060224
Wielokrotnie
przymierzałem się do napisania tekstu o moim podejściu do
posiadania dóbr i o kierunku, w którym powinna podążać ludzkość,
ale odkładałem pisanie nie znajdując w sobie dość sił i
argumentów uznanych za potrzebne do zmierzenia się z tym zadaniem.
Nadal ich nie mam, na pewno temat ledwie zacznę wiele upraszczając
i omijając, ale w końcu zdecydowałem się na pisanie dzięki dwóm
wybitnym osobom: pierwszy to Ajschylos, poeta i myśliciel żyjący
2500 lat temu tam, gdzie kolebka – także przez niego kształtowana
– naszej cywilizacji; drugi to zmarły niedawno profesor Aleksander
Krawczuk. Był uczonym, starożytnikiem, pisarzem, mądrym i prawym
człowiekiem. Trudność polega na nader łatwym zbanalizowaniu myśli
i wniosków, zapewne nie uniknę tej pułapki, ale chociaż wesprę
się słowami tych dwóch cenionych przeze mnie ludzi.
RZECZYWISTOŚĆ
Żądza
sławy, pieniędzy i władzy działa jak narkotyk: trudno się od
niej uwolnić, a dawki muszą być zwiększane dla zachowania dobrego
samopoczucia. Trzeba
przerwać tę niekończącą się spiralę, ale
zdecydowana większość ludzi nie widzi potrzeby lub możliwości
zmian. Mieszkańcy
bogatych i bezpiecznych krajów uznają
obecny stan za trwały, dobrobyt i stabilizację za pewnik i w
przyszłości. Czy na pewno? Pandemia, później wojna blisko nas,
zmieniły wiele, może nawet wszystko. Jeszcze w 2019 roku mogło się
wydawać, że już tylko wzrosty przed nami i zajmowanie się modnymi
trendami, ale teraz widać gołym okiem, jak cieniutka jest warstewka
cywilizacji na grzbiecie jaskiniowca zwącego się homo sapiens i jak
niepewna jest przyszłość Europy i szerzej – cywilizacji. Teraz
widać, że czasy Stalina i Hitlera nie minęły i zamiast budować
naszą dobrą przyszłość, produkujemy narzędzia zabijania
szykując się do działań, którym z pasją oddajemy się od
początku naszego istnienia – wzajemnego mordowania.
Wielki
kraj ze wschodu nie jest wyjątkiem. Druga wojna domowa w Kongo
pochłonęła ponad 5 milionów istnień ludzkich w wyniku działań
zbrojnych, głodu i chorób. Syria, Jemen, Sudan, Etiopia, Strefa
Gazy – to tylko nieliczne przykłady krajów, w których ludzie
cierpią i giną. Szacuje się, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza
w wojnach zginęło nie mniej niż 200 milionów ludzi, a dwa
miliardy żyje na terenach objętych konfliktami zbrojnymi. W tych
biednych ekonomicznie krajach nawet kilkadziesiąt procent ich nader
skromnych dochodów pochłaniają walki zbrojne. W krajach, w których
ludzie głodują!
Daleko
od nas? Oni nie należą do lepszego Zachodu? Dwie wojny światowe
rozpętane w Europie, wojna na Bałkanach, teraz w Ukrainie,
zaprzeczają takim twierdzeniom. Kiedy słucham analiz sytuacji
między państwami (czyli o geopolityce, jak teraz zwykło się
mówić), prędzej czy później zawsze mam wrażenie bycia świadkiem
narady wilków przed atakiem na sarny.
To
są wielkie sprawy, a są inne, drobniejsze, wydawałoby się, przy
tamtych milionach zabitych. Korupcja na najwyższych szczeblach
władzy, także w krajach europejskich, kradzież publicznego grosza
albo jego marnotrawienie, prawa ustalane pod zamówienia wielkich
korporacji a sprzeczne z interesem społeczeństw, ograniczanie
naszych swobód dla utwierdzenia władzy. To wszystko dzieje się u
nas, w Europie. Nie jesteśmy lepsi od tamtych wyrzynających się
Azjatów i Afrykanów, tylko mamy mniej możliwości na skutek
lepszego działania prawa, czyli po prostu lepsi jesteśmy ze strachu
lub pod przymusem.
