Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitologia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 marca 2023

Wenus, ewolucja i kobiety

 020323

Koniec pogodnego dnia nie styka się z nocą; między nimi jest czas stopniowej przemiany jasnego błękitu nieba w ciemny granat i czerń nocy. Zachodni horyzont jeszcze pamięta łunę zachodu, jeszcze widać na niskim niebie stopniowo zanikające ciepłe wspomnienie dnia, ale wyżej dzienny błękit zmienia się w głębokie, chociaż stopniowo ciemniejące, niebieskości. Właśnie wtedy, może pół godziny po zachodzie słońca, na niebie pojawia się Wenus. Nie widać jeszcze żadnych gwiazd, jest tylko ona – wielka, wspaniała, przyciągająca wzrok i śliczna jak na planetę bogini miłości i piękna przystało.

W ostatni dzień lutego zobaczyłem w jej pobliżu Jowisza. Był nieco mniejszy, ale to rezultat odległości: Wenus jest znacznie bliżej nas, niż ten gigant Układu Słonecznego. Długi czas, aż do pełni nocy, tylko ich dwoje świeciło na niebie, jeszcze nie całkiem nocnym. Na drugi dzień zobaczyłem ich ponownie: Jowisz znacznie zbliżył się do Wenus. Czy spotka się z nią? Czy bogini nie ucieknie potężnemu bogu?

  

Nie dowiedziałem się, ponieważ na trzeci dzień niebo było zachmurzone. Może spotkali się, a władca nieba chmurami zapewnił intymność ich spotkaniu?…

Zrobiłem serię zdjęć ich zbliżania się, ale to zadanie nie na mój sprzęt i umiejętności. Ot, widać jasne punkciki i tyle. Cały czar tych dwojga został wysoko w górze i w mojej pamięci.

Jak często w ostatnim roku myśl zakręciła w stronę wschodu. Tyle piękna dostrzec można wokół nas i nad nami, a ludzie zabijają się, zamiast całymi garściami czerpać ze skarbca Natury.

* * *

Niżej zamieszczam obszerny cytat z książki „Blizny po ewolucji” Elaine Morgan. Autorka na podstawie analizy pewnych naszych cech uzasadnia swoją oryginalną hipotezę dotyczącą ewolucji, ale akurat cytowane słowa są o … Przekonajcie się sami.

Publikując ten post, chciałem zrobić paniom, zwłaszcza tym mającym kłopoty z zaakceptowaniem swojej wagi, prezent z okazji Dnia Kobiet. Proszę o jego przyjęcie, od siebie dodając wyrazy szacunku dla piękniejszej połowy ludzkości.

* * *

>>Niektórzy są tłuści, inni nie. Obowiązuje milczące założenie, że szczupłość to norma, a smukłe ciała ilustrują, jakimże to zawsze chciała nas widzieć Natura. Jeśli ktoś przekracza „normę”, uważa się go za łakomego lub leniwego albo przypuszcza, że cierpi na jakieś zaburzenia metaboliczne. Otyłość nigdy nie bywa uznawana za szczególną cechę człowieka w sposób, w jaki uznaje się za nią duży mózg. Mówi się o niej, jakby była patologicznym odstępstwem od prawdziwego ludzkiego projektu, jak coś, co powinno być leczone i, w miarę możliwości, „wyleczone”.

Po pierwsze zatem należy ustalić, że podskórny tłuszcz u Homo sapiens jest szczególnym przystosowaniem ewolucyjnym, a nie po prostu karą za objadanie się. Jednym ze sposobów, by się o tym przekonać, może być rozpatrzenie przypadku osobnika ludzkiego, którego nie sposób oskarżyć o obżarstwo, mianowicie noworodka.

Około trzydziestego tygodnia ciąży zmienia się wzorzec rozwoju ludzkiego płodu. Szybki dotąd wzrost kości zaczyna zwalniać, a priorytetem staje się akumulacja tłuszczu. Część tłuszczu znajduje się głęboko wewnątrz ciała, w zwykłych u ssaków miejscach, na przykład wokół nerek. Ale zbiera się on również pod skórą, w sposób nietypowy dla zwierząt lądowych.

