Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą energetyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą energetyka. Pokaż wszystkie posty

środa, 24 lipca 2024

Panele i wiatraki a ceny prądu

 140724

W polskim krajobrazie szybko przybywa elektrowni wiatrowych i słonecznych. Rząd i lokalne samorządy chwalą się nimi jako symbolami nowoczesności i walki ze zmianami klimatu. Faktycznie, skala dokonywanych inwestycji w naszej energetyce wspomagana strumieniem rządowych dopłat jest wielka, ale czy jest się czym chwalić? We mnie coraz częściej budzą się obawy związane z nieracjonalnością, nieskutecznością, a nawet szkodliwością tych poczynań. Czytam, liczę, porównuję i w rezultacie nie wiem, jak nazwać te bezsensowne z technicznego, ekonomicznego i ekologicznego punktu widzenia działania. Co myśleć o władzach forsujących takie przepisy, skoro po niedługim zastanowieniu przeciętny technik jest w stanie ułożyć racjonalniejszy plan działania i znaleźć kilka dużo tańszych i skuteczniejszych sposobów na złagodzenie naszej presji na klimat? Czy mamy do czynienia z aż takimi dyletantami, czy może...

Nie znam się zbytnio na polityce, unikam tłumaczenia rzeczywistości spiskami, chcę tylko napisać o stronie technicznej, bo po prostu coś o niej wiem. Potrafię zebrać dane, zinterpretować je, przeliczyć i wyciągnąć wnioski. Sam, bez opierania się na wnioskach innych, aczkolwiek, muszę to zaznaczyć, nie tak dogłębnie i całościowo, jak mogą to zrobić praktycy inżynierowie. Tyle jednak wystarczy, wszak nie mierzę się tutaj z zamiarem napisania wyczerpującej analizy.

Energii elektrycznej, popularnego „prądu” (i dla uproszczenia tak dalej nazywanej), nie da się magazynować, ponieważ prąd jest w istocie zorganizowanym ruchem elektronów; taką definicję zapamiętałem jeszcze w szkole. Ruch nie może być stanem spoczynku, zmagazynowaniem. W praktyce ta cecha oznacza konieczność jednoczesnego wytwarzania prądu i jego zużywania, przy czym różnice między popytem a podażą nie mogą być znaczące. Skutek nadmiaru prądu można porównać do jazdy samochodem na niskim biegu z góry tak stromej, że silnik nie jest w stanie hamować i w rezultacie kręci się coraz szybciej. Po przekroczeniu pewnej granicy po prostu się uszkodzi albo wprost rozleci. Zbyt duży pobór prądu w stosunku do jego produkcji jest jak jazda samochodem na wysokim biegu pod zbyt stromą górę. Silnik nie będzie miał dość mocy by napędzić pojazd i kręcił się będzie coraz wolniej aż w końcu… staniemy. Zapadnie ciemność.

Tradycyjne elektrownie są w stanie wytwarzać prąd równomiernie przez całą dobę, mają jednak kłopoty z szybką zmianą wielkości tej produkcji, a zapotrzebowanie na prąd nie jest jednakowe; są rytmy dobowe, tygodniowe i roczne. Wiadomo, że w niedzielne ciepłe południe będzie dużo mniejsze niż w zimowy poniedziałek. Rocznym wahaniom łatwiej zaradzić, z dobowymi trudniej, ale pewnym ułatwieniem jest ich przewidywalność, powtarzalność. Nauczono się radzić z problemem, między innymi przy pomocy specjalnych elektrowni wodnych zwanych szczytowo-pompowymi.

Zdjęcie z tej strony

Oto elektrownia szczytowo-pompowa. Ogromna konstrukcja betonowo-ziemna, mnóstwo zajętego terenu, poważne zmiany otoczenia, ujemny bilans energii (więcej jej zużywa niż produkuje), a to wszystko dla zrównoważenia popytu i podaży energii. Ta elektrownia jest w istocie wielkim magazynem energii.

Tutaj jest ciekawy artykuł o takich elektrowniach.

* * *

Nim przejdę do dalszej części, przypomnę znaczenie symboli.

W symbolach jednostek ważna jest wielkość liter. "M" to mega, czyli milion, "m" to mili, czyli jedna tysięczna. "k" to kilo, czyli tysiąc, "K" to stopień Kelvina albo potas, taki pierwiastek.

kWh – kilowatogodzina, podstawowa jednostka energii, do tej pory kosztująca złotówkę. Ledowa żarówka zużyje 1kWh w około 100 godzin, czajnik w pół godziny. Jednorodzinny dom zużyje od kilku do kilkunastu kilowatogodzin dziennie, a włożona do gniazdka ale nieużywana ładowarka do telefonu zużyje 1 kWh w około pół roku albo i w rok.

MWh – megawatogodzina, tysiąc kWh, dotychczasowa wartość to około tysiąc złotych.

GWh – gigawatogodzina -- milion kWh, wartość milion złotych

TWh – terawatogodzina – miliard kWh o wartości miliarda złotych

Wat to jednostka mocy, czyli jakby siły. Symbol: W

kW – kilowat = tysiąc watów.

MW – megawat, tysiąc kW.

GW – gigawat, milion kW. Większych jednostek mocy praktycznie się nie używa.

Żarówka ma moc rzędu 0,01 kW, czajnik 2 kW, silnik w hulajnodze elektrycznej ma ok. 0,4 kW, w samochodzie osobowym 50 – 100 kW, w wielkiej ciężarówce 300 – 500 kW. Dziesięć paneli fotowoltaicznych na dachu domu ma moc 4 kW, duże wiatraki lądowe 1 – 4 MW, czyli tysięcy kilowatów, duża tradycyjna elektrownia ma moc liczoną w setkach, a nawet tysiącach MW. Wszystkie elektrownie w Polsce mają moc ponad 50 GW czyli 50 milionów kW.

V – wolt, jednostka napięcia elektrycznego. Aby prąd płynął, musi być do tego zmuszany, a wymusza różnica potencjałów elektrycznych, czyli napięcie mierzone w woltach. Bateria ma kilka lub kilkanaście V, w sieci domowej jest 230 V, napowietrzne linie energetyczne mają napięcie od 20 do kilkuset tysięcy V. Piorun jest tak wielkim widowiskiem, ponieważ widzimy efekt wyrównania różnicy napięcia między chmurami a ziemią wynoszącej dziesiątki milionów woltów. Tak ogromna różnica potencjałów wymusza przepływ wielkiego prądu mimo braku połączenia, po prostu przez powietrze, które nie było już w stanie działać jako izolator. Tak przy okazji: ile energii mają pioruny? Energia jest iloczynem mocy i czasu. Moc piorunów jest różna, zawsze ogromna, wielokrotnie przekracza moc wszystkich polskich elektrowni, ale jednocześnie wyzwalana jest na bardzo krótko, tysięczne części sekundy, co radykalnie zmniejsza ilość energii. Może jednorodzinny dom dałoby się zasilić przez parę miesięcy, raczej parę tygodni. Piorun jest tak potężny, ponieważ wielka moc wyzwalana jest niemal natychmiast. Przy okazji: dlaczego drzewo trafione piorunem pęka? Bo jego pień w środku jest wilgotny. "Piorun" ma temperaturę do 30 tysięcy stopni, więc ta wilgoć natychmiast zamieniona w parę rozsadza drzewo. Powietrze podgrzane do tej kosmicznej temperatury świeci oślepiającym blaskiem, a że przez rozgrzanie gwałtownie się rozszerza, wytwarza potężną falę uderzającą w nasze uszy, słyszaną jako grzmot.

