Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Goraj. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Goraj. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 sierpnia 2023

Letni dzień na szlaku

 290723

Przeglądając mapę stwierdziłem, że nie znam okolic miasteczka Goraj; fakt ten uznałem za zdumiewające odkrycie, skoro po Roztoczu chodzę tak dużo. Zaparkowałem przy cmentarzu i ruszyłem w drogę z zamiarem zamalowania tej białej plamy.

Ranek był chmurny i nieco mglisty, popołudnie pogodniejsze, a nawet przez parę godzin świeciło słońce. Było ciepło, a w porze obiadowej nawet upalnie.

Dzisiejszą trasę podzielę na dwie części: pierwsza, na północny zachód od Goraja, jest klasycznie dla tej części Roztocza pagórkowata, malowniczo wystrojona samotnymi drzewami i brzezinami; druga część trasy jest bardziej płaska, mniej widokowa. Do tej pierwszej będę wracał.

 



Dużo jest tam plantacji porzeczek, malin i aronii. Mogłem nie tylko delektować się mocno dojrzałymi owocami, ale i wygodnie, bez wchodzenia w szkodę, przechodzić nimi (czyli plantacjami) z jednej polnej drogi na drugą, biegnącą w odpowiadającym mi kierunku. Tak, ponownie przyznaję: podkradałem maliny, ale… opowiem o zdarzeniu z ostatniej godziny wędrówki. Chcąc przywieść żonie trochę malin, urżnąłem górną część butelki po wodzie (scyzoryk zawsze powinno się nosić w plecaku, nie tylko z tego powodu), ale wtedy uznałem, że jest różnica między zjedzeniem na miejscu paru owoców a zbieraniem ich do pojemnika. Niewiele dalej zobaczyłem kobietę pielącą warzywniak i zapytałem ją o możliwość kupienia kilku garści malin. Usłyszałem, że mogę brać ile chcę, bo ona na swoje potrzeby już zebrała, a na sprzedaż zbierać nie będzie. Cena na skupie, powiedziała, wynosi 3,50 do 4,50, a Ukraińcy chcą 5 zł za zebranie kilograma. Potwierdziła więc moje domysły, ponieważ nie widziałem w tym roku ludzi zbierających maliny, jak widywałem w poprzednich latach.






 Na jednej z plantacji zobaczyłem całe kobierce maleńkich różowych kwiatków rosnących tuż przy ziemi. Oglądałem je długo, zrobiłem im dziesiątki zdjęć (parę z nich okazało się być niezłe), a malin nie posmakowałem, bo po prostu musiałbym chodzić po kwiatkach. Nazwy nie byłem pewny, dopiero po powrocie sprawdziłem: to jest łyszczec polny. Mnóstwo, mnóstwo łyszczców. Bardzo ujmujące, śliczne kwiatuszki.

Tego dnia dostałem od kolegi nagranie z jego nową piosenką. Jest o zegarze ściennym i o naszym czasie; dodam jeszcze, że ulubionym przez kolegę gatunkiem piosenek jest poezja śpiewana. Te dwa zdarzenia, tak zdawałoby się drobne i niezwiązane ze sobą, połączyły się w moich myślach i wspólnie przypomniały fragment wiersza angielskiego poety Williama Blake.

Zobaczyć świat w ziarenku piasku,
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie – nieskończoność czasu.

Zawsze warto zatrzymać się i patrząc na letni krajobraz spróbować wniknąć głębiej, pod powierzchnię obrazów tak znanych, że postrzeganych jako tuzinkowe. Może uda się wtedy poczuć magię letnich dni, czasu, w który za pół roku, w chmurne, krótkie i zimne dni, trudno będzie uwierzyć. Magię naszego dobrego czasu.

 

Daleko od wsi zobaczyłem świeżo usypaną górę ziemi i zaciekawiony poszedłem zobaczyć, cóż tam się robi. Okazało się, że budowane są drogi dojazdowe i fundamenty pod wiatraki. Duży plac przy gotowej już betonowej podstawie (najeżonej wieloma grubymi śrubami) jest wyrównany i utwardzony warstwą tłucznia. Leży tam sterta dużych płyt betonowych, zapewne układana z nich będzie droga dla dźwigu, ponieważ maszyny używane do stawiania wysokich wież wiatraków są ogromne. Na dwa widziane przeze mnie place budowy prowadzą świeżo wykonane szerokie drogi szutrowe. Zakres prac i ich wyobrażony koszt oszałamiają, zwłaszcza kiedy porówna się je do niewielkiej mocy osiąganej przez takie wiatraki. Są to pojedyncze megawaty (o ile wieje odpowiedni wiatr), a to znaczy, że takich wiatraków trzeba postawić tysiące aby dały liczącą się ilość prądu. Tysiące pól zasypanych drogowym kruszywem. Masywny fundament wieży zrobiony jest z dziesiątek ton stali i betonu, na których wytworzenie i przewiezienie zużyto mnóstwo energii i materiałów. Nie krytykuję, a jedynie konstatuję, bo wiem, że każdy sposób uzyskania prądu jest kosztowny, także ekologicznie.

