Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okole. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Okole. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 11 lipca 2023

Okole i Leśniak w Górach Kaczawskich

 010723

Siedem dni spędziłem na sudeckich wędrówkach. Wstawałem o piątej, na szlakach byłem 11-12 godzin, wracałem do hotelu, robiłem coś wokół siebie, ładowałem bateryjki (jest ich coraz więcej!), i wcześnie się kładłem. Przed wyjazdem w Sudety obawiałem się nieco stanu mięśni nazajutrz rano, ale dobrze było. W ostatnie dni na konserwy patrzyłem niechętnym okiem, ale szkoda mi było czasu na restauracje.

Sześć dni chodziłem po Górach Wałbrzyskich, ale jako cel pierwszego wyjazdu wybrałem masyw Okola i Leśniaka w Górach Kaczawskich; może dlatego, że poprzednio byłem tam kilka lat temu.

Podejście z Chrośnicy na szczyt Okola ma ponad 250 metrów, dowiedziałem się oglądając mapę. Matko Boska, aż tyle?! – pomyślało mi się odruchowo. Na Roztoczu tyle podejść miewam przez cały dzień, a tutaj – w najniższych sudeckich górach – mam na dzień dobry.

Wiele się tam zmieniło z sposób całkowicie naturalny: wygodne kiedyś ścieżki zarosły krzakami, znikły punkty widokowe zasłonięte wysokimi drzewami albo gęstymi młodniakami, ale skały, bardzo liczne w tym masywie, były dokładnie takie, jakimi pamiętałem je sprzed lat, chociaż dostęp do części z nich jest trudniejszy. Może na skutek zarośnięcia drzewami, ale nie wykluczam drugiego powodu: skutków mojego wieku. Część widocznych na mapie śladów mojego niezdecydowania jest zwykłym u mnie kręceniem się w rodzaju „zajrzę jeszcze tam”, część jest śladami szukania dróg pamiętanych innymi, niż są teraz.

 

 Próbowałem wejść na szczyt Pańskiej Wysoczki, niewielkiego wybrzuszenia na dużym zboczu Okola. Kilka lat temu była tam poręba, a z niej ładny widok na Przełęcz Widok, końską rodzinę (wzgórza Źróbek, Kobyła i Ogier) i masyw Skopca, a dzisiaj drogę zagrodził mi zwarty młodniak świerkowy. Nic to, las ważniejszy jest niż widoki. Niech rośnie.

 Na szczytowych skałach Okola jest półeczka, na której kiedyś spotkałem… malarza malującego dobrze widoczną stamtąd Przełęcz Widok i Łysą Górę, dzisiaj widziałem z niej jedynie niewielkie fragmenty Widoku. W zamian przełęcz można zobaczyć ze zbudowanej kilka lat temu platformy widokowej stojącej blisko szczytu.

 Najwięcej kłopotów miałem ze znalezieniem skał wznoszących się w pobliżu Pańskiej Wysoczki. Nie są one w żaden sposób szczególnie, ale widoki z nich są ładne, a nadto chciałem tam być ponieważ o tych skałach wspomniałem w książce o Jasiach jako o jednym z ich miejsc. Znalazłem je, ale najpierw pokluczyłem nieco, nie znajdując takiej ścieżki, jaką przechowywała moja pamięć.

W masywie od dawna było dużo leśnych dróg i ścieżek (widać je na załączonej mapie), a w ciągu ostatnich kilku lat przybyło ich dużo. Część z nich, na przykład te biegnące zygzakami po zboczach, to szlaki rowerowe zwane obecnie z angielskiego single tracks. Ich istnienie zwiększyło, nie tylko na Okolu, ilość ludzi w górskich lasach. Bywa teraz, że zagapiony człek stojący na ścieżce w lesie jest z niej przepędzany dźwiękiem dzwonka rowerowego albo okrzykiem rowerzysty – jakby stał na chodniku ruchliwej ulicy w mieście.

 

 Pod platformą widokową stoi tablica informująca o celu budowy samej platformy i ścieżek: ma nią być mniejsza antropopresja na środowisko, czyli, pisząc po polsku, zmniejszenie negatywnego oddziaływania ludzi na dziką przyrodę. Problem w odwrotnym skutku: budowa punktów widokowych, zwłaszcza w postaci wież, oraz budowa licznych ścieżek dla pieszych i rowerzystów, zwiększa presję, nie zmniejsza, bo tam, gdzie więcej ludzi, tam i więcej śmieci oraz hałasu, a mniej zieleni.