Moc znamionowa to największa moc jaką urządzenie może bezpiecznie osiągać w pracy ciągłej, czyli przez wiele godzin a nawet dni.

* * *

W ostatnich latach promuje się i dofinansowuje olbrzymimi sumami budowę instalacji fotowoltaicznych, czyli paneli słonecznych. Obecnie ich łączna moc przekroczyła już 17 GW, czyli istotny procent całej mocy generowanej w naszym kraju. Z panelami jest jednak problem (i nieco tylko mniejszy z wiatrakami), ponieważ ich produkcja prądu jest skrajnie nierównomierna w ciągu doby i roku. W grudniu jest czterokrotnie mniejsza niż w maju czy czerwcu, a w nocy nie mam jej wcale. Kiedy najbardziej jest potrzebna, kiedy jej pobór osiąga szczyty, a więc popołudniami i wieczorami przez cały rok i przez większość czasu zimowych dni, fotowoltaika jej nie zapewnia. Na początku zimy przed godziną 16 zapalane są lampy, telewizory i kuchenki, a w tym czasie spada do zera wytwarzanie prądu w panelach. Aby zrównoważyć popyt i podaż, uruchamia się elektrownie szczytowo-pompowe, ale ich łączne moce wynoszą 1,4 GW, ponad dziesięć razy mniej niż paneli. Dlatego prowadzi się działania nieracjonalne z technicznego i ekonomicznego punktu widzenia: w czasie dużej podaży prądu z OZE tłumi się elektrownie węglowe, zwalnia jak to tylko możliwe, ale nie wyłącza się całego systemu pieców i gromadzenia pary, aby móc szybko doprowadzić je do działania z pełną mocą. Pali się w piecach węglowych tylko dla utrzymania gotowości. Takie praktyki prowadzą do szybkiego zużywania się elektrowni, których niespecjalnie się remontuje, ani tym bardziej nie buduje nowych – z wiadomego powodu: wszak mamy zwiększać źródła OZE. To jak jazda samochodem na najwyższym biegu z szybkością 20 km/godz, jak niewyłączenie silnika tylko dlatego, że za kilka godzin mamy jechać.

Coś się robi, owszem. Na przykład budowana jest u nas spora elektrownia zasilana gazem. Tego rodzaju elektrownie można szybciej uruchomić niż węglowe, więc ta budowana będzie stabilizować system, ale i jej mało. Ma mieć moc około 0,8 GW, czyli drobny ułamek mocy OZE, a co ważne, to gaz kupowany za granicą i tłoczony specjalnie zbudowanym gazociągiem. Poza tym zgodnie z planami Unii jest to tymczasowy sposób, wszak docelowo mamy całkowicie zrezygnować z kopalin. Nie wiadomo w którym roku dostaniemy zakaz jej używania, bo o naszych ważnych sprawach już nie my decydujemy.

Wielu właścicieli paneli na dachach swoich domów oburza się znaczną różnicą między ceną sprzedaży prądu u nich wytworzonego, a ceną zakupu z sieci. Odpowiem tak: gdyby nie przymus prawny, firmy energetyczne nie chciałyby odbierać tego prądu, bo dla nich więcej z nim kłopotów niż pożytku, a dla wszystkich dodatkowe koszta. Jakie? Różnorakie. Na przykład takie: jeśli w systemie jest nadmiar prądu, dyspozytorzy odłączają elektrownie wiatrowe i słoneczne, a mogą to robić zdalnie. Zgodnie z umowami, w takiej sytuacji właścicielom należy się odszkodowanie w wysokości wartości prądu, który ich elektrownie mogły wytworzyć, a który nie był odebrany. Coraz częściej są wyłączane i w coraz większej ilości, ale nadal się je stawia, ponieważ największy zysk jest nie z wartości wyprodukowanego prądu, a z wszelakich dopłat. A wiecie, kto ostatecznie płaci za ten niewytworzony prąd? Skąd pochodzą pieniądze na dopłaty? Pytania retoryczne. Jeśli więc zobaczycie gdzieś nieruchome wiatraki mimo wiania wiatru, będzie wiedzieli, co się dzieje; kto na tym traci, kto zarabia.

O niewykorzystanej energii z OZE przeczytacie tutaj i tutaj.

Na tych stronach znalazłem informację o nieodebranych w ten sposób w Polsce w ciągu niecałych pięciu miesięcy tego roku 330 GWh (330 milionów kWh) energii. W innym miejscu dowiedziałem się, że w Niemczech w 2022 roku niewykorzystana energia z OZE osiągnęła łącznie 8 TWh, czyli 8 miliardów kilowatogodzin. To tyle, ile potrzebuje Warszawa przez rok (według szacunku inżyniera energetyka), a przyjmując cenę kilowatogodziny na poziomie 1 zł, uzyskamy kwotę ośmiu miliardów złotych, chociaż trzeba zaznaczyć, że w hurcie cena jest sporo niższa. Warty ponownego zaznaczenia jest fakt zapłacenia tych miliardów bez jakiegokolwiek ograniczenia emisji CO2. To wyłącznie odszkodowanie dla właścicieli paneli i wiatraków, bo przecież oni nie mogą mieć strat finansowych. My owszem, możemy płacić i tracić, wszak to wszystko dzieje się (jakoby) dla naszego dobra.

Podobnie, chociaż wyraźnie lepiej, jest z wiatrakami, wszak i w nocy mogą generować prąd, ale i one nie dają jego stabilnej ilości. Można na czas nadmiaru prądu uruchamiać energochłonne procesy technologiczne, jak chociażby uzyskanie wodoru z wody, ale przygotowanie takich zakładów też kosztuje i trwa, a parcie odgórne, polityczne, ogranicza się głównie do zwiększenia mocy OZE. Można liczyć na przesyłanie z miejsc gdzie wieje i jest nadmiar energii tam, gdzie jest deficyt, ale wymaga to wielkiej przebudowy systemu przesyłania energii. Każde z tych rozwiązań jest bardzo drogie, droższe od i tak bardzo drogich elektrowni tradycyjnych, zwłaszcza jeśli uwzględni się mniejszą efektywność energetyczną i krótszą żywotność paneli i wiatraków. Żywotność akumulatorów też jest znacznie krótsza niż tradycyjnych elektrowni. Inaczej mówiąc: nawet jeśli byłoby u nas więcej energii z OZE i odpowiednia zdolność jej magazynowania, energia będzie droga. Nawet gorzej: w miarę przybywania instalacji OZE będzie coraz droższa, chyba że nastąpi jakaś rewolucja technologiczna.



