Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przełom. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przełom. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 13 listopada 2023

Kaczawskie przełomy

 081123

Najkrócej mówiąc przełom jest miejscem, w którym rzeka przecina wzniesienia lub góry płynąc wąskim korytem o stromych zboczach, przy czym owe koryto sama rzeka utworzyła wypłukując i unosząc materiał skalny. Jakim cudem, skoro do góry płynąć nie potrafi? Procesów jest kilka, najprostszy do wyjaśnienia jest równoczesnym (i bardzo powolnym) nadążaniem pogłębiania koryta za wypiętrzaniem gór. Tutaj, na stronie Wikipedii, są pokrótce opisane mechanizmy powstawania przełomów. Po obejrzeniu kilku pierwszych przełomów sudeckich stałem się ich miłośnikiem. Każdy jest ładny i zaskakujący zmiennością widoków, a i fascynować potrafi jeśli mamy pojęcie o mechanizmach ich powstawania.

Najbardziej znanym na świecie jest przełom rzeki Kolorado w USA czyli Wielki Kanion; Anglicy przełom nazywają kanionem ponieważ naszego słowa nie byliby w stanie wypowiedzieć :-) Najbardziej znaną polską formacją tego rodzaju jest oczywiście przełom Dunajca w Pieninach, a w Sudetach przełom Nysy Kłodzkiej lub inaczej, od nazwy gór i miasta, Przełom Bardzki.


A czy Góry Kaczawskie mają swoje przełomy czyli kaniony? Mają, i to całkiem sporo, chociaż nie są tak wielkie jak te wspomniane.

Jednym z najczęściej odwiedzanych i znanych przełomów jest ten na Bobrze pod Jelenią Górą. Tuż przy rzece biegnie ścieżka po skałach i wśród drzew ładnego lasu liściastego, a po obu stronach wznoszą się dość strome zbocza, co dobrze widać na mapie; ulice widoczne w prawym dolnym rogu mapy to fragment Jeleniej Góry. Po raz pierwszy byłem tam w słoneczny dzień kolorowej jesieni; uroda całego przełomu, bardziej znanego jako Borowy Jar, czyni duże wrażenie i zostaje na długo w pamięci. Tam jest po prostu pięknie. Ścieżka wzdłuż rzeki mierzy 2-3 kilometry i jest z tych, którymi idzie się coraz wolniej nie chcąc, by się skończyła zbyt szybko, a kończy spektakularnie: widokiem skał wznoszących się nad wodą pionowym wzlotem i budynkiem Perły Zachodu kojarzącego się z powieścią fantasy i siedzibą czarnoksiężnika.










 

Janowicki Przełom  jest na granicy Gór Ołowianych (to część Gór Kaczawskich) i Rudaw Janowickich. Liczy około trzech kilometrów, jego sprawcą jest Bóbr, a wygląd ma… niesymetryczny. Od południa, czyli od strony Rudaw, nie jest głęboki ani stromy, ale z drugiej strony zbocza Gór Ołowianych tworzą długą, masywną i dość stromą ścianę, która wydaje się napierać rzekę. Spod szczytów masywu schodzą żleby, dwa największe to Świerkowy Dół i Księży Dół. Właśnie idąc Dołami na dno przełomu najlepiej można zobaczyć jego wielkość i urodę. Dzikie to miejsca, mało znane i bez szlaków, ale tym piękniejsze.

Jednym z popularniejszych jest przełom między Sędziszową a Nowym Kościołem na Pogórzu Kaczawskim, uczyniony przez główną rzekę tych gór, czyli Kaczawę. Wiele razy przejeżdżałem jego dnem (przy rzece biegnie droga powiatowa), i jeśli jechałem za dnia to owszem, widziałem dość pokaźne zbocza po obu stronach, ale obraz był fragmentaryczny i widziany tak, jak widzi kierowca w czasie jazdy, czyli migawkowy. Zupełnie inny jest przełom oglądany z góry. Kiedyś przypadkowo znalazłem ładne miejsce widokowe: idąc lasami Wygorzela minąłem ostatnie drzewa, stanąłem na odsłoniętej krawędzi zbocza i na wprost zobaczyłem pokaźne zbocze Dłużycy; wydawało się niemal pionowe i niebosiężne. Na tym przełomie, nota bene, największe różnice poziomów przekraczają sto metrów, czyli są duże jak na Góry Kaczawskie. Później wracałem w tamto miejsce parokrotnie chcąc ponownie zaznać magii nagłego pojawienia się dali i otwarcia przepaści z rzeką na dnie.


