat bardzo się dba o równe szanse kobiet. Wyjaśnienie wydaje się proste.

>>„Droga prowadząca dziewczynkę do kobiecości jest mniej wyboista, niż chłopca stającego się mężczyzną, ponieważ potencjał macierzyństwa wyrażony jest w sposób oczywisty w formie jej ciała”, podczas gdy chłopiec „musi stać się mężczyzną”. Rozwój fizyczny, psychiczny i intelektualny chłopca trwa dłużej, niż rozwój dziewczynki.<<

Słowa te przypomniały mi rozmowę z koleżanką w pracy. Odbyła się ponad 40 lat temu, a jej tematem było dorastanie. Moja rozmówczyni nie była osobą wykształconą, a mimo tego różnice w dorastaniu chłopców i dziewczyn widziała wyraźnie i tak jak autor. Dobrze pamiętam jej słowa, ponieważ zrobiły na mnie wrażenie. Widziała lepiej niż obecni doktorzy, którym zaślepienie, obawa o swoją karierę zawodową lub zwykły konformizm utrudnia widzenie.

>>Odpowiednie kształtowanie chłopców jest szczególnie istotne w momencie, kiedy nasza kultura – jak zauważa Esolen – zdaje się przeżywać kryzys męskości.<<

>>”Żyjemy otoczeni wygodami, o których jeszcze do niedawna najbogatsi arystokraci nie mogli nawet pomarzyć, a jednak twierdzimy, że jesteśmy zbyt biedni, by mieć więcej niż jedno lub dwoje dzieci. Prawda jest zupełnie inna: jesteśmy zbyt bogaci, aby mieć więcej niż jedno lub dwoje dzieci, zbyt pochłonięci pracą zawodową i zdobywaniem prestiżu”.<<

>>”Gdy tożsamość płciowa wygrywa, zawsze przegrywają kobiety”.<<

>>Mojego przyjaciela uznano za transfoba i cisseksistę tylko dlatego, że umawia się wyłącznie z biologicznymi kobietami.<<

* * *

Parę uwag o przekładzie na język polski.

>>(…) a niektóre badania dowodzą o niekorzystnych następstwach tych operacji.<<

>>My, integrujemy te praktyki z przepracowaniem traumy, która spowodowała oderwanie się od naszych ciał.<<

Tłumacz się nie popisał. Może miał zbyt mało czasu, a może tekst, rezultat jego pracy, jest zobrazowaniem przemian w naszym języku.

Dziwnie stawiane są przecinki, czasami i cudzysłowy, a konstrukcji z użyciem słów „że” i „które, który, których” jest tak dużo, że szybko zaczynają nużyć, a pod koniec książki nawet irytują. Wiele przykładów znaleźć można w cytatach, tutaj dodam dwa.

>>Mimo tego, że pojawiają się wstępne dowody na to, że nasilenie dysforii płciowej (...)<<

Czyż nie lepiej brzmi taka wersja?: „Mimo pojawiania się wstępnych dowodów na nasilenie dysforii płciowej (...).”

>>Byłem niezwykle szczęśliwy, że miałem okazję poprowadzić forum dyskusyjne (...)<<

„Byłem niezwykle szczęśliwy mając okazję poprowadzić forum dyskusyjne (…).”

„Że” staje się słownym wytrychem, uniwersalnym sposobem na ominięcie kłopotów z budową zdania, ale o tym może innym razem.

Dotarliście do końca tekstu? Więc gratuluję!


poniedziałek, 3 stycznia 2022

Nie tylko o pracy

 030122

Po siedemnastu dniach spędzonych samotnie w pokoju, po wigilii nad konserwą rybną, chciałem już tylko wrócić do pracy. Chciałem, żeby coś się działo, żeby mieć wypełniony dzień. Krzątaniną codzienną nadać czasowi jeśli nie sensu, to chociaż poczucia normalności. Może dlatego nie protestowałem zbytnio, gdy usłyszałem, że mam na dwa tygodnie jechać do Krakowa

Jechałem niechętnie, ponieważ wyjazd oznaczał zapełnianie torb swoimi rzeczami, przenoszenie do samochodu całego majdanu, o wielkości którego zwykle nie zdajemy sobie sprawy mając rzeczy pochowane w szafach, a na miejscu wnoszeniu do kolejnego pokoju w kontenerze czy barakowozie. Czy ktoś wie, jaka jest aura pokoi w tanich hotelach? Ja wiem, spędziłem w nich dwa lata swojego życia. Czuć w nim nie tylko efekty byle jakiego sprzątania, ale i wyziewy setek osób mieszkających wcześniej. W lunaparkowych „pokojach” jest jeszcze gorzej. Praca tutaj w zimie jest dla mnie ciężka psychicznie. Brodzi się w mokrej i zimnej ciemności wysysającej optymizm, ale wszystko lepsze od choroby i siedzenia w pokoju, o którym trudno powiedzieć, by był mój.

