Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 października 2021

Wschód i zachód słońca

101021

W sierpniu oglądałem zachód słońca ze wzgórza w pobliżu Gródek; dzisiaj z tego samego miejsca patrzyłem na kolorową, uśmiechniętą Eos, a wieczorem oglądałem zachód naszej gwiazdy i łunę rosnącą na ciemniejącym niebie. Biegnąca na zachód polna droga była wyznacznikiem zmiany łuku Słońca na niebie. W sierpniu zaszło na prawo od drogi, czyli minęło kierunek zachodni, dzisiaj zaszło wyraźnie na lewo, uchwycone w swojej drodze na południowy zachód. Wschodzące Słońce miało tak intensywny kolor światła, że rosnące obok brzozy wydawały się nienaturalnie pomalowane szafranem – jak przejaskrawione zdjęcia. Najładniej wyglądały ranne mgiełki prześwietlone słońcem: to spektakl zmagań, czy może stopniowego przenikania, ciepłych barw słonecznych z zimnymi szarościami i niebieskościami nocy. Jak zwykle na zdjęciach mało co z tego widać, ale pamięć wrażeń zostaje.

 


 Zachód jest równie bogaty barwami i ich przemianami, a przy tym cieplejszy, zamierający łagodnie i spokojnie, nostalgiczny, zadumany.

* * *

Dwa swetry, bluza polarowa, rękawice, czapka na uszy, zimowe wkładki do butów. Przybywa noszonych ubrań, a niedawno wychodziłem z domu w podkoszulku, tylko z przezorności wiatrówkę niosąc w plecaku. Z szeleszczących traw wysuszonych nocnym przymrozkiem obsypywała się srebrzystosiwa szadź, słońcem zamieniana później w jaskrawo świecące kropelki rosy. Nim zrobiłem zdjęcia, naga dłoń zmarzła; zapiąłem się pod szyją i kolejny raz naciągnąłem czapkę na uszy.

Takie warunki są typowe dla moich wędrówek kaczawskich, więc poczułem się tak, jakbym spotkał starych znajomych, wszak lato było krótkim gościem, stałymi bywalcami są jesień i zima.

Nie miałem ochoty na daleki wyjazd w południowe rejony Roztocza, więc po raz kolejny, może już piąty, zaparkowałem we wsi Gródki. Dzisiaj przyszło mi do głowy, że ta wieś i to miejsce mają swój sudecki odpowiednik, mianowicie Chrośnicę, w której wiele razy zostawiałem samochód na tym samym placyku przy szosie.

Będę tam już za kilka dni.

Pola i wzgórza po obu stronach wioski nieco nam, ale nie byłem wszędzie, a nawet gdybym był, to powroty są konieczne z powodu mojej nieszczególnej pamięci i spostrzegawczości. Wróciłem z konkretnym zamiarem chodzenia tam, gdzie oczy poniosą i gdzie zobaczę coś ładnego.

Plan takiej trasy jest banalnie prosty: bieg kreski na mapie szlaku ustala chwila.

Dokąd ta droga poprowadzi? Sprawdzę. Na tamtym wzgórzu widzę samotne duże drzewo, podoba mi się, więc pójdę zobaczyć je z bliska.

Akurat z poznaniem tego drzewa miałem pewną trudność, ponieważ nie było do niego prostej drogi, a z bliska okolica wyglądała nieco inaczej. Stałem na drodze i zastanawiałem się, czy przyszedłem tutaj chcąc zobaczyć czereśnię, czy może tamten wysoki kasztanowiec samotnie stojący na polu. Dylematy akurat na wędrówkę w słoneczny dzień jesieni.

 Poznałem jeden z najładniejszych i najczystszych roztoczańskich lasów bukowych. Drzewa rosną swobodnie, nie dusząc się tak, jak w lasach sadzonych przez ludzi, pod nogami szeleszczą brązowe liście spod których nie widać ziemi, po gładkich szarych pniach wędrują słoneczne plamy, a wysoko nad głową widać ciągle zielone liście prześwietlone słońcem. Na obrzeżu znalazła dla siebie miejsce garstka grabów zwracających uwagę barwą swoich liści i odmiennością pni. Zwykle na przerwę wybieram miejsce widokowe, dzisiaj wyjątkowo usiadłem na pniaku w lesie. Chciałem napatrzeć się na drzewa. 