Żądza
pieniądza przejawia się na każdym kroku, także w formie
niesprzecznej z prawem. Za istotny przykład, silnie związany z
ekologią i naszą żądzą posiadania, mam produkowanie rzeczy mało
trwałych i nierzadko nienadających się do naprawy, ale tańszych
od tych solidnych, oraz wymuszanie na nas określonych działań w
zakresie produkcji i zakupów. Mamy szybko kupować, szybko wyrzucać
i znowu kupować, ponieważ w ten sposób producenci mają zyski a my
mamy swoje upragnione dobra. Nadto usilnie zachęca się nas
przekonywując na wszelkie sposoby, nie tylko reklamami ale i prawem,
do kupowania tego, co jakoby jest dobre dla nas i dla planety, albo
niekupowania i nieużywania tych uznanych za złe.
Nastawieni
(i nadal nastawiani) jesteśmy na rosnącą konsumpcję dóbr
wszelakich, co jest sumarycznym skutkiem skłonności tkwiących w
nas od zawsze i wpajaniem nam na każdym kroku modelu szczęśliwego
i nowoczesnego człowieka zwącego się homo consumens.
Każdego
roku oczekujemy wzrostu gospodarczego, czyli zwiększonego
wytwarzania produktów i usług. Jeśli braki dotyczą dóbr
podstawowych, jak jedzenie, ubranie, mieszkanie, to trudno dopatrzeć
się w takim oczekiwaniu czegoś złego, ale już tutaj ujawnia się
nasza cecha, która nie tylko wiedzie nas na manowce, ale i wniwecz
obraca wszelkie próby ustaleń co jest, a co nie jest, owym dobrem
podstawowym. Dla jednych nędzą będzie tani obiad zjedzony w barze,
dla innych luksusem, chociaż raczej już nie w naszym kraju; dla
pewnej grupy ludzi jeżdżenie samochodem wartym 20 tysięcy będzie
wstydem i fizyczną udręką, dla innej normą a nawet wygodą, dla
jeszcze innej nieosiągalnym dobrobytem. Te oceny nie są stałe, a
zmieniają się wraz ze zmianą zamożności. To, co dla
początkującego biznesmena lub pracownika było luksusem, w miarę
wzrostu dochodów powoli i niepostrzeżenie dla nich staje się
oczekiwaną normą, a luksus znajdują na wyższym poziomie cenowym,
jeszcze dla nich nieosiągalnym, przy czym i ten stan jest
tymczasowy. Nie ma tu stałych granic między podstawami (naszego
bytu), normami i luksusami, tak jak nie ma takiej ilości pieniędzy,
którą uznamy za nadmiar.
Bardzo
celnie wyraził to wszystko Richard Easterlin, amerykański profesor
ekonomii.
„Wraz z rosnącym bogactwem to, co kiedyś było bytową
koniecznością, czyli zaspokojenie głodu, dach nad głową, to
wszystko stawało się banałem, normalnością, natomiast luksusy
zamieniały się w wygody, a wygody w potrzeby.”
„Triumf wzrostu gospodarczego nie jest triumfem ludzkości nad
materialnymi pragnieniami, a raczej triumfem materialnych pragnień
nad ludzkością.”
Triumf materialnych pragnień nad ludzkością – jakże celne
słowa! To, co miało być ledwie podstawą, zabezpieczeniem życia,
zostało rozdęte do monstrualnych rozmiarów i stało się jego
celem nadrzędnym. Żądza posiadania zapanowała nad nami.
Ten ekonomista sformułował, nota bene, zasadę nazwaną od jego
nazwiska Paradoksem Easterlina. W skrócie: polega on na braku
związku między satysfakcją a wzrostem zamożności u ludzi bardzo
bogatych. W tym artykule są krótkie a celne uwagi na ten temat
(chociaż nie zawsze precyzyjnie opisane w naszym języku) a dotykają
one jądra tego, co chciałem opisać w tym tekście: destrukcyjnego
działania naszego nienasyconego głodu posiadania.
