181216
Parking
przy schronisku Szwajcarka w Rudawach Janowickich, Przełęcz Karpnicka, Jańska
Góra, Rozdroże pod Jańską Górą, skały Rylec i Fajka, Strużnickie Skały,
Starościńskie Skały, Piec, Skalny Most, zielonym szlakiem na Husyckie Skały,
powrót pod schronisko.
Parę
lat temu powiedziałem sobie, że jako tako poznam Góry Kaczawskie, gdy spędzę na
ich drogach sto dni. Wtedy ta myśl była chyba tylko zabawą, ale została we mnie
jako umowna granica poznania tych gór. Ponieważ do tej symbolicznej setki
brakuje mi tylko trzech dni, uznałem, że pora zwrócić większą uwagę na inne
sudeckie pasma. Nie biorę rozwodu z moimi górami, są i będą moją pierwszą
miłością górską – pamiętaną i odwiedzaną – ale pora dać szansę innym pasmom.
Wybrałem Rudawy pamiętając urokliwe skały tych gór; później przyszło mi do
głowy, iż na moją decyzję mogła wpłynąć ich bliskość do Gór Kaczawskich – z
wielu miejsc Rudaw widać ich szczyty. Mimo prognozowanego deszczu, na wyjazd
dał się namówić kolega; ciekawe, czy pojechałby, gdyby celem były Góry
Kaczawskie… :-)
O
zwykłej porze, czyli o brzasku, byliśmy na parkingu przy schronisku Szwajcarka.
Ostatni kilometr jedzie się wyboistą i stromą leśną drogą. Przejazd samochodem
osobowym jest możliwy, ale z zachowaniem ostrożności i tylko wtedy, gdy nie ma
śniegu; po opadach lepiej zostawić samochód na parkingu przy szosie, na
Przełęczy Karpnickiej, chociaż słyszałem, że zdarzają się włamania do pojazdów.
Rudawy
są niewielkim pasmem górskim, liczą około 90 kilometrów kwadratowych, a
powierzchnia Gór Kaczawskich wynosi 300 kilometrów bez pogórza, więc wszystkie
główne szlaki Rudaw przejść można w kilka dni, jednakże ładnych skał
usytuowanych nie tylko przy szlakach oraz w ich pobliżu, ale też pochowanych w
głębi lasów, jest tak wielka liczba, że poznanie ich wszystkich wymaga czasu i
myszkowania po stokach, o czym przekonałem się już pierwszego dnia. Skał na
szczycie Jańskiej Góry trudno nie zauważyć, jednakże następne, Rylec i Fajka,
nie są tak dobrze widoczne ze szlaku, a w ich odszukaniu mapa niewiele pomaga,
jako że niedokładnie wskazuje ich lokalizację. Bardziej pomocne jest
wypatrywanie w lesie wydeptanych bocznych dróżek, albo GPS do pieszych
wędrówek, który w ręku kolegi bywał naszym przewodnikiem.
Tak,
drogi są tam wydeptane. Patrząc na liczne ślady popularności Rudaw, myślałem o
moich górach. Odczuwałem radość z powodu pustki kaczawskich szlaków, ale
jednocześnie było we mnie jakby przeciwstawne odczucie – zazdrości o
popularność zabarwionej żalem do tych wszystkich ludzi, którzy tutaj przyjeżdżają,
a tam nie. Radość przeważała: gdy będę mieć dość ludzi na rudawskich szlakach,
zawsze będę mógł pójść tak bardzo moimi, a im nieznanymi, dróżkami kaczawskimi.
Skałom
należy dać szansę oglądając je z różnych miejsc, ponieważ bywa, iż tuzinkowa
przy pierwszym oglądzie grupa skał okazuje się być ciekawą, ładną, a nawet
intrygującą, po zobaczeniu jej z innej strony. Skały mają też tak znaną cechę
całych gór: potrafią diametralnie, nie do poznania, zmienić swój wygląd w
zależności od miejsca naszego patrzenia. Gdy zobaczyłem Rylec sterczący ostrym
grotem wysoko nade mną, pomyślałem o trafności nazwy tych skał, jednakże z
drugiej strony ich wygląd w niczym nie przypominał rylca, kojarząc się raczej z
futurystycznym wieżowcem.
Fajka natomiast z każdej pozycji jednoznacznie
kojarzyła się z masywnym prehistorycznym jaszczurem. Tego rodzaju skojarzenia,
a okazji do nich jest mnóstwo, mogą być w tych górach ciekawą zabawą.
