Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowe Górniki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nowe Górniki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 października 2021

Góry Halińskie na Roztoczu

 270921

Góry Halińskie oczywiście nie są górami, a niewielkim pasmem wzgórz pod Józefowem. Będąc po raz pierwszy w tej części Roztocza, nie miałem wiele czasu na ich poznanie, właściwie ledwie je zobaczyłem, a na dokładkę ominąłem najwyższe wzgórze w okolicy, więc trzeba mi było wrócić.

Wzgórza tych gór zaczynają się pół kilometra za wioską Majdan Nepryski, a że miałem tam upatrzone dobre miejsce na zaparkowanie, będąc na miejscu około szóstej, zdążyłem wejść na zbocze pierwszej górki nim słońce wychyliło się nad lasy.

Chwile pojawienia się rąbka słońca i pierwszych jego promieni są piękne barwami i ich przemianami, zwłaszcza we wrześniu, także niesionym nastrojem, jakże optymistycznym. Niebo ma barwę wyjątkowo czystą, wydaje się wielkie i głębokie, a zieleń drzew, wyraźnie już przygaszona, ożywa i nabiera szafranowego odcienia. Jednak świat oświetlony niskim słońcem, kilka minut po wschodzie, tak ładny w naturze, na moich zdjęciach nierzadko wygląda jak zdjęcia nowoczesnych zawodowych fotografów: jest przejaskrawiony.


 


Początek dnia podziwiałem stojąc na ładnym wzgórzu z malowniczym bukiem rosnącym pod szczytem; jego liście prześwietlone słońcem wyglądały cudnie.

Trudno było mi ruszyć dalej, a kiedy w końcu poszedłem, włóczyłem się zakolami po halińskich (to od nazwy gór) polach, nie tyle patrząc, co gapiąc się na drzewa, trawę świecącą od rosy albo na róże. Nadal kwitną, chociaż już nieliczne. Widziałem na nich łzy Eos; właśnie na różanych płatkach wyglądają najpiękniej, co troszkę widać na zdjęciu. 

Kiedyś jeden ze świętych Kościoła stwierdził, że Bóg istnieje, ponieważ istnieje świat przez niego stworzony. Parafrazując ten „dowód” powiem, że Eos istnieje i nadal opłakuje syna, skoro widziałem jej łzy na płatkach róż i trawach.

Minąłem malownicze zagajniki obsadzone brzozami, i w ładnym miejscu zarządziłem przerwę śniadaniową, siadając na zwalonej sośnie. Na wprost, nieco niżej, widziałem domy Stanisławowa, a nad nimi rozległy, wznoszący się grzbiet wzgórza, prawdopodobnie tego, ku któremu szedłem. Świeciło słońce, było ciepło i kolorowo, miałem przed sobą godziny swobodnej włóczęgi. Dobrze się siedzi w taki dzień i w takim miejscu, chociaż zwykle już po dwudziestu minutach chcę iść dalej.

 Czasami wychodząc w trasę, z lekką paniką myślę o jedenastu lub więcej godzinach w drodze: jak one mi miną? Tyle godzin! Zawsze mijają szybko, często za szybko i w taki sposób, że później właściwie nie wiem, kiedy minęły: pamiętam, że była dziewiąta, bo patrzyłem na zegarek, później usiadłem do zjedzenia kanapek, a teraz już piętnasta i wracam...

Idąc polami kierowałem się w stronę wiosek na północy, ponieważ za drugą, za Stanisławowem, było wzgórze ominięte w czasie pierwszej wędrówki. Nie spodziewałem się tam oszałamiających widoków, ponieważ widziałem na zdjęciach nieprzerwany ciąg pól w miejscu wzgórza, a to oznacza spłaszczenie szczytu, ale miałem cel wędrówki. Gdzie mogłem, wybierałem inne drogi, nieznane, zaglądałem do mijanych lasków szukając grzybów, oglądałem brzozy. Dziwnie wcześnie przebarwiają się one na Roztoczu, wszak jeszcze październik się nie zaczął, a trzecia część liści jest już żółta. Brzozy są ładne niezależnie od pory roku, nawet w listopadzie bywają wystrojone, a teraz, w blasku wrześniowego słońca, są szczególnie ładne. Robiłem im zdjęcia. Chciałbym, żeby na nich wyglądały tak ładnie, jak wyglądają w moich oczach, ale na razie nie udaje mi się ta sztuka. Aparat nie widzi cech stanowiących o urodzie tych drzew, ale nie przestaję próbować.



Część trasy znałem, więc okolica nie była całkiem obca, ale podczas jednorazowego przejścia rozległych pól ciągnących się kilometrami niewiele się zobaczy z całego bogactwa obrazów, jeszcze mniej zapamięta. Szedłem więc starając się chłonąć kolorowy, słoneczny widok pól, dróg i lasów pod błękitem nieba.