Reklamy
wołają do nas: kupować, kupować, kupować! No i kupujemy coraz
więcej, kupujemy ponad potrzeby, sens, logikę i etykę. Nawet
szczęście potrafimy utożsamiać z możliwością posiadania dóbr;
znacie słowa Marilyn Monroe o szczęściu i zakupach, prawda?
„Wszelkie nieszczęścia nie pochodzą z braku, a z nadmiaru
dobrobytu.” To słowa Lwa Tołstoja.
Dążności
do zdobycia dóbr nie można z gruntu ganić, ponieważ
sprzyjała i sprzyja rozwojowi gospodarczemu, a bez niego nie
zastanawialibyśmy się dzisiaj nad wystarczającą dla nas jakością
samochodu, a nad sposobem zdobycia czegokolwiek do zjedzenia i
przetrwania przednówka, jak to było przez tysiące lat naszej
historii. Jednak oczekiwanie ciągłego
wzrostu dobrobytu doprowadza nas do ściany, ponieważ nie
może wiecznie wzrastać gospodarka, skoro ograniczone są zasoby
materiałowe Ziemi oraz jej tolerancja na nasze działania. Jeśli
nawet ludzkość znajdzie sposób na usunięcie tej przeszkody, nadal
pozostaje pytanie o pryncypia, a w istocie o nich pisał Easterlin.
Po zabezpieczeniu naszych potrzeb materialnych logicznym byłoby
zacząć żyć, nie zmieniać życia w ustawiczną pogoń za rzeczami
i znaczeniem, a to właśnie robimy. Jako jednostki i jako wielkie
struktury społeczne zwane państwami.
Dobra
są wartością dodatnią, trudno podważać tę konstatację, ale i
mają potencjalną wartość ujemną. Na pewnym poziomie, u pewnych
ludzi, ich negatywne oddziaływanie można uznać za immanentne, a
więc nierozłączne z faktem ich posiadania. Mówiąc wprost: pewnej
(większościowej) grupie ludzi dobrobyt po prostu szkodzi, co
wszyscy znamy z własnych obserwacji.
Myślę,
że to miał na myśli Ajschylos pisząc w „Agamemnonie” te
wersety:
„Tyle
jeno miej, ile starcza,
jeśliś
zdrów na duchu:
zbytek
rodzi niedolę!”
Dwa i pół tysiąca lat mają
te słowa – niewyobrażalny ogrom czasu. Jeśli uznać, że nowe
pokolenie pojawia się co 30 lat, byłoby ich ponad 80. Gdy Ajschylos
bronił pod Maratonem swojej ojczyzny (z czego do końca życia był
dumny), żyli moi pra – powtórzone osiemdziesiąt razy –
prababcia i pradziadek. Od tamtej pory świat ludzi zmienił się nie
do poznania, ale jednocześnie pozostał niezmieniony. To, co dla
tego Ateńczyka i niewielkiej części jego współczesnych było
ideałem, a co wyraził w tych krótkich słowach, nadal rozumiana,
akceptowana i stosowana jest przez nielicznych. Jest nawet gorzej,
ponieważ wtedy tacy ludzie jak Ajschylos, czyli poeci i myśliciele,
mieli wysoką pozycję społeczną, ich słowa miały znaczenie.
Wszak nie bez powodów ten mały i biedny naród stworzył i
ukształtował zespół pojęć, praw, sposobów rozumowania i
widzenia świata, który do dzisiaj zachował swoje indywidualne
cechy i nazywany jest zachodnią cywilizacją. Dzisiaj jednak słucha
się raczej idoli niż autorytetów. Nie ludzi mądrych,
wyróżniających się rozległością wiedzy i wnikliwością myśli,
a ludzi potrafiących ustawić się przed kamerami mimo swojej
przeciętności albo i miernocie. Wielki wpływ mają też na nas
gwiazdy i gwiazdki mediów, sportu i rozrywki; wpływ wielki i
negatywny, ponieważ kreowany przez nich i nam przedstawiany świat
jest zwykłym błyszczącym koralikiem, a oni sami jakże często
klasę i estetykę zastępują epatowaniem szokującymi zachowaniami.
