Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wywiad. Pokaż wszystkie posty

sobota, 30 lipca 2022

Wywiad

 300722

Wywiad

Na blogu "Subiektywnie o książkach" ukazał się wywiad ze mną przeprowadzony przez Wioletę Sadowską.

Zapraszam do lektury.


"Nasze życie to codzienność". Krzysztof Gdula o swojej książce pt. "Wrażenia i chwile"

Warto w codziennym biegu zatrzymać się na chwilę, a książka Krzysztofa Gduli może wam w tym pomóc. "Wrażenia i chwile" to bowiem zbiór nietuzinkowy, pełen ekspresji i jednocześnie niezwykle refleksyjny. Zapraszam was dzisiaj do przeczytania mojej rozmowy z autorem.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

Wioleta Sadowska: Myślisz czasami o mirabelce, którą codziennie widziałeś patrząc z okna służbowego pokoju?

Krzysztof Gdula: Teraz już rzadko, chociaż wiele zależy od nastroju i okoliczności. Będąc w tym roku w firmie, zajrzałem za budynek, gdzie kiedyś rosła. Nie wiem po co, przecież wiedziałem, że jej tam nie ma, ale zajrzałem.

Wioleta Sadowska: Pytam o to, gdyż właśnie ta mirabelka symbolizuje dla mnie przemijanie. Jak docenić urok zwykłej chwili?

Krzysztof Gdula: A żebym ja to wiedział! Chyba pisałem o tym dziwie w książce, gdy coś się zmienia, włącza się jakiś guziczek w naszej głowie, i otaczającą nas rzeczywistość widzimy inaczej. Widzimy tak, że obraz zapamiętujemy na długo albo i na zawsze. Nie wiem jednak, jak ten mechanizm uruchomić.

Pomaga trochę filozofia, ale nie ta akademicka, przemądrzała i nudna, a prawdziwa, będąca w istocie mądrością życia. Takiej filozofii jest trochę w mojej książce.

Wioleta Sadowska: Przez brak czasu uciekają nam wzruszenia?

Krzysztof Gdula: Myślę, że niewiele. Ważniejsze jest nastawienie, oczekiwanie, docenianie, patrzenie. Wystarczy chwila czasu między rogiem ulicy a przystankiem na naszej codziennej drodze, czasami między jednym a drugim krokiem, by doświadczyć czegoś, co nas wzruszy. Myślę, że mamy skłonność do oczekiwania wspaniałych przeżyć w wyjątkowych okolicznościach: na wymarzonym urlopie, na wielkim koncercie, a kiedy się ich doczekamy, nierzadko okazuje się, że jednak czegoś brakowało. Byłoby lepiej nastawić się na przeważającą w naszym życiu codzienność jako możliwe źródło i czas naszych wzruszeń. Nie powinniśmy też oczekiwać olśnień, przeżyć opisywanych przez poetów, tych wynoszących nas pod niebiosa, bo nader trudno o takie. Niech to będą mniejsze wzruszenia, ale częstsze.

Powinienem tutaj zaznaczyć, że nie jestem żadnym specjalistą od przeżyć duchowych czy filozofii codzienności, a w moim życiu nie ma niczego wyjątkowego. Tyle że właśnie dlatego pisałem te teksty. Są połączonym rezultatem moich pewnych umiejętności układania słów i starań dostrzeżenia czegoś pozytywnego w zwykłym dniu.

Wioleta Sadowska: Czym zatem jest dla ciebie umiłowanie codzienności?

Krzysztof Gdula: Powiedziałbym raczej o jej docenianiu. Nasze życie to codzienność. Święto trwa krótko i znowu wracają zwykłe dni, w nich więc należy szukać tego wszystkiego, czego potrzebujemy. Także sensu i pozytywnych przeżyć.

Wioleta Sadowska: Historia tekstów zawartych w zbiorze jest długa, bo sięga sporo lat wstecz. Skąd pomysł na to, aby zebrać je w całość i wydać pod postacią książki?

Krzysztof Gdula: Uporządkowany ich wybór wydał mi się to dobrym pomysłem na zainteresowanie wydawnictwa. Trzeba było spróbować. Dlaczego dopiero po latach? Pisałem je dla siebie, dopiero po ukazaniu się wcześniejszych książek pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Pomyślałem, że skoro tamte teksty, to czemu nie te?

