Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książki. Pokaż wszystkie posty

środa, 21 sierpnia 2024

Rozpieszczony umysł

 210824

Czytam książkę „Rozpieszczony umysł” napisaną przez duet autorów Grega Lukianoff i Jonatana Haidt. Podtytuł książki jest bardzo znamienny: „Jak dobre intensje i złe idee skazują pokolenia na porażkę”.

O swoim pojmowaniu wychowania dzieci i młodzieży wspominałem na tym blogu wiele razy, na przykład tutaj.

W tej książce znalazłem potwierdzenia swoich wniosków. Najkrócej i najogólniej pisząc: dawanie dzieciom wszystkiego, co rodzice mogą materialnego im zapewnić, usuwanie przed dziećmi wszelkich utrudnień, obowiązków i ograniczeń, nie spowoduje wykształcenia zrównoważonego i szczęśliwego w dorosłym życiu człowieka, a wprost przeciwnie. Dorastając, człowiek musi doświadczać negatywnych stron życia aby się z nimi oswoić i umieć sobie z nimi radzić. Ten, który nie miał takich możliwości, dozna wstrząsów w życiu dorosłym jako skutku obcowania ze światem odmiennym od cieplarnianych warunków stworzonych przez rodziców. O skutkach takiego wychowywania dzieci jest ta książka.

Słowa nie ograniczone znakami >>  << są moje, a tak (...) oznaczałem skróty oryginalnego tekstu. Pogrubienie fragmentu tekstu jest moje.

* * *

>>Układ odpornościowy to prawdziwy diament inżynierii ewolucyjnej. Ponieważ nie ma szans przygotować się na wszystkie patogeny i pasożyty – zwłaszcza w przypadku tak mobilnego i wszystkożernego zwierzęcia, jakim jest człowiek – został „zaprojektowany” (w drodze doboru naturalnego) w taki sposób, by jak najszybciej uczyć się na bazie poprzednich doświadczeń. Układ odpornościowy to złożony, dynamiczny system potrafiący dostosować się do nowego otoczenia i zmieniać razem z nim. Aby stworzyć odpowiednią reakcję immunologiczną na rzeczywiste zagrożenia (na przykład bakterie wywołujące infekcję gardła) i nauczyć się ignorować niegroźne substancje (na przykład zawarte w orzeszkach ziemnych proteiny), musi on zetknąć się z szerokim zakresem produktów spożywczych, bakterii a nawet pasożytów. W taki sposób działają szczepionki. Zaszczepione dzieci są zdrowsze nie dlatego, że mamy nagle mniej zagrożeń na świecie (…), a dlatego, że mają kontakt z tymi zagrożeniami w małych dawkach, dzięki czemu ich układy odpornościowe zyskują okazję, by nauczyć się radzić sobie z nimi w przyszłości.

Właśnie na tej tej podstawie sformułowano hipotezę higieniczną, która jest obecnie najbardziej wiarygodnym wyjaśnieniem rosnącej liczby przypadków alergii w krajach o rosnącym dobrobycie i lepszym przestrzeganiem zasad higieny – jest to kolejny skutek uboczny postępu. Psycholożka rozwoju, Alison Gopnik (tutaj o niej) w zwięzły sposób wyjaśnia wspomnianą hipotezę, jednocześnie łącząc ją z motywem przewodnim naszej książki:

Dzięki lepszej higienie, antybiotykom i ograniczeniu zabawy na zewnątrz, dzieci są dziś mniej narażone na styczność z mikrobami niż kiedyś. Może to skutkować rozwinięciem się układów odpornościowych wytwarzających nadmierną reakcję immunologiczną na substancje, które w rzeczywistości nie stanowią zagrożenia. Na tej samej zasadzie chroniąc dzieci przed każdym możliwym niebezpieczeństwem, możemy nauczyć je przesadnej reakcji na sytuacje, które wcale nie są niebezpieczne, i uniemożliwić im przyswojenie sobie umiejętności, które będą musiały opanować, gdy dorosną.

