160520
Z Kondratowa na
zbocza Jastrzębnej i Pustelnika. Następnie Kondratowski Las,
okolice Kondratowskiego Wzgórza i powrót do wioski.
Fotografia, podobnie
jak słowa, miewa czarodziejską moc przenoszenia w czasie i budzenia
wspomnień.
Chwila sprzed lat
ożywa, a wokół niej gromadzą się obrazy, wrażenia i myśli z
tamtego dnia.
Nasza pamięć
wspomaga fotografię swoim wybiórczym pamiętaniem: łatwiej
zapamiętujemy dobre chwile, te gorsze szybciej nam giną w
niepamięci, jeśli były podczepione do dobrego dnia. Patrząc na zdjęcie niżej, przypomniałem sobie przerwę na wypicie herbaty w
tamten dzień: schowałem się za pień dużego jesionu przed ostrym
śniegiem niesionym wiatrem.
Co prawda dzień był chmurny i mglisty,
ale jednak wspominając go, czuję ciepło i nostalgiczną, nienasyconą potrzebę wędrówki. Myślę,
że wrażenie ciepła, tak niezależne od aury, ma związek z moim
czasem. Bliższe są nam miejsca, w których spędziliśmy jakąś
cząstkę naszego czasu, pozytywnie go przeżywając. Powrót dodaje
do istniejących nici kolejne, czyniąc miejsce bardziej naszym i
bardziej nam potrzebnym, więc chętniej odwiedzanym.
Nie zawsze tak jest.
Miewam powroty z wrażeniem bliskim rozczarowaniu, ale na szczęście
rzadko, częstsze są tamte, jednak nie zawsze odgaduję przyczyny
tych odmienności.
Mam na pulpicie laptopa kilka zdjęć z moich kaczawskich wędrówek. Zapewne znalazłbym w swoich zbiorach (liczących dwanaście tysięcy) zdjęcia ładniejsze, ale nie szukam i nie porównuję, ponieważ właśnie te spodobały mi od razu i nadal podobają. Mam więc je na pulpicie i czasami otwieram.
Mam na pulpicie laptopa kilka zdjęć z moich kaczawskich wędrówek. Zapewne znalazłbym w swoich zbiorach (liczących dwanaście tysięcy) zdjęcia ładniejsze, ale nie szukam i nie porównuję, ponieważ właśnie te spodobały mi od razu i nadal podobają. Mam więc je na pulpicie i czasami otwieram.
W sąsiedztwie
Jastrzębnej, kilometr od domów wioski, jest zakątek, który
oczarował mnie, kiedy jesienią 2014 roku zobaczyłem go po raz
pierwszy.
Właśnie to zdjęcie jest jednym z kilku trzymanych pod
ręką, czyli na pulpicie.
Później
odwiedzałem miejsce parokrotnie, dzisiaj po raz pierwszy widziałem
je zielone, w pełni wiosny.
Kiedy próbuję
analizować jego cechy by dojść przyczyn tak silnego podobania się,
urok ginie, ale wystarczy po prostu patrzeć, by wrócił i był ze
mną.
Tak wygląda to miejsce teraz, w maju.
Tak wygląda to miejsce teraz, w maju.
Ten sobotni wyjazd
miał być troszkę krótszy w czasie i w kilometrach, ponieważ
nazajutrz miałem wstać przed trzecią i jechać kawał drogi w
odległe góry. Myśl o odwiedzeniu miejsc pod Jastrzębną, w
pobliżu Kondratowa, nasunęła się sama.
Późno, jak na moje
zwyczaje, bo dopiero o siódmej, więc w pełni już dnia, poszedłem
pod górę zapomnianą i zarastającą drogą, jedyną niezagrodzoną.
O tej porze roku, nota bene, wiele łąk w pobliżu wiosek jest
ogrodzona, czasami nawet ogrodzenie jest pod prądem, a to z powodu
stad bydła tam się pasącego.
Wyszedłszy z wąwozu
drogi na pola, rozejrzałem się i poczułem zdziwienie:
– Dopiero zaczynam
wędrówkę, a jest już pełnia dnia, słońce wysoko? Dziwne...
Zwykle pierwsze
zrobione zdjęcia są nieudane, ponieważ jest jeszcze szaro, dzisiaj
słońce towarzyszyło mi od początku.
Na moim miejscu
byłem rano i popołudniu, gdy wracałem. Usiadłem wtedy na krawędzi
uskoku, mrówek nie było, słońce świeciło, więc siedziałem i
patrzyłem. Może kiedy napatrzę się dostatecznie dużo, łatwiej
mi będzie wracać na Lubelszczyznę? Może nie będę tam tęsknił?