Wioleta Sadowska: Tytuły twoich tekstów powstawały przed czy po ich napisaniu?

Krzysztof Gdula: Oryginalny tytuł wszystkich moich tekstów niebędących powieściami to Dopiski. Kiedy 20 lat temu zacząłem pisać swoją pierwszą powieść, Dopiskami – w domyśle: do książki – nazwałem teksty, w których o pisanej powieści rozmawiałem ze sobą. Później w Dopiskach pisałem, i piszę nadal, wszystko, co akurat mnie zajmuje. Są one jakby praźródłem wszystkich tekstów, a jest ich wielka ilość, tysiące stron. Z Dopisków wybierałem teksty przeznaczone do tej książki i do książek o górach.

Znalazłem w komputerze wstępny projekt okładki książki, był sprzed około ośmiu laty. Wtedy nadałem tym tekstom podobny zbiorczy tytuł: Chwile i wrażenia. Później uznałem, że lepsza będzie kolejność odwrotna. Oryginalne poszczególne teksty nie mają swoich tytułów, a jedynie daty napisania. Nazwy nadałem, gdy stały się rozdziałami w książce.

Wioleta Sadowska: Jak wyglądał proces selekcji tekstów zawartych w zbiorze?

Krzysztof Gdula: Odbył się według mojej subiektywnej oceny, przy czym nie tematykę brałem pod uwagę, a stronę literacką. Piszę o subiektywności, bo może część tekstów niezakwalifikowanych przeze mnie byłaby dobrze oceniona przez czytelników – i vice versa.

Wioleta Sadowska: Czy można je czytać bez zachowania kolejności chronologicznej?

Krzysztof Gdula: Tak, można. Uważam też, że nie powinno się ich czytać zbyt dużo w jeden dzień. Lepiej po trochę, a zacząć można na przypadkowo otwartej stronie, ale na początku rozdziału; są krótkie.

Wioleta Sadowska: Na pierwszych stronach swojej książki zamieściłeś motto, cytat z „Nagiego celu” książki Adama Wiśniewskiego Snerga. Dlaczego?

Krzysztof Gdula: Tamte słowa mam za jedną z możliwych form streszczenia mojej książki. Wydarzenia w rodzaju dat, na przykład ukończenia studiów, tak naprawdę niewiele mówią o nas, o tym, jacy jesteśmy naprawdę. Prawdziwie nasze są zapamiętane chwile pozytywnego przeżywania, a nie fakty wymieniane w życiorysie. Tych chwil nie oddamy nikomu i jeśli na koniec gdzieś idziemy, to z nimi.

Wioleta Sadowska: Do kogo adresowana jest lektura „Wrażeń i chwil”?

Krzysztof Gdula: Wydaje mi się, że przede wszystkim do ludzi chcących zwolnić swoją codzienną gonitwę, przy czym zastrzegam, że porad w książce nie znajdą. Może jednak opisy moich spostrzeżeń i przeżyć zainspirują czytelników do własnych starań i do szerszego otwarcia oczu. Książka może się spodobać tym czytelnikom, którzy mając dość książek akcji i sensacji szukają czegoś wolniejszego.

Miłośnicy dobrze napisanej prozy też znajdą coś dla siebie.

Wioleta Sadowska: Czy pisanie jest dla ciebie formą ucieczki od tego, co złe i nieprzyjemne wokół?

Krzysztof Gdula: Czasami oczywiście tak. Może nawet częściej niż czasami, jednak głównym powodem jest wewnętrzna potrzeba pisania. To coś, co kiedyś, dawno temu, pojawiło się we mnie i nie zamierza mnie opuścić. Nie wiadomo skąd przyszło i czemu akurat do mnie, ale jest i od lat budzi trudną do opisu potrzebę wyrażania siebie słowem pisanym. Kiedyś próbowałem opisać ten głód pisania, ale marnie mi to wyszło, powiem tylko o przedziwnej satysfakcji odczuwanej wtedy, gdy po kilkugodzinnym pisaniu czuję podrażnienie opuszek palców.

Jest jeszcze jeden ważny powód pisania: to uporządkowanie przeżyć i pomoc w ich zapamiętaniu. To, co zapiszę, niechby to był opis jakieś drobnej chwili, utrwala się w mojej pamięci.