Las jest ekosystemem bez którego prawdopodobnie nie moglibyśmy istnieć, albo nasze bytowanie na Ziemi wyglądałoby inaczej. Kiedyś myślałem, że funkcje życiowe drzew są jedynie skutkiem reakcji chemicznych sterowanych genami i wpływem świata zewnętrznego, ale teraz myślę, że jeśli tak można powiedzieć o drzewach, to czemu nie o zwierzętach, a więc i ludziach? Jeśli w naszym przypadku jest to uproszczenie, to może jest nim i w przypadku drzew? Nie mają one systemu nerwowego na wzór zwierząt, ale to nie znaczy, że nie mają żadnych funkcji przypisywanych do tej pory wyłącznie zwierzętom. Są żywymi organizmami mającymi geny tak samo zbudowane jak nasze, a część z nich jest nawet taka sama. Komunikują się między sobą (co niedawno udowodniono), na swój sposób postrzegają świat zewnętrzny, a nade wszystko są organizmami, z którymi żyjemy w symbiozie, ponieważ to, co dla nich jest odpadem, my potrzebujemy do życia – i vice versa. Tylko przez naszą niewiedzę lub niedostatki wyobraźni przyjmujemy umiejętności tworzenia materii organicznej z materiałów nieorganicznych jako coś zwykłego. Roślina pobiera dwutlenek węgla z powietrza, wodę, azot i garść innych pierwiastków chemicznych z ziemi, i używając energii słonecznej robi z tego miku nienadającego się do zjedzenia jabłka, banany, marchewkę, ziarna albo bukwie – jak te buki na które patrzę – odżywcze nasiona mające 30% tłuszczu. Jak dla mnie, po prostu cud, którego nie potrafimy mimo całego wyrafinowania technologicznego. Nie wiem, jak w przypadku drzew, ale bez żadnych roślin nas nie było na pewno.

* * *


 
Z lasu wyszedłem na długi grzbiet wzgórza. Za wąską i głęboką doliną widziałem drugie wzgórze, za nim trzecie, a nim wzrok sięgnął nieba, jeszcze zobaczyłem las, wąską i ciemną linią dotykający horyzontu. Wysokie i strome wzgórza podzielone miedzami i ozdobione drzewami wyglądają bardzo malowniczo. Jest tam podobnie jak w pobliżu czereśni rosnącej pod Tokarami, niedawno chwalonej tutaj. Polem doszedłem do jawora, z daleka zwracającego uwagę urodą i wielkością, a dalej do czereśni rosnącej na przeciwległym zboczu. Po drodze, na dnie dolinki, poznałem kolejny ładny las bukowy. Na grzbiecie jest droga, z niej zobaczyłem domy trzech wiosek: Kondratów, nad nimi Gilowa, a w głębi Hoszni Ordynackiej. Tutaj widać je na zdjęciu.

 Po drugiej stronie widnokręgu zobaczyłem szczyt wzgórza z poznanym niedawno stokiem narciarskim. Zaczynam rozpoznawać szczegóły dali.

Te miejsca: las bukowy po jednej stronie drogi i wzgórza po drugiej, dopisuję do swojej listy najładniejszych miejsc Roztocza. Miejsc, które będę odwiedzał.

Obrazki ze szlaku

Niedawno pisałem o maszcie z urządzeniami do pomiarów meteo; dziwnym maszcie, bo bez zasilania. Nie znalazłem o nim informacji, więc nie znałem jego sporej wysokości, ale dzisiaj przyszedł mi do głowy pomysł na jej wyliczenie. Okazało się, że mierzy jakieś 57-60 metrów wysokości, czyli tyle, ile siedemnastopiętrowy wieżowiec.