Pomiędzy trzydziestym a czterdziestym tygodniem ilość tłuszczu strzela w górę z 30 gramów do 430 gramów. Pod koniec ciąży tłuszcz stanowi 16 procent wagi ludzkiego dziecka, w porównaniu z 3 procentami u noworodka pawiana. Im więcej tłuszczu dziecko pozyska do czasu narodzin, tym większe jego szanse przeżycia. Co więcej – podobnie jak mózg – zapas tłuszczu utrzymuje szybkie tempo wzrostu przez kilka miesięcy po urodzeniu. To właśnie – w większym stopniu niż wielkość mózgu i w tym samym co brak owłosienia – wyróżnia ludzie niemowlę spośród niemowląt innych naczelnych. Tygodniowe ludzkie dziecko jest nagie i pulchne; tygodniowe gorylątko lub szympansiątko jest włochate i, w porównaniu z niemowlakiem, chude jak szczapa.

Wytworzenie owej warstwy tłuszczu u dziecka nakłada dodatkowy koszt na ludzkie zasoby fizyczne w późnym okresie ciąży i w czasie karmienia, którego inne naczelne nie muszą ponosić. Udział lipidów (tłuszczu) w krwi matki podnosi się o więcej niż 50 procent, aby ułatwić przekazanie zasobów żywieniowych rosnącemu płodowi. Aby odtworzyć te zapasy, matka musi zwiększyć własne spożycie o 14 procent w ostatnich fazach ciąży, i o nawet 24 procent w czasie, kiedy karmi rosnące niemowlę. Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności, więc nawet jeśli w czasie ciąży kobieta cierpi na niedostatek pożywienia, waga urodzeniowa dziecka spada na ogół nie więcej niż o 10 procent.

Jednakże gdyby kobieta była poważnie niedożywiona, jej szanse na urodzenie zdolnego do przeżycia dziecka albo szanse przeżycia ciąży stałyby się znikomo małe. Przed taką ewentualnością zabezpiecza nas mechanizm polegający na tym, że kiedy zapasy tłuszczu w organizmie kobiety spadają poniżej pewnego poziomu, nie zajdzie ona w ciążę. U szesnastolatki tkanka tłuszczowa stanowi około 27 procent wagi ciała; jeśli spadnie poniżej 22 procent, nie rozpocznie się cykl miesiączkowy, a jeśli się rozpoczął, ustanie. (…)

Wydaje się jasne, że udział tłuszczu znacznie wyższy od normy u naczelnych jest u naszego gatunku nie tylko niepatologiczny, ale wręcz niezbędny do przeżycia ludzkiej rasy.

W dzisiejszych czasach w krajach rozwiniętych niewielu ludzi musi się martwić o minimalny poziom tłuszczu, jakim obdarzył nas dobór naturalny. Problem stanowi jednak to, że najwyraźniej brak jego górnego limitu. Koń, wilk, gepard lub kangur, trzymany w niewoli bez dostatecznej możliwości ruchu i nadmiernie karmiony, może nabrać nieco tłuszczu. Ale nie spowoduje to trzy – lub czterokrotnego wzrostu jego wagi. (…)

Ludzie mogą te cechy rozwinąć, ponieważ jeden z głównych magazynów tłuszczu u Homo sapiens znajduje się tuż pod skórą. U większości ssaków główne magazyny znajdują się wewnątrz ciała, więc ich ekspansję ogranicza ściana ciała lub klatka piersiowa; skutek okazuje się też mniej widoczny. Ale nasza skóra jest tak elastyczna, że praktycznie nie nakłada żadnych limitów na ilość tłuszczu, która może się pod nią akumulować.

Inna zauważalna różnica to liczba adipocytów, w którą jesteśmy wyposażeni. Adipocyty to komórki, które zwierają tłuszcz. Kiedy puste, są praktycznie płaskie, ale każda może spuchnąć, zaokrąglić się i rozrosnąć, nie pękając, do trzykrotności początkowych rozmiarów. Stąd istotnym czynnikiem decydującym o tym, jak grubi możemy być, jest liczba posiadanych adipocytów.

