120620
Trzydzieści
kilka lat temu oglądałem, zauroczony, taniec na lodzie w czasie
olimpiady w Sarajewie. Przez minione lata nie zapomniałem o tym
pięknym występie i czasami oglądam filmik na You Tube.
Taniec
nadal mi się podoba. Czasami w czasie oglądania plączą mi się po
głowie myśli o Sokratesie opowiadającym o pięknie.
Muzyczna
oprawa występu opracowana była na podstawie Bolera Ravela, jednak
została ponad dwukrotnie skrócona, trudno więc mówić o wierności
do oryginału.
Przypadkowo
znalazłem na You Tube inne wykonanie utworu, też niezupełnie
wierne zamysłom kompozytora, ale ładne i wykonane w ciekawych
okolicznościach.
Grupa
ludzi, niekoniecznie znających się osobiście, zbiera się w
publicznym miejscu żeby zabawić się w oryginalny lub prześmiewczy
sposób. Tańczą, okładają się poduszkami, szokują przechodniów
pomysłami i umiejętnościami.
Proszę
obejrzeć ten króciutki filmik z Dworca Centralnego w Warszawie.
Ten
nowy rodzaj rozrywki ma swoją nazwę, oczywiście angielską: flash
mob, czyli błyskawiczny tłum.
Bywa,
że uczestnicy flash mob grają, na przykład Bolero Maurycego
Ravela.
Kilka
słów o tym utworze. Skomponowany został 90 lat temu i nie od razu
zyskał uznanie, a to z tego samego powodu, dla którego teraz jest
tak popularny.
Otóż
cały pomysł melodyczny utworu to ledwie kilkanaście taktów, a
utwór nie jest krótki, trwa ponad 10 minut. Zaczyna się cichymi
dźwiękami werbla, do którego dołącza flet i kilka instrumentów
smyczkowych. Już słychać charakterystyczny rytm i melodię.
Powtórzenia motywu grane są przez inne, nowe instrumenty, które po
swojej partii solo nie milkną, a dołączają do akompaniamentu.
Orkiestra przez cały czas grania zwiększa swój skład, muzyka
nabiera odcieni, staje się wielobrzmiąca, bogatsza, głośniejsza,
bardziej porywająca.
Kilka
lat temu grupa muzyków z Sao Paulo w Brazylii zorganizowała muzyczny flash mob.
Dziewczyna
wnosi w tłum ludzi werbel i zaczyna wybijać rytm. Po chwili
dołączają kolejne instrumenty. Nie ma wieczorowych strojów,
dyrygenta, oddzielnej przestrzeni dla orkiestry i melomanów. Kolejni
muzycy wchodzą tak, jakby przypadkiem dowiedzieli się, że jest
tutaj imprezka i postanowili wziąć w niej udział, chociaż
wiadomo, że każdy szczegół, chwila wejścia, musiały być
wcześniej ustalone.
Grając,
pięknie odtwarzają wspaniałą muzykę.
Swoją
chwilę ma puzon (chłopiec w oknie), saksofony, wśród nich także
barytonowy (mężczyzna w ciemnych okularach) oraz ogromniaste tuby.
Jedną frazę wiedzie pięknie brzmiący wibrafon. Wygląda jak
powiększone cymbałki dla dzieci: dźwięk wydają metalowe płytki
uderzane pałeczkami, a słychać go w piątej minucie.
Na
koniec wjeżdża bęben wielki i gong, obydwa
te instrumenty odezwą się ledwie kilka razy w ostatnich sekundach,
ale jakże będą potrzebne i słyszalne!
Dźwięki
załamują się nagle, w pełni rozkwitu i ekspresji, co tak
doskonale oddali tancerze na lodzie, i co wspaniale podkreśla
brzmienie bębna wielkiego w brazylijskim wykonaniu
Jeśli
już jestem przy muzyce, zaproszę Was na wysłuchanie dwóch
odmiennych i nietypowych wykonań najsławniejszej toccaty i fugi J.
S. Bacha, opatrzonej katalogowym numerem BWV 565.
Będziecie
zaskoczeni instrumentem muzycznym i jego dźwiękiem.
Drugie
wykonanie jest w transkrypcji na harfę, ten wiekowy instrument, od
tysiącleci używany przez muzyków.
Proszę
zwrócić uwagę na delikatność i czystość dźwięków tego
instrumentu, oraz – to dla męskiej części ludzkości, chociaż
niekoniecznie – na piękne ruchy dłoni harfistki.
Dlaczego
związałem ten post z książką "Miłość, muzyka i góry"?
Kto
czytał moją opowieść może pamięta, że po ucieczce z dyskoteki,
Jasia wybrała toccatę i fugę d-moll jako odtrutkę po okropnych
dla niej dźwiękach dyskoteki. A utwór Maurycego Ravela? W książce
nie ma wzmianki o tym utworze, ale przez tyle lat obcowania Jasiów z
muzyką, niewątpliwie i Bolera słuchali.
Posłuchajcie
więc i Wy.