(…) Oczywiście aforyzmu Nietzschego: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” nie wolno brać dosłownie. Niektóre rzeczy mogą nas wprawdzie nie zabić, ale za to trwale okaleczyć. Jednak nauczanie dzieci, że porażka, zniewaga i bolesne doświadczenia pozostawią po sobie trwałe ślady, jest samo w sobie krzywdzące. Człowiek potrzebuje stresujących bodźców, wyzwań fizycznych i psychologicznych. Bez nich jego kondycja ulega pogorszeniu. <<

>>Zdecydowanie najbardziej zasłużony w kwestii uświadamiania ludzi, że unikanie stresorów, ryzyka i małych dawek bólu działa na ich szkodę, jest Nassim Nicholas Taleb. (…)

Oto definicja (przepisana z Wikipedii) antykruchości, pojęcia wprowadzonego przez N. Taleba:

>>Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł. Te rzeczy Taleb nazywa antykruchymi.<<

>>Taleb twierdzi, że do rzeczy antykruchych zaliczają się mięśnie, kości i dzieci:

Miesiąc spędzony w łóżku (…) skutkuje zanikiem mięśni; na tej samej zasadzie złożone systemy pozbawione stresorów słabną albo umierają. Nasz nowoczesny, ustrukturyzowany świat szkodzi nam w dużej mierze odgórnie narzuconymi prawami i rozmaitymi ustrojstwami, które działają w ten sposób: są zniewagą dla antykruchości systemów Na tym polega tragedia nowoczesności: podobnie jak neurotycznie nadopiekuńczy rodzice, często najbardziej szkodzą nam ci, którzy starają się pomóc.<<

>>Kiedy tylko pojmiemy koncept antykruchości, głupota nadopiekuńczości stanie się dla ans oczywista. Jako że ryzyko i stresory są naturalną, nieodłączną częścią życia, rodzice i nauczyciele powinni pomagać dzieciom uczyć się stawać silniejszymi dzięki takim doświadczeniom. Jak mówi stare powiedzenie: „Przygotuje swoje dziecko do drogi, nie drogę do dziecka”. Tymczasem wydaje się, że dziś postępujemy dokładnie odwrotnie: usuwamy z ich drogi wszystko, co mogłoby im zaszkodzić (…). Chroniąc dzieci przed stresującymi doświadczeniami, zwiększamy prawdopodobieństwo, że kiedy wyjdą spod rodzicielskiego klosza, nie będą w stanie poradzić sobie z nimi w dorosłym życiu. Naszym zdaniem panująca współcześnie obsesja na punkcie ochrony młodych ludzi przed „poczuciem zagrożenia” jest jedną z przyczyn gwałtownego wzrostu liczby przypadków depresji, nerwicy i samobójstw u dorosłych.<<

>>Sejfityzm to kult bezpieczeństwa – obsesja na punkcie eliminowania zagrożeń (prawdziwych i wyobrażonych) do takiego stopnia, że ludzie nie są skłonni do ryzykowania bezpieczeństwa w codziennych sytuacjach, nawet wtedy, gdy wymaga tego zdrowy rozsądek. Sejfityzm pozbawia młodych ludzi doświadczeń niezbędnych dla ich antykruchych umysłów, tym samym czyniących ich bardziej kruchymi, lękliwymi i skłonnymi podstrzygać siebie w charakterze ofiary.<<

>>Kultura sejfityzmu, w której emocjonalny dyskomfort jest przyrównywany do fizycznego zagrożenia, to kultura, która zachęca nas do wzajemnej ochrony przed doświadczeniami wpisanymi w codzienne życie, dzięki którym stajemy się silniejsi i zdrowsi.(…)