Wioleta Sadowska: Co na koniec naszej rozmowy chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Krzysztof Gdula: Żeby starali się dostrzegać coś ładnego w drobiazgach wypełniających ich dni i zapełniali pamięć pozytywnymi przeżyciami.

Szkoda życia na brzydotę i złe emocje.

* * *

Z ostatnią, niezwykle trafną myślą Krzysztofa Gduli nie sposób się nie zgodzić. Jeśli jesteście zainteresowani przeczytaniem "Wrażeń i chwil" można ją kupić tutaj albo bezpośrednio u autora.


piątek, 18 września 2020

Wywiad ze mną

 

180920

Wioleta Sadowska, autorka recenzji mojej ostatniej książki i właścicielka bloga „Subiektywnie o książkach”, przeprowadziła ze mną wywiad, którego niżej zamieszczam za jej zgodą. Dobrze, że pytania otrzymałem pocztą i nie musiałem odpowiadać na nie a vista. Miałem czas na jako takie wygładzenie myśli i słów.

Wioleto, dziękuję.

* * * 

Tym, co nadaje życiu wartość i sens, co zmienia oceny i daje siły, jest dla mnie piękno”. Krzysztof Gdula o swojej książce pt. „Miłość, muzyka i góry”

Wioleta Sadowska: Często wędrujesz po Górach Kaczawskich?

Krzysztof Gdula: Przynajmniej dwa tygodnie w roku spędzam w górach. Po tych moich ulubionych wędrowałem w sumie 160 dni. Oczywiście w ciągu kilku lat.

Wioleta Sadowska: Nie pytam o to bez powodu, gdyż pomysł na napisanie „Miłości, muzyki i gór” przyszedł Ci do głowy w czasie przerwy w wędrówce po tychże górach. Pamiętasz ten moment?

Krzysztof Gdula: Pamiętam. Tamtego dnia pojawił się ogólny zarys, który później, w czasie pisania, rozbudowywałem i uzupełniałem. Pisząc, uznałem, że miejsca zmieniać nie będę: Jasie spotkali się tam, gdzie siedziałem i pierwszy raz o nich pomyślałem. Widoki z tego miejsca można zobaczyć na zdjęciach opublikowanych na moim blogu oraz na fanpage.

Wioleta Sadowska: Początkowo historia Jasia i Jasi była opowiadaniem. Dlaczego więc ostatecznie przybrała formę mini powieści?

Krzysztof Gdula: Może szkoda mi było rozstać się z bohaterami? Zapewne tak, ponieważ zarówno wtedy, jak i w późniejszych latach, nawet nie myślałem o wydaniu. Pisałem wyłącznie dla siebie.

Wioleta Sadowska: Pisanie dla siebie jak widać przyniosło efekty. Ale jestem ciekawa, co ostatecznie skłoniło cię do wysłania tekstu do wydawców?

Krzysztof Gdula: Tekst w wersji elektronicznej wysłałem do przyjaciółki, Ani Kruczkowskiej, chcąc poznać jej ocenę. Opowieść tak się jej spodobała, że nakłoniła mnie do starań o wydanie. Uwierzyłem w możliwość i rozesłałem propozycje do około dziesięciu wydawnictw. Każdy, kto starał się o wydanie, wie, jak odpowiadają: milczeniem. Może powinienem wyszukiwać inne firmy wydawnicze, ale chyba zabrakło mi cierpliwości i w efekcie zdecydowałem się wydać na mój koszt. Dobrze zrobiłem, ponieważ przeczytałem wiele miłych słów od czytelniczek, a więc od tej połowy ludzkości, na której ocenach mi zależało. Może ktoś zapyta, dlaczego. Uprzedzając pytanie odpowiem: w krainie miłości mężczyźni są raczej gośćmi, Wy tam mieszkacie. To Wasza dziedzina, więc i Wasza ocena jest cenniejsza, bo prawdziwsza.

Wioleta Sadowska: Historia miłości bohaterów nabiera cech nieprawdopodobieństwa, gdyż przeniesienie w czasie to element fantastyczny świata przedstawionego. Jaki cel przyświecał ci w budowaniu rzeczywistości, w której realizm ściera się z fantazją?

Krzysztof Gdula: Nie wiem. Wiem jednak, że nie było moim zamiarem napisanie historii, która mogłaby się wydarzyć. Pisałem fantazję. Bawiłem się słowami i pomysłami.

