Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiany klimatu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiany klimatu. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 listopada 2024

Droga S3 i problem z CO2

 Oczywiście odwiedziłem teren byłej budowy drogi S3, teraz już otwartej dla ruchu, a chciałem zobaczyć jakość prac wykończeniowych. Ogólne wrażenie wyniosłem dobre, ale widziałem sporo drobnych niedoróbek i nieuprzątniętego bałaganu. Na zdjęciach niżej widać ziemię w rowach odwadniających, niezabezpieczone zbocza już wypłukane przez wody opadowe, podmyte skarpy o nieutwardzonych zboczach. Nad krótszym tunelem, a wykonano go metodą odkrywkową, czyli na koniec został zasypany, złożono wiele karp drzew wyciętych przy budowie. Uznałem ten pomysł za dobry, bo zostawione w tym niewidocznym miejscu z czasem użyźnią glebę, ale też widziałem wiele karp rozrzuconych w różnych miejscach, gdzie po prostu nie pasują.

Ze szczególną uwagą patrzyłem na zasadzone drzewka. Jest ich mało, bardzo mało. Nad tym krótkim tunelem posadzono ich kilkadziesiąt, przyjmie się (i nie zostanie ogryzionych) na pewno mniej niż połowa, a miejsca jest tam na ponad tysiąc dużych drzew.

Mówi się o walce z CO2, o ratowaniu klimatu Ziemi i takie tam ple ple, a nie ma tańszego i bardziej naturalnego, całkowicie i niezaprzeczalnie zielonego sposobu, nad sadzenie drzew. My i nasze maszyny wypuszczamy do atmosfery CO2 a pobieramy tlen, drzewa (jak i wszystkie rośliny) dokładnie na odwrót.

Oto słowa wyświetlone przez Google w odpowiedzi na pytanie o drzewa:

>>Jedno drzewo pochłania rocznie 6-7 kg CO2, a jeden hektar lasu równoważy roczną emisję spalin czterech samochodów osobowych - wynika z badania przeprowadzonego przez międzynarodową grupę naukowców, która dokonała pomiarów w lesie sosnowym w środkowej części Finlandii.<<

Cytat z innej strony:

>>Podsumowując różne badania, można stwierdzić, że roczna kompensacja CO2 waha się od 21,77 kg CO2/drzewo do 31,5 kg CO2/drzewo. Oznacza to, że jedną tonę CO2 można zrównoważyć za pomocą 31 do 46 drzew.<<

W tym jednym miejscu, nad krótkim tunelem, obszar pasa drogowego zaznaczony żółtymi słupkami mierzy jakieś 3 hektary, więc może tam rosnąć ponad tysiąc dużych drzew równoważących (zgodnie z powyższą definicją) kilkadziesiąt ton CO2 lub, inaczej, emisję tego gazu przez 12 samochodów. Niewiele, ale to tylko na tym jednym też niewielkim skrawku ziemi. Koszt zalesienia jednego hektara to kilkanaście tysięcy złotych. Tanio w stosunku do cen wiatraków: duży, stawiany na lądzie, kosztuje kilkanaście milionów, czyli tyle, ile zalesienie tysiąca hektarów.

Mało tego jednego przykładu! Każdy kierowca wie, jak rozległe są skrzyżowania z drogami ekspresowymi, jak wiele tam nitek dróg dojazdowych i przestrzeni między nimi. Owszem, widuje się tam kępki drzew, ale w niewielkich ilościach. Większość powierzchni zajmują trawy, chwasty lub jakieś krzewy, a mogłyby tam rosnąć drzewa. Ilość takich skrzyżowań idzie w setki jeśli nie w tysiące. Można pójść jeszcze dalej i powiedzieć o przydrożach zwykłych szos, a zarośniętych chwastami nieużytkach, o terenach poprzemysłowych, etc. Ileż dziesiątków milionów… nie, ileż setek milionów drzew można wszędzie tam zasadzić, istotnie przyczyniając się do poprawy klimatu i składu atmosfery!

Sadzenie drzew nie jest panaceum, skoro szacunki mówią o potrzebie zasadzenia miliardów dodatkowych drzew jeśli tylko do nich ograniczylibyśmy swoje działania, ale niewątpliwie istotnie przyczyniłoby się do poprawy, nie tylko w związku z CO2. Oto cytat z tej strony:

>>O ile oczywiście osiągną swój dojrzały wiek, bo tylko wówczas w swoich ogromnych pniach, koronach i korzeniach zgromadzą duże ilości CO2, a także przyczynią się do zmniejszenia efektu albedo (dobowych różnic temperatur związanych z odbijaniem promieni słonecznych od powierzchni Ziemi), lokalnie zwiększą wilgotność, obniżą temperaturę i ciśnienie, a także zwiększą prawdopodobieństwo pojawienia się bardziej regularnych opadów deszczu na dużych obszarach Polski. Zwiększą również potencjał gleby do zatrzymywania wody (zwłaszcza jeśli w tej glebie dodatkowo zostanie umieszczony węgiel drzewny), a tym samym obniżą ryzyko powodzi.<<

Dlaczego więc nie robi się tego? Dlaczego nieustannie przekonuje się nas do stawiania wiatraków i paneli, a tak niewiele mówi o sadzeniu drzew?