Jeśli sens znajdujemy w zdobywaniu pieniędzy i znaczenia, jeśli
pożądamy bogactwa i popularności, pora na uświadomienie sobie
miałkości naszego ducha – i szerzej: niebezpiecznej drogi
społeczeństw wartościujących jednostki tylko pod kątem mamony.
Przy okazji parę słów o
wspomnianym moim osiemdziesięciokrotnym pradziadku. Prosty i szybki
rachunek na kalkulatorze (mamy dwoje rodziców, czworo dziadków,
ośmioro pradziadków, itd.) pokazuje, że musiałem mieć więcej
tych odległych dziadków niż ludzi żyjących na Ziemi, jednak
paradoksu tutaj nie ma. Nie dość, że wszyscy rówieśnicy
Ajschylosa byli moimi przodkami, to jeszcze ich potomkowie w różnych
pokoleniach wielokrotnie łączyli się w pary i mieli wspólne
dzieci. Tak jest i dzisiaj: wystarczy sięgnąć dostatecznie daleko
w przeszłość (na ogół nie więcej niż kilkanaście pokoleń),
by znaleźć wspólnych przodków dowolnej pary ludzi. Inaczej
mówiąc: wszyscy jesteśmy ze sobą spokrewnieni. Szkoda, że nie
pamiętamy o tym.
Obraz
ludzi
Nas
można tresować dokładnie tak samo jak psy. Jeśli nasz przywódca
polityczny, guru czy pasterz duchowy każe nam szczerzyć kły,
będziemy to robili. Jeśli każą nam zabijać dla wartości
uznawanych za nadrzędne, będziemy zabijać i damy się zabić.
Każdą szczytną ideę potrafimy zmienić w jej karykaturę albo
wprost w morderczą ideologię. Dajemy sobie wmówić każdą głupotę
i przyjmujemy każdą paranoję za prawdę objawioną, za którą
warto płacić duże pieniądze a nawet cierpieć i cierpienie
zadawać. Jeśli nie aż tyle, to chociaż szpilę komuś wbijemy w
tyłek, bo wtedy na chwilę poczujemy się od tej osoby mądrzejszym
lub sprytniejszym.
Bo
tamci mając coś, czego my nie mamy, bo inaczej wyglądają i mówią,
bo modlą się do innego boga, albo nawet bez żadnego powodu, z
czystej bezinteresownej niechęci do innych, która siedzi w nas
niczym potomstwo szatana. Bo nasz mózg nie powstał jako narzędzie
do badania świata i mechanizmów społecznych, tylko jako narzędzie
do zwiększenia szans przetrwania i posiadania potomstwa, a my o tym
nie wiemy albo nie chcemy wiedzieć. Jedną z dróg wiodących do
tych celów jest zdobycie i utrzymanie wysokiej pozycji w hierarchii
swojej grupy – nieważne jakimi sposobami; w tym jesteśmy dobrzy i
na tym się skupiamy. Poważnym problemem okazało się utworzenie
ogromnych grup społecznych zwanych narodami i państwami, ponieważ
nasza skłonność do zdobywania znaczenia i niechęć do
„obcych-innych”, ma rozleglejsze pola działań, co widzimy od
stuleci do teraz.
Konieczność
istnienia przymusów
Muszą
być przynajmniej dwie partie polityczne, bo gdyby była jedna, ich
rządy szybko stałyby się dyktaturą. Muszą być przynajmniej dwie
konkurujące ze sobą firmy, bo jedna mająca pozycję monopolisty
bardzo szybko podniosłaby ceny swoich usług bądź towarów a
obniżyłaby jakość, czego doświadczaliśmy w PRLu. Przeszkody i
braki nas mobilizują, skłaniają do wysiłku fizycznego i
intelektualnego, czynią nas odpornymi na nie. Musimy też mieć bat
nad sobą w postaci ograniczeń, nakazów i zakazów by w miarę
normalnie funkcjonować. W przeciwnym razie stajemy się gnuśni
intelektualnie, przychodzą nam do głowy głupie idee szybko
zmieniane w paskudne ideologie, które usilnie narzucamy innym.