Szczyt wzgórza nie jest zaznaczony betonowym słupkiem, jak zaznaczone bywają inne, na przykład ten z bukiem w Górach Halińskich. Tak jak się spodziewałem, jest mocno spłaszczony, trudno więc ustalić dokładne usytuowanie najwyższego punktu. Kiedy byłem w jednym wybranym miejscu, drugie, odległe o 50 metrów, wydawało się odrobinę wyższe, ale gdy poszedłem tam stwierdziłem, że jednak poprzednie ma przewagę wysokości. Tak czy inaczej na szczycie byłem, a z powrotem nie spieszyłem się, zarządzając przerwę.


 Nad polami majestatycznie krążył jakiś drapieżny ptak – myśliwiec patrolujący swój rewir. Gdzieś w pobliżu słyszałem powtarzający się krzyk dzikich kaczek czy gęsi. Czemu tak mało wiem o przyrodzie? Rozglądałem się, ale żadnych ptaków nie widziałem. Z oddali, w rytm powiewów wiatru, dobiegał i milkł dźwięk wysilonego silnika traktora; ktoś orze ziemię – pomyślałem.

Ze względu na kształt wzgórza, nie ma dalekich widoków z jednego miejsca, trzeba podejść do krawędzi łagodnego obniżenia by zobaczyć szczegóły dali. Odległe o dwa kilometry zabudowania wioski kusiły prostą i wygodną drogą, ale przecież miałem czas. Szedłem i patrzyłem.

Obrazki ze szlaku.

Nadal trwa kwitnienie roślin nieprzejmujących się jesienią. Widywałem duże kępy iglicy pospolitej, sporo przetaczników, maleńkich niezapominajek polnych, ale i bratki polne spotykałem – wymieniam tylko te nieliczne znane mi gatunki.

Wchodziłem między drzewa mijanych lasków szukając grzybów. Przywiozłem i wysuszyłem kilkanaście podgrzybków, a kilka mięsistych kań znalezionych za stodołą w wiosce usmażyłem w tradycyjny sposób, umoczone w rozbitym jajku.

W kilku miejscach widziałem i słyszałem traktory na polach. Jeden z nich, widziany z oddali, orał pole. Zapewne ciągnął dwu lub trzyskibowy pług, bo tym małym ursusom ciężko uciągnąć większe zestawy, a i poruszają się wolniej niż duże maszyny. Może dlatego praca obserwowanego ciągnika wydała się z tej odległości, na tle bezmiaru pól wokół, mozołem trudnym do zakończenia, a przecież ten mały traktor szybciej orze niż dawniej kilku ludzi ręcznie prowadzący konne pługi.

Plantacje tytoniu zmieniają wygląd. Nadspodziewanie grube i twarde łodygi tych roślin stają ogołocone z liści, sporo plantacji jest już zaorana, a z ziemi wystają połamane szczątki niepotrzebnych już roślin, ale też widziałem zbiór liści i ich transport. Byłem zdziwiony wielką ilością liści upchanych na przyczepę. 


 
W Stanisławowie widziałem stare drewniane domy, ale zadbane, chyba nadal zamieszkałe. Ich wielkość oceniam na 35 lub niewiele więcej metrów; prawdopodobnie mieszczą po dwie niewielkie izby. Przy nowych dużych domach wyglądają jak zabawki albo malutkie domki wczasowe, a przecież najczęściej mieszkała w nich liczna rodzina. 


 Ledwie kilka dni temu robiłem zdjęcia wielkiemu jaworowi rosnącemu przy drodze wśród rozległych pól, i oto widziałem go ponownie. Dłuższy czas oglądałem drzewo, robiłem zdjęcia, chodziłem wokół niego, w końcu odszedłem, ale obejrzałem się i zobaczywszy je z daleka wróciłem, bo nagle wydało mi się, że jeśli jeszcze raz stanę pod nim, dowiem się, dlaczego tak mi się podoba. Bo nie wiem. Po prostu takie drzewa działają na mnie jak magnes.




 Miałem nadzieję na zrobienie paru ładnych zdjęć wzgórzu w Górach Halińskich na którym witałem dzień, ale żadne nie było udane, bo telefon musiałem trzymać w stronę niskiego słońca. Nic to, widoki mam zapisane w pamięci i z niej mogę je odtwarzać.

 Do samochodu doszedłem o zachodzie słońca; nim minąłem ostatnie wzgórza Roztocza, nastała noc.