Odwiedziłem część skał w masywie, a są one tam bardzo liczne i malownicze, aczkolwiek wielkich nie ma. Niektóre mają swoje nazwy, na przykład Orle Skały, Kęśniak, Sołtysie Skały, jednak zdecydowana większość jest bezimienna. Nierzadko stojące gdzieś na uboczu, ukryte wśród drzew, coraz bardziej zarośnięte, trwają w zapomnieniu, i tylko od czasu do czasu zabłąkany albo dociekliwy człowiek stanie pod nimi, spojrzy i być może dostrzeże ich nierzucającą się w oczy urodę. Przy tej okazji ma szansę zobaczy albo poczuć coś, co w zasadzie nie ma oblicza: czas liczony milionami lat.

 

Parę uwag o wyposażeniu.

W czasie tego tygodnia przeszedłem 140 km, przewyższeń nie liczyłem, szacuję je na 4-5 km; program rejestrujący trasy podaje ponad 8 km, ale on zawyża różnice wysokości. Na szczęście zakwasów mięśni ani obtarć na stopach nie miałem. Zakładałem dwie pary skarpetek i chodziłem na przemian w dwóch parach butów średniej twardości (klasa B), zakładając je co drugi dzień (aby dobrze się przewietrzyły) ze skórzanymi wkładkami własnej roboty. Niektóre fabryczne wkładki są niezłe na upały, ale nie ma lepszych nad płat kruponu grubości 3 mm, natomiast zakładanie dwóch par skarpet znacznie zmniejsza prawdopodobieństwo obtarć, zwłaszcza na piętach. Używałem cienkich (jako pierwszych) i drugich nieco grubszych skarpet, jedne i drugie z przewagą włókna coolmax bardzo dobrze izolującego stopę od wilgoci. Uważam, że zwykłe skarpety są znacznie gorsze, ponieważ łatwo się przesuwają; trekingowe natomiast mają w odpowiednich miejscach dodatkowe zgrubienia i ściągacze. Trudno się je zakłada i jeszcze trudniej zdejmuje, ale nie wałkują się na stopach, co sprzyja obtarciom. Buty oczywiście w pełni skórzane, także od środka, bez membran uszczelniających ani innych plastików. Mają one swoje wady, na przykład w skrajnych sytuacjach przemokną, są cięższe od nowomodnych wynalazków, ale zapewniają najlepszy komfort stopom. Dwa ostatnie dni były upalne, temperatura przekraczała 30 stopni, a ja nie czułem parzenia w stopach, a jedynie umiarkowane, niedokuczliwe ciepło. Gorzej było z plecakiem: swoje ważył, skoro samych napoi (herbaty i wody) zabierałem 3-4 litry, a miał, jak chyba wszystkie plecaki, paskudny zwyczaj czynienia podkoszulka na plecach mokrym od potu. Nieprzyjemny był dotyk przepoconych pasów nośnych plecaka; nie wiem, czy ktoś coś poradził na to. Nosiłem białą czapkę z daszkiem; trzymam ją specjalnie na letnie wędrówki, ponieważ w upalne dni jest najlepszą ochroną głowy. Gdybym chodził tylko często używanymi drogami, mógłbym założyć krótkie spodnie, ale nie nadają się one na marsz niekoszoną łąką z trawami sięgającymi twarzy, tym bardziej na przedzieranie się przez kępy pokrzyw, co zdarza mi się właściwie każdego dnia. W rezultacie najgoręcej było mi w… Tak, właśnie tam.

Obrazki ze szlaku

 Mglisty ranek. 

 Orla Ścieżka – chyba przesadzono z tym orlim przymiotnikiem, skoro ścieżką przejdzie przedszkolak pod opieką dziadka. Ta i wiele innych tabliczek zamocowana jest plastikową „trytką”. Czy rosnąc, drzewa zdołają rozerwać opaski?

 Mała choinka na skalnej ścianie – zawsze ujmujący widok.

 Poręba na zboczu Okola, nie jedyna. Czy nie za dużo wycina się u nas lasów? Wszak bez nich te góry byłyby martwymi kupami pokruszonych kamieni bez śladów ziemi, spłukanej na dno doliny.

 

Buk okrywający swoimi konarami szczytową skałę Leśniaka potwierdza „leśną” nazwę góry.

