281021
Wielokrotnie nocując w Bolkowie i nie raz wędrując Pogórzem Kaczawskim w pobliżu miasteczka, miałem okazję przyjrzenia się wałbrzyskim wzgórzom. Podobały mi się, ale przecież były obce, nie kaczawskie, skoro wznosiły się za niewidoczną granicą biegnącą dnem doliny. Jednak pamięć poprzednich wędrówek, zwłaszcza wczorajszej, ale i nowa u mnie chęć oderwania się od kaczawskich pagórków, były przyczynami ponownego wybrania Pogórza Wałbrzyskiego jako miejsca moich włóczęg.
Samochód zostawiłem pod miastem, przekroczyłem graniczną szosę i poszedłem ku pierwszym wzgórzom. Będąc nieco wyżej widziałem białą kulę radaru na Porębie, maszt antenowy pod Rakarzem, zamki w Bolkowie i w Świnach, a nawet ulubioną drogę nad Rochowicami – moje kaczawskie miejsca.
Formacje geologiczne i krajobrazy Pogórza Wałbrzyskiego mają wiele cech wspólnych z Pogórzem i Górami Kaczawskimi, ale są i różnice. Już teraz, w drugim dniu wałbrzyskich wędrówek, mogę powiedzieć, że nie znajduję minusów. Inaczej mówiąc: tam jest tak ładnie, jak w moich górach, a większej pochwały nie potrafię wymyślić. Zauważyłem dość istotną różnicę in minus, ale z winy ludzi, mianowicie budowę drogi szybkiego ruchu. Przecina pogórze ograniczając swobodę wędrowania, o czym miałem przekonać się i dzisiaj, a po jej otwarciu przeszkadzać będzie jeszcze bardziej, ponieważ przekroczyć na piechotę jej jezdnie będzie można w zasadzie tylko specjalnymi przejściami dla zwierząt, a najbliższa taka kładka może być w odległości kilku kilometrów.
Szedłem ku wiatrakom widzianym wielokrotnie w ciągu ostatnich lat, w czasie jazdy w góry, a ostatnio wczoraj, z Przełęczy Pojednanie. Wielu ludzi krytykuje te konstrukcje, wytyka im wady, ale mnie się podobają, i to z dwóch zupełnie odmiennych powodów. Ich widok nie przeszkadza mi, bo dla mnie są ładnymi konstrukcjami, czego raczej nie mogę powiedzieć o słupach energetycznych, no i wytwarzają prąd bez spalin. Wiele udogodnień współczesnej cywilizacji uznajemy za niezbędne, podstawowe, chociaż tak naprawdę znaczna ich część jest wydumana, ale bez bieżącej wody i elektryczności trudno mi wyobrazić sobie życie w miastach, bo w samotnym domu w górach owszem, chociaż i tam zainstalowałbym jakiś wiatraczek czy panele słoneczne.
Wiatraki
obejrzałem stojąc pod nimi. Smukłe, eleganckie konstrukcje
wyrastające wprost z pól. Ilekroć na nie patrzę z bliska, wydają
się być fantastycznymi tworami posadowionymi tutaj przez nieznane
moce. Kiedyś przyszło mi do głowy, że takie wrażenie jest
skutkiem zestawienia technicznej nowoczesności z rolniczą tradycją.
Odchodząc, swoim zwyczajem, czasami upierdliwym, obliczałem w
pamięci; tym
razem
prędkość obwodową końców łopat wirników. Pędzą szybko,
niczym samochody po dobrej drodze.
Posilałem się siedząc na ławce przystanku autobusowego w Półwsiach, małej wiosce przy wąskiej drodze, wyżej zamieniającej się w dziurawy leśny dukt (chyba dobrze odmieniam, bo nazwa wioski jest w liczbie mnogiej, Półwsie). Ta wioska równie dobrze mogłaby się nazywać Ćwierćwsiami i dlatego jest ładna. Czasami chcę uczynić swój posiłek jedzony na szlaku tak prostym, jakim mógł być w dawnych czasach, dlatego dzisiaj jadłem wędzony niepokrojony ser, zagryzając go kęsami czarnego chleba, odrywanymi palcami od bochenka. Przypomniałem sobie, jak kiedyś kupiłem na jarmarku kawałki wysuszonego mięsa, a później idąc lasem mozolnie próbowałem je pogryźć :-)
Wioska leży u stóp Młynarki, pokaźnej zalesionej góry. Droga na drugą stronę masywu prowadzi głęboką przełęczą, a zbocze góry jest tam bardzo strome, co widać i na mapie. Zadzierałem głowę i patrzyłem na drzewa, które wyrastając wysoko nade mną, pochylały się nad przepaścią celując na moją głowę. Wszystkie były pochylone na mnie, naprawdę!