 Oto nowa linia energetyczna dużej mocy biegnąca przez wzgórza w Sudetach; zdjęcia są moje, wykonane w czerwcu 2024r. Pomagają wyobrazić sobie skalę prac: karczowanie zboczy, poprowadzenie drogi dojazdowej dla sprzętu, zwiezienie kilkudziesięciu ton stali i betonu, montaż i przeciąganie ciężkich lin (nad jezdnią zbudowano tymczasowe podpory), a to wszystko dla postawienia ledwie jednego słupa i niewielkiego odcinka linii! Aby odnowić stare linie przesyłowe i zbudować całą sieć nowych, umożliwiających przesyłanie energii z farm wiatrowych i słonecznych tam, gdzie energii brakuje, potrzebnych jest wiele tysięcy takich słupów. Zwłaszcza, że trzeba cały system rozbudować i wzmocnić aby dostarczyć prąd do kroci tysięcy planowanych ładowarek samochodów elektrycznych.

Najlepszym sposobem na tę matnię byłoby wybudowanie elektrowni atomowych, takich, o których tylko mówimy od 50 lat, a rozbudowę OZE, jeśli już muszą być, ściśle wiązać z budową magazynów energii, ale przecież czas nas goni bo „planeta płonie” i mamy tylko rok czy 10 (nie pamiętam aktualnych „prognoz”) na jej uratowanie. Wiadomo też, że najskuteczniej uratujemy płacąc podatek za CO2, stawiając panele i wiatraki oraz jeżdżąc elektrykami, ale nie chińskimi, bo te nie ratują planety.

Gdzie można (a mało jest takich miejsc), należy budować elektrownie szczytowo-pompowe, a wszędzie magazyny akumulatorowe. Jednak są kłopoty z dostępnością pierwiastków potrzebnych do produkcji akumulatorów, nie ma mocy produkcyjnych, a my nie mamy tyle pieniędzy, aby stawiać tysiące kontenerów wypełnionych akumulatorami. Można liczyć na nowe technologie, pracuje się nad nimi, ale to pieśń przyszłości. Wcześniej pisałem już o niedostatkach magazynów, i dla zobrazowania problemu posłużyłem się przykładem farmy wiatrowej na Roztoczu. Ma ona moc znamionową 36 MW, a budowany największy w Polsce akumulatorowy magazyn energii ma mieć pojemność 900 MWh, czyli przy optymalnym wietrze ta roztoczańska farma, jedna z setek w kraju, zapełni go w dobę, ponieważ energia to iloczyn mocy i czasu jej pobierania lub wytwarzania, a więc 36 MW razy 24 h = 865 MWh. Detaliczna wartość tej energii wynosi blisko milion złotych. Dużo, ale tylko dla prywatnego domu, w skali kraju to bardzo mało. Zaznaczę jeszcze, że powyższe wyliczenie jest prawidłowe przy skrajnie sprzyjających warunkach, zwykle wytworzonej energii jest kilka razy mniej, bo albo wieje za mocno, albo za słabo.

Dla właścicieli prywatnych domów najlepszym rozwiązaniem (ale nadal dużo droższym od dotychczasowego systemu zapewnienia prądu) jest posiadanie własnego magazynu energii. Jakiej pojemności? Średnioroczne zużycie energii elektrycznej dla jednorodzinnego domu waha się w zależności od jego powierzchni, sposobu ogrzewania i ilości mieszkańców od 1,5 do 5 tysięcy kWh rocznie. Przyjmę, że będzie to średnio 10 kWh dziennie, czyli (do tej pory) rachunek wynosiłby 300 zł miesięcznie, więc raczej bliżej górnych granic Próbując oszacować wielkość domowego magazynu energii uznałem, że skoro w uproszczeniu przez połowę doby panele nie dają prądu, więc połowę dobowego zapotrzebowania należy zmagazynować, ale to ilość absolutnie minimalna, wprost niewystarczająca, skoro drugi dzień, a nawet kilka następnych dni, mogą być chmurne, więc produkcja energii będzie sporo mniejsza, a poza tym w zimie panele dają mniejszy prąd i tylko kilka godzin dziennie. Aby uniezależnić się od takich wahań, pojemność powinna być przynajmniej dwu- a raczej czterokrotnie większa od dziennego zużycia, czyli 20 do 40 kWh. Dla porównania: pojemność akumulatorów dużych modeli samochodów elektrycznych sięga 100 kWh. Podawane koszty domowego magazynu 40 kWh wynoszą ok. 60 tys zł, a całość instalacji, z panelami, grubo przekracza sto tysięcy.

Na tej stronie podają ilości energii wytworzonej w różnych źródłach.

Instalacje fotowoltaiczne w Polsce wyprodukowały w minionym roku 11,3 TWh, czyli 11,3 miliona MWh energii, co daje średnią dzienną 31 GWh, a więc 31 tysięcy MWh. Oczywiście to uśrednienie, w lecie ten parametr będzie kilkukrotnie większy niż w zimie. Nie znalazłem informacji o kosztach budowy wielkich magazynów; na fachowych stronach nie podają ich cen, a proszą o kontakt. Na tej stronie piszą o cenie magazynu 200 kWh na poziomie kilkuset tysięcy zł. Weźmy do obliczeń 400 tysięcy złotych, wtedy magazyn o pojemności 1 MWh kosztowałby 2 miliony.

Jeśli chcielibyśmy zmagazynować energię ze słońca produkowaną w ciągu jednego dnia, koszt akumulatorowych magazynów wyniósłby 2 mln zł (cena za pojemność 1 MWh) razy 31 tysięcy (megawatogodzin wygenerowanej energii), czyli 60 miliardów złotych. Liczę tutaj jeden do jednego, a dobrze by było móc gromadzić prąd z parodniowej produkcji, jak to wyżej uzasadniłem. Porównam raz jeszcze: średnia dzienna produkcja to 31 000 MWh, a my się chwalimy „wielkim” magazynem mieszczącym 900 MWh!

Dla porównania dane elektrowni szczytowo-pompowej Żarnowiec: ta strona informuje o zgromadzonej energii (w postaci wody w górnym zbiorniku) wielkości 3,6 GWh czyli 3600 MWh. Jednorazowo, a elektrownię w ciągu doby można dwukrotnie przygotować i uruchomić. W stosunku do potrzeb to nadal niewiele, chociaż (dotychczasowa) wartość detaliczna tej energii to około 3,5 mln zł. Jednak taka elektrownia będzie pracować wiele dziesiątków lat, czego nie można powiedzieć o magazynach akumulatorowych: ich żywotność szacowana jest na 15 lat. Nawiasem mówiąc, w Sudetach oglądałem elektrownie wodne pracujące od stu lat.