Szarzeją kolory pól. Jasny, słomiany kolor zbóż powoli zmienia się w brudny beż, a pola rzepaku są wprost szarobrunatne. Jednak owies i jęczmień nadal cieszą oczy swoim ciepłym kolorem jednoznacznie kojarzącym się z pełnią lata.

Pełnia lata… Zaczynają się żniwa, a po nich lato powolutku zacznie zmierzać ku jesieni. Nie, nie myśleć o tym. Jest lato!


 

Widziałem kilka ładnych, widnych, niezawładniętych przez nawłoć zagajników brzozowych; niektóre przeszedłem dla samej przyjemności przebywania wśród brzóz. Znalazłem kilka kozaków, ale że pierwsze dwa były robaczywe, inne tylko oglądałem. To dziwne, jak wiele ciepłych myśli i skojarzeń budzi roślina mające niewielkie przecież znaczenie w naszym jadłospisie.

Obrazki ze szlaku

 Mały domek w Goraju.

 Krzyż pod lipami.

 Zielona skarpetka topoli.

 Nadal kwitnie gryka, nadal słychać nad polami wielobrzmiące buczenie pszczół.

 Sosna na miedzy, rzadki widok.

 Koniec drogi. Dziwny widok, jakby tutaj była granica. Właściwie jest: do tego miejsca można dojechać każdym samochodem, dalej bywa różnie, zwłaszcza po deszczu.

 Czy nie można było zaczekać do żniw?

Trasa: drogi na zachód od Goraja. Zachodnie Roztocze. Początek przy cmentarzu w Goraju.

Statystyka: 20,5 km w 7 godzin, a cała wędrówka trwała 12. Kilka dni temu miałem okazję porównać wyliczenia mojego programu do rejestracji trasy z innym. Ten inny policzył krótszą trasę, różnica wynosiła 5%, a to znaczy, że od średniego wskazania 20 km trzeba mi odejmować kilometr. Od dzisiaj to robię.

 




















sobota, 18 września 2021

Dwa dęby

 

120921

Wybrałem Radecznicę z powodu sąsiedztwa wzgórz, po których wiele sobie obiecywałem; był też parking w ruchliwym miejscu, a więc możliwość bezpiecznego zostawienia samochodu na cały dzień. Co prawda mój automobil ma 21 lat i niewiele jest warty, ale jest najcenniejszym pojazdem na świecie, bo moim.

Zaparkowałem w pobliżu bramy wejściowej do miejscowego sanktuarium. Była uchylona, więc wszedłem i zobaczyłem, zdziwiony, zabudowane długie schody; budynek kościoła jest dużo wyżej. Na portalu umieszczono dwie płaskorzeźby z stylu socrealizmu: na jednej zakonnik podaje opłatek chłopom, na drugiej żołnierzom. Wydały mi się dziwne, jakby przeniesione z innej epoki. Stromą uliczką obok wszedłem wyżej i zobaczyłem, zaskoczony, wiele budynków szpitala psychiatrycznego i bloki mieszkalne. Duża wieś. Później dowiedziałem się, że aspiruje do miana miasta, oraz, że nieodległy Goraj prawa miejskie już otrzymał.


 

Kierując się zdjęciami Google minąłem blok, wszedłem w ciasną uliczkę, w jakieś kręte opłotki. Nie spodziewałbym się tam drogi, ale jednak była: zaułek zamienił się w wąwóz, a ten wyprowadził mnie na otwarte przestrzenie.

Szedłem bez sprecyzowanego planu. Trochę liczyłem na pola i wzgórza blisko wioski, ale nie widząc pasujących mi dróg, poszedłem dalej. W końcu plan podstawowy się nie zmienia: po prostu chodzenie tam, gdzie ładnie.

Ranek był lekko chłodny, dzień bardzo ciepły, prawdziwie letni, ale z lekką mgiełką w powietrzu. Sweter zdjąłem po godzinie, po drugiej i kurtkę schowałem w plecaku. Będę tęsknił za wędrowaniem w samym podkoszulku, za swobodnym siadaniem na trawie bez obawy o zmarznięcie czy przemoczenie, za wiatrem we włosach.