Po wyjściu z lasu opuściłem drogę skręcając na łąki; chciałem przejść wzdłuż masywu granicę pól i lasów, zamykając w ten sposób ramy wczorajszych pejzaży. Otóż szedłem zboczami wzgórz po drugiej stronie doliny i przez jej szerokość patrzyłem na wzgórza, po których szedłem dzisiaj. Na dołączonej mapie nie widać tych wzgórz, są tuż poniżej dolnej krawędzi mapki. Dzisiaj widziałem miejsce, gdzie stoi kapliczka, a i Przełęcz Pojednania była widoczna.
Drogi, którą miałem wracać, już nie ma; jest tam wielki plac budowy. Betonowe słupy wyrastają z ziemi, wielkie ciężarówki suną tam i z powrotem, koparki machają swoimi ramionami niczym żywe istoty, a długie nasypy dzielące pola wyglądają tak obco, jakby były rzucone na orne pola garściami mitycznego olbrzyma.Początek obchodzenia dobry nie był. Mimo że byłem paręset metrów od linii drogi, trafiłem na miejsce, gdzie przywożona jest ziemia i usypywana z niej góra. Omijałem zwalisko idąc po jakichś dołach zarośniętych zielskiem, chyba tylko cudem nie łamiąc tam kijów i nóg. Kiedy wyszedłem na zbocze wzgórza ze ścierniskiem, dobrze się szło, ale tylko paręset metrów. Pole i zbocze nagle się urwało, stromo spadając w parów zarośnięty tak gęstym młodniakiem, że był nie do przejścia. Na szczęście na styku ze starym lasem znalazłem ścieżkę, która wyprowadziła mnie na brzeg lasu, i dalej już bez przeszkód, łąkami i polami, z górki i pod górę, poszedłem na północ, w stronę Bolkowa.
Gdzieś tam, na uboczu do którego wiedzie mało używana polna droga, znalazłem uroczy zakątek. Staw w zagłębieniu pól pod lasem, kilka urokliwych brzóz, a wokół pola niebieskie od facelii. Kiedy podszedłem bliżej, usłyszałem i zobaczyłem pszczoły. Było ciepło, świeciło słońce, brzozy chwaliły się swoimi kolorowymi sukienkami, a pola szumiały pszczołami. Jakby czas się cofnął. Dobrze, że tu jestem; trafiłem ze swoim jesiennym urlopem – w myśli wyraziłem zadowolenie z bycia tutaj.
Parę obrazków ze szlaku.
Spójrzcie na ten stary, opuszczony dom. Wiele jest takich w Sudetach. Gdyby miały dbałych właścicieli, mogłyby służyć jeszcze sto lat. Niszczeją, bo są niepotrzebne, a to najgorszy los, jaki może spotkać domy, rzeczy i ludzi.
Szedłem wzdłuż niekończące się stosu drewna z liściastych drzew. Tak, drewno jest nam potrzebne, ale… szkoda mi tych drzew. W sąsiednim lesie bukowym widziałem porzucone gałęzie o grubości przedramienia i grubsze, czyli nie chrust, a dobry opał do pieca. Były porzucone, ponieważ ludziom nie chce się, bądź się im nie opłaca, co w sumie to samo znaczy, odcinać drobne gałęzie i zabierać grubsze konary. Drewno jest zbyt tanie.Blisko miasteczka szedłem polną drogą mijając trzy przylegające do siebie pola; wydaje się, że mają jednego właściciela. Na brzegu jednego z nich leżały długie piramidy buraków cukrowych, było ich tam przynajmniej tysiąc ton. Oszacowałem powierzchnię tych trzech pól na około 150 hektarów.
Wspomniałem Roztocze z ćwierćhektarowymi poletkami i poczułem rozczulenie. Zaczekajcie na mnie, wiosną wrócę – szepnąłem.
Trasa:
Z Bolkowa polnymi drogami do Półwsi, dalej południowymi zboczami Młynarki i Bukowej do wsi Sady Górne. Z wioski polami wzdłuż budowy drogi S3 w stronę Bolkowa. Dystans 22 km.