 

Na Kaczawie jest kilka miejsc o cechach przełomu, dobrze pokazuje je plastyczna mapa skopiowana z niżej wymienionej strony.

 


Przyznam, że nie wszystkie są mi znane. Przełomy są i w wielu innych miejscach: wspomnę tutaj Młynówkę w Wąwozie Siedmickim, ale i wąwozy Myśliborski oraz Nowowiejski mają przełomowe fragmenty. Te miejsca poznawałem w chmurne dni zimowe, ale właśnie tak widziane, czyli niemal bez kolorów, w słabym oświetleniu pogłębionym ciasnymi ścianami ze sterczącymi czarnymi postrzępionymi skałami, zawalone martwymi drzewami, czynią niemałe wrażenie. Są tam miejsca tak dzikie, tak odosobnione i bez śladów cywilizacji, że pojawienie się rycerza albo rozbójnika nie byłoby zaskoczeniem, a nawet – przy odpowiednim nastroju – spełnieniem oczekiwań.

Znanych przełomów nie trzeba reklamować, są odwiedzane, a piszę o tych formacjach chcąc się ująć za tymi nieznanymi. Kto wie o przełomie Lipki, na przykład? Ja też nie wiedziałem aż do dnia, w którym wędrując po niewielkich pagórkach kaczawskich zupełnie przypadkowo znalazłem stromy i głęboki jar z niewielką rzeczką na dnie. Tak poznałem Lipkę zwaną też Chrośnickim Potokiem i przełom uczyniony w górach przez jej wody. Jest około trzy kilometry na południe od Wlenia, w pobliżu granicznego Bobru, do którego Lipka wpada w Nielestnie; wyruszając właśnie z tej wioski najłatwiej dojść do wylotu przełomu. Do malowniczych skał piaskowych pokazanych na zdjęciach dojdzie się już po kwadransie.





 

Wracałem tam parokrotnie, przyciągany magnetyczną urodą tego dzikiego miejsca. Którejś zimy przeszedłem parę kilometrów mozolnie trawersując strome zbocza przełomu (żadnej drogi ani ścieżki przy dnie nie ma) i chyba tylko cudem nie zjechałem do wody; innego zimowego dnia szedłem pod górę skalistym korytem bocznego strumienia, wspinając się, a raczej wpełzając, na ośnieżone skały zagradzające mi drogę. Parokrotnie zaglądałem na dno przełomu stojąc na szczycie Grodowej Góry; są tam ciekawie wyglądające skały, do złudzenia przypominają… pójdźcie tam i zobaczcie sami. Te dwa zdjęcia zrobiłem pod szczytem góry. Są podobne ale jednocześnie różnią się znacznie: nagie drzewa urodą nie grzeszą, ale pozwalają więcej zobaczyć.


 

Ten przełom, ale i wspomniany przełom Kaczawy, mają cechę bardzo cenioną przeze mnie: nagłej i radykalnej zmiany otoczenia. 

 


Na zdjęciu wyżej widać typowo pogórzański krajobraz z niewielkimi wzniesieniami; las w głębi rośnie na Wygorzelu, szerokiej i łagodnej górze, ale jeśli ktoś wie gdzie iść, szybko doświadczy ucieczki ziemi spod nóg – stanie na szczycie stromego zbocza stumetrowej wysokości, a w dole zobaczy wąską wstążkę rzeki, twórczynię tej wielkiej wyrwy. Dokładnie tak samo jest z Lipką: jeśli opuści się drogę czarnego szlaku biegnącą po łagodnie falujących polach i wejdzie między drzewa, na dystansie niewielu kroków otoczenie zmieni się diametralnie. Za nami zostanie słoneczna, szeroko otwarta rolnicza kraina, horyzont podejdzie bardzo blisko i zobaczymy las żyjący i umierający na skalnych rumowiskach.