Te wyliczenia dotyczą jedynie paneli, a uwzględniając wiatraki, dysproporcje i koszta znacznie wzrosną.

Reasumując: zmagazynować możemy tylko bardzo niewielką ilość energii ze słońca (i z wiatru). Resztę albo musimy zużyć na bieżąco, albo się zmarnuje. Ogromna ilość energii nierównomiernie produkowanej i niemagazynowanej jest przyczyną wielkich obciążeń całego systemu, skutkuje jego szybszym zużywaniem i radykalnym zwiększeniem kosztów prądu przy minimalnym zmniejszeniu emisji CO2.

Stan tak pracującego systemu energetycznego porównałbym do jazdy samochodem z wciśniętym gazem i regulacją szybkości wyłącznie przy pomocy hamulca.

Aby zrównoważyć popyt i podaż, przy obecnych technologiach musielibyśmy wydać setki miliardów złotych, których po prostu nie mamy. W mediach niewiele się o tym wszystkim mówi, bagatelizuje problem lub wprost ukrywa stan rzeczywisty, zachłystując się rosnącą mocą OZE. Wobec opisanych faktów należy dbać o istniejące elektrownie i bezzwłocznie budować atomowe, ale i z tym mamy kłopot, chyba nie tylko finansowy.

Będziemy więc mieli prawdziwy kłopot z zapaleniem światła wieczorem w domu, o ile nie urealnimy procesu transformacji systemu energetycznego. Jeśli nie odsuniemy działaczy i polityków od decydowania o kształcie energetyki, a racjonalnością i nauką nie zastąpimy biurokratycznego oszołomstwa i dążeń do dzielenia naszych pieniędzy (a tym samym zwiększenia władzy), będzie nam się żyło biedniej i trudniej. Nie trochę, a dużo biedniej z oczywistego powodu: znaczny wzrost cen prądu i paliw powoduje znaczny wzrost cen wszystkiego. Każdego produktu i każdej usługi.

* * *

O czystości energii słów kilka

Konstrukcja wiatraka jest stalowa lub betonowo-stalowa. Stal jest produktem końcowym długiego łańcucha technologicznego: kopalnie rud i węgla, koksownia, huta, walcowania. Jeśli beton, to kopalnie kruszyw, wielkie młyny oraz energożerne piece. Śmigła robione są ze szkła i żywic. Jeśli szkło, to znowu kopalnie i huty, a żywice i farby produkuje przemysł chemiczny bazujący na ropie naftowej nie jako źródło energii, a jako podstawowy surowiec. Tak więc bez wielu różnych kopalin w niemałych ilościach, w tym także tych nielubianych jak węgiel i ropa, nie postawi się wiatraka. Elektrownie słoneczne wymagają mniejszej ilości materiałów, ale i w nich jest szkło, plastik, metal, beton. Magazyny akumulatorowe to (obecnie, w przyszłości na pewno inaczej) baterie litowe, jak się wydobywa lit, możecie poczytać tutaj:

Wyprodukowanie, przewiezienie, zmontowanie i użytkowanie wiatraka kosztuje określoną, możliwą do obliczenia, ilość energii oraz emisji CO2. Tak samo jest z każdym innym źródłem prądu. Różnego rodzaju elektrownie mają określoną żywotność, a więc można policzyć, ile energii wyprodukują. Stosunek ilości energii włożonej przy budowie do uzyskanej w czasie całej eksploatacji, w przypadku elektrowni atomowej (i niewiele mniej w węglowej) jest wielokrotnie większy niż z wiatraków. Wielokrotnie!

Przy obecnej technice jest tylko jeden sposób na całkowicie czystą, i z naszego punktu widzenia odnawialną, energię: stanąć w nasłonecznionym miejscu i grzać się jak jaszczurka. Wszystkie inne czyste nie są, aczkolwiek jedne są bardziej zanieczyszczające, inne mniej. Nawet zagrzanie słońcem wody w misce czy balii nie jest już całkiem czyste, ponieważ używa się stali lub plastiku, produkowanych przy użyciu węgla i ropy, a więc z emisją nie tylko CO2.

* * *

Szukając konkretnych danych na fachowych stronach technicznych, znowu widziałem częste mylenie jednostek elektrycznych. Na przykład podaje się, że łączna moc przydomowych magazynów wynosi 100 MW. Moc nie jest właściwą jednostką dla określenia pojemności, czyli zdolności magazynowania energii, a daje jedynie przybliżone wyobrażenie, ponieważ mówi o maksymalnej wielkości pobieranego prądu, ale nic o czasie pobierania. W efekcie czasami nie wiadomo, czy autor ma na myśli moc, czy energię, tylko zapomniał o literce „h” na końcu symbolu.

Chcąc zobrazować różnicę, pokuszę się o przybliżone porównanie: mamy butelkę wypełnioną wodą i informację o wielkości największego możliwego do uzyskania strumienia wody lejącej się z niej. Jaka jest pojemność tej butelki? Nie możemy wiedzieć, ponieważ podany parametr mówi nam coś o średnicy szyjki, a nie o zapasie nagromadzonej wody.

Uwaga techniczna: wszystkie rodzaje akumulatorów nie gromadzą prądu, a używają go w procesie ładowania do zmian chemicznych swojej struktury, przy czym zmiany te są odwracalne, to znaczy ponownie zamieniane na prąd. Gromadzą więc energię, ale niebezpośrednio elektryczną. Podobnie jest z wodnymi elektrowniami szczytowo-pompowymi: energia elektryczna zasila turbiny pompujące wodę do górnego zbiornika po to, aby w razie potrzeby puścić ją w dół i napędzić te same turbiny, tym razem wytwarzające prąd. Ten sposób magazynowania energii jest u nas najistotniejszy, gromadzi jej najwięcej, ale nadal żałośnie mało i coraz mniej w miarę szybkiego przybywania mocy OZE.


środa, 29 maja 2024

Dwa skrajnie odmienne tematy

 290524

Czytam artykuły lub słucham podcastów o gospodarce, trochę też o polityce, i cholera mnie bierze na siebie samego, bo przecież dbałość o zdrowie nakazuje omijać kisnące bagna, a stamtąd przebija, mimo bariery ekranu, smród przekupstwa, złodziejstwa, głupoty i szalonych żądz. Machnąłbym na to wszystko ręką, ale siedzący we mnie obywatel tego kraju, Polak do szpiku kości, nie pozwala mi zajmować się tylko przyjemnościami. Zamieszczam kilka linków na strony poświęcone tematom imigracji, klimatu, energetyki, zielonego ładu i polityki w nadziei na pogłębienie wiedzy u chociaż paru osób. Ze względu na wykształcenie i wiele lat wykonywaną pracę nieźle się znam na elektryce, a tym samym w pewnej mierze i energetyce, dlatego kiedy słyszę o obecnych pomysłach władz nie naszych i niestety naszych, włos mi się na głowie jeży. Toż tam wszystko na głowie postawione i zmierza prosto do katastrofy, czyli do biedy i kłopotów z dostępnością prądu. A to tylko przykład...