Pojęcie „sejfityzmu” odnosi się do kultury czy systemu przekonań, w którym bezpieczeństwo stało się rzeczą świętą. Oznacza to, że w obliczu codziennych wyzwań, tak praktycznych, jak i moralnych, coraz rzadziej jesteśmy gotowi z niej rezygnować. „Bezpieczeństwo” ponad wszystko, bez względu na to, jak znikome lub mało prawdopodobne jest zagrożenie. Wychowywanie dzieci w kulturze sejfityzmu, a więc wpajanie im, by były zawsze „emocjonalnie bezpieczne”, i jednocześnie chronienie ich przed każdym możliwym zagrożeniem, może doprowadzić do zamkniętego koła: dzieci stają się bardziej kruche i mniej odporne, przez co dorośli zwiększają ochronę, a to sprawia, że stają się one jeszcze bardziej kruche i jeszcze mniej odporne.<<

Odpowiedź Van Jonesa, byłego doradcy Trampa i obrońcy praw obywatelskich, na zadane mu pytanie o właściwą reakcję studentów na wystąpienie prelegenta, którego poglądy uważają za złe. Poniżej nieco skrócony cytat z książki:

>>Bezpieczną przestrzeń można interpretować na dwa sposoby: jeden jest dobry, drugi fatalny. Pierwszy to założenie, że na kampusie uniwersyteckim jesteśmy bezpieczni w sensie fizycznym – nie grozi nam przemoc fizyczna, napastowanie seksualne, a do tego nie jesteśmy atakowani bezpośrednio, indywidualnej, na przykład za pomocą mowy nienawiści, słowami typu „Ty czarnuchu”, i z tym jak najbardziej się zgadzam. Istnieje jednak drugi, okropny pogląd, który jak wynika z moich obserwacji, zyskuje na popularności, że „muszę być bezpieczny w sensie ideologicznym. Muszę być bezpieczny w sensie emocjonalnym. Muszę przez cały czas cieszyć się dobrym samopoczuciem, a jeśli ktoś powie coś, co mi się nie spodoba, wszyscy dookoła muszą zareagować, w tym również administracja uczelni.”

Nie chcę, żebyście byli bezpieczni ideologicznie. Nie chcę, żebyście byli bezpieczni emocjonalnie. Chcę, żebyście byli silni. To co innego. Nie zamierzam usuwać wam kłód spod nóg. Zakaszcie rękawy i nauczcie się radzić sobie z przeciwnościami losu. Nie będę wynosić ciężarów z siłowni, przecież na nich opiera się ich sens. To jest wasza siłownia.<<

PS

Nie chcąc przeszkadzać Helenie, mojej wnuczce, siedzę w jadalni lokalu agroturystycznego, kilka kilometrów od Ustrzyk Górnych, a więc w Bieszczadach. Jutro wczesnym rankiem wyruszamy na Tarnicę, najwyższy szczyt tych gór. Niżej zamieszczam parę zdjęć z dzisiejszej trasy.







wtorek, 13 sierpnia 2024

Klimatyzm

 130824

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<

Na wędrówki jeżdżę w dni wolne od zajęć domowych czy innych obowiązków, jak chociażby wizyty u lekarzy, ale i zwracam uwagę na prognozy pogody. Parę dni temu pojechałem na Roztocze mając wolny dzień i obietnicę synoptyków słonecznej pogody. Miało być bez opadów, z niewielką ilością chmur. Troszkę pokropiło, a słońce widziałem może godzinę przez cały dzień.

Nie piszę o tym by marudzić, w końcu każdy wie, że pewnej prognozy, nawet na jeden dzień, nie ma, a im dłuższego okresu czasu dotyczą, tym mniej są prawdopodobne. Wiadomo, że prognozowanie pogody na dwa tygodnie to w istocie wróżenie z fusów. Chodzi mi o prognozy dotyczące klimatu. Na pogodę ma wpływ szereg dynamicznie zmiennych czynników, ale na klimat wpływa ich znacznie więcej. Aktywność słońca nie zmieni trafności prognozowania pogody na przyszły tydzień, ale na klimat za kilkanaście lat owszem, wpłynie – a to tylko przykład, jeden z bardzo wielu.

