301021
Jubileuszowy, dziesiąty dzień w Górach Wałbrzyskich.
Znak szlaku
nakazał opuszczenie szosy, ale szutrowa droga biegła tylko do
pobliskiego brodu na małym strumieniu i
na nim się kończyła.
Mężczyzna pracujący na budowie domu powiedział o jej
zaoraniu i dodał, że jeśli pójdę prosto przez pole, dojdę do
szlaku w lesie. Poszedłem i znalazłem szeroki dukt służący do
wywozu drewna. Niewiele dalej szlak skręca w mało widoczną
ścieżkę, i gdyby nie dwoje turystów idących przede mną,
ominąłbym to miejsce. Podejście jest dość strome, a różnica
poziomów między wioską a szczytem wynosi około dwieście metrów.
Szedłem ciemnym lasem świerkowym, który byłby ponury, gdyby nie
trafiające się młode buki przyciągające wzrok swoimi kolorami.
Szedłem mocno opierając się na kijach i sapiąc niczym stary
parowóz. Owszem, raz czy dwa odsłonił się daleki widok, ale przez
pozostały czas podejścia widziałem tylko najbliższe drzewa. Na
spłaszczonym zalesionym szczycie znalazłem niepozorny betonowy
słupek obok drogi, nic więcej.
Dziwi mnie pęd ludzi na szczyty, zwłaszcza te, z których nie ma widoków. W czasie tego tygodnia byłem w wielu ładnych, widokowych miejscach, ale turystów widziałem jedynie na szlakach dużych gór, na Krąglaku i Trójgarbie. Dobrze, niech tam chodzą, ja będę miał swoje tete a tete z urokliwymi wzgórzami i dalą.
Droga i las
po drugiej stronie góry są ładniejsze. Wygodna i równa droga o
mniejszym nachyleniu przysypana jest rudawym
igliwiem modrzewiowym, ma
się wrażenie stąpania po kobiercu
Duże
świerki w swoim pędzie w górę pozbyły się dolnych gałęzi
czyniąc las widniejszym, wiele jest młodych buków, przepięknie
kolorowych. Parę razy na niedługim szlaku trafiałem na poręby.
Brak drzew odsłania dal, ale wolałbym zrezygnować z jej uroków,
byle nie oglądać obrazów typowych zniszczeń po ścince drzew.
W miarę upływu lat, zdobywanej wiedzy i przeczytanych książek, coraz bardziej cenię drzewa. Uważam, że lasy, te naturalnie rosnące, powinny być chronione restrykcyjnymi przepisami. Drewno powinno być uzyskiwane z przemysłowych plantacji zakładanych wszędzie tam, gdzie nie użytkuje się ziemi rolniczo. Widziałem na Roztoczu wiele zalesionych pól. To właściwie zagajniki, nie lasy, ale i one mogłyby dać trochę tak potrzebnego drewna i tym sposobem ochronić lasy, gdyby ktoś o nie zadbał. W typowym takim „lasku” rosną rachityczne sosny, czasami takież brzozy. Są cienkie, nie rosną dobrze, a to z powodu ich skrajnego zagęszczenia. Drzewka sadzone były co pół metra, albo i gęściej. Nikt ich nie przerzedza. Właściciele ziemi zapewne dostali już pieniądze za zalesienie, więc tracą zainteresowanie, a po drewno pójdą do prawdziwego lasu. Tak być nie powinno.
Wiele razy
zatrzymywały mnie pysznie kolorowe leśne obrazki, zwłaszcza, że
do złotobrązowych kolorów liści buków, modrzewie licznie tam
rosnące dodają swoje charakterystyczne rudości i zieloności.
Widziałem pnie wysokich drzew gnące się pod naporem silnego wiatru; wydawało się, że zaraz się przewrócą, że jeszcze jeden podmuch, a usłyszę łoskot walącego się drzewa. Dzisiaj wiele takich widziałem; nawet jeśli korzenie się nie poddały, pnie pękały w długie drzazgi, co widać na którymś zdjęciu.
Po wyjściu z lasu zobaczyłem w dali, na linii horyzontu, odkryty grzbiet wzgórza i kilka drzew, wydały się znajome. Przełęcz Pojednania? Sprawdziłem na mapie, trafiłem blisko, to był grzbiet Łysicy, góry, przy której jest Przełęcz. Zobaczyłem też Trójgarb i Chełmiec, a za to znaków szlaku nie znalazłem. Szedłem mało wyraźną drogą prosto na domy Gostkowa widoczne w dolinie. Kiedy długi garb, którym szedłem, skończył się, zniknęła i droga, skręciłem więc ku szosie. Szlak zobaczyłem, już niepotrzebny, na wioskowej ulicy.
W wiosce wszedłem na czarny szlak. Gostków jest na mapie w prawym górnym rogu; nie ma nazwy, bo takie zwyczaje mają w Google. Kilka razy na tej trasie westchnąłem z ukontentowania patrząc na widoki. Muszę tam wrócić. Nawet jeśli nie widziałbym dzisiaj nic innego, to dla widoków z tej krótkiej parokilometrowej drogi warto było przyjść tutaj.
Wracałem bezdrożami trzymając się brzegów lasów, jeśli to tylko było możliwe. Zaczynają się wyżej na stokach, więc idąc w pobliżu ma się ładne widoki. Raz musiałem zejść do szosy i przejść nią paręset metrów, ponieważ na zboczach są ogrodzone pastwiska. Uznając, że swoim przejściem nie zaszkodzę łące deptanej racicami, często przechodzę przez ich elektryczne ogrodzenia, ale jeśli nie widzę bydła. Krowy to duże zwierzęta i nie mam do nich zaufania.
Spójrzcie na zdjęcie i powiedzcie mi, jak można żyć na złomowisku? Codziennie widzieć pordzewiałe żelastwo i bałagan? Dodam jeszcze, że kadr obejmuje tylko część tego składowiska pod oknami domu.
Miałem pół godziny do samochodu, a słońce miało godzinę do zachodu, wszedłem więc między pierwsze drzewa brzeziny rosnącej na zboczu Krąglaka, znalazłem wygodne miejsce i tam patrzyłem na powoli kończący się dzień.
Światło nasycało się kolorami i jednocześnie uciekało po zboczu w górę, wracając do nieba, skąd przyszło.
Linia cienia szła po zboczu za światłem, a za nią, spomiędzy domów i kęp drzew w dolinie, wypełzał i rozlewał się mrok.
Trasa:
Z Marciszowa Górnego poszedłem zielonym szlakiem na Krąglak i dalej do wioski Gostków, a tam wszedłem na czarny szlak. W pobliżu wioski Sędzisław opuściłem szlak i bezdrożami, po zboczach góry, wróciłem do Marciszowa. Przeszedłem 19 km.