 

Znana i pamiętana zgrabna wierzba iwa już tak zgrabną nie będzie.

 

Obiekt monitorowany. Tak, dzikie czereśnie niewątpliwie trzeba monitorować!

 

Ładna roślinka: przytulia pospolita.

 Na zboczu góry, w jasnym niewielkim zagajniku, znalazłem kilka kęp kurek. Były grube, duże, mięsiste. Stałem nad nimi szukając sposobu na ich zagospodarowanie. Próżno szukałem i w rezultacie odszedłem bez grzybów. Byłem zły, chociaż nie wiem na kogo.

 Jakie to kwiaty? Mądrutka strona do rozpoznawania podsuwa mi szereg nazw, czyli po prostu nie wie. Ja też nie wiem.

 Popularność szlaku można oceniać po stopniu odsłonięciu korzeni drzew na ścieżce.

 

Kupki kamieni przy szlaku, zwyczaj pamiętany z dawnych wędrówek tatrzańskich. O takich kopczykach jest tutaj dobrze i ciekawie napisany artykuł.

Trasa w Górach Kaczawskich: Chrośnica, Pańska Wysoczka, Okole, Leśniak, powrót południowymi zboczami masywu i ponowne wejście pod Pańską Wysoczkę. Powrót do Chrośnicy.

Statystyka: około 20 km przeszedłem w czasie siedmiu godzin i kwadransa, przerwy trwały dodatkowe 3,5 godziny. Długość trasy podałem w przybliżeniu, ponieważ program rejestrujący w telefonie zbuntował się i przez parę godzin nie działał. Później coś mu się odmieniło i liczył dalej, ale luki nie uwzględnił.

PS

Dzisiejszą wędrówką rozpocząłem trzecią setkę dni spędzonych na kaczawskich drogach i bezdrożach.


 






























piątek, 5 kwietnia 2019

Rozstanie, ale nie pożegnanie

310319
Z Chrośnicy południowymi zboczami masywu Okola na Pańską Wysoczkę i na Okole. Miejsce Za mostem, Gackowa, Krzyżowa, kamieniołom na Widoku, zboczami Łysej Góry i Leśnicy pod Skibę, podnóżem Chrośnickich Kop do Przełęczy Chrośnickiej. Zboczami Kopy i Lastka do Chrośnicy.

Wiele już razy chciałem się nasycić wędrówką na zapas, ale nigdy mi się nie udało, jednak prób nie poniechałem; dzisiejsza była kolejną, podjętą na zakończenie mojego górskiego sezonu. Może jeszcze pojadę raz czy dwa, kradnąc dzień karuzelowemu molochowi, ale patykiem na wodzie te plany pisane.
Zwykle trasę buduję, o ile w ogóle mam jakiś plan, ponieważ czasami jadę zupełnie na oślep, więc buduję wokół jakiegoś wspomnienia, jednego czy dwóch miejsc, które chciałbym zobaczyć. Dzisiaj była to chęć zobaczenia nowego tarasu widokowego na Okolu i odwiedzenie Gackowej. Gdy nad mapą łączyłem te dwa miejsca, pojawiły się wspomnienia innych, i w rezultacie przeszedłem zakręconą pętlę o obwodzie 25, a raczej 30 kilometrów, jeśli uwzględnić myszkowanie w pobliżu trasy. Nieco obawiałem się stanu moich nóg pod wieczór, ale obawy były płonne, jako że niosły mnie bez trudu do ostatnich metrów, co odnotowałem z satysfakcją zrozumiałą dla równolatków.
Wyszedłem z Chrośnicy wkrótce po nastaniu dnia i wszedłem na odkryte stoki masywu Leśniak-Okole. Na długości paru kilometrów są tam widok na trzy strony świata, na wiele kaczawskich szczytów, i to z tych najbardziej lubianych i widokowych, a są miejsca, z których widać Karkonosze i Góry Wałbrzyskie. Do ideału zabrakło dobrej przejrzystości powietrza; szczyty odległe o kilka kilometrów niewiele już odróżniały się od lekko zachmurzonego nieba. Cóż, żadna nowina dla zimowego wędrowcy. Za to było sucho i dość ciepło, w czasie przerw mogłem siadać wprost na ziemi.
W kilku miejscach przekraczałem strumyki zaczynające się niewiele wyżej, trafiłem też na źródełko czyste, jasne i dźwięczne. Ujęty jego urodą poszedłem wzdłuż strumyka, ale niewiele dalej znikł, biedak, wciągnięty na powrót w ziemię. Poczułem dziwny w tych okolicznościach smutek i… oszukanie.
Ciekawy byłem, czy bez poszukiwań odnajdę drogę na Pańską Wysoczkę. To niewielki wzgórek na dużym zboczu Okola, poza bardzo gęstym młodniakiem brzozowym nic tam nie ma, ale gdy trafi się na szczyt, widoki są przednie; przyciągała mnie też pamięć pierwszego, nieudanego, poszukiwania drogi na szczyt wśród gęstwiny brzeziny. Tym razem udało się bez pudła, a że w pobliżu wycięto nadpalony pożarem las, odnalazłem skały, które dobrze widać z drogi biegnącej dołem; są zaznaczone na mapie. Na ostro zakończonej, postrzępionej ścianie widać warstwową strukturę skał, zapewne osadowych, czyli wtórnie utworzonych, a ciekawość budzi skośne ułożenie warstw; patrząc na te struktury, może próbować wyobrazić sobie potężne siły górotwórcze wypychające skały z wnętrza ziemi i ustawiające miliony ich ton silnie nachylonymi. 