 

W Górach Kaczawskich ludzie idą na Skopca, bo jest na liście korony, albo na Okole, na Pogórzu na Czartowską Skałę lub Ostrzycę, i w zasadzie mało gdzie indziej. Znam te góry dość dobrze, widziałem różne ich mapy i wiem, że nader często znak ładnego widoku nie stoi tam, gdzie jest najładniej. Jeśli będziemy się kierować li tylko propozycjami podsuniętymi przez innych na jakimś forum albo pomysłami Google, możemy doznać rozczarowania, ponieważ odruchowo porównywać będziemy przeżycia innych ludzi do swoich, oczekując achów i ochów podobnych do opisanych, a przecież miarą obowiązującą i celem naszych wędrówek mają być nasze przeżycia.

Jeśli wybierając się w góry wybierzemy miejsce powszechnie chwalone z zamiarem dodania swoich pochwał, możemy niewiele zobaczyć. Idźmy tam, gdzie oczy poniosą, gdzie NAM się podoba, a prędzej czy później zobaczymy coś, co odciśnie się trwałym śladem w naszej pamięci i o czym nie mówią żadne przewodniki. Poznamy swoje Sudety.

Kilka linków na zakończenie:

Przełom Bobru pod Jelenią Górą. Borowy Jar – tutaj,  tutaj,  i tutaj.


Bardzo szczegółowy, naukowy (ale zrozumiały dla laika) opis Gór Kaczawskich i Pogórza. Ciekawe mapy ukazujące ukształtowanie opisywanych rejonów, na przykład ta z przełomami Kaczawy opublikowana wyżej. O przełomach tej rzeki autor pisze na stronie 20 i następnych.

 















piątek, 27 stycznia 2023

Powroty

220123

W sobotę wieczorem, przestraszony prognozami, a spodziewano się zaśnieżonych szos, zmieniłem trasę dojazdu na krótszą i mniej górzystą, w rezultacie trafiłem pod Wielisławkę na Pogórzu Kaczawskim. Skoro nie pojechałem pod Wałbrzych, to uznałem, że jest okazja odwiedzić Jabłkową Drogę i pewne urokliwe miejsca nieco dalej na północ. W ten sposób trasa w zarysie została ustalona.

Jabłkowa Droga jest moją nazwą polnej drogi łączącej sąsiednie wsie pogórza. Kiedyś podniosłem jabłko leżące pod przydrożną jabłonią, spróbowałem i w rezultacie napełniłem nimi kieszenie; właśnie wtedy droga zyskała swoją nazwę. Szedłem nią wiele razy, a raz czy dwa zdarzyło mi się zatrzymywać przy niej w czasie powrotu do domu, by przejść chociaż kawałek. W tych górach wiele jest skał, drzew, miejsc i dróg uznawanych za moje z różnych powodów, niekoniecznie urody, a wśród nich jest Jabłkowa Droga pod Wielisławką.


 Dzisiaj nie wyglądała najl
epiej; może gdybym tego dnia zobaczył ją po raz pierwszy, zapomniałbym o niej, ale we mnie tkwi pamięć jej wyglądu w słoneczny dzień wczesnej jesieni – jak obraz uśmiechniętej pięknej dziewczyny, a dzisiaj starzejącej się żony.

Ledwie kilometr od drogi, na zboczu sąsiadki Wielisławki, pani tej okolicy, jest jedno z pierwszych miejsc uznanych za moje. Nie jest zaznaczone gwiazdką ani słoneczkiem na mapach, jak zdecydowana większość moich miejsc; chyba wybieram je według innego klucza.

Dukt wyprowadza tam piechura na brzeg lasu tak niespodziewanie, że dal widać kilka kroków przed ostatnimi drzewami. Ilekroć przemierzam tę leśną drogę ku ostatnim drzewom i nagle otwierającej się dali, wraca tamta pierwsza chwila oczarowania. Proust twierdził, że najsilniejsze przeżycia są wtedy, gdy wrażenia chwili połączą się ze wspomnieniem – i tak czuję.


 


To miejsce było i będzie dla mnie piękne, niezależnie od aury. Może są w tych górach widoki bardziej urozmaicone, dalsze i ładniejsze, ale ten dzierży palmę pierwszeństwa, jest jak pierwszy pocałunek pamiętany przez dziesięciolecia. Kiedyś na szlak wyszedłem po ciemku, by wschód słońca zobaczyć z tego miejsca, a zawsze zachodzę tam ilekroć jestem w pobliżu.