Widziałem drogę wysadzaną grabami; pod słońce patrzyłem na ich liście, świeciły zielenią barwioną intensywną żółcią. Widziałem też lśnienie słońca na tłustych, lemieszem wygładzonych skibach ziemi – widok tak bardzo polski, nasz, a tak mało znany i ceniony. Jak zawsze, tak i dzisiaj próbowałem uchwycić obiektywem subtelności kolorystyczne jesiennych liściach. Gdybym faktycznie miał obiektyw i umiał się nim posługiwać, może chwyciłbym, ale mam zwykłe prztykadełko. Zostają moje osobiste obiektywy. 

 Proszę zobaczyć linie siania zboża na tym polu. Traktorem z siewnikiem jechał ktoś z fantazją, czy może z dużą ilością alkoholu we krwi?

Nie wiem, jakim cudem wcześniej nie zwróciłem uwagi na ewidentne ślady wypalania traw na plantacjach porzeczek przy użyciu substancji chemicznych. Odruchowo potępiłem ten zwyczaj, ale wczoraj kolega będący wielkim przeciwnikiem chemii powiedział, że musiał popryskać pomidory w warzywniaku, bo po prostu nie miałby zbiorów. Coś za coś, powiedział, a ja dodałem swoje wymądrzanie się o wyhodowaniu przez nas odmian nie potrafiących poradzić sobie samodzielnie. 

Pod samotnymi drzewami rosnącymi na miedzach leżą liście – kolorowe akcenty wśród szarości wyschniętych, nagich pól.

Zrywałem owoce aronii i wysysałem z nich sok, nazbierałem garść orzechów laskowych, a później idąc drogą szukałem odpowiedniego kamienia do ich rozbicia. Na zarośniętym polu znalazłem kilka krzewów owocujących malin, może ostatnie w tym roku? Naginałem gałęzie przydrożnego orzecha włoskiego, a gdy nie mogłem, kijem strącałem orzechy. Później siedząc na brzegu drogi, kładłem orzechy na pięcie podeszwy buta i rozbijałem kamieniem przyniesionym w kieszeni, tym sposobem do barw dodając smaki jesieni.

PS

Tekst napisałem ze znacznym opóźnieniem z powodu Konkursu Chopinowskiego. Był dla mnie wyjątkowy, ponieważ przez wiele lat nie mogłem słuchać pianistów w telewizyjnych transmisjach na żywo. Dzisiaj po raz pierwszy do dwudziestu dni nie usłyszałem Chopina po włączeniu telewizora. Dziwne to i smutne.

Na kolejne święto czekać trzeba cztery lata.

Trasa: pola i drogi na południe od Gródek. 




































niedziela, 3 października 2021

Góry Halińskie na Roztoczu

 270921

Góry Halińskie oczywiście nie są górami, a niewielkim pasmem wzgórz pod Józefowem. Będąc po raz pierwszy w tej części Roztocza, nie miałem wiele czasu na ich poznanie, właściwie ledwie je zobaczyłem, a na dokładkę ominąłem najwyższe wzgórze w okolicy, więc trzeba mi było wrócić.

Wzgórza tych gór zaczynają się pół kilometra za wioską Majdan Nepryski, a że miałem tam upatrzone dobre miejsce na zaparkowanie, będąc na miejscu około szóstej, zdążyłem wejść na zbocze pierwszej górki nim słońce wychyliło się nad lasy.

Chwile pojawienia się rąbka słońca i pierwszych jego promieni są piękne barwami i ich przemianami, zwłaszcza we wrześniu, także niesionym nastrojem, jakże optymistycznym. Niebo ma barwę wyjątkowo czystą, wydaje się wielkie i głębokie, a zieleń drzew, wyraźnie już przygaszona, ożywa i nabiera szafranowego odcienia. Jednak świat oświetlony niskim słońcem, kilka minut po wschodzie, tak ładny w naturze, na moich zdjęciach nierzadko wygląda jak zdjęcia nowoczesnych zawodowych fotografów: jest przejaskrawiony.


 


Początek dnia podziwiałem stojąc na ładnym wzgórzu z malowniczym bukiem rosnącym pod szczytem; jego liście prześwietlone słońcem wyglądały cudnie.