Nie będę się rozpisywał; kto będzie zainteresowany, wiele się dowie z proponowanych stron. Zapraszam.

O klimacie:  tutaj,  tutaj,  i tutaj.

Imigracja: tutaj,  tutaj,   tutaj

 Energetyka a zielony ład: tutaj.

Polityka i politycy: tutaj,  tutaj.

Jako drobną odtrutkę proponuję kilka możliwych znaczeń słowa „generowanie”. Piszę o odtrutce, ponieważ te dziwadła słowne traktuję jako ciąg dalszy popularnej kiedyś serii dowcipów „Ze szkolnych zeszytów”. Podobna w nich nieporadność i śmieszność. Zajrzyjcie tutaj, nie pożałujecie.

>>Wygenerowanie ekscytujących doznań (z jazdy samochodem).

Chiny wygenerowały popyt.

Ja sama wygenerowałam wyniki…

Obywatel… włamał się… generując 100 tys zł strat.

Czy złoża są w stanie wygenerować tyle gazu?<<

Nagrodę Wielkiego Kulfona otrzymują ode mnie ex aequo autor informacji o generującym włamywaczu i pani, która sama sobie wygenerowała.


środa, 21 czerwca 2023

Społeczeństwo i klimat

 080623

MOJE WIDZENIE SPOŁECZEŃSTWA

Zapoznając się w różnych źródłach z aktualnościami natury politycznej i ekonomicznej, także rozmawiając z ludźmi oraz rozglądając się wokół, obserwuję niepokojące zmiany w społeczeństwie.

Zauważyliście, jak często komentarze publikowane pod artykułami w internecie są zbiorowiskami nieuprzejmości, złości i pospolitego chamstwa? Czasami mam wrażenie zaglądania do dołu kloacznego. Totalny brak kultury i poszanowania drugiej osoby tłumaczony bywa anonimowością wypowiedzi, ale przecież żadne to tłumaczenie, bo jaka to kultura zachowań, skoro zależy od podpisu. Codziennie można zobaczyć w telewizji nie anonimowych, bynajmniej, polityków obrzucających się błotem, co mam za przejaw narastania skrajności i demagogii; wszak w polityce właściwie nie ma dyskusji, a jest obrzucanie się inwektywami. Nie ma współdziałania na rzecz dobra ludzi i kraju, a jedynie walka o władzę w każdy sposób, bez liczenia się ze skutkami. Zasadniczym wyznacznikiem jakości działań „polytyków” jest wyłącznie ich skuteczność w zdobyciu lub utrzymaniu władzy.

Poglądy, nie tylko na temat polityki, radykalnie się polaryzują; tworzą się ugrupowania uznające się za głosicieli (albo i nosicieli) jedynych prawd. Zmniejsza się pole do merytorycznych dyskusji a nawet dyskusji w ogóle, a pojawia się i narasta wrogość. Poglądy ludzi są ostro kategoryzowane aż do bieli po „naszej” stronie, i czerni po „ich” stronie. „Swoi” mają rację po prostu dlatego, że są nasi; ci drudzy czynią źle ponieważ nie są z nami. Nie ocenia się postaw i poglądów na podstawie ich merytorycznej jakości. Wymagana jest, a nawet wymuszana, jednomyślność bez wahań, bez konieczności rozpatrywania wątpliwości. Żąda się konsensusu pod groźbą wytykania palcami, ostrej krytyki, zbanowania, jak to się teraz mówi. Oczywiście w trosce o równość, wolność i swobody jednostki ludzkiej. Ma być gotowość do bezwarunkowej akceptacji głoszonych poglądów. Albo jesteś z nami, albo jesteś wrogiem. Oczywiście nie wrogiem naszych poglądów, a prawdy, kultury, tolerancji, a nawet ojczyzny i człowieka – dokładnie jak za głębokiej komuny, co nie jedynym jest przykładem cywilizacyjnego regresu. Po drugiej stronie stołu nie ma już dyskutanta, a jest właśnie wróg: homofob, seksista, komuch, ruski agent albo osobnik z wypranym mózgiem.

Idee stają się ideologiami. Bezsprzecznie słuszne poglądy i dążenia przybierają formy karykaturalne, a w skrajnych przypadkach wprost sprzeczne z ideałami początkowymi, z logiką, zdrowym rozsądkiem i nauką. Pojawia się ostracyzm i cenzura wprowadzana przez właścicieli mediów, którzy decydują – jak kiedyś władze państwowe – które poglądy są złe, a które dobre. Ta cenzura skryta pod płaszczykiem obrony poprawności i swobód świadczy o istnieniu ludzi, którzy mianowali się strażnikami tych wartości, oczywiście rozumianych po swojemu.

Ludzie stają się coraz bardziej roszczeniowi, egoistyczni i leniwi. Mnie się należy, mam prawo, nic nie muszę, nie wiem i nie wstydzę się niewiedzy – oto postawy rosnącej liczby ludzi, zwłaszcza młodych.

Ostatnio dochodzę do wniosku, że przyczynami nie są tylko braki kultury i żądze tkwiące w ludziach, nie tylko szkodliwy wpływ długiego okresu spokoju i zamożności, ale przemiany w strukturach społecznych. W skomplikowanych prawidłach rządzących wielkimi społecznościami zachodzą tajemnicze zmiany. Pękają dotychczasowe zasady i normy, ale nie widać choćby zarysów nowych.

O POTRZEBIE ZMIAN W ZWIĄZKU Z EKOLOGIĄ

Za banał można uznać mówienie o ubywaniu nieodtwarzalnych surowców, o nadmiernym eksploatowaniu zasobów Ziemi, ale czyż ten banał nie jest faktem? Co prawda od wielu lat straszą nas szybkim skończeniem się ropy, gazu i rzadszych metali, a później odkrywane są nowe złoża lub znane stają się opłacalne na skutek postępu technologicznego, a dodatkowo tenże postęp spowalnia zużycie zasobów, jednak nie są one bez dna.

Będąc fascynatem nowoczesnych technologii, patrzę z niepokojem na ziemską cywilizację techniczną. Nasza gospodarka jest bardzo chwiejna, podatna na zaburzenia z byle powodu. Parę banków gdzieś za oceanem zbankrutuje, i już jest światowa panika! Już tracone są miliardy! Proszę zauważyć, z jakim niepokojem ekonomiści patrzą na wskaźniki rozwoju gospodarczego: wszak wystarczy, że któregoś roku nie ma wzrostu, a ledwie dwuprocentowy spadek, by wywołać lawinę złych skutków odczuwalnych nie tylko na giełdach, ale i w kieszeniach zwykłych ludzi. To oczekiwanie, właściwie ten przymus wzrostu każdego roku nie jest normalny. To przejaw naszego zniewolenia chorą gospodarką. Coraz bardziej jej służymy, a przecież powinno być odwrotnie.