Krótko powiem, bo pisać można wiele, o swoim zdaniu wypracowanym na podstawie informacji z wielu źródeł, swojej skromnej wiedzy oraz umiejętności krytycznego myślenia i liczenia.

Próba zapobieżenia zmianom klimatu jest absurdalnym pomysłem z góry skazanym na klęskę, a my na postępującą biedę. Owszem, koniecznie należy ograniczać emisję zanieczyszczeń, dbać o środowisko, ale inaczej niż to się robi, szczególnie, że dwutlenek węgla nie jest głównym gazem cieplarnianym. Cały ten „zielony ład” ma inne cele, odległe od deklarowanych. Przypomnę o silnie nagłaśnianych w latach siedemdziesiątych twierdzeniom o nadchodzącej erze lodowcowej, a miały temu zapobiec takie sama działania, jakie obecnie się forsuje. Panuje zgoda naukowców? Wiecie, jaka ona jest? Naukowiec najszybciej i najpewniej dostanie grant na badania, jeśli we wniosku napisze o podejrzewanym związku ze zmianami klimatu. No i powstają badania na temat wpływu populacji termitów (bo ktoś chciał je badać) na zmiany klimatu. A jak najpewniej stracić pozycję naukową, pracę, pieniądze? Jak być szybko i bezwzględnie zaszczutym? Zaprzeczyć skuteczności obecnych działań.

Zmiany klimatu są cykliczne i nieuniknione. O ile możemy zmieniać swoje środowisko, klimatu nie potrafimy, należy więc dostosować się do zmian. Ocieplenie skutkuje między innymi większymi okresowymi niedoborami wód opadowych i – naprzemiennie – bardziej gwałtownymi ulewami. W związku z tym zwracam uwagę na treść powyższego cytatu, mowa tam między innymi o bardziej regularnych opadach deszczu i obniżeniu ryzyka powodzi dzięki zwiększeniu zalesienia. To jest oczywiste (i nie wymaga dodatkowego udowadniania) nawet dla takiego laika jak ja!

Kilka dni temu byłem na niewielkim malowniczym wzgórzu, jeszcze dwa lata temu rosła tam brzezina; wycięto ją dla postawienia tam paneli słonecznych, o czym powiedział mi właściciel pobliskiego domu.

Może dość o tym, bo ciśnienie mi rośnie. Wracam w Sudety.

Miałem okazję parokrotnego przejazdu nowym odcinkiem S3, za towarzysza mając Janka. Ogromna jest różnica szybkości i wygody jazdy w porównaniu do podróżowania starą krętą drogą. Ciekawie było zobaczyć z nowej perspektywy, bo zza kierownicy, dobrze znane wzgórza. Największe wrażenie zrobił przejazd długim na 2300 metrów tunelem. Zwłaszcza, jeśli ma się w pamięci obrazy z jego budowy i malownicze wzgórza kilkadziesiąt metrów nad nim.

 To zdjęcie zrobiłem stojąc nad tunelem.

Poniżej zamieszczam parę zdjęć zrobionych przez Janka w czasie jazdy.




Obrazki z drogi S3





Kilka obrazów drogi wykonanej bez zarzutów.




 Na tych zdjęciach niewiele widać drzew. Są duże płaszczyzny w obrębie pasa drogowego tylko z trawą.

 To są sadzonki krzewów. Nie widać ich? Właśnie! Większość uschła lub została ogryziona.






Teren nad tunelem w obrębie pasa drogowego. Leżą sterty karp drzew wyciętych pod budowę, a nowych drzew jest ledwie kilka dziesiątków.

 Karpy drzew i jedna sadzonka.





 Uszkodzone lub zapchane rowy odwadniające.

 
Karpy porzucone przy polnej drodze w pobliżu S3.

 Widząc ten kawałek utwardzenia rowu odwadniającego, mam wrażenie niedokończenia prac. Wszak jest on na szczycie pagórka, a więc tam, gdzie wody jest najmniej i ma najmniejszą szybkość przepływu. Widać żółte słupki wyznaczające pas drogowy, ale drzew niewiele można zobaczyć.


 Przebieg drogi S3 przez Sudety.

środa, 2 października 2024

Powodzie i susze

 280924

Niedawno znalazłem na You Tube świetny kanał Podkarpackiego Towarzystwa Przyrodników Wolne Rzeki. O organizacji, jej celach i działaniach, można przeczytać tutaj. 