Nie mogłem ominąć i dzisiaj, a przy okazji odwiedziłem jedno z moich drzew w tych górach: wysoką i kształtną lipę rosnącą w pasie drzew na uskoku pól.

 Do szosy biegnącej podnóżem Wielisławki schodziłem znaną mi drogą łagodnie opadającą po stromych zboczach góry. Jest mieszany, z przewagą drzew liściastych, ładny, prawdziwie górski las. Przenikające się lub poprzecinane niewielkimi żlebami zbocza z jednej strony pną się ostro, z drugiej spadają w ciemne dno; pionowe pnie pokaźnych drzew wydają się być pochylone, a przy nich buczki wystrojone ładnymi liśćmi i znieruchomiałe małe świerki pod białą pierzyną.


 Szosę tylko przeciąłem, schodząc w wykop linii kolejowej. Od wielu lat nie jest czynna, między torami rosną spore już drzewa, a wykop zaczyna upodabniać się do wąwozu czy starego jaru. Pod koniec dnia w innym miejscu poznałem drugą nieczynną linię kolejową, idąc drogą wśród krzewów tarniny.

 



Ilekroć widzę w Sudetach takie miejsca i konstrukcje im towarzyszące, a spotyka się je dość często, przychodzą smutne myśli o zmienności losów rzeczy i ludzkich dzieł. Widuję stare budynki stacji, czasami bardzo zaniedbane, spotykam rdzewiejące mosty lub zarośnięte nasypy kolejowe w leśnej głuszy, i wyobrażam sobie, jak wiele pracy kosztowały, a teraz nikomu nie są potrzebne. Kiedyś szedłem gęstym młodym lasem mając po obu stronach szyny kolejowe, i nagle, na długości jednego kroku, las się skończył i otworzył się dalszy widok: stałem na stalowym moście ze śladami niebieskiej farby na rdzawych dźwigarach.

Czy możliwe jest odczuwanie smutku przez taki most? Przez rzecz? Oczywiście nie, ale miewam chwile, gdy wcale nie jestem tego pewny.

Szedłem odwiedzić kilka łagodnych i malowniczych wzgórz na północ od Wielisławki. Mam tam parę swoich ulubionych miejsc, a jednym z nich jest strumień Piekiełko. Szczerze mówiąc wcale nie jestem pewny tego miana; na jednej mapie podana jest nazwa miejsca, przez który przepływa, a ja przeniosłem na strumyk. Płynie przez kaczawskie eldorado, raj dla poszukiwaczy agatów; kiedyś znalazłem parę tych kamieni, co prawda niewielkich i uszkodzonych, ale znalezionych samemu.

Polna droga omijała podmokłe miejsce, a bezpośrednio przy niej zaczynał się wąski pas zarośli i drzew opadający ku nieodległej ścianie lasu. Wszedłem między drzewa i od razu zobaczyłem strumyk. Zaczynał się właśnie tam, tuż przy drodze. Kilka metrów dalej zobaczyłem skalny pionowy uskok, po którym woda spływała ze szmerem, a za nim już się kryła w szybko pogłębiającym się jarze. Dwadzieścia kroków dalej miał już parę metrów głębokości. Dzikie miejsce, niezmienione przez człowieka. Urokliwy dla mnie kontrast rozległych pól widocznych między gałęziami otaczającej mnie gęstwiny.

Tak było dziesięć lat temu, gdy zobaczyłem Piekiełko po raz pierwszy. Szybko tam wróciłem i przeszedłem jar jego dnem, a miejscami jest tak wąski, że szedłem po wodzie. Niezapomniana wędrówka. Dzisiaj nie zobaczyłem wody, źródło było wyschnięte, a jar posłużył jako składowisko gałęzi ze ścinanych po sąsiedzku drzew. Na samym źródle ustawiono piramidę beli, co odebrałem jako profanację. Płakać mi się chciało. Poszedłem w dół wzdłuż suchego jaru, wodę znalazłem 150 metrów dalej i sporo niżej. Strumień osłabł, ale istnieje, toczy swoje wody. Poczułem ulgę. Powinienem wrócić tam i poświęcić mu więcej czasu.