Napisałem kilka dużych powieści, wszystkie o miłości i wszystkie zawierają elementy fantastyczne. Chyba po prostu podoba mi się takie zatarcie granic między realnością a fantazją. Pisząc dla siebie, czyli do szuflady, nie byłem skrępowany wymogami wydawnictwa.

Wioleta Sadowska: Mówisz o miłości. Czy „Miłość, muzyka i góry” to książka o zabarwieniu romansowym?

Krzysztof Gdula: Przyznam się do swojej niewielkiej wiedzy o sposobach dzielenia książek. Nie wiem, jakie kryteria ma spełniać romans. Ten gatunek kojarzy mi się raczej z opowieściami, w którym on jest bogaty, ona biedna i piękna, a między nimi piętrzą się przeszkody. Jeśli taki jest romans, to raczej swojej opowieści tak bym nie nazwał. Definicja romansu podawana przez Wikipedię też nie bardzo pasuje, jednak pewne zabarwienie „romansowe” jest.

Wioleta Sadowska: W książce zestawiasz ze sobą świat rzeczywisty z duchowym, pytając retorycznie o to, który jest ważniejszy. Jak jest w twoim przypadku? Co przoduje, proza rzeczywistości czy świat ducha?

Krzysztof Gdula: Czasowo niewątpliwie przeważa proza, ów brud wrastający w dłonie, jednak tym, co nadaje życiu wartość i sens, co zmienia oceny i daje siły, jest dla mnie piękno. Jego przeżywanie mierzone stoperem może trwać niewiele, ale w wymiarze duchowym jest na pierwszym miejscu. Przoduje. Tak naprawdę wszystkie trzy moje książki są o pięknie, a cała różnica sprowadza się do odmienności rodzajów. W tej książce jest to piękno uczuć, w książkach „górskich” piękno natury.

Wioleta Sadowska: Są uczucia, ale jak podpowiada sam tytuł, w książce dużą rolę odgrywa także muzyka. Czy w twoim życiu to również ważny element codzienności?

Krzysztof Gdula: Tak, ważny, przy czym w odmienny sposób od obecnie często spotykanego – ze słuchawkami w uszach przy codziennych zajęciach. Muzyki słucham wieczorami, gdy jest cisza i mam spokojną głowę. Jest dla mnie, obok pisania, czytania i górskich włóczęg, odtrutką na uciążliwości codzienności, a słucham wyłącznie muzyki klasycznej. Na wiele „utworów” współczesnych reaguję tak, jak Jasia na dyskotece. Jej reakcja tak naprawdę była moją.

Wioleta Sadowska: Dlaczego główni bohaterowie noszą imiona Jaś i Jasia?

Krzysztof Gdula: Z jednym wyjątkiem wszyscy moi pierwszoplanowi męscy bohaterowie noszą takie imię. Nie do końca wiem, dlaczego. Moja żona twierdzi, że za bardzo się z nimi utożsamiam, mając na myśli moje drugie imię, właśnie Jan. Niewykluczone, że ma rację. Dlaczego Janina? Może to skutek wspomnienia pewnej dziewczyny sprzed niemal półwiecza, a może spodobała mi się para Jasiów? Właśnie tak o nich myślę: moje Jasie.

Wioleta Sadowska: Czy rozważasz napisanie kontynuacji losów bohaterów?

Krzysztof Gdula: Nie rozważam. Nie mam już ochoty pisać powieści do szuflady, a na wydanie szanse mam nader małe, chyba że na swój koszt. Tak wydałem „Miłość”, ale nie powtórzę tej decyzji. Zmienię zdanie i pomyślę o dalszych losach Jasiów, jeśli będę miał propozycję ich wydania.

Wioleta Sadowska: Do kogo według ciebie adresowana jest książka „Miłość, muzyka i góry”?

Krzysztof Gdula: Głównym powodem starań o wydanie tej książki, była moja chęć poznania ocen czytelniczek. Tak, właśnie pań, ponieważ zdawałem sobie sprawę z cech moich tekstów. Piszę w liczbie mnogiej, ponieważ to samo należy powiedzieć o wspomnianych niewydanych moich powieściach. Spodziewałem się (ale bez pewności), że bardziej spodobają się paniom, niż panom, i taki trend obserwuję.

Wioleta Sadowska: Jakie są zatem twoje dalsze plany pisarskie?