Prowadzi go Piotr Bednarek, młody hydrolog, pasjonat, miłośnik przyrody, znawca rzek i mokradeł, sposobów retencjonowania wody. Jego stanowiska są logiczne i przekonywujące, a zalecenia całkowicie zgodne z potrzebami przyrody i człowieka oraz… tanie. Niestety, praktyka włodarzy naszego kraju i instytucji Wody Polskie jest całkowicie odmienna.

W największym skrócie:

Kiedyś w Polsce było dużo bagien i podmokłych miejsc, były też większe opady, a wobec głodu ziemi spowodowanego niską wydajnością rolnictwa oraz wielkością obszarów mokrych, zaczęto budować rowy odwadniające. Buduje się je i odnawia do dzisiaj, a ich łączna długość szacowana jest na 330, a może nawet 400 tysięcy kilometrów, nie bacząc na radykalnie zmienioną sytuację. Odwadnia się nawet miejsca nieużywane w żaden sposób, a mogące zgromadzić duże ilości wody. Buduje się wały tuż przy rzekach, prostuje się ich bieg, zabudowuje naturalne wylewiska. Takie działania skutkują szybkim odprowadzeniem wody do najbliżej rzeki, w efekcie do wysuszania pól i mokradeł (także do ich degradacji), obniżenia się poziomu wód gruntowych, zaniku rzek, a przy obfitych ulewach do gwałtownych spiętrzeń i powodzi. Po ostatnich wydarzeniach na Dolnym Śląsku chyba nie trzeba nikogo (może poza „polytykami”, obojętnymi urzędnikami i niektórymi płatnymi „aktywistami”) przekonywać do konieczności zaniechania takich i podobnych praktyk.

Oddaję głos Piotrowi Bednarkowi:

„Woda jest naszym przyjacielem. Jest źródłem życia. Jesteśmy zbudowani w ponad 70% z wody. Nie możemy pozbywać się jej wszelkimi możliwymi siłami. Musimy nauczyć się szanować ją i doceniać, na przykład to, że na wiosnę mamy rozlewiska. (…) Mamy bardzo mało deszczy, a jeśli już są, to są nawalne, przez parę dni, rozdzielone długimi okresami suszy. Potwierdza to wszelkie prognozy klimatologów. Będzie jeszcze gorzej. Nie możemy więc pozwolić sobie na tak absurdalne zarządzanie wodami, jakie mamy obecnie. (…) Żeby skutecznie walczyć z suszą, z jej przyczynami a nie tylko ze skutkami, potrzebujemy działań systemowych. Nie budowy jednej czy dziesięciu dużych zapór na rzekach, ale budowy tysięcy zastawek na rowach. Zasypanie rowów na mokradłach, nieużytkach, w lasach i na niektórych łąkach. Wszędzie tam, gdzie to możliwe. Wtedy mamy szanse odbudować utracony poziom wód gruntowych i skutecznie przeciwdziałać suszy.”

„Traktujemy rzeki jak śmietnik, nie podchodzimy poważnie do zmian klimatycznych i stosujemy gospodarkę hydrologiczną sprzed 50 a nawet 100 lat, która teraz po prostu nie działa. Zbudowaliśmy przez dziesięciolecia ogromną sieć rowów melioracyjnych, które kiedyś miały ususzyć bagniste pola, a którymi dzisiaj woda ucieka do rzeki i wylewa. Zapory i wysokie wały działają tylko do pewnego stopnia i nie mogą być traktowane jako długofalowe rozwiązanie problemu suszy czy powodzi. (…)

Nikt tego nie kontroluje, nikogo to nie obchodzi tak naprawdę (…)”.

* * *

Obejrzałem wiele filmów stworzonych przez pana Bednarka. Oto niektóre z nich. Dodam tylko, że słowa ujęte w cudzysłowy są autorskimi tytułami filmów.

„Susza na własne życzenie” Tutaj.

„Czym jest retencja i mała retencja” Tutaj.

„Czy zielona energia to ściema” Tutaj.

„Nowe ostrogi na Wiśle. Absurd za pieniądze podatnika”. Tutaj.

Trzy największe wyzwania polskiej gospodarki wodnej”. Między innymi o wpływie niewłaściwie zaprojektowanych rowów odwadniających na suszę w związku ze zmianami klimatuTutaj.

Także tutaj.

„Susza. Dlaczego nie pomogą nam zapory”. Tutaj.

„Melioracja torfowiska – antyretencja w Lasach Państwowych”. Tutaj.