Stajemy się nieodporni na przeszkody, kłopoty i trudy – nawet
takie zwykłe, codzienne. Tracimy sens życia albo znajdujemy go w
szalonych działaniach czy ideologiach. W rezultacie zapełniamy (my
i nasze dzieci) gabinety psychologów.
Obrazek a propos
Leżący
na ziemi złamany konar wierzby iwy trzyma się pnia kilkoma
włóknami. Na nim wyrastają nowe gałązki z baziami. Mimo
tragicznej swojej sytuacji to drzewo chce żyć i puścić w świat
zalążki nowego życia. Jakby wiedziało, że właśnie życie jest
najważniejsze. Po prostu żyć – oto cała filozofia.
Patrząc
na to drzewo pomyślałem, że ono jest mądrzejsze od człowieka. U
nas istnieje wyraźna sprzeczność. Mamy mózg zdolny tworzyć
kantaty i pojazdy marsjańskie, a jednocześnie są w nas cechy
gorsze niż u najagresywniejszych zwierząt uznawanych przez nas za
prymitywne. Nasze cechy wykształcone w zupełnie innym świecie nie
pasują do naszych zdolności intelektualnych, a te mamy za duże w
stosunku do naszej etyki i moralności. Ludzka zdolność zbudowania
rakiety albo urządzeń elektronicznych wykazujących wszystkie z
zasadzie cechy świadomego i rozumnego bytu, kontra siedzące w nas
od dziesiątków tysiącleci odruchy i sposoby myślenia – oto
przepis na tragedię.
MARZENIE
Najszlachetniejsze
i najcenniejsze jest pozytywne przeżywanie życia w sposób możliwie
mało uzależniony od pieniędzy. Piszę o względnej niezależności,
ponieważ w naszym świecie nader trudna, chociaż nie niemożliwa,
jest pełna rezygnacja z używania pieniędzy. Wystarczy umiar. Jeśli
nasze zainteresowania, hobby, uprawiana aktywność, są zbyt drogie,
wypadałoby raczej zrezygnować z nich, niż tracić czas, a
nierzadko zdrowie i godność, na powiększanie stanu konta.
Kiedyś cytowałem na tym
blogu fragment wiersza Williama Blake’a, teraz wesprę się słowami
poety raz jeszcze.
„Zobaczyć
świat w ziarenku piasku
I niebo w pięknym kwiecie.
Zamknąć nieskończoność w
dłoni,
A wieczność w godzinie.”
Ta wersja jest nieco
zmienionym przeze mnie tłumaczeniem Google.
Znalazłem też inne
tłumaczenie, nieznanego mi autora, i chociaż nieco odbiega od
oryginału, jest piękne:
„Zobaczyć
świat w ziarenku piasku,
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
W
ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie –
nieskończoność czasu.”
Proszę nie zwracać uwagi na
oczywistą idealizację, wszak poezja ma swoje prawa, a w odbiorze
tego wiersza skupić się na istocie. Na idei przeżywania, które
nie potrzebuje niesamowitych wyczynów, bycia w wyjątkowych
miejscach, posiadania grubego portfela, adrenaliny ani ogłuszania
zmysłów. Takie przeżywanie, takie postrzeganie świata i swojego
życia, a niechby tylko starania o nie, są po prostu
najwartościowsze, ponieważ swoją siłę czerpią z piękna natury,
artystycznych dzieł ludzi lub bezpośrednio od nich, a nie z
kupowanych wzmacniaczy.