Nie bronię się przed swoimi tęsknotami, one mnie dowartościowują,
ale akurat przed tą kaczawską czuję tremę.
Na Pogórzu Kaczawskim, między wzgórzami, rozpościerają się spore obszary z bardzo niewielkimi różnicami wysokości lub nawet płaskie. Po obu stronach wioski Kondratów są takie rozległe pola, a wzgórza zaznaczone są wyraźniej na mapie niż w terenie. Na horyzoncie widać spore szczyty, ale bliżej jedynie dwie góry przypominają o byciu w Sudetach: Góra Śmierci i Jastrzębna. Pierwsza byłaby ładną, gdyby nie rozległa kopalnia bazaltu pod szczytem, druga ma w sobie coś hipnotycznego, coś przyciągającego wzrok. Pod tym względem podobna jest do Ostrzycy, góry wołającej mnie, ilekroć z bliska patrzę na nią.
Na Pogórzu Kaczawskim, między wzgórzami, rozpościerają się spore obszary z bardzo niewielkimi różnicami wysokości lub nawet płaskie. Po obu stronach wioski Kondratów są takie rozległe pola, a wzgórza zaznaczone są wyraźniej na mapie niż w terenie. Na horyzoncie widać spore szczyty, ale bliżej jedynie dwie góry przypominają o byciu w Sudetach: Góra Śmierci i Jastrzębna. Pierwsza byłaby ładną, gdyby nie rozległa kopalnia bazaltu pod szczytem, druga ma w sobie coś hipnotycznego, coś przyciągającego wzrok. Pod tym względem podobna jest do Ostrzycy, góry wołającej mnie, ilekroć z bliska patrzę na nią.
Nad linię pól
niewiele wystaje niebieska, falista linia odległych gór. Z
satysfakcją rozpoznawałem szczyty, a i Śnieżkę dojrzałem. Co
prawda pomogła mi nowa wieża widokowa na Dłużcu. Widoczna z
odległości dziesięciu kilometrów (sprawdzałem na mapie) jest
ledwie punkcikiem, ale w połączeniu z wysokimi drzewami przy niej
rosnącymi, tworzy charakterystyczny łatwo rozpoznawalny kształt, a
jeśli rozpozna się jedną górę, łatwo nadać imiona kolejnym.
Odwiedziłem ładne
i pamiętane miejsca bliżej góry, ale i wszedłem w jej lasy żeby
przejść na drugą stronę, na pola nad Rzeszówkiem. Przeszedłem
bez kłopotów, chociaż zapamiętanej zielonej dróżki wśród
świerków już nie ma. Drzew też nie ma. Zostały pniaki i
rozjeżdżona, zmaltretowana droga.
Po drugiej stronie
lasu też mam swoje miejsce. Jest przy pniu uschniętego buka, na
krawędzi lasu, u stóp wzgórza. Obok rośnie wielki dąb i nie
mniejszy buk, obaj sięgają konarami daleko w pole, ku słońcu, a
pod nimi, brzegiem pól, biegnie droga. Na rozległym polu kwitnie
rzepak, a cały widoczny horyzont zamykają szczyty moich gór.
Chciałem jeszcze
pójść na Kondratowskie Wzgórze i sąsiadujące z nim Dębowe
Wzgórze (to moja nazwa), zrobiłem dwa zwiady w ich stronę,
zaznaczone na mapie, ale musiałem zrezygnować. Na polu wokół
wzgórz rośnie zboże, liczyłem na znalezienie ścieżek
wygniecionych kołami maszyn rolniczych nie chcąc deptać roślin,
ale akurat jeździł tam ciągnik opryskujący zboże, więc uznałem,
że może innym razem.
Na pogórzu o tej
porze roku inaczej się wędruje. Późną jesienią czy w zimie idę
gdzie chcę, dzisiaj kilka razy okrążałem pola nie chcąc
„wchodzić w szkodę”, ale obfitość łąk i polnych dróg
pozwala dojść niemal wszędzie.
Do najpiękniejszej
drogi wróciłem popołudniu. Biegnie płytkim wąwozem, z obu jej
stron są pola, na miedzach kwitną kwiaty, mnóstwo kwiatów.
Najwięcej gwiazdnic i przetaczników, ale w paru miejscach widziałem
gęste i duże kępy fiołków trójbarwnych czyli bratków polnych.
Samotne grusze cicho siedzące na miedzach dopełniają obrazu, jakże
dla mnie urokliwego.
Przed chwilą
porównywałem mapę ze zdjęciami satelitarnymi i swoją pamięcią.
Znalazłem w pobliżu parę ciekawych miejsc, ale i pojawiły się
pewne wątpliwości domagające się wyjaśnień, więc trzeba mi
będzie wrócić pod Kondratów.
Wrócę.