Zwracam uwagę na silne przeżywanie pana Bednarka, szczególnie widoczne w ostatniej minucie filmu. Obraz człowieka miłującego przyrodę i bezradnie patrzącego na bezsensowne jej niszczenie. To jeden z wielu przykładów topienia naszych pieniędzy w błocie z powodu ignorancji, urzędniczej obojętności i – w tym przypadku – także chęci zysku bez oglądania się na koszta pozamaterialne.

O wysychających rzekach i prawie wodnym uniemożliwiającym prawidłowe działania zapobiegawcze. Tutaj.

 Tutaj zobaczycie i usłyszycie miłośnika przyrody, zwłaszcza rzek, człowieka, który wita się ze znajomym drzewem. Ujął mnie tym wyznaniem tak bardzo, że poczułem więź emocjonalną z nim, bo przecież na wędrówkach i ja czasami specjalnie idę do znajomego drzewa by się z nim przywitać.

Film jest o szkodliwości regulowania małych rzek, zwłaszcza jeśli przepływają przez nieużytki, z dala od ludzi i ich domów.

„Starorzecze Sanu znowu do osuszenia?” Tutaj.

Film jest o pysze i ignorancji urzędników zachowujących się tak, jakby wszelką wiedzę posiedli. Jeszcze jedno uzupełnienie zespołu przyczyn opłakanego stanu naszych wód. Ostatnie minuty filmu, gdzie autor mówi o planach dalszych osuszeń i wycinek, przepełnione są ironią zabarwioną smutkiem i goryczą.

* * *

 Tutaj rozmowa na innym kanale o suszach, powodziach i naszych (anty) działaniach.

„Czy melioranci robią nas w wała? Powodzie, susze, prostowanie rzek”

Cytat ze strony:

>>Powodzie, susze, prostowanie rzek, betonowanie brzegów. Od wielu lat karmieni jesteśmy hasłami o konieczności walki z powodziami, a jednocześnie corocznie nawiedzają nas długotrwałe susze. Nasze rzeki są niszczone, giną na naszych oczach, a społeczeństwu wmawia się, że rzeki powinny być prostowane, ujarzmione w betonowe kagańce, otoczone wysokimi wałami przeciwpowodziowymi. Jaka jest prawda? Czy ktoś nie robi nas w przysłowiowego wała? Czy pod wzniosłymi hasłami ochrony przeciwpowodziowej, ktoś nie doi podatników, niszcząc bezpowrotnie nasze wspaniałe ekosystemy? No to posłuchajcie...<<

* * *

Ostatnio głośno było o Grzegorzu Chocianie, prawdziwym ekologu. Piszę tak, ponieważ jest naukowcem, w przeciwieństwie do aktywistów zwanych ekologami, mimo że nie są nimi, a nawet jakaś ich część nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i czemu się sprzeciwia. Ekologia to nauka, nie przyklejanie się do jezdni. Oto definicja skopiowana z Wikipedii: „Ekologia – nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody, zajmująca się badaniem oddziaływań pomiędzy organizmami a ich środowiskiem oraz wzajemnie między tymi organizmami.”

Więc głośno było o ekologu G. Chocianie z powodu jego przyznania się do próby zwerbowania go przez niemieckie służby. Proponowano mu, aby za pieniądze sprzeciwiał się prowadzeniu u nas inwestycji niepasujących państwu niemieckiemu.

 Tutaj doktor Grzegorz Chocian mówi o działaniach organizacji „ekologicznych”. Z jego relacji wyłania się obraz dosłownie przerażający. Oto jak siły zewnętrzne szkodzą naszemu krajowi, jak pewna grupa Polaków niszczy go dla wzbogacenia się albo z powodu ignorancji, obojętności, z przyczyn ideologicznych; oto jak bezradne jest nasze państwo, jak wiele publicznych pieniędzy jest bezsensownie marnotrawionych!

Czuję zniechęcenie i bezradność, złość i rozgoryczenie. Może gdyby miliony wyszły na ulice, dałoby się pogonić tych wszystkich oszołomów, ale wiem, że nie wyjdziemy. Z obaw, z poczucia bezsilności, z niewiedzy, z wygodnictwa, ale też – co najgorsze – z powodu wiary w dobre zarządzenie naszym krajem.

* * *

Jako odtrutkę proponuję wysłuchanie etiudy Cis-moll op.25 nr 7 Fryderyka Chopina. Utwór dość często słyszę w domu, ponieważ właśnie w tych dniach grany jest przez mojego syna.

Z pierwszych cichych dźwięków wyłania się melodyjny, jak to u Chopina, motyw muzyczny. Jest tak prosty i logiczny, a przy tym tak piękny, że – wydawałoby się – inny być nie może, więc tylko usiąść by go zapisać – przybysza z nicości, z wcześniejszego nieistnienia.

Jednak zrobić to może tylko geniusz.