Krzysztof Gdula: Jeśli to pytanie rozumieć jako plany wydawnicze, to nie mam żadnych. Teksty najbardziej cenione przeze mnie, przygotowane do prezentacji wydawnictwom, nie znalazły wydawcy, chociaż otrzymałem parę pochwał. Nie dziwię się. Będąc dobrymi, łatwe ani modne nie są.

Dla zainteresowanych podaję adres mojego bloga, gdzie opublikowałem ich część:

https://krzysztofgdula.blogspot.com/2020/07/wrazenia-i-chwile.html

Moje powieści, pisane wiele lat temu, wymagają przejrzenia i wprowadzenia zmian, ale, jak wspomniałem, nie mam ochoty poświęcać tym tekstom czasu po to tylko, żeby wymościć im gniazdko w pamięci twardego dysku. Inaczej mówiąc: szanse na wydanie oceniam jako znikomo małe.

Natomiast z pisania drobnych form, zawierających to wszystko, co mnie ciekawi czy porusza, nie zrezygnuję nigdy, ponieważ ono, obok czytania, muzyki i włóczęg, warunkuje moje istnienie. Piszę i będę pisał, o czym najlepiej świadczy zawartość mojego bloga.

Wioleta Sadowska: I musisz przy tym pozostać. Oprócz bloga, prowadzisz również konto na Instagramie. Czy zdjęcia jakie umieszczasz na tym profilu dokumentują twoją miłość do górskich wędrówek?

Krzysztof Gdula: Konto na Instagramie założyłem pod namową synowej, przekonany przez nią do możliwości promocji moich „górskich” książek. Dlatego publikuję na nim wyłącznie zdjęcia zrobione w górach. Jedna z recenzentek tych książek zwróciła uwagę na brak mnie samego na zdjęciach w nich zamieszczonych. To prawda. W góry jadę napatrzeć się na górskie krajobrazy, tak uwodzicielskie dla mnie, zwłaszcza w kaczawskiej wersji. Wydaje mi się, że te zdjęcia pełnią u mnie podobną rolę, jak u innych ludzi: pomagają pamiętać, wspominać, budzić tęsknotę i chęć, a właściwie potrzebę, powrotu.

Wioleta Sadowska: Co na koniec chciałbyś przekazać czytelnikom Subiektywnie o książkach?

Krzysztof Gdula: Żeby byli dumni z siebie jako czytelnicy książek.

W tym głupiejącym świecie, w którym zanika sztuka czytania i rozumienia czytanego, są nie tylko kontynuatorami tysiącletnich tradycji, ale i nadzieją na przyszłość dla ludzkości, która zamienia litery na ikonki.

 

 

W swojej recenzji książki Krzysztofa Gduli napisałam, że nigdy nie byłam w Górach Kaczawskich, ale od teraz chyba już zawsze będą mi się kojarzyły z niecodzienną historią miłości Jasia i Jasi. Poznajcie koniecznie "Miłość, muzykę i góry"!


wtorek, 25 lutego 2020

Mój pierwszy w życiu wywiad

250220



Kilka dni po spotkaniu w bibliotece świerzawskiej, odebrałem list od dziennikarza miesięcznika „Echo Złotoryi”. Wyrażał ubolewanie z powodu zbyt późnego dowiedzenia się o spotkaniu i proponował wywiad na potrzeby czasopisma.

Oczywiście godziłem się, przecież to idealny sposób na promocję książek i nazwiska. Pytania otrzymałem listem, odpowiedzi odesłałem pocztą elektroniczną. Było to w grudniu ubiegłego roku. Treści wywiadu nie publikowałem tutaj, czekając na jego wydrukowanie. W tym miesiącu otrzymałem, zgodnie z umową, dwa egzemplarze gazety. Wywiad zajmuje dwie strony, a uzupełniony jest kilkoma zdjęciami  autorstwa Janka i mojego. Całość prezentuje się ładnie.

Gdyby jeszcze inni dziennikarze mieli zamiar prosić mnie o wywiad, niech się nie wstydzą, a walą do mnie jak w dym. Zgodę mają murowaną!

Zdjęcie nie jest takie, jakie chciałbym żeby było, ale moja lustrzanka (czytaj: smartfon) po prostu nie chce zrobić lepszej przy sztucznym świetle.

Zapraszam do lektury.