Więc zapełniłem rzeczami rozliczne kieszenie torby, opróżniłem lodówkę i kosz na śmieci, zgasiłem światło i pojechałem.

Krakowski pokój okazał się ładniejszy niż się spodziewałem: jest w niestarym kontenerze i ma swoją łazienkę, ale mimo czystych i jasnych ścian już czuć w nim aurę taniego hotelu. Na dokładkę stoi blisko ruchliwej ulicy, a że ściany są blaszane, cały czas słyszę głośny szum przejeżdżających samochodów.

Rzadko się zdarza na takich wyjazdach bym rozpakowywał torby. Zwykle stoją na podłodze w kącie, a ja nachylam się nad nimi szukając potrzebnego mi drobiazgu. Kiedyś doszedłem do wniosku, że w ten sposób podświadomie chcę podkreślić tymczasowość mieszkania tutaj – jakby rozpakowanie toreb miało wpływ na przedłużenie tego kolejnego wygnania. Możliwe też, że zwyczajnie mi się nie chce rozpakowywać.

Powiedzieć o moich torbach, że wiernymi towarzyszkami moich włóczęg, byłoby okazaniem im swojej przychylności, pozytywnego związku emocjonalnego, więc tak nie powiem, ponieważ już dawno stały się one symbolem negatywnym. Kojarzą się z niekończącym się pakowaniem swoich rzeczy i ich ponownym upychaniem po szufladach, z wyjazdami, mieszkaniem w ciasnych barakowozach czy rozlatujących się kampingach, pracą w coraz to nowych miejscach. Te torby materialnym zobrazowaniem powiedzenia o życiu na walizkach.

Nie lubię ich, mimo że służą mi wiernie wiele lat.

O pracy.

W noc sylwestrową oczywiście mieliśmy czynne. Wiele osób przyszło przed północą, chcąc na kole widokowym przywitać nowy rok. Kiedy trzy minuty przed północą zgodnie z wymogami wyłączyliśmy komputer (by włączyć go zaraz po północy), przyszła spóźniona para. Nie pomagało tłumaczenie o niemożności sprzedaży biletu w tej chwili. W końcu usłyszałem słowa, które zrobiły na mnie silnie negatywne wrażenie:

Moja dziewczyna ma takie marzenie.

Odebrałem je jako szantaż emocjonalny. Z klientami zwykle się nie dyskutuje, a wypadało powiedzieć temu chłopakowi, że w takim razie zlekceważył marzenia swojej wybranki, przychodząc do kasy tuż przed północą, ale nie powiedziałem i nie o tym chciałem napisać. W powiedzeniu o marzeniu, słyszanym w podobnych okolicznościach już parę razy, jest jedna z wielu zmian możliwych do zaobserwowania w ostatnich latach. Jest w tych słowach oczekiwanie wyjątkowości traktowania. W dawnych czasach można było usłyszeć w podobnych okolicznościach słowa „wiesz pan kto ja jestem?”, teraz o marzeniu. Wtedy wyjątkowe przywileje należały się z racji stanowiska, teraz z powodu marzeń. Wtedy było straszenie, teraz emocjonalne terroryzowanie. Doprawdy, nie wiem, co gorsze.

Jak się skończyło? W typowy sposób: ich odejściem po niewybrednym wyrażeniu swoich emocji przez chłopaka. Pod tym względem nie nastąpiły żadne zmiany w minionych dziesięcioleciach.

Jeśli już piszę o zmianach, wspomnę krótką wymianę zdań z ojcem kilkuletniego chłopca.

Proszę zabrać stamtąd dziecko. Nie można tam chodzić.

Ale moje dziecko chce tam chodzić.

Proszę zabrać dziecko i je pilnować!

Opiszę w internecie pana zachowanie.

Czy potrzebny jest tutaj komentarz?…


Koło ma nowy system sterowania.

Mimo tak wielu lat pracy przy urządzeniach, robi na mnie wrażenie możliwość uruchomienia stutonowego koła dotykiem palca. Można zażądać zatrzymania się koła wcześniej wskazując, które gondole mają być zatrzymane na peronie. Pojawia się wtedy napis, jedno słowo: „przestaję”. W innym miejscu jest licznik pokazujący, ile razy koło zostało uruchomione po zatrzymaniu. Opisem też jest jedno słowo: „napędowy”. Tak oto odchodzimy od języka mogącego precyzyjnie i jasno opisać rzeczywistość, zastępując go kulfonami słownymi, których znaczenia trzeba się domyśleć.


W minione dni każdy z nas wysłał lub otrzymał życzenie noworoczne, na przykład takie: „Dobrego Nowego Roku!”. Może warto byłoby uświadomić sobie znaczenie tak napisanego zdania. Nowy Rok jest nazwą świątecznego dnia, pierwszego dnia nowego roku. Natomiast słowa „nowy rok” dotyczą po prostu nowego roku. Całego roku. Tak więc życząc komuś dobrego Nowego Roku, życzymy dobrego pierwszego stycznia.