Proszę kliknąć.

wtorek, 13 sierpnia 2024

Klimatyzm

 130824

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<

Na wędrówki jeżdżę w dni wolne od zajęć domowych czy innych obowiązków, jak chociażby wizyty u lekarzy, ale i zwracam uwagę na prognozy pogody. Parę dni temu pojechałem na Roztocze mając wolny dzień i obietnicę synoptyków słonecznej pogody. Miało być bez opadów, z niewielką ilością chmur. Troszkę pokropiło, a słońce widziałem może godzinę przez cały dzień.

Nie piszę o tym by marudzić, w końcu każdy wie, że pewnej prognozy, nawet na jeden dzień, nie ma, a im dłuższego okresu czasu dotyczą, tym mniej są prawdopodobne. Wiadomo, że prognozowanie pogody na dwa tygodnie to w istocie wróżenie z fusów. Chodzi mi o prognozy dotyczące klimatu. Na pogodę ma wpływ szereg dynamicznie zmiennych czynników, ale na klimat wpływa ich znacznie więcej. Aktywność słońca nie zmieni trafności prognozowania pogody na przyszły tydzień, ale na klimat za kilkanaście lat owszem, wpłynie – a to tylko przykład, jeden z bardzo wielu.

Jednak są tacy, niekoniecznie wśród rzetelnych klimatologów, którzy nie to, że prognozują, a wprost „wiedzą”, jak się zmienią temperatury za 10 czy 20 lat. „Wiedzą”, że obniżenie emisji CO2 o określoną ilość procent spowoduje spadek temperatury wyliczany przez nich z dokładnością do dziesiątych części stopnia! „Wiedzą” tym więcej, im mniej mają pojęcia o tym, co mówią, albo im bardziej się im ta „wiedza” opłaca. Nie zwróciliście uwagi na te rzucające się w oczy fakty?

Poniżej zamieszczam cytaty z książki Zielone oszustwo autorstwa Marco Morano. Tutaj i tutaj są informacje i opinie o tej książce, tutaj o autorze.

Filmik z YT o książce i autorze: tutaj.

Zwracam uwagę na ograniczony zakres wyszukiwania autora i książki przez Google; jest przetłumaczona na język polski, ale nie jest wyświetlana.

Na stronie Biblionetki nic nie jest wyświetlane, nawet oceny.

To charakterystyczne dla obecnych czasów coraz większej cenzury: możesz myśleć co chcesz, możesz mieć zdanie jakie chcesz, ale masz nam przytakiwać albo milczeć. Taka postawa jest obecnie nazywana troską o demokratyczne prawa. Szczerze mówiąc mam pewne obawy w związku z publikacją tego tekstu. Czy znowu ktoś nie opluje mnie, jak to się już zdarzyło, albo czy Google nie uzna, że sieję nienawiść, ale zaryzykuję. Mój blog ma tak mało wyświetleń, że liczę na niezauważenie przez możnych tego świata i ich nie tylko cyfrowych sługusów.

Oddaję głos autorowi. Wyróżnienia i kursywa są oryginalne, a cytaty ujęte takimi znakami: >> <<.

* * *

>>Richard Lindzen, klimatolog z MIT, nazwał rzekomy konsensus obejmujący 97 procent naukowców „propagandą”.

Dr Lindzen:

Oni tak naprawdę nie precyzują, z czym się zgadzają. To propaganda. Wszyscy naukowcy zgadzają się, że teraz jest prawdopodobnie cieplej niż pod koniec małej epoki lodowej. Niemal wszyscy naukowcy zgadzają się, że jeśli zwiększyć ilość CO2, nastąpi ocieplenie. Może bardzo niewielkie ocieplenie. Ale jest już propagandą interpretowanie tego jako niebezpieczeństwo, w związku z którym musimy zredukować emisję CO2 itd.

W 2017 roku emerytowany profesor fizyki z Princeton, William Happer, zauważył podobieństwo do siedemnastowiecznego „konsensusu” w sprawie czarownic. „Nie widzę dużej różnicy między konsensusem w sprawie zmian klimatycznych a konsensusem w sprawie czarownic. Wszyscy sędziowie prowadzący rozprawy w Salem byli studentami Harvardu. Wszystko było jakoby w stu procentach poparte naukowo. Jeden czy dwaj ludzie, którzy powiedzieli, że nie ma czarownic, zostali natychmiast powieszeni. Wiele się od tamtej pory nie zmieniło”, zażartował Happer. <<

>>W 1989 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych próbowała sprzedać publice swoją narrację o „punkcie krytycznym”. Według artykułu Associated Press z 1989 roku „Urzędnik ONZ wysokiego szczebla twierdził, że całe kraje mogą zostać starte z powierzchni Ziemi na skutek podniesienia poziomu mórz, jeśli utrzymujący się trend globalnego ocieplenia nie zostanie powstrzymany przed rokiem 2000. Zalewanie obszarów przybrzeżnych i klęski nieurodzaju spowodują migrację >uchodźców klimatycznych<, grożąc politycznym chaosem.”