Jednak są tacy, niekoniecznie wśród rzetelnych klimatologów, którzy nie to, że prognozują, a wprost „wiedzą”, jak się zmienią temperatury za 10 czy 20 lat. „Wiedzą”, że obniżenie emisji CO2 o określoną ilość procent spowoduje spadek temperatury wyliczany przez nich z dokładnością do dziesiątych części stopnia! „Wiedzą” tym więcej, im mniej mają pojęcia o tym, co mówią, albo im bardziej się im ta „wiedza” opłaca. Nie zwróciliście uwagi na te rzucające się w oczy fakty?

Poniżej zamieszczam cytaty z książki Zielone oszustwo autorstwa Marco Morano. Tutaj i tutaj są informacje i opinie o tej książce, tutaj o autorze.

Filmik z YT o książce i autorze: tutaj.

Zwracam uwagę na ograniczony zakres wyszukiwania autora i książki przez Google; jest przetłumaczona na język polski, ale nie jest wyświetlana.

Na stronie Biblionetki nic nie jest wyświetlane, nawet oceny.

To charakterystyczne dla obecnych czasów coraz większej cenzury: możesz myśleć co chcesz, możesz mieć zdanie jakie chcesz, ale masz nam przytakiwać albo milczeć. Taka postawa jest obecnie nazywana troską o demokratyczne prawa. Szczerze mówiąc mam pewne obawy w związku z publikacją tego tekstu. Czy znowu ktoś nie opluje mnie, jak to się już zdarzyło, albo czy Google nie uzna, że sieję nienawiść, ale zaryzykuję. Mój blog ma tak mało wyświetleń, że liczę na niezauważenie przez możnych tego świata i ich nie tylko cyfrowych sługusów.

Oddaję głos autorowi. Wyróżnienia i kursywa są oryginalne, a cytaty ujęte takimi znakami: >> <<.

* * *

>>Richard Lindzen, klimatolog z MIT, nazwał rzekomy konsensus obejmujący 97 procent naukowców „propagandą”.

Dr Lindzen:

Oni tak naprawdę nie precyzują, z czym się zgadzają. To propaganda. Wszyscy naukowcy zgadzają się, że teraz jest prawdopodobnie cieplej niż pod koniec małej epoki lodowej. Niemal wszyscy naukowcy zgadzają się, że jeśli zwiększyć ilość CO2, nastąpi ocieplenie. Może bardzo niewielkie ocieplenie. Ale jest już propagandą interpretowanie tego jako niebezpieczeństwo, w związku z którym musimy zredukować emisję CO2 itd.

W 2017 roku emerytowany profesor fizyki z Princeton, William Happer, zauważył podobieństwo do siedemnastowiecznego „konsensusu” w sprawie czarownic. „Nie widzę dużej różnicy między konsensusem w sprawie zmian klimatycznych a konsensusem w sprawie czarownic. Wszyscy sędziowie prowadzący rozprawy w Salem byli studentami Harvardu. Wszystko było jakoby w stu procentach poparte naukowo. Jeden czy dwaj ludzie, którzy powiedzieli, że nie ma czarownic, zostali natychmiast powieszeni. Wiele się od tamtej pory nie zmieniło”, zażartował Happer. <<

>>W 1989 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych próbowała sprzedać publice swoją narrację o „punkcie krytycznym”. Według artykułu Associated Press z 1989 roku „Urzędnik ONZ wysokiego szczebla twierdził, że całe kraje mogą zostać starte z powierzchni Ziemi na skutek podniesienia poziomu mórz, jeśli utrzymujący się trend globalnego ocieplenia nie zostanie powstrzymany przed rokiem 2000. Zalewanie obszarów przybrzeżnych i klęski nieurodzaju spowodują migrację >uchodźców klimatycznych<, grożąc politycznym chaosem.”

Trudno się połapać, czy od klimatycznej apokalipsy dzielą nas godziny, dni, miesiące czy lata. Oto kilka przykładów alarmistycznych wypowiedzi przepowiadających „punkty krytyczne” w różnych terminach.

