230624
Niemal cała dzisiejsza trasa wokół Gostkowa na Pogórzu Wałbrzyskim była mi znana, byłem więc w odwiedzinach u znajomych. Dzień okazał się jednak wyjątkowy, i to pod paroma względami. Na szlak wyszedłem przed szóstą, do samochodu wróciłem o 20.30, w drodze byłem więc 14,5 godziny ustanawiając rekord. Był wyjątkowy także z powodu ilości odkrytych ładnych miejsc. Wędrujący bez konkretnego celu wiedzą, że opuszczenie ustalonego szlaku i skręcenie w mijaną drogę może zakończyć się zawróceniem, ale równie dobrze westchnieniem zachwytu. Tych drugich chwil i odkryć miałem kilka.
Obok tego malowniczego wzgórka przechodziłem przynajmniej trzy razy, ale dopiero dzisiaj skręciłem ku niemu. Zwykle szedłem tamtą drogą, dzisiaj poszedłem dalej i wyżej znalazłem drogę nie tylko ładniejszą, ale i z rozleglejszymi widokami. Taki scenariusz powtarzał się dzisiaj kilkakrotnie.
Proszę przyjrzeć się temu zdjęciu: widać na nim bardzo charakterystyczne dla tamtej okolicy liczne, chociaż niewielkie, wzgórki na pofalowanych, rozległych zboczach większej góry. Byłem tam kiedyś, ale dzisiaj dowiedziałem się, że ominąłem najładniejsze wzgórze. Malowniczy, rozrosły dąb dający cień– idealne miejsce na przerwę, w pobliżu samotna brzózka, jest rozległy widok i spora różnica wysokości – po prostu piękne miejsce! Wszedłem między drzewa na szczycie jednego z licznych tam wzgórz i znalazłem mnóstwo poziomek. Iść dalej czy rzucić plecak, zbierać i jeść te aromatyczne drobiny lata?
Przy okazji wytłumaczę się z nierównej jakości zdjęć: było słonecznie, ale nie zawsze, a przejrzystość powietrza nie była z tych najlepszych; swoje dokładają też braki w moich umiejętnościach.
Łąki w pobliżu Jaczkowa znałem i ceniłem za malowniczość, ale dopiero dzisiaj trafiłem na zieloną, mało używaną drogę otaczającą rozległe trawy od góry. Dobrze mi się szło łąkami pachnącymi sianem, a nieco dalej zielona droga poprowadziła mnie kwietnymi łąkami. Patrząc teraz na zdjęcia, myślę, że zbyt szybko poszedłem dalej, przecież mogłem zostać wśród tych kwiatów i zapachów lata, bo nieprędko będę tam ponownie.
Niewiele, ale jednak byłem na budowie drogi S3. Jezdnie są gotowe, trwa montaż sygnalizacji i tablic informacyjnych. Droga ma być otwarta w tym miesiącu. Zwracałem uwagę na stan prac wykończeniowych, na porządek wokół budowy, a wrażenia mam mieszane. Są miejsca dopieszczone, zrobione porządnie, ale w wielu innych prace jakby nie były dokończone. Na przykład część rowów odwadniających nie jest utwardzona, a inne są zasypane. Będę tam jesienią, przejadę się po tej monstrualnie drogiej esce (jakieś 100 milionów za kilometr) i sprawdzę stan prac końcowych. Na trzech ostatnich zdjęciach widać niedokończone lub zaniedbane prace.
Wracałem idąc długim grzbietem wzgórza póki prowadziła mnie droga. Kiedy znikła wśród traw, a przed sobą widziałem ścianę zarośli, otworzyłem mapę ze zdjęciami satelitarnymi chcąc zobaczyć, którędy najłatwiej będzie przejść; wtedy na ekranie pojawiła się informacja o pasiece w pobliżu. Rozejrzałem się i widząc dom, ruszyłem w dół. Poznałem właściciela Pasieki Miody z Natury, pana Sebastiana Bryka. Dłuższą chwilę rozmawialiśmy; właściciel pokazał mi maszyny do wirowania, opowiedział o sprzedaży swoich produktów sklepom ze zdrową żywnością, o historii firmy i o sposobach rozpoznawania podrabianych miodów. Widziałem baterie słoików przygotowywanych do wysyłki, ekspozycję oferowanych produktów, stos ramek do uli (nie pamiętam, jak się fachowo nazywają), czytałem etykiety ze szczegółowymi opisami rodzajów miodów, zwróciłem też uwagę na porządek w pomieszczeniach. To wszystko zrobiło na mnie duże wrażenie. Miód wąchałem, tak najłatwiej sprawdzić mi jego jakość, w rezultacie pożegnałem gospodarza dźwigając trzy słoiki. Po powrocie do hotelu miód spróbowałem i… kilka dni później, będąc w pobliżu, dokupiłem jeszcze trzy słoiki, a w nich rzadko spotykany miód ze spadzi iglastej. Wszystkie po 40 zł za litr, czyli za 1,2 kg, więc istotnie taniej niż w sklepach. Ponieważ dostałem od pszczelarza półlitrowy słoik miodu gratis, a od kolegi duży słoik jako prezent, do domu zawiozłem blisko 8 litrów miodu! Mniejszy słoik, ten gratisowy, otworzył syn; miód tak mu posmakował, że teraz, po paru dniach od powrotu do domu, połowy już nie ma. Myślę jednak, że do jesieni miodów nam wystarczy.