Trudno się połapać, czy od klimatycznej apokalipsy dzielą nas godziny, dni, miesiące czy lata. Oto kilka przykładów alarmistycznych wypowiedzi przepowiadających „punkty krytyczne” w różnych terminach.

Godziny – wspomnienie z marca 2009 roku: „Zostały nam godziny, by zapobiec katastrofie klimatycznej”, oznajmiła Elizabeth May z Kanadyjskiej Partii Zielonych.

Dni – wspomnienie z października 2009 roku: „Premier Wielkiej Brytanii, Gordon Brown, ostrzega przed >katastrofą< globalnego ocieplenia. Zostało nam tylko >50 dni na uratowanie świata<.

Miesiące – wspomnienie z lipca 2009 roku: Książę Karol stwierdził z lipcu 2009 roku, że punkt krytyczny nastąpi za dziewięćdziesiąt sześć miesięcy.

Lata – wspomnienie z 2009 roku: James Hansen z NASA oświadczył, że Obama „ma cztery lata na uratowanie Ziemi.

Dekady – wspomnienie z 1982 roku: urzędnik ONZ Mostafa Tolba (…) ostrzegł, że „świat stoi przed groźbą katastrofy ekologicznej równie ostatecznej jak wojna atomowa, która nastąpi w ciągu kilku dziesięcioleci, jeśli rządy światowe nie zareagują od razu.

Tysiąclecie – wspomnienie z czerwca 2010 roku: (…) guru zielonych, James Lovelock stwierdził, że „zmiana klimatu może nie nastąpić tak szybko, jak sądziliśmy i możemy mieć 1000 lat, by uporać się z tym problemem.

Być może najlepszym podsumowaniem fenomenu punktu krytycznego jest wypowiedź autorstwa brytyjskiego naukowca Philipa Stotta: „generalnie rzecz biorąc, Ziemia regularnie dostawała dziesięcioletnie ostrzeżenia przed zmieszczeniem od jakichś pięćdziesięciu lat. Jesteśmy seryjnie skazywani na zagładę.<<

Były fizyk Uniwersytetu Harvarda, dr Lubos Motl, skrytykował Europejski Zielony Ład i jego „obłąkańczo samobójczy cel zerowego poziomu netto emisji gazów cieplarnianych”.

W 2020 roku Motl napisał: „To niesamowite, jak oni mieszają te nienaukowe rojenia o zmianach klimatycznych z masą innych tematów, które nie mają nic wspólnego z klimatem ani ze sobą nawzajem […]. Tak więc dowiadujemy się, że celem >Zielonego Ładu< jest w gruncie rzeczy standardowo bzdurny marksistowski plan >likwidacji różnic społecznych<. Słowo >gender< pojawia się 9 razy w tym dokumencie, który udaje, że dotyczy klimatu.”<<

>>„Prawa natury dają do zrozumienia, że klimat nie jest i nigdy nie był stabilny […] Czy unijni aparatczycy albo Grety pozwą wulkany? Oceany? Jowisza i Księżyc za wkład do cykli Milankovicia? Drogę Mleczną? Naturę w całości? A może wybiorą sobie jakieś czarownice odpowiedzialne za zjawiska naturalne i ukażą je w zamian? Co tu się, do cholery, wyrabia?

Dr Lubos Motl <<

>>Zielony Nowy Ład jest efektem europejskiego zaangażowania w Porozumienie Paryskie ONZ. Tym, kto korzysta na tym zielonym samobójstwie, które popełnia Europa i w które ponownie mogą się zaangażować Stany Zjednoczone (zależnie kto będzie prezydentem) są Chiny.<<

>>Klimatolog z MIT, Richard Lindzen, tłumaczył, jak doszło do tego, że klimatologia stała się apokaliptyczna. „Przed końcem lat osiemdziesiątych XX wieku klimatologia nie była alarmistyczna” – pisał Lindzen. „Zmieniło się to w latach 1988 – 1994, gdy badania koncentrujące się na dwutlenku węgla i globalnym ociepleniu otrzymały piętnastokrotne zwiększenie funduszy w samych Stanach Zjednoczonych. Nagle okazało się, że istnieje duża motywacja finansowa do wynajdywania alarmujących scenariuszy dotyczących globalnego ocieplenia.”<<

>>(…) to spostrzeżenie ekonomisty Thomasa Sowella jest wyjątkowo wartościowe:

Ekspertów zazwyczaj wzywa się nie po to, by podali informacje oparte na faktach albo służyli obiektywną analizą na potrzeby podejmowania decyzji przez odpowiedzialnych urzędników, tylko po to, by stanowili polityczną przykrywkę dla decyzji dawno podjętych z kompletnie odmiennych względów.<<