Wzrost gospodarczy pojmowany jako produkowanie i konsumowanie coraz większej ilości produktów materialnych nie może trwać bez końca, chyba że dotyczyć będzie niematerialnych dziedzin naszej gospodarki. Google czy inna Meta mogą być z roku na rok coraz droższe i przynosić więcej dochodów, ale tego rodzaju firmy mogą działać wyłącznie wtedy, gdy inne firmy zaspokoją materialne potrzeby ludzkości, a właśnie one nie mogą rosnąć bez końca w obecnym kształcie pazernego konsumowania i w istniejącym systemie własności w gospodarce i przepływów pieniędzy. Nasza gospodarka jest jak ten fenicki Moloch, którego nieustannie trzeba było karmić ofiarami. Naszego Molocha karmimy rzeczami byle jak zrobionymi, szybko uznawanymi za niemodne lub celowo niemożliwymi do naprawy – wbrew ekologii, ale zgodnie z zasadami maksymalizacji zysków i naszemu pragnieniu posiadania.

* * *

Przez zdecydowaną większość swojej historii ludzie pracowali jedynie dla zaspokojenia podstawowych potrzeb: najedzenia się, odzienia i zapewnienia schronienia, czyli obrony przed zimnem i niebezpieczeństwem, a więc dla zabezpieczenia swojego życia. Z czasem pojawiała się możliwość posiadania dóbr początkowo uznawanych za luksusowe, jak trudniejsze do zdobycia produkty żywnościowe, zdobne ubrania, wygodniejsze mieszkania, nowa broń czy czas wolny. W miarę bogacenia się społeczeństw te znamiona ówczesnej zamożności szybko uznawano za dobra podstawowe, a pojęcie luksusu przenoszono na wyższy poziom, czy raczej poziom odleglejszy od pierwotnych potrzeb podstawowych. Luksus stawał się tak powszechnym dobrem, że zaczął być widziany jako norma lub co najwyżej wymagana i oczekiwana wygoda. Następnym etapem było uznanie tych wygód za potrzebę podstawową, a wizja luksusu rozświetlała się na kolejnym poziomie zdobyczy techniki i zamożności. Ten ciąg trwa i wydaje się nie mieć końca, a to z powodu naszego nieustannego przemianowywania luksusu w dobro podstawowe. Jak to ktoś trafnie powiedział: to, co człowiekowi jest konieczne do życia, zaczyna się od kromki chleba, kończy na prywatnym odrzutowcu.

Jakoś tak się stało, że odwróciły się role, i w rezultacie rozwój gospodarczy zamiast być środkiem do zabezpieczenia naszych potrzeb, stał się celem nadrzędnym. Zawładnęło nami pragnienie posiadania coraz większej ilości dóbr coraz bardziej wyrafinowanych i coraz mniej potrzebnych do życia. Jego jakość coraz częściej mierzymy sukcesem materialnym, czyli możliwością konsumowania.

W tym ciągu zmian naszych oczekiwań tkwi przekonanie o nieustającym postępie technicznym gwarantującym nam coraz więcej za mniejsze pieniądze. Czy na pewno tak być może? Jak takie oczekiwania pogodzić z dbałością o Ziemię?



TECHNICZNE ASPEKTY WALKI O KLIMAT

Niżej zamieszczam garść swoich uwag związanych z klimatem i energetyką. Uprzedzam: treść może być uznana za nudną lub trudną.

Niektóre poczynania Unii związane z klimatem są trudne do uzasadnienia, a jako przykład podam plany zakazu sprzedawania nowych samochodów spalinowych od 2035 roku.

O samochodach elektrycznych i ogólniej o energetyce pisałem tutaj.

Przypomnę swoje wyliczenia: aby Polacy przesiedli się do samochodów elektrycznych, potrzebne będą nowe wielkie elektrownie o łącznej mocy przynajmniej 7GW, a dotyczy to jedynie samochodów osobowych. Pierwsza elektrownia atomowa o mocy 3,7 GW ma być uruchomiona w 2033 roku. Będzie kosztowała gigantyczne pieniądze, zapewne jej otwarcie się opóźni, a da dopiero połowę potrzebnej mocy. Nawet mniej, bo trzeba też sukcesywnie wyłączać elektrownie węglowe. Właśnie!: słyszałem głosy dobiegające zza zachodniej granicy o likwidowaniu elektrowni atomowych, zostawiając gazowe czy węglowe jako bardziej ekologiczne; jak to zrozumieć?

Dodam jeszcze, że trzeba będzie wybudować wiele tysięcy stacji ładowania i podłączyć je do rozbudowanego i zmienionego systemu energetycznego – kolejne grube miliardy.

Przy okazji sprawdzania danych znalazłem sporą ilość perełek podobnych do tej: „Ile kW ma 1MWh?” Nawet jest odpowiedź! W czym problem? Ano, w porównywaniu dwóch różnych parametrów, mocy i energii. To dokładnie tak, jakby zapytać, ile metrów ma 1 km/godz. Ile może mieć, skoro jedno dotyczy odległości, drugie szybkości?

Tak jest, gdy pisze osoba nie znająca się na tej dziedzinie, co obecnie staje się normą nie tylko w sprawach dotyczących energetyki.

KLIMAT A EKONOMIA

Gorąco przyklaskuję dążeniom do ograniczenia negatywnych dla przyrody skutków naszej działalności, ale w taki sposób (zakaz od 2035 roku) nie poprawi się stanu Ziemi, a jedynie pogorszy ekonomiczny stan Europy. Mniej dymiących kominów u nas nie zlikwiduje dymów nad Afryką i Azją, a tylko uczyni nasze produkty droższymi i niekonkurencyjnymi.

Nie wiem, jak to wszystko wyobrażają sobie ludzie z Brukseli, ale w moim przekonaniu działają na szkodę Europejczyków, a więc i nas, oraz na szkodę klimatu, ponieważ do jego ratowania potrzebne są pieniądze, a te dają silne i zdrowe gospodarki.

Chodzi o ewidentną sprzeczność: aby mieć pieniądze na bardzo kosztowne proekologiczne zmiany naszej gospodarki, musimy napędzać ją konsumpcją, a ta wzmacnia negatywne oddziaływanie na przyrodę.

Do radykalnego zmniejszenia emitowanych zanieczyszczeń potrzebujemy nie tyle zakazów, co wieloletniej pracy nad zmianami nas samych oraz wielkich inwestycji w badania nad nowymi źródłami energii i sposobami jej magazynowania. Potrzebna jest stopniowalność poczynań, ich dostosowanie do realiów.

