290723
Przeglądając mapę stwierdziłem, że nie znam okolic miasteczka Goraj; fakt ten uznałem za zdumiewające odkrycie, skoro po Roztoczu chodzę tak dużo. Zaparkowałem przy cmentarzu i ruszyłem w drogę z zamiarem zamalowania tej białej plamy.
Ranek był chmurny i nieco mglisty, popołudnie pogodniejsze, a nawet przez parę godzin świeciło słońce. Było ciepło, a w porze obiadowej nawet upalnie.
Dzisiejszą trasę podzielę na dwie części: pierwsza, na północny zachód od Goraja, jest klasycznie dla tej części Roztocza pagórkowata, malowniczo wystrojona samotnymi drzewami i brzezinami; druga część trasy jest bardziej płaska, mniej widokowa. Do tej pierwszej będę wracał.
Dużo jest tam plantacji porzeczek, malin i aronii. Mogłem nie tylko delektować się mocno dojrzałymi owocami, ale i wygodnie, bez wchodzenia w szkodę, przechodzić nimi (czyli plantacjami) z jednej polnej drogi na drugą, biegnącą w odpowiadającym mi kierunku. Tak, ponownie przyznaję: podkradałem maliny, ale… opowiem o zdarzeniu z ostatniej godziny wędrówki. Chcąc przywieść żonie trochę malin, urżnąłem górną część butelki po wodzie (scyzoryk zawsze powinno się nosić w plecaku, nie tylko z tego powodu), ale wtedy uznałem, że jest różnica między zjedzeniem na miejscu paru owoców a zbieraniem ich do pojemnika. Niewiele dalej zobaczyłem kobietę pielącą warzywniak i zapytałem ją o możliwość kupienia kilku garści malin. Usłyszałem, że mogę brać ile chcę, bo ona na swoje potrzeby już zebrała, a na sprzedaż zbierać nie będzie. Cena na skupie, powiedziała, wynosi 3,50 do 4,50, a Ukraińcy chcą 5 zł za zebranie kilograma. Potwierdziła więc moje domysły, ponieważ nie widziałem w tym roku ludzi zbierających maliny, jak widywałem w poprzednich latach.
Na jednej z plantacji zobaczyłem całe kobierce maleńkich różowych kwiatków rosnących tuż przy ziemi. Oglądałem je długo, zrobiłem im dziesiątki zdjęć (parę z nich okazało się być niezłe), a malin nie posmakowałem, bo po prostu musiałbym chodzić po kwiatkach. Nazwy nie byłem pewny, dopiero po powrocie sprawdziłem: to jest łyszczec polny. Mnóstwo, mnóstwo łyszczców. Bardzo ujmujące, śliczne kwiatuszki.
Tego dnia dostałem od kolegi nagranie z jego nową piosenką. Jest o zegarze ściennym i o naszym czasie; dodam jeszcze, że ulubionym przez kolegę gatunkiem piosenek jest poezja śpiewana. Te dwa zdarzenia, tak zdawałoby się drobne i niezwiązane ze sobą, połączyły się w moich myślach i wspólnie przypomniały fragment wiersza angielskiego poety Williama Blake.
Zobaczyć
świat w ziarenku piasku,
Niebiosa w jednym kwiecie z lasu.
W
ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar,
W godzinie –
nieskończoność czasu.
Zawsze warto zatrzymać się i patrząc na letni krajobraz spróbować wniknąć głębiej, pod powierzchnię obrazów tak znanych, że postrzeganych jako tuzinkowe. Może uda się wtedy poczuć magię letnich dni, czasu, w który za pół roku, w chmurne, krótkie i zimne dni, trudno będzie uwierzyć. Magię naszego dobrego czasu.
Daleko od wsi zobaczyłem świeżo usypaną górę ziemi i zaciekawiony poszedłem zobaczyć, cóż tam się robi. Okazało się, że budowane są drogi dojazdowe i fundamenty pod wiatraki. Duży plac przy gotowej już betonowej podstawie (najeżonej wieloma grubymi śrubami) jest wyrównany i utwardzony warstwą tłucznia. Leży tam sterta dużych płyt betonowych, zapewne układana z nich będzie droga dla dźwigu, ponieważ maszyny używane do stawiania wysokich wież wiatraków są ogromne. Na dwa widziane przeze mnie place budowy prowadzą świeżo wykonane szerokie drogi szutrowe. Zakres prac i ich wyobrażony koszt oszałamiają, zwłaszcza kiedy porówna się je do niewielkiej mocy osiąganej przez takie wiatraki. Są to pojedyncze megawaty (o ile wieje odpowiedni wiatr), a to znaczy, że takich wiatraków trzeba postawić tysiące aby dały liczącą się ilość prądu. Tysiące pól zasypanych drogowym kruszywem. Masywny fundament wieży zrobiony jest z dziesiątek ton stali i betonu, na których wytworzenie i przewiezienie zużyto mnóstwo energii i materiałów. Nie krytykuję, a jedynie konstatuję, bo wiem, że każdy sposób uzyskania prądu jest kosztowny, także ekologicznie.
Szarzeją kolory pól. Jasny, słomiany kolor zbóż powoli zmienia się w brudny beż, a pola rzepaku są wprost szarobrunatne. Jednak owies i jęczmień nadal cieszą oczy swoim ciepłym kolorem jednoznacznie kojarzącym się z pełnią lata.
Pełnia lata… Zaczynają się żniwa, a po nich lato powolutku zacznie zmierzać ku jesieni. Nie, nie myśleć o tym. Jest lato!
Widziałem kilka ładnych, widnych, niezawładniętych przez nawłoć zagajników brzozowych; niektóre przeszedłem dla samej przyjemności przebywania wśród brzóz. Znalazłem kilka kozaków, ale że pierwsze dwa były robaczywe, inne tylko oglądałem. To dziwne, jak wiele ciepłych myśli i skojarzeń budzi roślina mające niewielkie przecież znaczenie w naszym jadłospisie.
Obrazki ze szlaku
Mały domek w Goraju.
Krzyż pod lipami.
Zielona skarpetka topoli.
Nadal kwitnie gryka, nadal słychać nad polami wielobrzmiące buczenie pszczół.
Sosna na miedzy, rzadki widok.
Koniec drogi. Dziwny widok, jakby tutaj była granica. Właściwie jest: do tego miejsca można dojechać każdym samochodem, dalej bywa różnie, zwłaszcza po deszczu.
Czy nie można było zaczekać do żniw?
Trasa: drogi na zachód od Goraja. Zachodnie Roztocze. Początek przy cmentarzu w Goraju.
Statystyka: 20,5 km w 7 godzin, a cała wędrówka trwała 12. Kilka dni temu miałem okazję porównać wyliczenia mojego programu do rejestracji trasy z innym. Ten inny policzył krótszą trasę, różnica wynosiła 5%, a to znaczy, że od średniego wskazania 20 km trzeba mi odejmować kilometr. Od dzisiaj to robię.