Tutaj poznacie pasiekę i jej ofertę.
PS
Nie pomyślałem by zapytać pszczelarza o sposób korzystania z nabieraka do miodu.
Uważam ten przyrząd za najmniej nadający się do nabierania miodu z wszystkich możliwych do zrobienia i wyobrażenia; jest dokładnym zaprzeczeniem funkcji, do której został (jakoby) zaprojektowany. Chętnie poznałbym argumenty zwolenników używania tego dziwadła. Dodam jeszcze, że u pana Sebastiana dostałem drewniany płaski patyczek abym mógł nabrać miód do posmakowania.
Obrazki ze szlaku
Widziałem wiele polnych kwiatów jednoznacznie kojarzonych z Roztoczem, a okazało się, że rosną i tutaj :-) Na zdjęciach przytulia pospolita i gwiazdnica trawiasta. Dziurawca widziałem wszędzie. Pospolita roślina, to prawda, ale jej intensywnie żółte kwiaty będę wspominał zimą, wędrując smutnymi płowymi łąkami.
Kazali postawić znak, to postawili. W rezultacie stoją dwa, a co!
Czy tej brzózce nie pomyliły się pory roku?
Kamieniste pole. Niełatwa jest tam uprawa, w wielu miejscach pod szczytami pagórów, gdzie ziemi najmniej i jest najuboższa, widziałem rachityczne źdźbła zbóż, ale rolnicy rekompensują plony wielkością upraw. Pola wielkości 20 czy 30 hektarów są tam normą, a największe z widzianych mają, jak szacuję, do stu hektarów powierzchni, czyli kilometr na kilometr.
Na tych zdjęciach (drugie jest sprzed roku) widać jedno z takich wielkich pól wielkości
kilku dziesiątków hektarów. Mierzy tyle, ile kilka gospodarek na
Roztoczu z mnóstwem poletek rozrzuconych po całej okolicy. Pamięć
podsuwa obraz wcześniejszy: z widocznego po prawej lasu wchodził na
pole malowniczy, długi pas brzeziny. Rok temu, w czasie gwałtownych
wichur, bardzo wiele drzew zostało połamanych. Tam, gdzie rosły
brzozy, widziałem sterty drewna przygotowanego do wywiezienia.
Dzisiaj na polu nie ma nawet śladu brzóz, ale zostały w pamięci.
Pierwsze zdjęcie zrobiłem rok temu.
Na szczycie wzgórza rosły dwie brzozy, tworząc z trzecią, rosnącą nieco dalej, Brzozową Drogę. Nie ma ich, straciły życie w czasie tamtej wichury, została tylko ta jedna.
Zakręcone gałęzie.
Takie otoczaki widziałem na Kokoszu, pokaźnej górce wznoszącej się w pobliżu Gostkowa. Nic ciekawego? Nieprawda. Kiedyś takie otoczaki moja mała córka uwielbiała wrzucać do morza, a niedawno widziałem film z Frankiem, jej synem, robiącym to samo i z taką samą radością. Inaczej zobaczymy takie zwykłe otoczaki pod szczytem góry jeśli przypomnimy sobie, jakie procesy je uformowały: otóż tak zaokrąglane są odłamki skał w morzu lub rzece. Oto skala metamorfoz Ziemi!
Dzisiejsze zdjęcia:
Którejś jesiennej wędrówki stałem pod brzozami patrząc na zachód słońca. Powolne gaśnięcie światła, feeria intensywnych barw, nostalgiczny nastrój końca słonecznego dnia jesieni, zostały w pamięci. Dzisiaj przechodziłem w pobliżu. Nie podszedłem do samych brzóz nie chcąc deptać zboża, a w nagrodę nieco wyżej znalazłem uroczą i widokową dróżkę. Na zdjęciach nowa dla mnie droga i odwiedzane brzozy – jesienią i dzisiaj.
Trasa na Pogórzu Wałbrzyskim: z Gostkowa na zbocza Borowca. Przejście kilometra wzdłuż budowy S3, następnie dojście pod Jaczków. Powrót do Gostkowa drogami w pobliżu Pasternika. Wejście na Przełęcz Pojednanie, powrót drogą pod Kokoszem. Poznanie okolicznych wzgórz, zakup miodu w Gostkowie.
Statystyka: na szlaku byłem 14,5 godziny, a przeszedłem 25 km.