Trasa: z Majdanu Nepryskiego w Góry Halińskie. Następnie przez Nowe Górniki i Stanisławów na wzgórza na północny wschód od tej wsi. Powrót przez te same wioski, częściowo innymi drogami.

PS

Posłuchajcie, proszę, "La Notte"  Vivaldiego, jednego z moich ulubionych koncertów włoskiego mistrza.






















czwartek, 30 września 2021

Widokowe drogi

 250921

Kilka dni temu, przejeżdżając przez wieś Czarnystok, zauważyłem tak ładną drogę polną, że od razu postanowiłem przyjechać tutaj w najbliższym czasie. Dzisiaj poznałem tę i wiele sąsiednich dróg oraz dwie piękne trasy widokowe, chyba najładniejsze z poznanych do tej pory.

 

Przy tej okazji powiem, że dzisiejsza wędrówka jest dwudziestą szóstą, a ich łączna długość wynosi około pięćset kilometrów. Jak oceniam znajomość Roztocza, może zapytacie? Mam ledwie pojęcie o drogach mniej niż połowy regionu, a nieźle znam dwa niewielkie fragmenty, tak więc o znajomości nie może być mowy.

Dzień był chmurny, chociaż nieco cieplejszy od poprzedniego, skoro drugi sweter i rękawice miałem na sobie tylko rano. Swoją długością dni są już jesienne: jadę w nocy, wychodzę na szlak o wschodzie słońca, wracam do samochodu o zachodzie lub niewiele przed nim. Krótko trwał ten czas, gdy słońce wschodziło zaraz po moim wyjeździe, a zachodziło po powrocie do domu; chwilami myślę, że tamte dni tylko mi się śniły.

Kilka kilometrów na zachód od Zwierzyńca biegnie boczna szosa łącząca Gorajec na północy z Góreckiem na południu i dalej z Józefowem. Kilka już razy jechałem nią, więc tylko swoją gapowatością mogę tłumaczyć niezauważenie tej polnej drogi. Za dziwne można uznać przejechanie ponad dwustu kilometrów dla zobaczenia jakiejś polnej drogi, ale przecież była tylko pretekstem wyjazdu. Jadę dla kontaktu z naturą, dla widoku dali, tej urzekającej czarodziejki, a coraz częściej dla ciszy i bycia samemu.

Na mapie niebieską linią zaznaczyłem trasę przejazdów. Dzisiaj chodziłem między wsiami Lipowiec a Gorajec Zagroble. Miejsce, które tak mi się podoba, jest tam, gdzie napis „Park”, w górnej części mapy. Zaznaczę tylko, że na tej mapie, jak na wszystkich znanych mi polskich mapach papierowych, linie lasów i przebieg polnych dróg nijak się mają do rzeczywistości. Chodząc tak, jak ja chodzę, czyli bez szlaków, ale z zachowaniem pewności miejsc i dróg, należy mieć ze sobą telefon z dostępem do internetu i zewnętrzną baterię z kabelkiem do ładowania. Mapę papierową noszę na wszelki wypadek, ale używam jej sporadycznie. Jeśli już o tym piszę to dodam, że mając na uwadze awarię telefonu lub brak dostępu do sieci, należy zawsze wiedzieć, w którą stronę iść, by dojść do najbliższej wioski, a jeszcze lepiej jest wiedzieć, jak wrócić do samochodu.

Na wschód od szosy wznosi się długie pasmo wzgórz zalesionych dopiero parę kilometrów głębiej, bliżej szczytów. Wzdłuż szosy biegnie droga dnem doliny, a wyżej są inne, biegnące skosem po wzgórzach lub je trawersujące. Bywa, że wchodzą w lasy albo skręcają nie po naszej myśli, ale wtedy można wybrać inną i pójść tą, z której są dalekie widoki na wschód. Czasami bezpośrednio z drogi, czasami wystarczy skręcić na pola i przejść nimi na nieodległy grzbiet wzniesienia. Dróg biegnących w poprzek, czyli od szosy pod górę, ku wzgórzom, jest więcej – jak ta zauważona z samochodu. Nie wszystkie poznałem, więc wkrótce wrócę tam.


 Na północy, w pobliżu Gorajca Zagroble, ten widokowy pas zmienia się w styk kilku wzgórz, miejsce poznane wiosną i ponownie w lecie, w czasie pierwszego powrotu. Piękne zwieńczenie widokowego szlaku.

Szedłem boczną, zieloną drogą wiodącą pod szczytami po drugiej ich stronie, a kiedy wszedłem na grzbiet, stanąłem jak wryty. Miejsce zapamiętałem i wrócę tam żeby dać się zachwycić ponownie.