Elektrownie atomowe mają poważne wady, na przykład ogromne koszta budowy, wcale nie ekologiczne są technologie uzyskiwania paliwa, których na dokładkę nie mamy i skazani jesteśmy na jego zakupy za granicą, ale nie mają kominów i osiągają wielkie moce dostępne stale, niezależnie od aury czy pory doby. Alternatywą jest budowa wielkich ferm wiatrowych i słonecznych, a dla zobrazowania skali podam jeden tylko przykład. Obecnie stawiane największe morskie wiatraki mają moce na poziomie 8 MW. Skoro nasza pierwsza elektrownia atomowa ma mieć moc 3700 MW, to w jej miejsce trzeba postawić 460 ogromnych wiatraków zakładając, że wiatr wiać będzie cały czas z optymalną siłą, o co raczej trudno (na zdjęciu jest ich trzydzieści kilka). Koszta? Niebotyczne: 13-15 miliardów złotych na 1 GW, chociaż trzeba zauważyć, że i elektrownie atomowe też kosztują bardzo dużo, a nawet więcej. Ta nasza pierwsza elektrownia ma kosztować około 25 mld w przeliczenia za 1 GW. Niejako z drugiej strony: elektrownia atomowa działa 60 albo i więcej lat, panele słoneczne… tutaj dane są bardzo rozbieżne: od kilkunastu do 50 lat. Żywotność wiatraków morskich szacowana jest na 20-25 lat, czyli ponad dwukrotnie mniej niż elektrownia atomowa. Sprawiedliwie byłoby zaznaczyć, że chociaż żywotność wiatraków jest znacznie krótsza, to jednak nie trzeba do nich paliwa jądrowego; o wiatr stara się Słońce, my nie musimy.

Aby panele słoneczne i wiatraki zapewniły moce niezależnie od słońca i wiatru, potrzebne są gigantyczne baterie do przechowywania energii okresowo produkowanej ponad potrzeby, na przykład w czasie wietrznych nocy. Dzięki takim magazynom prąd byłby stale dostępny, także przy braku wiatru i słońca, a więc nie byłoby obecnych silnych wahań podaży. Aktualnie budowane magazyny energii są bardzo drogie i wcale nie są czyste ekologicznie; czy wiecie, jakie są skutki wydobywania i oczyszczania litu używanego do produkcji tych baterii?... To przeczytajcie tutaj,  tutaj i w wielu innych miejscach – na zapytanie o skutki wydobycia litu, wyświetlane są setki stron. Można odnieść wrażenie odsuwania przez Europę dymów i smrodów od swoich granic – im dalej, tym lepiej. Mniej wtedy widać i czuć, a samopoczucie się poprawia. Czy takie są zasady europejskiej filozofii ekologicznej?

Ludzkość potrzebuje akumulatorów tanich, trwałych i prostych w produkcji oraz utylizacji. Nie ma takich, dopiero się nad nimi pracuje. Podobnie jest z zupełnie nowymi elektrowniami działającymi dzięki syntezie jądrowej – są w fazie eksperymentów, którym daleko do praktyki, jeszcze dalej do upowszechnienia. A Unia już nakazuje, już zakazuje…

Dodam jeszcze, że elektrownie przyszłości, czyli działające na zasadzie fuzji jądrowej, nie wytwarzają promieniotwórczych odpadów, a paliwa jest w bród, bo dość prosto uzyskiwane jest z wody. Mając okresową nadprodukcję energii można by wykorzystać ją do uzyskiwania wodoru nadającego się do silników spalinowych, które nie emitują żadnych smrodów, ponieważ produktem ubocznym spalania jest woda. Tyle że potrzebna jest energia elektryczna do jego uzyskania. Czysta energia, bo inaczej nie ma to ekologicznego sensu.

CZAS NA ZMIANY

Przed nami konieczność wprowadzenia wielkich i kosztownych zmian nie tylko na poziomie całej gospodarki, ale także całej naszej cywilizacji. My wszyscy musimy wiele zmienić w swoich zwyczajach. Co, na przykład?

Kupować mniej, ale dobrych jakościowo produktów. Nie marnować, nie wyrzucać, nie tworzyć gór śmieci. Nic nadto, jak mówili starożytni Grecy. Trzeba jednak otwarcie powiedzieć: takie zmiany muszą być połączone z radykalnymi zmianami całej gospodarki, a nie wymuszane wyznaczaniem nierealnych dat.

czwartek, 9 lutego 2023

Na krańcach Pogórza Kaczawskiego

050223

Najważniejszym powodem tego wyjazdu na północne krańce Pogórza Kaczawskiego było wspomnienie polnej drogi schodzącej ze wzgórz górujących nad Zbylutowem, a później biegnącej rozległymi polami. Szedłem tamtędy rok czy dwa lata temu, a obraz drogi tak mi utkwił w pamięci, że dzisiaj pojechałem ją odwiedzić. Tak po prostu.

Często miewam takie lub podobne powody wyjazdu w moje góry, więc pod tym względem był typowy, ale jeden szczegół go wyróżniał, mianowicie ledwie połowa trasy była mi znana – rzadkość możliwa tylko na obrzeżach pogórza.

Pogodę miałem świetną: wczesnym rankiem parę stopni mrozu, w południe kilka nad zerem, lekki tylko wiatr i słońce! Nie świeciło pełną siłą, zasłonięte lekkimi chmurkami, ale swój cień widziałem, a nad głową przeważał błękit.

Drogę zobaczyłem inną niż dawniej, ale nie brzydszą. Idąc nią przeszedłem niewielki lasek na zboczu wzgórza, a nieco niżej doświadczyłem uroczej chwili odsłonięcia dalekiego horyzontu po minięciu ostatnich drzew. Biegnąc polami, dwukrotnie dotyka nieba; jest wtedy jak uśmiechająca się kobieta. Chciałbym odwiedzić ją latem, zwłaszcza, że nieopodal znalazłem ładne miejsca na dłuższą przerwę.






 Dalej na północ wzgórza są nieliczne i ledwie widoczne, a więc okolica nie jest tak malownicza, jak na klasycznym pogórzu, jednak często spotykane skały wystające z ziemi na przydrożach i w lasach poświadczają przynależność tamtych okolic do Sudetów. Kolejnym potwierdzeniem są liczne kopalnie piaskowca; na swojej trasie widziałem trzy, a nie szukałem ich, więc przypuszczalnie jest więcej.

Niewiele widząc wzgórz, skupiałem się na drobiazgach: widziałem brzozowy zagajnik na rozległym polu, malowniczą kępę zwichrowanych sosen, cypel lasu wchodzący na pole z brzozą czele, strumyczek u podnóża kupki omszałych skał udających wzgórze. Poszedłem jego brzegiem chcąc poznać źródło i zobaczyłem czyste jeziorko mierzące od brzegu do brzegu dwa kroki. Strumień ma szerokość mojej dłoni, ale dalej chyba mężnieje, skoro jest zaznaczony na mapie. Obok, wśród leszczynowych zarośli, zobaczyłem coś nienaturalnie równego; poszedłem tam i w ten sposób odkryłem kolejną nieużywaną linię kolejową. Właściwie ślady po niej, bo szyn już nie ma, a nawet części betonowych podkładów. Opodal znalazłem w dobrym stanie kamienny wiadukt pod torami – solidna dawna robota. Teraz ta linia jest niepotrzebna, porzucona, zarastająca drzewami. Szkoda.