Wspomniałem o widocznych tam śladach pożaru. Zapewne likwidując jego skutki, wycięto zarośla, a na odkrytym zboczu zasadzono świerki. Mówi się o nadmiernej, może nawet rabunkowej eksploatacji polskich lasów, jednak w wielu miejscach widać też starania leśników o lasy w przyszłości. Wspomnę tutaj, obok nowych zasadzeń, często widywane małe siewki pomalowane specjalną farbą dla ich ochrony przez zwierzyną; nierzadko widziałem takie zabezpieczenia w dzikich, trudno dostępnych ostępach.
Sprawiłem sobie przyjemność pamiętaniem o skrócie omijającym zakole niebieskiego szlaku na zboczu Okola, a gdy wróciłem na szlak, zobaczyłem coś, co zdziwiło mnie: widzianą po raz pierwszy w życiu specjalnie zrobioną ścieżkę rowerową z utwardzoną powierzchnią. Miała szerokość połowy metra i ostro kluczyła między drzewami. W internecie poznałem angielską nazwę: to single track. Przyznam, iż jazda tą ścieżką wymaga sporej umiejętności, skoro drzewa mija się tam dosłownie o centymetry, ale za to pod kołami nie będzie błota ani korzeni.

Pod szczytem Okola, obok altanki z ławami, stoi tablica informacyjna. Mowa w niej o budowie tarasu widokowego w celu ochrony przyrody przed ludźmi. Użyto tam rzadkiego słowa antropopresja. Jest poprawne i zrozumiałe samo przez się, więc nie wiem czemu nie spodobało mi się, ale nie o tym swoim wrażeniu chciałem napisać, a o samym zamyśle ochrony przyrody ułatwieniami i atrakcjami, skoro sprowadzają one większą ilość ludzi. Widać to bardzo wyraźnie na Trójgarbie, gdzie z powodu postawionej tam wieży widokowej, ruch się zrobił jak na deptaku. A dużo ludzi, to dużo śmieci i ścieżki wydeptane do gołej ziemi. W górach, gdzie jej niewiele, a opady większe, w miejscach niezwiązanych korzeniami roślin, ziemia szybko jest spłukiwana. Równowaga górskiej przyrody jest chwiejniejsza od tej z dolin, więc dla zmniejszenia antropopresji na otoczenie, należałoby zasypać ścieżki kamieniami, a nie wyrównywać je i budować widokowe miejsca. Któregoś dnia wdrapałem się na szczytową skałę korzystając z pomocy drzewka rosnącego na pionowej ścianie, teraz wchodzi się tam po szerokich stopniach. Nie bez związku było przyjście dwóch osób chwilę po moim wejściu na taras – na pewno nie ostatni ludzie w ciągu dnia.