>>Brain C. Joondeph, fizyk z Denver, napisał:

Zarówno problem klimatu jak i COVID mają wspólną cechę w postaci kontroli rządu. Od rozporządzeń w kwestii samochodów elektrycznych i oszczędności paliwa, do niszczącego gospodarkę Zielonego Nowego Ładu, >łaskawy< rząd chce kontrolować wszystkie aspekty naszego życia. Widać wiele podobieństw między COVID a polityką klimatyczną. W obydwu przypadkach generują strach, osiągając poziom histerii, przed końcem świata i olbrzymią skalą śmierci i zniszczenia wywołanymi przez ocieplającą się planetą albo agresywny wirus grypy. Zakwestionuj dogmat wirusa albo ruchu klimatycznego i przygotuj się na to, że twoje życie zostanie albo poważnie zakłócone, albo zrujnowane. Na obydwie sprawy jest tylko jeden politycznie słuszny punkt widzenia<<

>>Thomas Lifson na stronie American Thinker dodał:

Po prostu poczekajcie na nagłówki w stylu „Miliony zabite przez zmianę klimatu” i „Rośnie żniwo śmierci zmian klimatycznych”. Gdzie krew, tam nagłówki. Upolityczniona nauka to teraz rzeczywistość zachodniego świata, podważająca fundamenty postępu materialnego i technologicznego, który uwolnił większość ludzkości od permanentnego ubóstwa, będącego normą, zanim rewolucja naukowa i przemysłowa nie zmieniły oblicza cywilizacji.(...)<<

>>Żaden naukowiec pragnący uzyskać pieniądze rządu na badania, nie podpisze się pod publikacją, która stoi w sprzeczności z politycznie akceptowalnymi poglądami na COVID albo zmianę klimatu.<<

>> „Zmiany klimatyczne rządzone są przez setki parametrów oraz zmiennych i sama myśl, że możemy w sposób możliwy do przewidzenia zarządzać zmianami klimatycznymi przez marginalną manipulację jednym politycznie wybranym czynnikiem (CO2) jest zwyczajnie błędna. To naukowy nonsens” – stwierdził emerytowany profesor Uniwersytetu Londyńskiego, Philip Stott. <<


>> (…) prowadzimy teraz wojnę mającą na celu powstrzymanie katastroficznych zmian klimatu, więc pieniądze, poświęcenie i wywołany zamęt są nieistotne. << – słowa działaczy klimatycznych, wyjaśnienie KG.

wtorek, 6 sierpnia 2024

Polesie

 040824

Na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie często jeździliśmy w latach osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych, kiedy nasze dzieci były małe. Były to wyjazdy w starym stylu: pod namiot, nad niezagospodarowane jeziora skąd do najbliższego sklepu było parę kilometrów. Dużo jest tam bagien, wiele lasów i łąk z kępami bagiennej roślinności, poza nimi suche, piaszczyste gleby, a jeziora są niewielkie, nierzadko zarastające, do niektórych nie ma dostępu.. Z dawien dawna uboga to była kraina i na uboczu przemian gospodarczych. We wsiach często widuje się opuszczone gospodarstwa, i chociaż w ostatnich latach część z nich znajduje nowych właścicieli, nie są to rolnicy.

 W pogodne dni wiosny i lata krajobraz tej krainy jest sielski i swojski mimo pewnej monotonii, ale w chmurne dni jesieni i zimy staje się w charakterystyczny dla siebie sposób smutny z wyraźną nutą nostalgii. Kiedyś trochę chodziłem po tamtejszych bagnach, ale nie było mi dane na tyle je poznać i oswoić, by wracać. Dzisiaj pojechałem tam po raz pierwszy od… nie pamiętam, na pewno od kilkunastu lat. Na obrzeżu Poleskiego Parku Narodowego jest kilkukilometrowa ścieżka drewniana prowadząca po bagnie. Kiedy zobaczyłem w internecie jej zdjęcia na zalanym wodą olsie, wiedziałem, że pojadę tam.



 Pogoda była idealna: świeciło słońce, było ciepło ale nie upalnie, no i nie było gryzących insektów, co zdziwiło mnie bardzo.

Wody też nie było. Już wtedy, gdy zdarzało mi się przecinać bagna bez szlaku, trwał proces ich wysychania, właśnie dlatego można było przejść przez część z nich, a teraz są jeszcze bardziej suche. Pierwszą wodę zobaczyłem dopiero po przejściu kilometra, a było to tylko niewielkie oczko w zaroślach. Zwracałem szczególną uwagę na zagłębienia i rowy, wszystkie były bez wody, ale wilgoć zachowały. W kilku miejscach wbijałem kij, lekko wchodził aż po rączkę, dna nigdzie nie sięgnąłem. W dwóch takich rowach bez wody odważyłem się postawić stopę, grunt ugiął się ale utrzymał mój ciężar, jednak i tam mocniej naciskając kij przebiłem wierzchnią bardziej zwięzłą warstwę, a pod nią była bagienna głębia.