Obcując
z oszałamiającym zróżnicowaniem piękna natury i naszej
twórczości może nie jest łatwo o częste i głębokie przeżywanie
odciskające się w nas trwałym śladem, ale łatwo o miłe chwile
dostrzeżenia i docenienia ładnego drobiazgu – i na początek tyle
wystarczy. Można je znaleźć na szlakach wędrówek, niekoniecznie
w licznie odwiedzanych modnych i drogich miejscach, one są i w parku
po sąsiedzku, są w książkach, w muzyce, a otrzymujemy je także
od naszych znajomych, przyjaciół i rodziny. Są wszędzie, tylko
powinniśmy nauczyć się patrzeć. Ta nauka polega na odrzuceniu
przekonania o związku między wartością naszego życia a wartością
portfela i pozycji społecznej. Niewiele trzeba, ale jednocześnie
wiele dla wielu, by zauważyć piękno i w jakiś sposób przeżyć
go w sobie.
Proszę
uważnie obejrzeć to zdjęcie. Jest na nim mój młodszy wnuk,
dziecko mojego najmłodszego dziecka. Siedzi zapatrzony w bałwana
zrobionego wspólnie z ojcem. Pamiętał o zeszłorocznym bałwanie,
czekał na jego tegoroczny powrót, teraz przeżywa swoje sam na sam
z nowym wcieleniem tej śnieżnej postaci. Czujecie magię tego
zdjęcia? Patrząc na tego małego człowieka przeżywającego
chwilę, którą być może zapamięta i poniesie w swoją dorosłość,
czuję wyraźnie, jak niewiele znaczy mamona, a jak wiele uczucia i
zwykłe chwile dnia powszechnego.
Pozytywne
przeżywanie swojego czasu.
>>Człowiekowi
w gruncie rzeczy niewiele potrzeba, by zapewnić sobie znośny byt
materialny. Szczęście zaś prawdziwe polega na poczuciu swobody; tę
zaś może zdobyć każdy, ograniczając swoje wymogi życiowe,
rozbudowując zaś świat doznań intelektualnych.
Tego
nauczali Sokrates, Diogenes, Zenon, Epikur, Epiktet, Seneka, Marek
Aureliusz. <<
Słowa
te napisał Aleksander Krawczuk w książce „Starożytność
odległa i bliska”.
Od
siebie dodam drobne uzupełnienia: Krawczuk,
rasowy i w sensie dosłownym klasyczny intelektualista, pisząc o
doznaniach intelektualnych miał na myśli, jak mniemam, nie tylko
trudniej dostępne dla zwykłych ludzi przeżycia tego rodzaju, ale i
to wszystko, co pozytywnego dzieje się w naszym duchu. Wszystkie
chwile naszego dobrego przeżywania świata i życia; także
zapatrzenie mojego wnuka siedzącego przed swoim bałwanem i myśli
budzone we mnie jego widokiem.
Drugie: autor użył słowa
„ograniczenie”; trudno o lepsze, skoro w języku odbija się
nasze pojmowanie życia i świata, ale budzi ono niewłaściwe
skojarzenia ponieważ wiążemy je z przymusem, z niedostatkiem i
uciążliwością, z pozbawieniem się tego, czego nie chcemy się
pozbawiać, a o niczym takim nie ma tutaj mowy. Aby w pełni pojąć
różnicę, trzeba wykonać niemałą pracę, mianowicie
przemodelować swój obraz świata i miejsce w nim. Można próbować
opisać go paroma słowami: bardziej być niż mieć.
Możliwe jest osiągnięcie
takiego stanu ducha i takich poglądów, w których nie tylko
przestajemy porównywać się do zamożnych ludzi (potocznego)
sukcesu, ale i zaakceptujemy swój stan posiadania, a nawet odczujemy
satysfakcję z niepodlegania pragnieniu pieniędzy i wpływów.
Decyzja o rezygnacji lub o odłożeniu zakupu na później –
zwłaszcza, gdy motywowana jest nie tyle brakiem możliwości, co
zasadą lub racjonalnością (np. sprawnością czy dobrym stanem
używanej rzeczy), staje się naturalna i uniezależniająca nas od
mód i reklam. Wyzwalająca. Nie muszę tego kupować (a tym samym
zabiegać o pieniądze) nie muszę tam bywać, nie muszę zajmować
stanowiska i pracować pod presją, nie muszę udowadniać, wpływać,
załatwiać, a więc jestem wolny.