Nie, nie jestem zazdrosny o moje góry, chciałbym jedynie widzieć je mniej zaśmiecone, ciche i puste. Na szczęście przeciętni turyści wiedzą tylko o Okolu i Skopcu. Te dwa miejsca im zostawiam, setki innych są moje a tamtym nieznane – i tak jest dobrze.
Słowo o konstrukcji, jakżeby inaczej. Nie mam zastrzeżeń, poza bardzo źle, wbrew podstawowym zasadom, wykonanymi metalowymi podporami barier. Wykonał je ktoś, kto nie ma pojęcia o działaniu sił i zachowaniu się konstrukcji.
Schodziłem nieznaną mi szutrową drogą w dolinę, a Gackowa rosła przede mną, gdy byłem niżej nawet potężniała. Ładny widok, ale droga najwyraźniej zdążała w dolinę na lewo od góry, a ja miałem iść na drugą stronę, do miejsca zwanego Za mostem. Udało mi się znaleźć jakiś mało wyraźny dukt, nie ufałem mu, ale że zmierzał w dobrą stronę, poszedłem. Moją nieufność odwzajemnił doprowadzeniem mnie do uroczego lasu. Wysokie, duże, luźno rosnące świerki stojące na szeroko rozwartych korzeniach, wokół zielony kobierzec mchu i niezdecydowany w swoim biegu strumyk. Aparat oślepł od jasnych plam słońca, moje oczy widziały ładną grę słonecznego światła na drzewach i mchach. Gdy wyszedłem zza zakrętu, poznałem miejsce: Za mostem. Za szybko skończyła się ta droga, więc dla przedłużenia chwil usiadłem na brzegu leśnej drogi i patrzyłem.
W ciągu dnia zapominałem o tym, że ten dzień jest ostatnim, a gdy uświadamiałem sobie koniec sezonu, zapewne przedostatniego, co chwilom dodawało wagi, zatrzymywałem się i patrzyłem. Patrzyłem, jak może patrzy człowiek na bliską mu osobę przed pożegnaniem. Była też odrobina zazdrości i poczucia niesprawiedliwości: ja wyjadę, a te miejsca zostaną i cieszyć będą inne oczy.
Rosnący na Gackowej buk znam, jest jednym z pamiętanych drzew w tych górach, ale dzisiaj, gdy zobaczyłem go ponownie, wydał się jeszcze ładniejszy i bardziej imponujący. Potężny, prosty i zdrowy pień, a nad nim wielka, największa z widzianych, gęstwina konarów. Chodziłem wokół drzewa z zadartą głową i po prostu podziwiałem. Drzewo nie tylko po prostu stoi i rośnie, ono żyje! To żywy osobnik, jego geny są zrozumiałe dla naszej komórkowej maszynerii produkcyjnej, ponieważ wszystko, co żywe, jest z sobą spokrewnione.



Odkąd w pełni uświadomiłem sobie ten fakt, inaczej patrzę na drzewa – właśnie jak na żywą istotę. Czasami stanę nad świeżo ściętym drzewem, nad powalonym martwym olbrzymem, i odczuwam żal. Wiem, że irracjonalne to odczucie, jak tamten smutek nad wsiąkającym w ziemię strumykiem, ale tak czuję.
Miary nie miałem, ale dokładnie zmierzyłem jego obwód przykładając do pnia kij. Po powrocie zmierzyłem jego długość, okazało się, że drzewo ma około pięć metrów obwodu, czyli półtora metra średnicy. W pełni zasługuje na chroniącą go tabliczkę pomnika przyrody. Z ciekawości zajrzałem teraz na odpowiednią stronę i tam dowiedziałem się, że dla buków granicznym wymiarem jest 310 cm obwodu; ten przekracza próg o niemal dwa metry. Może zmobilizuję się i napiszę nadleśnictwa?…
Od Gackowej aż do lasów Łysej Góry szedłem odkrytymi zboczami wzgórz, moje góry mając wokół siebie. Jedne zostawały ze mną długo, inne szybko znikały gdzieś po drodze, ale w ich miejsce pojawiały się inne, albo te same, widziane jednak z innej strony, odmienione, ciekawe i ładne. Tylko paskudny beton na szczycie Krzyżowej był taki jak zwykle. Gdy jestem tam, szybko wchodzę po betonowych stopniach i już nie patrzę pod nogi, a tylko w dal bardzo tam widokową. Dwakroć ukrzyżowano tę górę. Pierwszy raz stawiając na niej krzyż, drugi raz zalewając szczyt betonem.