Trudno było mi ruszyć dalej, a kiedy w końcu poszedłem, włóczyłem się zakolami po halińskich (to od nazwy gór) polach, nie tyle patrząc, co gapiąc się na drzewa, trawę świecącą od rosy albo na róże. Nadal kwitną, chociaż już nieliczne. Widziałem na nich łzy Eos; właśnie na różanych płatkach wyglądają najpiękniej, co troszkę widać na zdjęciu. 

Kiedyś jeden ze świętych Kościoła stwierdził, że Bóg istnieje, ponieważ istnieje świat przez niego stworzony. Parafrazując ten „dowód” powiem, że Eos istnieje i nadal opłakuje syna, skoro widziałem jej łzy na płatkach róż i trawach.

Minąłem malownicze zagajniki obsadzone brzozami, i w ładnym miejscu zarządziłem przerwę śniadaniową, siadając na zwalonej sośnie. Na wprost, nieco niżej, widziałem domy Stanisławowa, a nad nimi rozległy, wznoszący się grzbiet wzgórza, prawdopodobnie tego, ku któremu szedłem. Świeciło słońce, było ciepło i kolorowo, miałem przed sobą godziny swobodnej włóczęgi. Dobrze się siedzi w taki dzień i w takim miejscu, chociaż zwykle już po dwudziestu minutach chcę iść dalej.

 Czasami wychodząc w trasę, z lekką paniką myślę o jedenastu lub więcej godzinach w drodze: jak one mi miną? Tyle godzin! Zawsze mijają szybko, często za szybko i w taki sposób, że później właściwie nie wiem, kiedy minęły: pamiętam, że była dziewiąta, bo patrzyłem na zegarek, później usiadłem do zjedzenia kanapek, a teraz już piętnasta i wracam...

Idąc polami kierowałem się w stronę wiosek na północy, ponieważ za drugą, za Stanisławowem, było wzgórze ominięte w czasie pierwszej wędrówki. Nie spodziewałem się tam oszałamiających widoków, ponieważ widziałem na zdjęciach nieprzerwany ciąg pól w miejscu wzgórza, a to oznacza spłaszczenie szczytu, ale miałem cel wędrówki. Gdzie mogłem, wybierałem inne drogi, nieznane, zaglądałem do mijanych lasków szukając grzybów, oglądałem brzozy. Dziwnie wcześnie przebarwiają się one na Roztoczu, wszak jeszcze październik się nie zaczął, a trzecia część liści jest już żółta. Brzozy są ładne niezależnie od pory roku, nawet w listopadzie bywają wystrojone, a teraz, w blasku wrześniowego słońca, są szczególnie ładne. Robiłem im zdjęcia. Chciałbym, żeby na nich wyglądały tak ładnie, jak wyglądają w moich oczach, ale na razie nie udaje mi się ta sztuka. Aparat nie widzi cech stanowiących o urodzie tych drzew, ale nie przestaję próbować.



Część trasy znałem, więc okolica nie była całkiem obca, ale podczas jednorazowego przejścia rozległych pól ciągnących się kilometrami niewiele się zobaczy z całego bogactwa obrazów, jeszcze mniej zapamięta. Szedłem więc starając się chłonąć kolorowy, słoneczny widok pól, dróg i lasów pod błękitem nieba.

Szczyt wzgórza nie jest zaznaczony betonowym słupkiem, jak zaznaczone bywają inne, na przykład ten z bukiem w Górach Halińskich. Tak jak się spodziewałem, jest mocno spłaszczony, trudno więc ustalić dokładne usytuowanie najwyższego punktu. Kiedy byłem w jednym wybranym miejscu, drugie, odległe o 50 metrów, wydawało się odrobinę wyższe, ale gdy poszedłem tam stwierdziłem, że jednak poprzednie ma przewagę wysokości. Tak czy inaczej na szczycie byłem, a z powrotem nie spieszyłem się, zarządzając przerwę.