 Schodziłem niżej, w stronę ulubionych, znanych mi już miejsc, a widoki towarzyszyły mi na całej drodze. Szedłem coraz wolniej, zatrzymywałem się nawet, chcąc odwlec chwilę dojścia do końca drogi, na dno doliny, ale gdy już tam byłem, z bliska widziałem miejsca swojskie, znane, budzące wspomnienia miłych chwil. Właśnie tam jest druga droga, właściwie kolejna droga polna wyróżniona pamiętaniem o niej. Oto zdjęcia tej drogi zrobione teraz i wiosną, dla przypomnienia i porównania widoków.



 


Odwiedziłem wszystkie pamiętane zakątki tego niewielkiego a jednego z najładniejszych skrawków Roztocza.

Odchodząc, oglądałem się, bo uporczywie krąży mi po głowie myśl o niewiadomej przyszłości. Mam nadzieję wrócić tam wkrótce, ale nie wiem, co przyniesie przyszłość.

Tak więc jeszcze ostatnie spojrzenie za siebie, na moje miejsce.

 Uwaga językowa.

Mam skłonność do wypowiadania nazwy wioski jako dwuwyrazowej, czyli Czarny Stok, co nie brzmi prawidłowo. Wiadomo, że obydwa człony nazwy Białystok odmienia się, np. „jadę do Białegostoku”, ale czy tak samo jest z nazwą tej wioski? Wydaje mi się, że nie, czyli „jadę do Czarnystoku, nie Czarnegostoku”, ale pewności nie mam. Proszę o komentarz.

Późniejszy dopisek.

Myliłem się. Dzięki Ikroopce teraz wiem, że odmieniać się powinno obydwa człony nazwy, więc „jadę do Czarnegostoku”.

Obrazki ze szlaku.

Widziałem zmasakrowane krzewy rosnące na miedzach, a były to głównie tarniny. Wiem, że rolnicy muszą co parę lat wycinać część gałęzi, skoro rozrastające się krzewy wchodzą na pole, ale szkoda mi tych roślin. Wyglądają przygnębiająco, nie bez powodu napisałem o masakrze.

Na jednej z plantacji tytoniu zauważyłem mnóstwo kwitnących iglic – kontrastowe zestawienie kwitnienia z zamieraniem – ale ten mój ślepota, czyli telefon udający aparat fotograficzny, nie widział kwiatków, tak ładnych przecież.

 Znaleziona gdzieś na uboczu duża kępa dzikich róż jeszcze kwitła. Kwiaty tych roślin mają wyraźną cechę niepewności czy skromności, przeciwnie do pysznych róż ogrodowych. Pachniały delikatnie, nienachalnie i po swojemu, czyli różanie.

Minąłem gęsto zarośnięty zagajnik, przeszedłem pole z tytoniem, za nim wdrapałem się na wysoką miedzę i odwróciłem. W oddali zobaczyłem moje miejsca zasnute dymem snującym się nad kartofliskami. Gdzie jeszcze można zobaczyć (i poczuć) widok, który kiedyś był tak częsty, że stał się symbolem jesiennych dni i prac na polach?

 Parę dni temu spotkany padalec zamarł w bezruchu na mój widok, dzisiaj ledwie zdążyłem zrobić zdjęcie szybko uciekającemu zaskrońcowi. Nie słuchał moich zapewnień, że tylko dla zdjęcia nachylam się nad nim. 

 Parę razy podskubałem garsteczkę malin, ale bez entuzjazmu, czyli bez łakomstwa. Owoce są mało soczyste i niesłodkie, a nawet lekko kwaśne, mimo malinowego ładnego koloru. Najwyraźniej potrzebują słońca dla słodyczy i aromatu. Spotkałem też plantację winogron. Przyznam się do skubnięcia jednej kiści: liczne owoce były czarne, słodkie i dobre.


Widziałem pole obsiane zbożem. Patrząc na ziarna leżące na glebie, przyszła mi do głowy myśl o zamknięciu jednego cyklu przyrody i otworzeniu drugiego. Zaczęło się nowe misterium narodzin i wzrostu.

Warkot traktorów dobiegał mnie właściwie cały dzień. Trwają wykopki, orka, talerzowanie ziemi i wyrównywanie jest dziwnymi obrotowymi zębatymi walcami, a więc przygotowywanie ziemi pod nowy zasiew. Obojętnie co się dzieje, jakie dobre czy złe wiadomości płyną z wielkiego świata, ziemia ma rodzić, bo z niej bierze się początek, czego nie wie wielki świat zapatrzony w siebie.

Trasa: początek we wsi Czarnystok. Poznawanie polnych dróg między Lipowcem a Gorajcem Zagroble.





















Wzgórza Trzebnickie w kwietniu i w listopadzie.


Zdjęcia zrobione z działki kolegi.