Godziny – wspomnienie z marca 2009 roku: „Zostały nam godziny, by zapobiec katastrofie klimatycznej”, oznajmiła Elizabeth May z Kanadyjskiej Partii Zielonych.

Dni – wspomnienie z października 2009 roku: „Premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, ostrzega przed >katastrofą< globalnego ocieplenia. Zostało nam tylko >50 dni na uratowanie świata<.

Miesiące – wspomnienie z lipca 2009 roku: Książę Karol stwierdził z lipcu 2009 roku, że punkt krytyczny nastąpi za dziewięćdziesiąt sześć miesięcy.

Lata – wspomnienie z 2009 roku: James Hansen z NASA oświadczył, że Obama „ma cztery lata na uratowanie Ziemi.

Dekady – wspomnienie z 1982 roku: urzędnik ONZ Mostafa Tolba (…) ostrzegł, że „świat stoi przed groźbą katastrofy ekologicznej równie ostatecznej jak wojna atomowa, która nastąpi w ciągu kilku dziesięcioleci, jeśli rządy światowe nie zareagują od razu.

Tysiąclecie – wspomnienie z czerwca 2010 roku: (…) guru zielonych, James Lovelock stwierdził, że „zmiana klimatu może nie nastąpić tak szybko, jak sądziliśmy i możemy mieć 1000 lat, by uporać się z tym problemem.

Być może najlepszym podsumowaniem fenomenu punktu krytycznego jest wypowiedź autorstwa brytyjskiego naukowca Philipa Stotta: „generalnie rzecz biorąc, Ziemia regularnie dostawała dziesięcioletnie ostrzeżenia przed zmieszczeniem od jakichś pięćdziesięciu lat. Jesteśmy seryjnie skazywani na zagładę.<<

Były fizyk Uniwersytetu Harvarda, dr Lubos Motl, skrytykował Europejski Zielony Ład i jego „obłąkańczo samobójczy cel zerowego poziomu netto emisji gazów cieplarnianych”.

W 2020 roku Motl napisał: „To niesamowite, jak oni mieszają te nienaukowe rojenia o zmianach klimatycznych z masą innych tematów, które nie mają nic wspólnego z klimatem ani ze sobą nawzajem […]. Tak więc dowiadujemy się, że celem >Zielonego Ładu< jest w gruncie rzeczy standardowo bzdurny marksistowski plan >likwidacji różnic społecznych<. Słowo >gender< pojawia się 9 razy w tym dokumencie, który udaje, że dotyczy klimatu.”<<

>>„Prawa natury dają do zrozumienia, że klimat nie jest i nigdy nie był stabilny […] Czy unijni aparatczycy albo Grety pozwą wulkany? Oceany? Jowisza i Księżyc za wkład do cykli Milankovicia? Drogę Mleczną? Naturę w całości? A może wybiorą sobie jakieś czarownice odpowiedzialne za zjawiska naturalne i ukażą je w zamian? Co tu się, do cholery, wyrabia?

Dr Lubos Motl <<

>>Zielony Nowy Ład jest efektem europejskiego zaangażowania w Porozumienie Paryskie ONZ. Tym, kto korzysta na tym zielonym samobójstwie, które popełnia Europa i w które ponownie mogą się zaangażować Stany Zjednoczone (zależnie kto będzie prezydentem) są Chiny.<<

>>Klimatolog z MIT, Richard Lindzen, tłumaczył, jak doszło do tego, że klimatologia stała się apokaliptyczna. „Przed końcem lat osiemdziesiątych XX wieku klimatologia nie była alarmistyczna” – pisał Lindzen. „Zmieniło się to w latach 1988 – 1994, gdy badania koncentrujące się na dwutlenku węgla i globalnym ociepleniu otrzymały piętnastokrotne zwiększenie funduszy w samych Stanach Zjednoczonych. Nagle okazało się, że istnieje duża motywacja finansowa do wynajdywania alarmujących scenariuszy dotyczących globalnego ocieplenia.”<<

>>(…) to spostrzeżenie ekonomisty Thomasa Sowella jest wyjątkowo wartościowe:

Ekspertów zazwyczaj wzywa się nie po to, by podali informacje oparte na faktach albo służyli obiektywną analizą na potrzeby podejmowania decyzji przez odpowiedzialnych urzędników, tylko po to, by stanowili polityczną przykrywkę dla decyzji dawno podjętych z kompletnie odmiennych względów.<<

>>Brain C. Joondeph, fizyk z Denver, napisał:

Zarówno problem klimatu jak i COVID mają wspólną cechę w postaci kontroli rządu. Od rozporządzeń w kwestii samochodów elektrycznych i oszczędności paliwa, do niszczącego gospodarkę Zielonego Nowego Ładu, >łaskawy< rząd chce kontrolować wszystkie aspekty naszego życia. Widać wiele podobieństw między COVID a polityką klimatyczną. W obydwu przypadkach generują strach, osiągając poziom histerii, przed końcem świata i olbrzymią skalą śmierci i zniszczenia wywołanymi przez ocieplającą się planetą albo agresywny wirus grypy. Zakwestionuj dogmat wirusa albo ruchu klimatycznego i przygotuj się na to, że twoje życie zostanie albo poważnie zakłócone, albo zrujnowane. Na obydwie sprawy jest tylko jeden politycznie słuszny punkt widzenia<<

>>Thomas Lifson na stronie American Thinker dodał:

Po prostu poczekajcie na nagłówki w stylu „Miliony zabite przez zmianę klimatu” i „Rośnie żniwo śmierci zmian klimatycznych”. Gdzie krew, tam nagłówki. Upolityczniona nauka to teraz rzeczywistość zachodniego świata, podważająca fundamenty postępu materialnego i technologicznego, który uwolnił większość ludzkości od permanentnego ubóstwa, będącego normą, zanim rewolucja naukowa i przemysłowa nie zmieniły oblicza cywilizacji.(...)<<

>>Żaden naukowiec pragnący uzyskać pieniądze rządu na badania, nie podpisze się pod publikacją, która stoi w sprzeczności z politycznie akceptowalnymi poglądami na COVID albo zmianę klimatu.<<

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<


>> (…) prowadzimy teraz wojnę mającą na celu powstrzymanie katastroficznych zmian klimatu, więc pieniądze, poświęcenie i wywołany zamęt są nieistotne. << – słowa działaczy klimatycznych, wyjaśnienie KG.

środa, 10 lipca 2024

Lato w Sudetach, dzień piąty

 280624

Wstałem pół do piątej chcąc możliwie wcześnie być na szlaku, a miałem do przejechania kilkadziesiąt kilometrów sudeckimi drogami. Boczne to były szosy, kręte i bardzo malownicze. Kilka razy chciałem zatrzymać się by spokojnie przypatrzyć się widokom, ale na takich drogach nie jest to bezpieczne.

Będąc umówiony ze znajomymi mieszkającymi w Gierczynie, u stóp izerskiego Blizbora, nie planowałem długiej trasy. Właściwie słowo „planowanie” nie pasuje do mojego sposobu wyboru miejsc wędrówek, ponieważ przy powrotach najczęściej kieruję się pierwszymi skojarzeniami, obrazami czy wspomnieniami – i tam jadę. Wspomniałem pewne skaliste zbocze na Tłoczynie, rozległej, zalesionej górze izerskiej, i Mrożynkę, uroczy strumień u jej stóp, no i w ten sposób plan został ustalony.

Góry Izerskie są inne niż Kaczawskie: rozleglejsze i wyższe, bardziej zalesione i dziksze. O ile w moich górach trudno o dukty ciągnące się kilometrami, to tutaj, w Izerach, jest ich wiele. W Górach Kaczawskich stosunkowo łatwo przejść leśnymi bezdrożami po zboczach gór, tutaj taka wędrówka wymaga nie tylko znacznych umiejętności, ale i znajomości topografii. Lasy są bardzo rozległe i prawdziwie górskie: nawet jeśli nie ma dużych pochyłości, bywają trudne do przejścia z powodu skalnych rumowisk i zwalonych drzew. Między świerkami rzadko sterczą duże skały, ale jest mnóstwo mniejszych, omszałych, zarosłych krzewami jagód. To las, przez który nie tyle się przechodzi, co przeprawia w pocie czoła, uważnie patrząc pod nogi, czego miałem okazję doświadczyć.

 Pod szczytem Tłoczyny wznoszą się Jelenie Skały, na które można wejść. Na mnie największe wrażenie robi nie tyle daleki widok ze szczytu, co rozległość masywu wznoszącego się vis a vis, to Dłużec i nieco dalej Kamienica. Z wysokości Jelenich Skał widać ogromną skalę izerskich zalesionych zboczy górskich, co chciałem uwidocznić na mapie poniżej. Skala jest zaznaczona przy dolnej krawędzi mapy.

 Bez dobrej znajomości okolicy można na cały dzień utknąć wśród niekończących się świerków.

Wokół Skał rosną też buki. Piękne, duże, mocne i liczne buki.

 Uwaga o polszczyźnie.

Wielkie litery są stosowane zupełnie przypadkowo i nadużywane, dlatego uznałem za zasadne dodanie wytłumaczenia. Wyżej napisałem słowo „Skał”, ponieważ nie chodziło mi o jakieś skały, a o Jelenie Skały. Słowo „Skał” napisałem jako część ich nazwy, dlatego wielką literą.

Parę lat temu spod Jelenich Skał poszedłem na szczyt góry i gołoborze. Nie ma tam szlaku, nieliczne ścieżki są mało widoczne i łatwo je zgubić, ale wtedy udało mi się bez kluczenia dojść i wrócić. Dzisiaj nie poszło mi tak łatwo, co i widać na linii szlaku; raz i drugi za bardzo skręciłem. Kiedy później zastanawiałem się nad przyczyną uznałem, że winne jest moje zbytnie poleganie na elektronicznej mapie z naniesioną pozycją. Powinienem ją wykorzystać tylko do ustalenia kierunku marszu względem słońca i tak iść, a nie zaglądać do mapy co parę minut. W rezultacie trafiłem na strome zbocze z rumowiskiem zarosłym mchem i jagodami. To zdradliwe połączenie, ponieważ rośliny zasłaniają szczeliny między skałami. W jedną z nich wpadłem do połowy uda. Nic mi się nie stało, ale na spodniach pojawił się dodatkowy otwór wentylacyjny.

Gołoborze jest formacją rzadko widywaną, ponieważ muszą być spełnione wyjątkowe warunki aby rumowisko nie zarastało. Na skalnym podłożu powinny leżeć pokruszone złomy, ale bez ziemi, piasku; bez czegokolwiek, co mogłyby pozwolić zakorzenić się drzewom. Oczywiście gołoborze też zarasta, ale bardzo, bardzo powoli. 

Tutaj widać martwe świerki na brzegu formacji. Nie dały rady przeżyć, ale jakaś część ich tkanki zamienionej w próchno zostanie między skalnym gruzem. Może kolejnym świerkom będzie łatwej, może potrafią żyć w tych skrajnie trudnych warunkach. Wtedy granica gołoborza zostanie nieco przesunięta. Ciekawym doświadczeniem i dobrym sposobem na potłuczenie się jest przejście gołoborza.


 
Widziałem stamtąd Góry Kaczawskie, Ostrzycę i Grodziec. Na mapie zmierzyłem odległość, są oddalone o 30 km.

Poniżej Jelenich Skał zbocze jest strome i zasypane skałami odpadłymi od masywu. Oczywiście drzewa próbują tam żyć i nawet się im to udaje, chociaż płacą wysoką cenę. Idzie się tamtędy powoli, wybierając przejścia i uważnie stawiając kroki, a nierzadko trzeba omijać miejsca zbyt strome lub zawalone martwymi drzewami. Zauroczyło mnie to zbocze od pierwszego spojrzenia, a dzisiaj czułem, że urok nadal działa. Oto powody przejścia tak niedługiej trasy w ciągu ośmiu godzin.

 Oczywiście odwiedziłem Mrożynkę. Poznałem ten prawdziwie górski strumień już kilka lat temu i od tamtej pory pamiętam o nim. Dzisiaj zobaczyłem suche kamienie, tylko w niewielu zagłębieniach widziałem wodę nie mającą siły płynąć. Co się stało z najadą tego strumienia, kiedyś tak wartkiego, tak wesołego i śpiewnego!? Ukryła się gdzieś pod mokrym jeszcze kamieniem, wodna boginka, i czeka na lepsze czasy?

  Byłem na tajemniczej ścieżce trawersującej zbocze poniżej Jelenich Skał. Kto ułożył taką masę kamieni? Skąd i dokąd wiodła ta ścieżka? Mówi się, że Niemcy, gdy jeszcze tutaj gospodarzyli, ale będąc na tym dzikim odludziu pojawia się wątpliwość. A może elfy, może krasnoludy w czasach przedludzkich?

 Parę godzin u gospodarzy Domku pod Orzechem minęło jak zwykle zbyt szybko. Ania i Darek tak ciepło witają swoich gości, że później czynię sobie wyrzuty o zbyt rzadkie ich odwiedzanie. Za trzy miesiące planuję powrót w Sudety, wrócę wtedy pod Blizbor, górę Anny.

O Domku można dowiedzieć się tutaj, tutaj i tutaj.

Obrazki ze szlaku

 Korzenie i kamienie. Przewracający się świerk nie zapomniał o swoich kamieniach.

 Kuźnia dzięcioła? Owszem, wygląda jak miejsce rozłupywania szyszek przez dzięcioła. Nasiona są bardzo energetyczne, o czym wiedzą nie tylko ludzie.


 Śliczne jak zawsze naparstnice.

Nie robię zdjęć sobie, ale niech to jedno będzie. Czemu nie? Są dwa wyjaśnienia, jedno mniej, drugie bardziej prawdopodobne: na zdjęciach widzę się starym (czyli nie lubię z próżności) albo uznaję, że skoro już jestem w górach, to zdjęcia należy robić właśnie górom, nie sobie. Proszę wybrać ważniejszy powód.

PS

W opisie drugiego dnia spędzonego w Sudetach napisałem o zakupie miodu w Pasiece Miody z Natury.

Dzisiaj odebrałem przesyłkę od właściciela pasieki, a w niej niewielkie słoiczki z miodem. Ich ilością byłem zaskoczony. Po rozpakowaniu pierwszego i zobaczeniu szczegółów, zaskoczenie zmieniło się w zdumienie i radość autora znajdującego swoje słowa wbrew spodziewaniu.

>>Rzecz jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.<<

Ich zamieszczenie na naklejkach słoików z miodem otrzymanymi jako prezent było dla mnie tak dużym zaskoczeniem, że czytając, nie od razu je rozpoznałem, a to przecież moje słowa z książki Wrażenia i chwile. Mało tego! Na nakrętkach słoików jest grafika stworzona na bazie zdjęcia z okładki tej książki.

Zobaczcie sami:


 Panie Sebastianie, nie pamiętam, abym kiedyś otrzymał prezent bardziej mnie radujący i zaskakujący. Dziękuję!

Trasa: z Przecznicy w Górach Izerskich do Jelenich Skał. Wejście na Tłoczynę, dojście do gołoborza. Odwiedzenie strumienia Mrożynka i kamiennej ścieżki poniżej Jelenich Skał.

Statystyka: 8,5 godziny na szlaku długości 9 km. Jeden program do rejestracji trasy podał 3000 metrów jako sumę podejść, drugiemu wyszło, że pod górę szedłem 1800 m. Podejść było sporo, ale według moich szacunków mogło ich być w sumie 800, może 1000 metrów, na pewno nie więcej.