(…) „W stosunku do masy ciała mamy co najmniej 10 razy więcej adipocytów niż można by się spodziewać w wyniku porównania ze zwierzętami dzikimi czy w niewoli. Pod względem odchylenia od ogólnego trendu ludzie biją na głowę takie notoryczne tłuściochy, jak borsuki, niedźwiedzie, świnie i wielbłądy (…)”.

Musi być powód dla istnienia tych komórek w liczbie około 25 miliardów, dziesięć razy większej niż u innych lądowych zwierząt naszych rozmiarów, i dziesięć razy większej, niż obecnie potrzebujemy. (…)

Dzisiaj w ludziach, którzy mają „nadwagę”, wywołuje się pewnego rodzaju poczucie winy, jakby byli zdegenerowanymi dziedzicami nieskończonej linii szczupłych przodków i w jakiś sposób zdradzili dziedzictwo, pozwalając sobie na zaniedbanie.

W rzeczywistości nie zdradzili swego dziedzictwa. To dziedzictwo zdradziło ich. Przyszli na świat ze zdolnością do tycia, której nie dzielą z innymi naczelnymi. Gdyby ich ciało nie miało nadmiarowych adipocytów, nie można by ich było wypełnić tłuszczem. (…)

Instruktorzy w klubach odchudzania wyznaczają swoim klientom limit wagi, jaki rzekomo „powinni” utrzymać lub jaki jest dla nich „właściwy”. „Strażnicy wagi” mają zmierzać do tego celu i chudnąć zgodnie z rzekomą wolą Natury. (…)

Wydaje się nieco dziwne, że właśnie w okolicach menopauzy, kiedy nie zanosi się już na dzieci, które trzeba donosić i wykarmić, u kobiet wszystkich ras pojawia się ogólna tendencja do tycia. Wiemy jednak obecnie, że tkanka tłuszczowa pełni dodatkowe funkcje (…). Oprócz tego, że bierze stały udział w przepływie paliw w organizmie, ma zdolność do przechowywania sterydów (hormonów) i wpływa zarówno na ilość estrogenu, żeńskiego hormonu płciowego, w krwiobiegu, jak i na jego siłę działania.

Estrogen występuje w dwóch formach – względnie nieaktywnej oraz silnie działającej. Szczupłe kobiety mają podwyższony poziom słabego typu estrogenu, podczas gdy otyłe kobiety mają wyższy poziom silnego. U tłustszych kobiet estrogen krąży również swobodniej we krwi. Do 1975 roku uważano, że estrogen powstaje tylko w jajnikach; wtedy okazało się jednak, że produkują go również komórki tłuszczowe, przetwarzając androgen (męski hormon znajdujący się w niewielkich ilościach w kobiecym osoczu) na estrogen.

Możemy sobie wyobrazić, że „brzuszek wieku średniego”, z którym walczy tak wiele kobiet, wyewoluował jako przystosowanie dobroczynne. Dzięki niemu organizm zyskiwał tkankę tłuszczową, będącą dodatkowym źródłem estrogenu w organizmie. Kiedy jajniki przestawały pracować, tłuszcz minimalizował objawy abstynencyjne. Pozwalał ciału stopniowo dostosować się do spadku poziomu estrogenu – nie dochodziło do gwałtownego „odstawienia”.<<

* * *

Dla porządku: znakami (…) zaznaczyłem miejsca poczynionych przeze mnie skrótów. Na początku i na końcu cytatu są znaki >> <<.

Zwracam uwagę na słowa, które zrobiły na mnie wrażenie:

Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności (…)”.

Tak po prostu: jeśli czegoś będzie brakowało rozwijającemu się płodowi, odpowiednie składniki zostaną wzięte z organizmu kobiety, a więc możliwa jest sytuacja, w której rozwój płodu odbywać się będzie jej kosztem. Fakt w zasadzie znany, ale tak wprost przypomniany tutaj uwidacznia swoistą bezwzględność natury, ale też i podobieństwo zachowań urodzonego już dziecka: czyż nie jest ono bezwzględne dla swojej matki? Czyż nie wymaga stałej gotowości do służenia mu niezależnie od pory doby i stanu zdrowia matki?