 

 Wśród tamtejszych wzgórz jest po prostu ładnie. Szczególnie upodobałem sobie drogi pod Wygorzelem (nazwa góry nawiązuje do pogorzeliska po pożarze) i Owczarnią.

 Kilka lat temu szedłszy skrajem lasu na Wygorzelu zobaczyłem między drzewami niebo, i spodziewając się końca lasu skręciłem tam; pod stu metrach zatrzymałem się, zaskoczony, bo nagle otworzył się rozległy i imponujący widok: na dnie wąskiej dolinki zobaczyłem rzeczkę i wstążkę szosy, sunął po niej malutki samochodzik, a za nią ostro pięły się w górę lasy przeciwległego zbocza. Stałem na szczycie przełomu. Chyba już pisałem o tej formacji geologicznej, ale nie zawadzi zdanie napisać. Przełom jest miejscem, gdzie głębokim i na ogół stromym korytem rzeka przepływa w poprzek górskiego pasma. Oszacowałem głębokość tego przełomu na około 100 metrów, czyli dużo jak na kaczawskie standardy. Piękne miejsce, prawdziwie górskie. Ekscytujący i uroczy jest też widok otwierającej się dali na ostatnich metrach podejścia. Każdym swoim krokiem pogłębiałem przełom i dodawałem mu majestatu.



 


 Często zatrzymywałem się i słuchałem ciszy zimowego dnia. Brzmiała pięknie. Właśnie, nie pisałem o aurze: nie było wiatru, temperatura odrobinę ponad zero, śnieg świeży, ale ciężki, mokry.

Usiadłem na zwalonym drzewie na skrzyżowaniu polnych dróg, daleko od szlaków i ludzi, mając wokół siebie dal, pustkę i ciszę. Siedziałem patrząc na pola, samotne drzewa, uskok porośnięty zagajnikiem, drogę chowającą się za drzewami. Dobrze mi się tam siedziało.

Łowiłem drobne ślady kolorów. Płowe trawy, szczególnie ładne gdy wystają nad śniegiem, brązowe liście małych buków, ciemnozielone, prawie czarne, igliwie świerków, i... właściwie tyle. Zieloności pól dzisiaj nie widziałem; śnieg ukrywał kolory.


 


Wracając obszedłem Wielisławkę od drugiej strony; chciałem odwiedzić Wielkie Organy Wielisławskie. Szczerze mówiąc chmurność tego dnia i śnieg nieco pozbawiły ścianę urody. Na stojącej tam tablicy informacyjnej podana jest wysokość Organów: blisko 80 metrów. Nie mierzyłem, ale nie wierzę. Według moich szacunków to dawne wyrobisko mierzy raczej 40 m, ale wrażenie czyni. Czerwonawy kolor porfiru, spękania, przewieszki, świerki na samej krawędzi obrywu, brzózki trzymające się niemal pionowej ściany (ale miejsce wybrały do życia!), tylko słońca zabrakło.



Obrazki ze szlaku

Nocne legowisko, może dzika? Niewiele mu trzeba do życia. Zazdrościć?

 Zrobiło się ciemniej, mgliściej i zaczął padać śnieg. Nieodległa Wielisławka stała się ledwie majaczącą zjawą. 

 Koło młyńskie. Chyba jest na pokaz, nic nie napędza, ale ładne jest. Tylko dołączyć niewielki generator i byłby darmowy prąd.

 

Do słońca! Być jak najbliżej, nie dać się wyprzedzić, chwycić jak najwięcej życiodajnego światła!


Trasa: z Sędziszowej na Grodzkie Pole i zbocza Gajowej. Po przekroczeniu szosy kolejno wzgórza: Czeska Góra (lub Czeszka), źródło Piekiełka, Wygorzel, okolice Owczarni, Czerwony Las, powrót pod Wielisławkę. Wielkie Organy Wielisławskie.

Statystyka: 13 km przeszedłem w 6 godzin, a cała wędrówka trwała 8,5 godziny. Nie spodziewałem się aż dwóch i pół godziny przerw, ale trudno sprawdzać komputerek. Ciężko mi się szło. Było ciepło, więc śnieg głębokości 15 cm, miejscami więcej, zrobił się zbity, śliski i stawiający wyraźny opór. Skóra na czubach butów straciła nieco na grubości.