Droga wyprowadziła mnie na skrzyżowanie, przy którym jest cmentarz z czasów pierwszej wojny. Tablica informuje o pochowanych tutaj żołnierzach austriackich i rosyjskich. Rozejrzałem się: kilka wydłużonych wzniesień przypominających groby ziemne, brzozowe krzyże, nieliczne drzewa z liśćmi prześwietlonymi rannym słońcem. Niewielki, zielony cmentarz bez gąszczu kamiennych grobów. Na powierzchni może piętnastu arów pochowano blisko cztery tysiące ludzi, a to znaczy, że chowani byli w zbiorowych mogiłach. Patrząc na ten ładny skwer trudno uwierzyć, że leżą tutaj szczątki tylu młodych (w większości) ludzi! Tyle bezsensownie przerwanych istnień ludzkich, miłości i smutków nieprzeżytych, tyle nadziei tutaj znalazło kres. Wspomniałem płaskorzeźbę z portalu świątyni na dole, i ze złością pomyślałem, że gdyby kapłani nie błogosławili z takim zapałem ludzi zabijających się wzajemnie, nie święcili ich narzędzi zabijania, może mniej byłoby wojen, albo przynajmniej nie byłyby tak okrutne…


Cmentarz jest z 1915 roku, a więc nie żyją już dzieci ludzi, których kości tutaj leżą. Nikt o nich nie pamięta, może tylko czasami ktoś, sam będąc starym, wspomni o dawnej rodzinnej historii, o swoim dziadku, który nie wrócił z wojny i nie wiadomo, gdzie jest pochowany…

Politycy wywołujący wojny powinni przymusowo i do końca życia być grabarzami.

Rozejrzałem się. Na północy zobaczyłem odległe, niezalesione zbocza i skręciłem w drogę tam prowadzącą. Nie miałem ochoty iść lasami, chciałem widzieć wokół siebie dal i błękitne niebo.

Idąc widokową drogą, minąłem ostatnie domy Zaporza, przeciąłem lokalną szosę i oto nową drogę miałem przed sobą.

Wiodła mnie dnem doliny, z obu stron po zboczach wzgórz wznosiły się pola. Jedna z bocznych dróżek wchodziła w poprzeczną dolinkę zamkniętą lasem, a wyżej, na miedzy, rosło samotne drzewo. Skręciłem tam, chcąc pod tym dębem, jak się okazało, zrobić przerwę. Schowane na uboczu ładne ciche miejsce.


 Parę godzin później, wracając, siedziałem pod innym dębem rosnącym na zboczu innego wzgórza, też wśród pól. Widok sprawił mi przyjemność. Otóż na dalekim horyzoncie widziałem wieżę widokową stojącą nad Hosznią Ordynacką, Górę Łysiec oraz ostatnie domy Gilowa. Po raz pierwszy rozpoznałem kilka dalekich szczegółów, a więc stało się to, co w Górach Kaczawskich jest normą. Może będzie mi dane poczuć do Roztocza to, co czuję do Gór Kaczawskich? Nie wiem, jak nazwać to uczucie głębokiego przywiązania. Mówimy o miłości wobec miejsc, krain, widoków, dzieł sztuki, zwierząt, natury, ale nie wiem, czy słusznym jest używanie tego słowa. Skłonny byłbym rezerwować je jedynie dla uczucia wobec drugiego człowieka. Jak jednak mam nazwać to, co czuję, widząc samotne drzewo na zboczu pagóra lub polną drogę wijącą się w oddali? Nie wiem. Wiem, że ich widoków i bliskości jestem niesyty. Nawet jeśli wracam z obietnicą zrobienia sobie kilku leniwych dni przerwy, już na trzeci dzień chciałbym jechać. Czasami jadę na przekór sobie, gnany odczuwaną tęsknotą wobec której jestem bezsilny, także niejasnym przeczuciem unikania straty.

Dość rozczulania się, pora wracać na szlak. Wieżę widokową widziałem kilka razy w ciągu dnia, zawsze daleką, ledwie widoczną na granicy ziemi i nieba. Dzisiaj była dla mnie znakiem rozpoznawczym tej części Roztocza, niczym Ostrzyca na Pogórzu Kaczawskim. Aparat oczywiście kiepsko widzi, dlatego widok spod dębu powiększyłem. Sprawdzałem teraz, odległość wynosiła 5, może 6 kilometrów.