* * *

Parę słów o mnie.

Noszę na plecach siódmy krzyżyk, czemu bardzo się dziwię i czego nie odczuwam, chyba że patrzę na wnuczkę goniącą mnie wzrostem. Z wykształcenia jestem technikiem, i jako technik pracuję w lunaparku. Wolnego czasu mam mało, a żeby nie mieć go mniej, nie mam telewizora, a za to mam dużą bibliotekę w domu. Jestem ojcem trojga dorosłych już dzieci.

Dużo pracuję, czytam, piszę, chodzę na swoje łazęgi, znowu piszę. Słucham muzyki klasycznej, zwłaszcza Bacha.

Która z pańskich pasji jest dominująca? I czy literatura i górskie wędrówki są tymi najważniejszymi?


Od zawsze czytam, od wielu lat piszę. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez czytania, a ostatnio też bez pisania. To pasja i głęboka potrzeba ducha. W góry regularnie jeżdżę od około dziesięciu lat. Na początku był to sposób na spędzenie wolnych dni, ale w miarę upływu czasu w górach, tych wędrówek potrzebuję coraz bardziej. Są więc moją trzecią pasją. Interesuje mnie też muzyka klasyczna, pewne działy biologii, filozofia, etologia.

Jak zrodził się pomysł, by pisać o górach? To nie jest typowe zajęcie ludzi gór.

Nie mam się za człowieka gór. W moim wyobrażeniu ci ludzie raczej nie wałęsają się po Sudetach, może z wyjątkiem Karkonoszy. Mógłbym się nazwać górskim włóczęgą, to określenie bardziej pasuje do moich potrzeb i sposobu spędzania czasu w górach. Piszę od wielu lat, także krótkie formy, w których zawieram spostrzeżenia, uwagi, przeżycia. Dużo tych tekstów jest dostępnych na paru stronach w Internecie. Dla mnie opisanie dnia spędzonego w górach jest naturalnym efektem potrzeby pisania. Tak więc nie pisałem książek, a po prostu pisałem o swoich wędrówkach. Dopiero później pojawiła się myśl o podjęciu prób wydania tych tekstów.

Co trzyma Pana w Górach?

Uroda krajobrazów i form skalnych, zmienność widoków, cisza, mało zmieniona przyroda, ale też wielkość gór. Ich majestat, który nie tylko zadziwia, ale i działa oczyszczająco na ludzką psychikę, pokazując, jaki jest mały.

Dlaczego Góry Kaczawskie?

A żebym ja to wiedział!

Czy Góry Kaczawskie mają w sobie coś wyjątkowego?

Mają, chociaż nie bardzo wiem, co. One dla mnie są jak kochana kobieta: dlaczego akurat tę kochamy?

Już prędzej mógłbym coś powiedzieć o przyczynach zauroczenia tymi górami przez ich porównanie do innych pasm sudeckich. Na przykład w Górach Izerskich brakuje mi odległego horyzontu i zmienności. Są niemal całe zalesione, a ich drogi ciągną się kilometrami. W moich górach lasy nie są duże, wiele jest otwartych przestrzeni z dalekimi widokami, wiele ładnych dróżek leśnych i polnych, a mają one dla mnie pociągający, niemal magnetyczny urok. Nie przeszkadza mi niewielka wysokość tych gór, ponieważ nie dla zdobywania szczytów chodzę po nich.

Podzieli się Pan z naszymi czytelnikami jakimiś niecodziennymi przygodami?

Hmm, próbuję sobie przypomnieć takie, jakich spodziewaliby się czytelnicy, ale nie pamiętam. Kiedyś zatrzasnąłem kluczki w samochodzie zaparkowanym pod Ostrzycą, ale przecież nie o takich przygodach chcielibyście przeczytać. W góry jadę tak dobrze i wszechstronnie przygotowany, że ani nie zabłądzę, ani nie zaskoczy mnie drastyczna nawet zmiana pogody, a niedźwiedzi tutaj nie ma.