Zbocza
gór są na ogół bardziej strome niż kaczawskie, niemal wszędzie są zalesione,
ale lasy poznane na dzisiejszej trasie są widne, ładne, zachęcające do wejścia
na widoczne tu i ówdzie mało używane leśne dróżki. Poznaliśmy jedną z nich,
biegnie w pobliżu Jańskiej Góry i jest po prostu urocza.
Szliśmy
w gęstniejącej mgle, a kto widział w takich warunkach górski bór świerkowy albo
las bukowy, temu trudno zapomnieć widok nieruchomych, czarnych pni niknących w
szarościach lub srebrzystościach mgieł, wrażenia dzikości lasu, własnej
samotności, ale i zauroczenia tym pierwotnym widokiem.
Gdy doszliśmy w pobliże
Lwiej Góry, do mgły dołączył śnieg, a widoczność spadła do dwudziestu metrów.
Prawie pionowa ściana Starościńskich Skał wyłoniła się z mgły nagle, od razu
wielka. Stanąłem przy niej i zadarłem głowę: na twarzy czułem zimne ukłucia
płatków śniegu, a szczytu nie widziałem – niknął we mgle i w wirze śniegowych
płatków. Niemała ściana wydawała się w tych warunkach ogromną, nieba
dotykającą. Skały wołały, zachęcały do wejścia na szczyt, jednak uznaliśmy, że
w takich warunkach – przy padającym śniegu i tak małej widoczności – wchodzić
nie będziemy.
Chcieliśmy
zobaczyć sąsiednie grupy skalne Starościńskich Skał, ale mój pryncypał
namieszał mi w głowie telefonem (GSM – błogosławieństwo i przekleństwo, czyli
dwa w jednym): rozmawiałem idąc, a nim skończyłem rozmowę, byliśmy na tyle
niżej Skał – a i pora była późna – że ich zobaczenie odłożyliśmy na inny dzień.
Z
dna doliny szlak wznosi się płytkim wąwozem wydeptanym przez ludzi i wypłukanym
przez wodę. Idzie się skalistym dnem strumienia, jak nierzadko bywa w wyższych
górach, miejscami stąpając po kamieniach wystających nad nurtem – urokliwe,
prawdziwie górskie miejsca. Pozazdrościłem Rudawom, ponieważ w Górach
Kaczawskich raczej nie spotyka się takich. Chwil odruchowego porównywania obu
pasm górskich i zazdroszczenia Rudawom ładnych miejsc, miałem wiele tego dnia.
Zalety
skał Piec docenić można przy dobrej widoczności, a że takiej nie było, należy
mi wrócić tam, natomiast Skalnemu Mostowi, sąsiedniej grupie skał, mgła nie
przeszkadzała. Prezentował się większy, niż zapamiętałem go będąc tutaj sześć
lat temu. Podchodziłem coraz bliżej, coraz bardziej zadzierając głowę na
szczyty skał, na zaklinowane między dwiema ścianami kamienie tworzące ów most,
powtarzając w myślach zdumione pytanie: to ja tam byłem? Obszedłem wtedy skały
i od tyłu, wykorzystując niewielką wysokość i urozmaiconą rzeźbę ściany,
wdrapałem się na szczyt i doszedłem do mostu, robiąc mu zdjęcie z góry.
Pamiętam, że nogi mi drżały, gdy zszedłem. Dzisiaj nie próbowałem tam wejść,
ograniczając się do podziwiania skał z dołu, a wrażenie czyniły duże.
Oto
zdjęcie mostu wykonane z góry w 2010 roku.
A
tutaj zdjęcia z ostatniego wyjazdu.
Na
parkingu – byliśmy tam krótko przed końcem dnia – mój towarzysz zaproponował
pójście na Husyckie Skały stojące w pobliżu przełęczy między Sokolikami.
Zmierzchało się, gdy doszliśmy tam. Szara godzina końca mglistego dnia zimowego
ma urok, który może dziwić, ale któremu z przyjemnością się poddaję. Jest w nim
nostalgiczny smutek końca, poczucie oddalenia od cywilizacji i zdania tylko na
siebie. Kolega myszkował gdzieś niżej, a ja dłuższą chwilę stałem sam na
skałach. Świat wokół widziałem pierwotnym, dzikim i surowym. Podobał mi się.
Jazda
leśną drogą po zmroku, gdy w świetle reflektorów nierówności stawały się
czarnymi, bezdennymi dziurami, budziła obawy o całość zawieszenia mojej vectry,
ale i przydała uroku wyprawy ostatnim minutom w Rudawach.
Wrócę
tam już na początku stycznia.