Właśnie ta zbieżność mechanizmów rozwoju płodu i zachowań dziecka zwróciła moją uwagę na ten fragment.

A nasze potyczki z wagą? Niemal bez zastrzeżeń podzielam pogląd autorki. Obecnie obowiązujący ideał kobiecego ciała stoi w rażącej sprzeczności z cechami i wrodzonymi skłonnościami ludzkich organizmów, zwłaszcza dojrzałych kobiet.

Także w tym mają trudniej niż jest mężczyznom.




niedziela, 5 września 2021

Polecie

 

250821

Droga zaczynała się za ostatnim domem wioski. Niewiele dalej zniknęła między drzewami zagajnika, pojawiła się za nim, ale po paruset metrach znowu schowała się wśród drzew. Na zdjęciach Googli widziałem drogę po drugiej stronie lasu, więc błędnie uznałem, że obie, przed lasem i za lasem, są jedną drogą. Cóż, z góry nie widać wąskiej drogi leśnej, zasłoniętej konarami drzew; widoczne są tylko szerokie dukty i szosy. Szedłem i szedłem, ale droga skręcała nie tam, gdzie powinna, więc po kilometrze zawróciłem. Druga próba też nie była udana, więc machnąłem ręką na drogi i poszedłem na przełaj. Na szczęście las nie był zachwaszczony, a widny, bukowy, więc szło się dobrze. Przeszedłem w poprzek jakiś wąwóz, udało mi się nie nabrać wody w buty przekraczając strumień, i w końcu wyszedłem na otwartą przestrzeń pola. Na jego drugim końcu zobaczyłem moją drogę. Tę, która już bez żadnych niespodzianek doprowadziła mnie do… toru narciarskiego.

Na zdjęciu satelitarnym widziałem coś, co przypominało kopalnię kruszywa, ale jest tam nowy, porządnie wyposażony tor narciarski z kilkoma liniami wyciągów, oświetleniem i rozbudowanym systemem sztucznego zaśnieżania. Nie potrafię powiedzieć, czy dobrze się tam jeździ, bo nie umiem jeździć na deskach, ale wrażenie robi dobre. Różnicę wysokości oceniłem na 50-70 metrów, długość trasy na kilometr.

Ze szczytu wzniesienia widok jest w pełni panoramiczny, z horyzontem odległym o wiele kilometrów; dobre miejsce do obserwowania wschodów i zachodów słońca.


Tutaj  jest film nagrany z lotu ptaka, jak to się kiedyś mówiło, czyli po nowemu z drona.

Właśnie, wschody i zachody. W czerwcu i lipcu dni były zbyt długie, by zaczynać wędrówki o wschodzie, kończyć po zachodzie słońca, ale już w sierpniu zaczęła się uwidaczniać zmiana długości dnia: dwa razy ruszyłem na szlak o wschodzie, a i zachodu doczekałem. Teraz przyszła pora na witanie dnia razem z Jutrzenką, a więc tak, jak przywykłem przez lata zimowych wędrówek.

»Zanim pojawi się na niebie wóz słońca, znad brzegów Oceanu wyjeżdża na lekkim rydwanie Eos, różanopalca bogini jutrzenki. Piękne oblicze młodej bogini jaśnieje rumieńcem zorzy porannej, a wśród szarych świtów zakwita jej szata barwy szafranu.«

Mitologia”, Jan Parandowski.

* * * 

Dwa ostatnie dni padał deszcz, od jutra znowu ma padać. Pojechałem wykorzystując jednodniowe okienko pogodowe. Dzień był pochmurny i dość chłodny w porównaniu do poprzednich dni, na poły jesienny. Pola i drogi opustoszały, nikt nie jeździł traktorami, nie hałasowały kombajny. Była cisza zapowiadająca jesień. Po raz pierwszy tego lata cały dzień szedłem w kurtce, a po rozmiękłych drogach szło się trudniej. Lawirowałem wyszukując suchszych przejść i podpierałem się kijami. Widziałem kilka rozlewisk, wielkich kałuż w zagłębieniach pól, ale drogi zalane nie były. Buty wytrzymały cały dzień chodzenia i nie przemokły, a parę razy się zdarzyło, że postawiłem stopę w miejscu uznanym za dobre do zrobienia kroku – i zapadałem się po kostki w rzadkim błocie, w jakie zmienia się less po namoknięciu.