Przypomniałem sobie pewną jazdę samochodem, którą będę długo pamiętał. To było w Górach Bystrzyckich, w zimie. Chciałem podjechać blisko Drogi Wieczność, którą zamierzałem przejść. Na dole szosa była czarna, a im wyżej, tym więcej ubitego śniegu było na niej, a dalej pojawił się lód. Samochód coraz bardziej zwalniał, aż w końcu zatrzymał się, mimo kręcących się do przodu kół, i zaczął się cofać. Szosa biegnie tam lekkim trawersem, zbocze z jednej strony szosy opada dość stromo, z drugiej wznosi się. Przytomności wystarczyło mi na niezblokowanie kół hamowaniem i skierowaniem tyłu samochodu w zaspę. Zjeżdżałem tyłem do wioski, jadąc prawymi kołami po zaspie, lewymi po lodzie. Kiedy wysiadłem przy pierwszym domu, nogi miałem dziwnie słabe.

Czym Pan zajmuje się zawodowo?

Od wielu lat pracuję w lunaparku, a zajmuję się głównie naprawami karuzel i sprzętu lunaparkowego.

Wiem, że był Pan w wielu górach, i zapewne poznał Pan wielu różnych ludzi, wśród nich ludzi gór. Kogo wspomina Pan najchętniej?

Nie znam ludzi gór. Czasami chodzę z przyjaciółmi, którzy tak jak ja, lubią się powłóczyć pod Sudetach. Jednak najczęściej chodzę sam.

Czy zdarzały się Panu w górach sytuacje niebezpieczne?

Na szlaku nadzwyczaj rzadko. Unikam niebezpiecznych sytuacji, ponieważ nie lubię się bać, i nie dla pokonania swojego strachu, czy słabości, chodzę w góry.

Trzeba jednak wiedzieć, że nawet w niewysokich górach są ekspozycje, strome skały, krawędzie uskoków, na których się stoi, albo śnieg czy oblodzenie w zimie. Pewna doza niebezpieczeństwa zawsze jest w czasie górskich wędrówek, ale przecież wiadomo, że góry są dla ludzi rozważnych.

Kiedyś na stromej ścianie starego kamieniołomu źle postawiłem stopę. Popełniłem podstawowy błąd, w efekcie przekoziołkowałem i podniosłem się u podnóża ściany. Nic mi się nie stało, bo byłem już nisko. Gorzej byłoby, gdyby do podnóża dzieliło mnie kilkanaście metrów.

Czym są dla Pana góry w ogóle? Czy to tylko trochę bazaltu, granitu, czy jednak coś głębszego?

Na pewno góry nie są kupą kamieni. Dla mnie są po prostu ładne. Chodzę dla wrażeń estetycznych, jakie mi zapewniają. Góry podziwiam także z powodu już wspomnianego: one są majestatyczne, a ta ich cecha potrafi działać oczyszczająco na człowieka, poprzez pokazanie mu, jakim jest małym i chwilę tylko istniejącym. To z kolei pomaga nam ustalić, co w życiu jest ważne, a co ważność tylko udaje.

Czy przygotowuje się Pan w jakiś szczególny sposób do wypraw?

Nie. Przygotowanie zajmuje mi godzinę, nie więcej. Sprawdzam stan baterii latarek, zapas papieru wiadomo jakiego, a reszta wyposażenia plecaka, dość liczna, po prostu jest w nim na stałe i rzadko wymaga sprawdzenia. Dowiaduję się, jaka ma być temperatura i stosownie do przewidywań szykuję ubranie. Robię kanapki i pastuję buty. Mam ich kilka par, zmieniam je w zależności od pogody i trasy, albo swojego nastroju. Czasami oglądam spodziewaną trasę przejścia na zdjęciach satelitarnych, zwłaszcza, gdy mam iść lasami.

Wyprawa, do której najczęściej wraca Pan wspomnieniami?

Wiele takich było. Jeśli miałbym napisać o jednej, to chyba o dwudniowej wędrówce po Górach Stołowych. Było to kilka lat temu, w piękny, kolorowy i słoneczny czas jesieni. Jak wspomniałem, najważniejsze są dla mnie wrażenia estetyczne, pozytywne przeżywanie, a w tamte dni widziałem ze szczytu Szczelińca cudowny zachód i wschód słońca, całe dwa dni patrzyłem na oszałamiającą feerię kolorów i dal, wyraźną w przejrzystym powietrzu. Urwisko Batorowskie przeszedłem wtedy dwa razy, nie mogąc zasycić się urokiem krajobrazu.

O takich dniach się marzy myśląc o najpiękniejszej części jesieni i o górskich wędrówkach.