Droga skończyła mi się na polu, jak to wcale nierzadko z nimi bywa. Stałem pod lasem, z dala od domostw i dróg; nawet właściciel pola zajeżdża tam rzadko, bo tylko przy okazji prac. Siedząc na kamieniu kontemplowałem ciszę i pustkę. Bycie samemu na pustkowiu. Podobają mi się takie miejsca, są pomocne w słuchaniu siebie.

Poszedłem dalej skrajem lasu, skręcając stopy na kanciastych grudach zmarzniętej ziemi i zerkając na słońce. Wyobrażając sobie mapę wyliczyłem, że mam mieć je na godzinie drugiej, czyli iść nieco na lewo od słońca. Pora powiedzieć, dlaczego po prostu nie zajrzałem do telefonu na mapę z naniesioną moją pozycją. Miałem rozładowaną baterię. Robiąc zdjęcia, używając mapy i mając włączony program do rejestracji trasy, bateria wytrzymuje 3-4 godziny; pięć, jeśli ma swój lepszy dzień. Oczywiście noszę ze sobą dużą baterię zewnętrzną (nie lubię nazwy power bank) i kabelek, ale trzeba trafu, że właśnie ten kabelek się zepsuł i nie łączył obu urządzeń. Zaraza z tymi bateryjkami na pół dnia. Od dzisiaj mam w plecaku dodatkowy element stałego wyposażenia: zapasowy kabelek.

Na szczęście mam jako taką orientację w terenie, zwłaszcza w moich górach: kilometr dalej trafiłem na szukaną drogę. Nim doszedłem nią do wioski, znalazłem miejsce wyjątkowo widokowe. Jest na zboczu wzgórz górujących nad wioską, a widać z niego sporą część najwyższych szczytów moich gór i kawał Karkonoszy ze Śnieżką. Próbowałem włączyć telefon licząc na odrobinę prądu do wykonania paru zdjęć, ale nie było go wcale. Miejsce i dojazd zapamiętałem, wrócę tam przy najbliższej okazji, by ponownie zobaczyć ten ładny widok i utrwalić go na zdjęciach.

Obrazki ze szlaku

 Grodziec przycupnięty między drzewami, a przecież jest pokaźną górą, ostatnią taką na Pogórzu Kaczawskim. Może drzewa były tak wielkie?...

 Oto skuteczność tablic zakazujących i obraz wrażliwości estetycznej sprawcy. Zdjęcie zrobiłem przy głównej ulicy Raciborowic, dużej i raczej niebiednej wioski.


 Stacja wysokiego napięcia. Tak wyglądają cele Rosjan w Ukrainie. Między rozkraczonymi nogami słupów stoją transformatory, główne urządzenia takich stacji. Wielkimi liniami energetycznymi przesyłany jest w takie miejsca prąd o bardzo wysokim napięciu, na przykład 110 tysięcy Volt (dla porównania: w gniazdku mamy 230V), a transformatory zgodnie ze swoją nazwą transformują ten prąd na 20 tysięcy V, i taki przesyłany jest mniejszymi liniami do wiosek i miasteczek, gdzie po jego przekształceniu w kolejnych transformatorach trafia do domów. Ciekawostka: widzicie kaloryfery na transformatorach? W przeciwieństwie do domowych mają chłodzić urządzenie, a nie grzać. Dodam jeszcze, że nim zrobiłem zdjęcie przez kraty bramy, uważnie sprawdziłem, czy nie ma zakazu fotografowania. Nie z powodu rygorystycznego przestrzegania prawa, a po prostu z obawy.

 Kiedy w mijanym lasku próbowałem uchwycić obiektywem ładne kolory zimowych liści buczków, zobaczyłem kupę starych opon. Poczułem zniechęcenie. Wiele, naprawdę wiele widziałem dzisiaj takich dzikich wysypisk śmieci przy drogach. Dla mnie to nie tylko przejaw zwykłego barbarzyństwa, ale i zniewaga Natury, naszej matki, bez której życie nie byłoby możliwe mimo całej naszej techniki.



 Kamienne słupy w pobliżu kopalni piaskowca; zapewne wyznaczają granice, a mnie się skojarzyły ze Stonehenge. Na drugim zdjęciu widać, jak odsłaniana jest calizna i z niej wyłupywane są skalne bloki.

 


Dwa bliźniacze drzewa; sądząc po podobieństwie, jednojajowe :-)

 Oto obraz skrajnego reumatyzmu drzewa. Wniosek? Ubierajcie się ciepło, chyba że chcecie wyglądać tak… malowniczo, jak to drzewo.

 Czy na tym zrobionym wczesnym rankiem zdjęciu widzi ktoś Ostrzycę i Śnieżkę? Zgadzam się, to trudne pytanie, dlatego od razu na nie odpowiadam. Z lewej wystaje ostry i regularny szczyt Ostrzycy, a nad wieżą kościoła góruje Śnieżka; niewiele co prawda, ale jednak jest wyższa od ludzkiej budowli. Ze wzgórz nad Zbylutowem (tam zrobiłem fotkę), czyli z północnych krańców Pogórza Kaczawskiego, do Śnieżki jest 45 km w linii prostej.

 Ta wierzba płacząca rośnie przy wioskowej uliczce Raciborowic. Zapewniam, że wyglądała znacznie ładniej niż na zdjęciu.

 

Ten dom zwrócił moją uwagę ładnym wyglądem. W Sudetach często spotyka się tak duże domy z kamiennym parterem, ale piętro najczęściej jest szachulcowe, czyli z przestrzeniami między belkami wypełnionymi trzciną i gliną. Tutaj jest wykonanie droższe i rzadziej widywane: klasyczny mur pruski.

 

Marne bywają losy starych domów budowanych przed wojną, czyli przez Niemców. Częściej widuję ruiny niż zadbane domy. Nierzadko obok ruin stoją nowe budynki, postawione według współczesnych standardów i mód, czyli podobne do siebie. Jak się mieszka obok ruin?

Trasa: między Zbylutowem a Raciborowicami Dolnymi na Pogórzu Kaczawskim.

Statystyka: długość trasy 24 km. Cała wyprawa trwała nieco ponad 9 godzin, w tym półtorej godziny przerw. Nie spodziewałem się przejścia takiego dystansu; powinienem jednak zaznaczyć, że parę kilometrów szedłem szosą, sporo polnymi drogami, mało bezdrożami, różnice poziomów były niewielkie, a śnieg ani lód nie utrudniały marszu.

Najważniejsze (i satysfakcjonujące) to brak oznak zmęczenia nóg wieczorem i na drugi dzień. Jest dobrze i niech tak zostanie, bo wiele jest dróg wartych odwiedzenia, jeszcze więcej poznania, a czasu coraz mniej.

PS

Prawie zapomniałem wspomnieć o księżycu. Był wielki, w pełni i bardzo ładny, ale zdjęć nie mam. Wieczorem, po powrocie, widziałem Wenus jaśniejącą urodą jak bogini miłości przystało.