Jako dziecko biegałem na bosaka polną drogą, po letnim deszczu pokrytą takim błotkiem. Pamiętam, że w dotyku było bardzo delikatne. Odmienność i wyjątkowość tego błota związana jest ze strukturą lessu, jego bardzo małą ziarnistością. Wyschnięty less jest puszystym, niemal ulotnym pyłem, a dobrze nasiąknięty wodą przypomina wyrobione rzadkie ciasto naleśnikowe.

* * *

Wiedziałem, że będzie mokro, ale takich widoków się nie spodziewałem. Na zboczach, tam, gdzie droga jest choćby troszkę poniżej powierzchni pól i zbiera z nich wodę, widziałem zapadliska. Nie wypłukane dołki czy obniżenia, a doły o pionowych, poszarpanych ścianach jak po trzęsieniu ziemi. 





Największe miały ponad metr głębokości, a to znaczy, że nawet dobry samochód terenowy nie przejechałby po nich. Jedyny traktor jaki dzisiaj widziałem, mały ursusik C330, zjechał z pola i mimo lawirowania między dołami, zapadł się jednym tylnym kołem. Wyrwa nie była duża, ale traktor stał tak mocno pochylony, że wątpiłem w możliwość samodzielnego wyjazdu, ale się udało. Kierowca zatrzymał się przy mnie i dłuższą chwilę rozmawialiśmy. Powiedział mi, że największa dziura jaką widział na drodze miała głębokość pięciu metrów. Cały kombajn by się zmieścił – powiedział. Zwróciłem uwagę na jego traktor, w odpowiedzi usłyszałem, że ma go blisko 40 lat.

Za dolary kupiłem w Pewexie! Czemu oni ich dalej nie robią? – zapytał. Właśnie, dlaczego nie produkuje się ciągnika bardzo trwałego, taniego i poszukiwanego na rynku?

Od mojego rozmówcy dowiedziałem się, że po tych obfitych dwudniowych deszczach pola muszą schnąć kilka dni żeby mogły wjechać kombajny, a zapowiadają kolejne deszcze. Niewiele zostało zbóż na polach, ale i te trzeba zebrać.

* * *

Nie miałem szczęścia do dróg, kolejna zniknęła zostawiając mnie na polu. W ładnym byłem miejscu: wysokie miedze dzielące wąskie, stromo opadające pola, plantacja malin, kępa brzóz płaczących. Chciałbym wrócić, ale czy przyjdę, skoro to odludzie, droga daleka, a podobnych miejsc, równie ładnych, widuję wiele? Właśnie takie mi się podobają – zagubione, ciche, tylko moje, nie te turystyczne, wydeptane, z wieżami i tablicami informującymi o atrakcjach. Chodząc tak, poznaję Roztocze rolnicze, niezamożne, z dziurawymi polnymi drogami i odludnymi uroczymi zakątkami ukrytymi gdzieś za laskiem czy wąwozem.

Maliny na plantacjach jeszcze są, ale niewiele ich i część z nich jest przejrzała. Widząc owoce leżące na ziemi, poczułem się rozgrzeszony z podkradania malin, bo wygląda na to, że właściciele nie zbierają tych ostatnich, późno dojrzewających. Owoce były tak nabrzmiałe sokiem, że dłoń miałem czerwoną i lepiącą. Szkoda tych malin, tyle dobra się marnuje, a sam nie zjem wszystkich, mimo usilnych starań.