A czy była jakaś nieudana, o której chciałby Pan jak najszybciej zapomnieć? Jeśli tak to jaka?

Nie ma takiej. Oczywiście nie wszystkie wyjazdy były tak ładne jak ten opisany wyżej, ale nieudanych nie było, i to bez względu na pogodę czy wybraną trasę. Wszystkie oceny zależą od nas, skoro są nasze, a nie godzi się przekreślać złą oceną żadnego dnia życia, zwłaszcza, jeśli spędziło się go w górach.

Szczyt Pana marzeń?

Być pisarzem. Wydano dwie moje książki o górskich wędrówkach, w wydaniu jest trzecia, zupełnie inna, bo jest to historia miłości dwojga ludzi, którzy poznali się w… Górach Kaczawskich, jednak za pisarza jeszcze się nie mam.

Niektórzy uważają, że jeśli raz zdobyło się jakiś szczyt, to szkoda czasu i wysiłku na ponowne jego zdobywanie. Czy potwierdza Pan ten pogląd?

Szczytów nie zdobywam. Nie tylko dlatego, że za grosz nie ma we mnie zdobywcy, ale także dlatego, że w Sudetach nie ma szczytów do zdobywania, na nie się po prostu wchodzi, i to dość wygodnie.

Na wielu sudeckich górach byłem wielokrotnie i zapewne jeszcze będę, ponieważ wrażenia, jakie można mieć będąc na szczycie, czy szerzej: na widokowym miejscu, nie są stałe, powtarzalne, a i widoki zależą przecież od widoczności i pory roku.

Proszę przybliżyć naszym czytelnikom swoje książki.

Nie są to przewodniki. Rzadko podaję w nich szczegóły topograficzne tras. Opisuję głównie swoje wrażenia, a więc to, co widzę, i jak widziane odbiło się we mnie. Nierzadko wstawiam parę zdań myśli luźno związanych z górami, ale a propos widoków czy sytuacji. Czasami związane są z filozofią, czasami z geologią, albo z mitologią. Zorza poranna jest dla mnie Eos, grecką boginią świtu, i jak o kobiecie piszę o niej. Staram się pisać jasno, poprawnie i ładną polszczyzną.

Książki zawierają po kilkadziesiąt sporych zdjęć zrobionych przeze mnie.

Nie myślał Pan o zdobyciu np. jakiegoś ośmiotysięcznika? Czy myślał Pan o wyprawie w Himalaje?

Boże, uchowaj! Tam jest zimno, trudno oddychać i w ogóle trudno. Nie dla mnie takie góry.

A inne góry? Czy Pana pociągają?

Oczywiście. Bardzo lubię Bieszczady, chciałbym poznać wszystkie beskidzkie pasma, kuszą mnie góry i pogórza w okolicach Przemyśla, ale też wzgórza i drogi Roztocza. Chciałbym poznać czeskie góry i rumuńskie Karpaty.







260220

Wczoraj zadzwonił do mnie kolega i wskazał mój błąd w wywiadzie. Pytanie o szczyt marzeń zrozumiałem po swojemu, jako największe moje marzenie, a z kontekstu wynikało, że dziennikarz ma na myśli szczyt góry, o którym marzę. Przyznałem rację koledze.

Jaki on miałby być, ten szczyt marzeń? W zasadzie nie mam wymarzonego, jedynego. Jak wspomniałem, nie jestem zdobywcą szczytów. Może Śnieżka? Oczywiście byłem na szczycie tej góry, ale… Może zacznę od początku.

Jesienią byliśmy, ja i Janek, w Karkonoszach. Pogoda wyjątkowo dopisała. Był późny ranek, gdy zobaczyliśmy dwóch mężczyzn idących od strony góry. Już wracają? Rozmawialiśmy z nimi, faktycznie wracali. Pod wieczór weszli na Śnieżkę, oglądali z niej zachód słońca, nocowali na szczycie śpiąc w śpiworach, a o świcie patrzyli na wschód. Pozazdrościłem im widoków i tej wyprawy. Postaram się pójść w ich ślady, zobaczyć zachód i wschód z najwyższej góry Karkonoszy, a wiem, że te chwile oglądane z wysokości dającej rozległy horyzont, są najpiękniejsze.

Może więc zobaczenie Eos ze szczytu Sudetów nazwać moim szczytem marzeń?

Niech tak zostanie.