 

Oglądając zdjęcia Googli zobaczyłem, że jeśli skręcę w następną boczną drogę, dojdę do innej, znanej mi już, a ta poprowadzi mnie do kapliczki na rozstajach, tej obsypanej śmieciami. Po drodze był co prawda las, a bieg drogi niepewny, ale przecież nie po raz pierwszy szedłbym na przełaj. Teraz, gdy pola są puste, nie ma problemów iść tam, gdzie się chce dojść. Las i leśna droga nie podobały mi się, więc skręciłem między drzewa, a później idąc ścierniskiem doszedłem do starej znajomej. Dobrze jest iść znanymi drogami, mając wielki przestwór pól wokół siebie.

Odruch grzybiarza zawsze mi się włącza samoczynnie, gdy idę przez las, tak też było w tym niewielkim zagajniku. Myszkując wzrokiem po przydrożu, motocykl zobaczyłem dopiero gdy byłem przy nim. Był to stary pojazd popularnie zwany wueską, motocykl mojej wczesnej młodości, lat marzeń o własnej maszynie. Miał silnik o pojemności 125 centymetrów i mocy siedmiu koni, osiągał zawrotną szybkość osiemdziesięciu kilometrów. Z rozczuleniem patrzyłem na motocykl, który teraz wydał się taki biedny, taki mały i prymitywny, a kiedyś był obiektem pożądania wiejskich smarkaczy. Także moim, przynajmniej do czasu, gdy wujek pozwolił mi na przejechanie się jego junakiem.

W niespodziewanym miejscu, bo na stoku wzgórza, nie na dnie doliny, we wsi Podlesie Małe jest jezioro. Dzikie, bez ośrodków i plaż, z szuwarami, starymi wierzbami na brzegu i linią lasu po drugiej stronie. Ładne jezioro, ale zaśmiecone. W wodzie pływają butelki, a pojemniki na śmieci są przepełnione. Z ciekawością (ale i zazdrością) patrzyłem na wędkarza co parę minut zdejmującego z haczyka rybę; były niewielkie, ale przecież takie są najsmaczniejsze. Rozmawiając z nim, chciałem usiąść na ławce stojącej obok, jednak całe jej otoczenie było zaminowane przez psy. Na wąskim pasie zieleni między brzegiem a jezdnią rozłożyła się rodzina na niedzielny piknik. Obrazu dopełniali młodociani motocykliści warczący na ulicy swoimi terenowymi maszynami. Dziękuję, miejsce nie dla mnie.




Przy głównej ulicy wioski, na prywatnej posesji rośnie… Zaraz, jak się nazywa ta roślina, widywana kiedyś w Ustroniu? Właściciel powiedział, że to datura. W domu sprawdzałem, ale pewności nie miałem. Brugmansja czy datura vel bieluń? Wątpliwości wyjaśniła Anika na swoim blogu  Chwile Zachwycone.

Fotografowałem brugmansję, śmiertelnie trującą roślinę pochodzącą z Ameryki Południowej. Niech będzie śmiertelna, ale piękną jest! 



 
Niewiele dalej, przy tej samej uliczce, rośnie surmia, czyli katalpa z rodziny bignoniowatych (język można połamać na tych nazwach), drzewko dość często widywane w ogrodach i parkach. Liście surmii, jasne i wielkie, są ładną ozdobą.

Jeśli ktoś z Was zauważył błąd w nazwach, proszę o jego wskazanie.

Mogłem zejść do wioski i samochodu drogą przy cmentarzu wojennym, ale mając jeszcze trochę czasu, skręciłem w polną drogę. Będąc blisko lasu chciałem zawrócić, ale zobaczyłem dwóch grzybiarzy idących z naprzeciwka; w torbach nieśli grzyby. Zebrali moje grzyby! – wzburzyła się we mnie krew grzybiarza. Poszedłem do lasu. Ładny był, pięknie prześwietlony popołudniowym słońcem, ale grzybów nie znalazłem. Doszedłem do skrzyżowania dróg leśnych, ta w lewo kusiła swoją urodą. Próbowałem wyobrazić sobie układ przestrzenny, wyszło mi, że powinna prowadzić w stronę wioski, więc poszedłem. Las szybko się skończył, i ujrzałem piękną okolicę.



Szedłem wolno nie chcąc, by droga zbyt szybko się skończyła. Te widoki mam w zamian za grzyby – przyszła mi do głowy dziwna, nieracjonalna myśl. Droga oczywiście skończyła się za szybko, jak wszystkie ładne drogi, nieco niżej zamieniając się w uliczkę. Dwa kilometry dalej zobaczyłem portal kościoła i swój samochód.

Trasa:

Z parkingu przy bazylice w Radecznicy polami pod Wólkę Czernięcińską. Dalej polnymi drogami na wschód, w stronę Gilowa, a następnie nad jezioro w Podlesiu Małym. Powrót do Radecznicy zakolem, od południa.