* * *

Nie znalazłem wytłumaczenia etymologii słowa „hosznia”, natomiast często powtarzająca się „huta” w nazwach roztoczańskich wiosek jest tłumaczona istnieniem hut, tak po prostu. Chodziło o paliwo, a przed rozpowszechnieniem węgla było to drewno. Huty (szkła czy metalu) budowano tam, gdzie było paliwo, czyli w lasach. Jak się dowiedziałem, bywało nawet tak, że celowo uruchamiano hutę, a gdy na skutek jej działalności powstawały wielkie polany, osiedlano rolników. Hutnicy kończyli działalność, ale nazwy miejscowości zostawały – i są do dzisiaj.  

Kiedy doszedłem do wsi, brakowało godziny do zachodu, więc poszedłem drogą prowadzącą na drugą stronę zabudowań, i nieco dalej znalazłem miejsce z ładnym widokiem. Usiadłem i patrzyłem na koniec dnia.






Trasa: z Huty Turobińskiej do Ośrodka Chrzanów „Narciarski Raj”. Z stamtąd polami w stronę Gródek, powrót innymi drogami do Huty. Teraz poszukałem informacji o torze narciarskim, okazało się, że różnica poziomów wynosi 60 metrów, a najdłuższa trasa liczy 700 metrów.

 


















 








piątek, 16 lipca 2021

Wieża widokowa w Świeradowie

 

030721

Nie jestem entuzjastą wież widokowych, ale na wieść o otworzeniu dużej i ciekawie wykonanej budowli tego typu postanowiliśmy, ja i Janek, pojechać do Świeradowa i na własne oczy konstrukcję zobaczyć.

Jej usytuowanie wymaga przejścia około kilometra stromą uliczką, nie ma możliwości zaparkowania przy atrakcji. Konstrukcja jest masywna, stalowa, a wykonanie bardzo staranne. Rury na niemal całej długości obudowane są deskami z klejonego drewna, wizualnie ocieplając konstrukcję. Myślę, że był to dobry pomysł, ponieważ drewno zasłania surową szarość cynkowanej stali. Ciekawie mocowany jest podest, ale może szczegóły techniczne pominę. Jest szeroki, wznosi się bardzo łagodnie, a idzie się po grubych i równych deskach. Samo wejście na szczyt jest atrakcją – nie krótką, skoro długość podestu wynosi kilkaset metrów, ani nie męczącą. Idzie się po nim lekko i swobodnie, nawet jeśli jest dużo ludzi. Na szczycie czekają dodatkowe, oprócz widoków, atrakcje: sprężysta siatka zastępująca deski oraz całkowicie szklany podest wysunięty poza obrys konstrukcji. Przyznam, że wejścia na siatkę lub podest wymagają pewnego wysiłku psychicznego. Za wejście zapłaciliśmy po 49 złotych, czas przebywania na wieży jest, zdaje się, nieograniczony. Zjechać na dół można rurową serpentyną (dodatkowo płatną), ale za tę atrakcję podziękowaliśmy. W obszernym holu na dole można kupić horrendalnie drogie pamiątki, ale i obejrzeć (za darmo) film pokazujący montaż konstrukcji. Zwrócę jeszcze uwagę na języki tablic informacyjnych i napisów na ekranach: na ogół są dwujęzyczne, przy czym polski niekoniecznie jest pierwszym językiem. W paru miejscach używany jest tylko jeden – angielski. W Polsce! Nazwa konstrukcji też jest angielska: Sky Walk. Spacer po niebie, a jakże!

W Internecie dowiedziałem się o koszcie 40 milionów poniesionym przez prywatnego inwestora, oraz o wielu krytycznych głosach. Pozwolę sobie wyrazić swoje zdanie.