 Nad polami majestatycznie krążył jakiś drapieżny ptak – myśliwiec patrolujący swój rewir. Gdzieś w pobliżu słyszałem powtarzający się krzyk dzikich kaczek czy gęsi. Czemu tak mało wiem o przyrodzie? Rozglądałem się, ale żadnych ptaków nie widziałem. Z oddali, w rytm powiewów wiatru, dobiegał i milkł dźwięk wysilonego silnika traktora; ktoś orze ziemię – pomyślałem.

Ze względu na kształt wzgórza, nie ma dalekich widoków z jednego miejsca, trzeba podejść do krawędzi łagodnego obniżenia by zobaczyć szczegóły dali. Odległe o dwa kilometry zabudowania wioski kusiły prostą i wygodną drogą, ale przecież miałem czas. Szedłem i patrzyłem.

Obrazki ze szlaku.

Nadal trwa kwitnienie roślin nieprzejmujących się jesienią. Widywałem duże kępy iglicy pospolitej, sporo przetaczników, maleńkich niezapominajek polnych, ale i bratki polne spotykałem – wymieniam tylko te nieliczne znane mi gatunki.

Wchodziłem między drzewa mijanych lasków szukając grzybów. Przywiozłem i wysuszyłem kilkanaście podgrzybków, a kilka mięsistych kań znalezionych za stodołą w wiosce usmażyłem w tradycyjny sposób, umoczone w rozbitym jajku.

W kilku miejscach widziałem i słyszałem traktory na polach. Jeden z nich, widziany z oddali, orał pole. Zapewne ciągnął dwu lub trzyskibowy pług, bo tym małym ursusom ciężko uciągnąć większe zestawy, a i poruszają się wolniej niż duże maszyny. Może dlatego praca obserwowanego ciągnika wydała się z tej odległości, na tle bezmiaru pól wokół, mozołem trudnym do zakończenia, a przecież ten mały traktor szybciej orze niż dawniej kilku ludzi ręcznie prowadzący konne pługi.

Plantacje tytoniu zmieniają wygląd. Nadspodziewanie grube i twarde łodygi tych roślin stają ogołocone z liści, sporo plantacji jest już zaorana, a z ziemi wystają połamane szczątki niepotrzebnych już roślin, ale też widziałem zbiór liści i ich transport. Byłem zdziwiony wielką ilością liści upchanych na przyczepę. 


 
W Stanisławowie widziałem stare drewniane domy, ale zadbane, chyba nadal zamieszkałe. Ich wielkość oceniam na 35 lub niewiele więcej metrów; prawdopodobnie mieszczą po dwie niewielkie izby. Przy nowych dużych domach wyglądają jak zabawki albo malutkie domki wczasowe, a przecież najczęściej mieszkała w nich liczna rodzina. 


 Ledwie kilka dni temu robiłem zdjęcia wielkiemu jaworowi rosnącemu przy drodze wśród rozległych pól, i oto widziałem go ponownie. Dłuższy czas oglądałem drzewo, robiłem zdjęcia, chodziłem wokół niego, w końcu odszedłem, ale obejrzałem się i zobaczywszy je z daleka wróciłem, bo nagle wydało mi się, że jeśli jeszcze raz stanę pod nim, dowiem się, dlaczego tak mi się podoba. Bo nie wiem. Po prostu takie drzewa działają na mnie jak magnes.




 Miałem nadzieję na zrobienie paru ładnych zdjęć wzgórzu w Górach Halińskich na którym witałem dzień, ale żadne nie było udane, bo telefon musiałem trzymać w stronę niskiego słońca. Nic to, widoki mam zapisane w pamięci i z niej mogę je odtwarzać.

 Do samochodu doszedłem o zachodzie słońca; nim minąłem ostatnie wzgórza Roztocza, nastała noc.

Trasa: z Majdanu Nepryskiego w Góry Halińskie. Następnie przez Nowe Górniki i Stanisławów na wzgórza na północny wschód od tej wsi. Powrót przez te same wioski, częściowo innymi drogami.

PS

Posłuchajcie, proszę, "La Notte"  Vivaldiego, jednego z moich ulubionych koncertów włoskiego mistrza.