 Na razie więc istnienie tych bagien nie jest bezpośrednio zagrożone, ale co będzie w następnych latach?

Ścieżka ułożona z desek leżących na drewnianych podwalinach ma kilka kilometrów długości, wiedzie podmokłymi lasami, przecina bagno i wychodzi na lustro jeziora Łukie. To otoczona szerokim pasem szuwarów, praktycznie niedostępna dla pieszego, ostoja ptactwa wodnego. Stałem na końcu podestu i patrzyłem: kwiaty nenufar, dostojnie płynąca łabędzia rodzina, chlapiące się w wodzie kaczki, lśniąca w słońcu czysta woda, wyżej mewy i cisza.





 Ścieżka na całej swojej długości jest piękna, trudno o bardziej celny przymiotnik. Zatrzymywałem się co kilkanaście kroków chcąc wszystko zobaczyć i zapamiętać, a było na co patrzeć. Raz czy dwa spojrzałem na mapę z naniesioną pozycją, i z ulgą stwierdziłem, że daleko jeszcze do końca ścieżki. Lasy są tam typowe dla mokradeł: przeważają w nich olsze czarne, sporo jest wierzb i brzóz, widywałem czeremchy, a na suchszych miejscach trochę sosen i dębów; w paru miejscach zauważyłem pojedyncze wiązy. To dzikie, niedostępne lasy, zwłaszcza po obfitych opadach deszczów, gdy są zalane. Bardzo trudno byłoby iść nimi nawet gdyby nie było mokradeł. Zwaliska martwych drzew, młodniaki, paprocie i zwarte ściany pałki wodnej tworzą gęstwiny w których wzrok się gubi, a przejście nimi byłoby mozolnym przedzieraniem.

 W połowie długości ścieżki skręciłem w sosnowy las skuszony widokiem ładnej drogi. Na szlak wróciłem po przejściu kilkukilometrowej pętli polami i przez wioskę, a wtedy nie byłem już sam, ludzi było dużo. Spory parking zastawiony był samochodami, a w pobliskim barze stała kolejka.

 Okolice od dawna były popularne wśród turystów. Wiele jest tam domów i domków letniskowych, ale nie są tak duże i bogate jak na zachodzie Polski. Podobnie jest w poznanej wiosce: nie zauważyłem nowych dużych domów, widziałem stare i małe domki, aczkolwiek odnowione. Jak wszędzie, tam także przybyło dróg asfaltowych. W mijanej wiosce zauważyłem całkowicie nową sieć elektryczną i to podziemną, co nie jest częste poza miastami.

 


Warto odnotować znamienny fakt pozostawienia tych słupów (niepotrzebnych do przesyłania energii), na których były bocianie gniazda.

Kiedy przyjechałem rano, kasa parkingu i Parku były zamknięte. Bilet wykupiłem po powrocie nie dlatego, że jestem aż tak uczciwy, a z powodu rachunku: wyszło mi, że ścieżka zbudowana jest z nie mniej niż trzydziestu tysięcy desek, a ilość użytych gwoździ przekroczyła sto tysięcy. Za wygodę spaceru, za możliwość skupienia się na patrzeniu bez wyciągania nóg z błota, powinno się zapłacić.

Obrazki ze szlaku


 Przechodziłem obok lasku… czeremchowego. Nigdzie indziej nie widziałem tak wielu drzew tego gatunku i tak obficie owocujących.

 Łopian.


 Nowość dla mnie: sadziec konopiasty. Opis jest tutaj.

 



Leśna droga: słońce, sosny, zapachy i zieleń. To jedna z tych dróg, które mogłyby się nie kończyć.

 Płot wyplatany z gałęzi. Stary sposób grodzenia, kiedyś powszechnie stosowany na wsi. Zrobiony był z tego, co było pod ręką, często z gałęzi orzechów laskowych z powodu ich elastyczności i dostępności.

 Wychyliłem się chcąc zrobić zdjęcie i zobaczyłem puszkę leżącą pod deskami ścieżki. Nawet tutaj! Myślę sobie, że zamiast porywać się z motyką na księżyc i roić sobie możliwość wpływu na zmiany klimatu, to może łatwiej, taniej i skuteczniej byłoby zadbać o poprawę środowiska. Na przykład poprzez przekonanie pewnych ludzi, dość licznych, niestety, że śmiecenie jest zachowaniem niegodnym. Jeśli byłoby to zadanie trudne, może łatwiejszym byłoby porozmawianie z portfelami tych ludzi? Korzyść byłaby podwójna: dla środowiska i dla budżetu.