Wieże postawione w górach zmieniają krajobraz, trzeba uczciwie przyznać, że na gorsze. Kiedy już stoją, dalej zmieniają otoczenie, ponieważ przez nie znacznie zwiększa się ilość ludzi wchodzących na górę, a tym samym więcej jest wydeptanych ścieżek i rozrzuconych śmieci, a mniej ciszy. Świeradowska wieża stoi jednak w mieście (co prawda na jego brzegu), a więc w środowisku już zmienionym przez człowieka. Uznaję tutaj za tak samo obcy element krajobrazu górskiego hotel z parkingiem, jak i widokową konstrukcję. Przy tej okazji powiem, że obcym elementem (chociaż nie tak bardzo jak wieża) są urządzone miejsca odpoczynku przy szlakach, mostki, a nawet drogi, także te dla pieszych. Góry nietknięte ludzką ręką nie mają ani wież, ani daszków nad ławami, ani nawet dróg, tylko mało jest takich miejsc ogólnie dostępnych i mało jest ludzi chętnych do wędrowania górskim lasem bez śladu ścieżek. Za niewątpliwie słuszne mam starania władz chcących ułatwić ludziom przebywanie w górach, czy szerzej: na łonie przyrody. Słuszne nie tylko z powodu ewentualnych wpływów do kas lokalnych władz i przedsiębiorców, ale także ze względu na zdrowie ludzi, ich dobrostan, także psychiczny. Problem w ilości ludzi pojawiających się w górach, szczególnie w letnie dni, w wygodnictwie, także w małych umiejętnościach potrzebnych w górach. W jakiejś dyskusji czytałem o znacznie ładniejszych widokach z Sępiej Góry niż z wieży – i w pełni się zgadzam z tym twierdzeniem, ale na górę wejście jest znacznie mozolniejsze niż na wieżę. Wielu naszych rodaków właśnie dlatego woli wejść na wieżę niż górę. Nie podzielam ich wyborów, ale staram się zrozumieć. Są wygodni, wielu idzie z dziećmi, nie mają odpowiedniego obuwia, a może i boją się wypadku. Mała może być ich wrażliwość na piękno przyrody. Różnie. Myślę, że przeważa wygodnictwo.

Dwa razy byłem na Trójgarbie w Górach Wałbrzyskich nim postawiono tam wieżę, raz gdy już stała. Zobaczyłem uderzającą różnicę w ilości osób na szlaku ku wieży, tak więc zdecydowana większość ludzi idzie na szczyt tylko z jej powodu. Jakkolwiek ta przyczyna może się wydawać dziwna dla wytrawnych górskich wędrowców, faktu znacznej wagi nie zmienia: ci ludzie poszli kilkaset metrów pod górę, ruszyli tyłki sprzed telewizorni lub grilla, zmusili swoje serce i mięśnie do pracy.

Więc społeczeństwo jako ogół zyskało, stracili wędrowcy uznający zatłoczony szlak na Trójgarb za mniej atrakcyjny, ale ci są w mniejszości.

Chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt funkcjonowania wieży w Świeradowie: daje zatrudnienie przynajmniej kilkunastu ludziom, oraz jakieś, niechby niewielkie, podatki na rzecz skarbu. Działając, nie wytwarza CO2, chociaż swój ślad węglowy ciągnie z czasów budowy. Dla wielu ludzi będzie przyczyną wyruszenia na wycieczkę.

Do poznania wieży zachęcam, bo warto. Niechby tylko dla przejścia tych dwóch kilometrów w obie strony.

* * *

Korzystając z okazji, poznaliśmy ładne centrum miasteczka. Na małym placu miejskim bije fontanna z pysków żab zaklętych w mosiądz. Pocałowałem jedną z nich. Nie zamieniła się w księżniczkę. Początkowo odczuwałem zawód, ale później uznałem, że postąpiłem nierozważnie. Bo cóż by mnie czekało, gdyby żaba stała się księżniczką? Na dyskoteki miałbym z nią chodzić czy rauty wyższych sfer? Ja?? Niech tam sobie siedzi w żabie i czeka na młodzieńca jadącego na białym… chciałem napisać: w rolls royce, a ja spróbuję odczarować tę, której wypatruję w dali, ale o niej ciii...

* * *

Popołudnie spędziliśmy u Ani i Darka Kruczkowskich w Gierczynie. Zjadłem większość podanego do kawy ciasta, bo było smaczne.

Było też zielone z powodu dodania… pokrzywy. Ania jakoś tak zrobiła, że nie parzyła. Naprawdę!

Nie tylko ja utwierdzam się w przekonaniu o jej stopniowej zamianie w… wiedźmę. Naprawdę!