Wolny, więc spokojniejszy,
pogodniejszy, a nawet szczęśliwszy.
Bardziej trzeba nam cenić
spokój wewnętrzny, duchową harmonię, niż zajmowany stopień
drabiny społecznej czy zawodowej; cieszyć się raczej parogodzinną
rozmową z przyjacielem niż setką polubień przez obce osoby na
Instagramie; posiadane pieniądze wydać raczej na poznanie swojego
(a nawet nie tylko) kraju, niż na nowe rzeczy albo nonsensownie
drogie usługi. Zająć się wartościową literaturą, muzyką lub
innymi dziełami sztuki, a nie oglądaniem miałkich stron
internetowych, zawartości półek sklepowych lub pracą na kolejny
samochód skoro posiadany jeździ, mamy w co się ubrać i co jeść.
Nie wkręcajmy się w spiralę pożądania rzeczy i pracy na nie.
Pamiętajmy, że przez ostatnie drzwi przejdziemy tak, jak
przeszliśmy przez pierwsze, czyli nadzy, i jeśli cokolwiek mieć
będziemy po drugiej stronie, to na pewno nie pieniądze i władzę.
Może jednak pamięć naszych dobrych chwil ocaleje, a jeśli nie, to
zawsze zostanie nam godność, której nie zagubiliśmy w walkach o
znaczenie i bogactwo.
A
więc przebudowa nas samych i naszej cywilizacji? Tak. Czy to nie
utopia? Owszem. Nie zmienimy się jako ludzkość, więc albo
wypracujemy jakieś obronne mechanizmy społeczne i prawa, postaramy
się o zmianę mód i standardów, albo marny czeka nas los.
PS 1
Nie
piszę tego wszystkiego z pozycji osoby, która osiągnęła to, o
czym pisałem, wcale! Nie jestem przeciwnikiem posiadania, chodzi mi
o pewien umiar, o rozsądek w dążeniu do pieniędzy i znaczenia.
Chodzi o nieocenianie według takich zasobów siebie, innych ludzi i
społeczeństw, o panowanie nad naszymi złymi skłonnościami. To i
owo osiągnąłem na tym polu, jednak więcej pracy przede mną niż
za mną.
Po
prostu opisuję postrzeganą rzeczywistość i swoje marzenie o jej
zmianie.
PS 2
Widząc,
jak bardzo rozrasta się tekst, kilka pobocznych wątków usunąłem,
wiele zachowanych skróciłem, a i tak tekst jest długi. Wiem, że
dla wielu za długi, ale nie będę dostosowywał się do obecnych
zwyczajów pisania tekstów opatrzonych nagłówkiem „Przeczytasz w
dwie minuty”. Ten
blog nigdy nie był i nie będzie prowadzony tak, by zyskiwał
popularność.
PS 3
Na zakończenie przykłady
wielkiej ilości piękna dostępnego każdemu z nas: Jan Sebastian
Bach, toccata i fuga d-moll. Dzieło człowieka, który będąc
obarczonym licznymi obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi, potrafił
stworzyć setki wspaniałych utworów muzycznych. Komponował je tak,
jakby nosił w głowie gotowy już zapis nutowy, który wystarczyło
tylko zapisać na papierze. Tak jak my napiszemy krótki liścik
między jednym zajęciem a drugim, on tworzył utwór, który wielu
dobrych kompozytorów mogłoby słusznie uznać za znaczące dzieło
w swoim dorobku. Ten człowiek miał wyjątkową, tajemniczą i
nadludzką, umiejętność sprowadzania na ten świat piękna w
najczystszej postaci.
Jeśli wydaje się za długi lub trudny w odbiorze, proponuję sławne
„płynące” preludium C-dur mające w katalogu dzieł Bacha numer
BWV 846, tutaj w transkrypcji na gitarę: