010218
Kiedyś
widziałem w internecie zdjęcie, które tak mi się spodobało, że
częstokroć wspominam go przy okazji myśli o górach. Widać było
na nim sylwetkę człowieka stojącego na ostrej skale szczytowej, a
wokół roztaczały się góry alpejskiego typu z dziesiątkami
szczytów – aż po horyzont. Niskie słońce, ciepłe barwy,
wrażenie patrzenia na cudny, bajkowy świat. Wydawało się, że ten
człowiek właśnie przekroczył bramę Edenu i patrzy na dany mu
przez Boga świat do podziwiania.
Właśnie,
do podziwiania…
Z różnych
powodów ludzie chodzą w góry, a motywy nierzadko są ze sobą
splecione i chyba nie ma miłośnika gór, który dobrze wie co go
ciągnie na szlak, jednakże wydaje mi się, że można pokusić się
o podział przyczyn na dwie grupy różniące się dość wyraźnie.
Idzie się dla piękna lub dla emocji. Tak, tak: te powody przenikają
się, wiem i wspomniałem o tym wyżej, jednak podział utrzymam z
powodu własnych preferencji i pamięci rozmów z ludźmi chodzącymi
w góry. W skrajnych swoich przejawach linia podziału oddziela tych,
którzy nie pójdą, bo niebezpieczeństwo nie podnieca ich i
przeszkadza w kontemplacji, od tych ludzi, którzy potrzebują
pewnej, dla siebie właściwej, dawki niebezpieczeństwa, aby wyjście
w góry nabrało dla nich sensu i uroku.
Dla tych
drugich naturalnym ciągiem będą wyjazdy w coraz wyższe góry.
Wiadomym
jest, że wyjście w góry wymagające umiejętności wspinania się,
także z użyciem specjalistycznego sprzętu, związane jest z chęcią
zmierzenia się z trudnościami, z ograniczeniami naszych organizmów
– i pokonania ich. Także z poczuciem satysfakcji i ze sprawdzeniem
się. Pytanie, które niedawno sobie zadałem, dotyczy istnienia
granic zarówno niebezpieczeństwa, jak i trudności.
Odruchowo
uznaję, iż nie powinno ich być, wszak właśnie te nieistnienie
miało niemały udział w osiągnięciach ludzkości, zwłaszcza w
chwilach przełomowych, w zamierzeniach wyjątkowych, jednak po
chwili przychodzi druga myśl – pytanie o cel, sensowność, o
cenę.
Do tej pory
wszystko jest dla mnie zrozumiałe i akceptowane, dalej już nie
bardzo.
W
spuszczeniu się w batyskafie w głębinę morską czy w wystrzeleniu
w kosmos, sensowność i celowość dostrzegam mimo wielkiego
niebezpieczeństwa, nie dostrzegam w zimowym wejściu na
ośmiotysięcznik. W tym przedsięwzięciu widzę jedynie pragnienie
bycia pierwszym, zrobienie czegoś, czego nikt jeszcze nie dokonał.
Akceptowałbym i takie cele, gdybym nie dostrzegał jeszcze chęci popularności, podziwu, ilości poniesionych kciuków i
zapewne też kasy, a nade wszystko gdyby nie okrutna cena. Znaczna
część himalaistów umiera w górach. Wystarczyłoby przewertować
internet by dowieść, iż ich ilość nie jest liczona w
pojedynczych procentach, a w znacznie większej ilości.
Myślę
sobie, że jeśli facet ma żyjących rodziców, ma żonę i dzieci,
zwłaszcza dzieci, nie powinien szafować swoim życiem tak
rozrzutnie, tak nonszalancko, jak to robią ludzie idący w zimie na
ośmiotysięczniki. Myślę, że powinien pomyśleć o tych, którzy
może będą narażać swoje życie idąc mu na ratunek. Jeśli obie
te kwestie połączyć, ujawnia się cecha, którą widzę blisko
samolubstwa.
W
jaką stronę zmierza himalaizm? Inaczej pytając: gdzie himalaiści
będą chodzić, gdy już wszystkie wysokie góry zaliczą w zimie?
Może będą czekać na wyjątkowo silne burze śnieżne, a później
licytować się szybkością wiatru i stopniami mrozu? Może
opracowane będą tabele do przeliczania stopni trudności? A może
ustali się top lista według czasu wejścia na wszystkie
ośmiotysięczniki? Oczywiście w stylu alpejskim i w zimie, no bo co
za trudność wejść tam w lecie z zakładaniem obozów...
To,
co obecnie robią ci ludzie, to nie wyczyny a szaleństwo.
Niedawno
czytałem o tragicznym wejściu na jeden z najwyższych szczytów
(nie pomnę nazw i nazwisk, ale nie są one tutaj istotne): jeden z
himalaistów został w lodowej rynnie, a że jest ona jedyną drogą
w górę, uczestnicy następnych wypraw musieli iść dosłownie po
nim.
Oto
współczesna wersja powiedzenia o dążeniu do celu po trupach.
PS
Przedstawiłem
swoje widzenie i swoją ocenę, a nie prawdę objawioną i
niepodlegającą dyskusji. Jest oczywiste inne ocenianie wyczynów
tych ludzi i chętnie przeczytam uzasadnienia.