Widząc duży głóg skręciłem ku niemu. Pnie tych roślin są zwykle niziutkie, konary wyrastają już 20 czy 30 centymetrów nad ziemią, a niemal zawsze są bardzo liczne i bardzo ze sobą poplątane. Piszę tutaj o powszechnie spotykanych głogach jednoszyjkowych. Lubię patrzeć na gęstwinę ich gałęzi, lubię gubić wzrok w tym poplątaniu. Głóg rósł na brzegu strumienia, o metr od źródła. Gdy zajrzałem między gałęzie, zobaczyłem oponę samochodową. Odwróciłem się zniechęcony. Chwilę patrzyłem w dal nie bardzo ją widząc, a gdy wyostrzyłem wzrok i uświadomiłem sobie patrzenie na Przełęcz pod Kobyłą, odległą o 2-3 kilometry, wspomniałem duży i ładny głóg tam rosnący. Szukałem go wzrokiem, pamiętam dokładnie gdzie rośnie, ale nie dojrzałem go. Może był za daleko? Westchnąłem i poszedłem dalej.
W pobliżu przełęczy Widok jest stary kamieniołom, a jakoś tak się składało, że dopiero dzisiaj poznałem go. Owszem, w niektórych miejscach kształty poszarpanych skał i ich kolory są ładne, ale dopiero kępy podbiałów, delikatnych i tak cudnych swoją złożonością, w zestawieniu z martwymi skałami zrobiły wrażenie. Niestety, nie dały się sfotografować. Mimo iż cały obszar ustalania ostrości wypełniony był kwiatkiem, aparat uparcie ostrzył na trawę i nawet jej zasłanianie dłonią nie pomagało. Zamieszczone zdjęcie wykonałem w poprzednim roku. Czy widzicie bajeczną jego konstrukcję? Toż to bukiet cały, kwiatuszki w kwiatku – cud natury.


Jesienią udało się nam (szedłem wtedy z Jankiem) przejść wygodnymi przejściami istny labirynt łąk wrzynających się w las i pasemek lasu schodzących w dół po łąkach na zboczu Łysej Góry. Wiedziałem, że trudno będzie powtórzyć przejście, a dzisiaj znalazłem potwierdzenie. Przeszedłem bez przedzierania się przez chaszcze, ale sporo kluczyłem i na koniec wyniosło mnie paręset metrów w bok od właściwego miejsca.
Szedłem pod górę bez drogi, wyszukując dogodne przejścia, ale i skręcałem tam gdzie było ładnie, w cieniste zakamarki, szedłem ścieżkami zwierząt między drzewami i pod kolczastymi gałęziami w znalezionym tam lasku głogowym. Podobała mi się ta wędrówka. Cisza tam panująca przerywana jedynie szczekaniem saren, pewność niespotkania nikogo poza nimi, zapomniane, zarastające dróżki, sobie samej zostawiona przyroda, drzewa i wrażenia. Na niewielkiej polance odwróciłem się i zobaczyłem ładne, odkryte zbocza Zazdrośnika; dlaczego nie byłem tam jeszcze?
Widoki z przełęczy pod Skibą warte są kontemplacji, więc siedziałem i pijąc resztkę herbaty patrzyłem. To miejsce, jak niemal wszystkie przełęcze, jest czarodziejskie, ponieważ odsłania nowe krainy, pasma i szczyty. Za sobą zostawiam te znane, widziane w czasie drogi, po drugiej stronie czekają nowe. Wystarczy podejść pod siodło przełęczy, a wynurzą się dla nas z niebytu.

W oddali majaczył przymglony Stromiec. Wiedziałem, że skrajem lasów Chrośnickich Kop będę szedł póki ta góra nie będzie dokładnie po lewej, wtedy wejdę w las po prawej i po chwili trafię na drogę pnącą się ku przełęczy – na drugą stronę Kop. Łąki są tam ogrodzone, pasie się bydło. Wiele razy przekraczałem elektryczne ogrodzenia, a gdy na jednej z łąk zobaczyłem krowy, skręciłem bliżej lasu; wśród drzew bezpieczniej. Będąc bliżej zobaczyłem, że wielka krowa była bykiem, co poznałem po jednym cycku wiszącym w nietypowym dla krowy miejscu. I patrzył się na mnie bykiem!
W paru miejscach widziałem skupiska wierzb iw. Nie są urodziwe te drzewa, ale przyciągają wzrok. Często widzę przewrócone, niemal całkowicie wyłamana drzewa lub konary, na pół spróchniałe, omszałe, ale wypuszczające młode pędy. Bywa, że te pędy nabierają rozmiarów sporych drzewek i swoją ilością tworzą żywy gąszcz wśród rozsypujących się szczątków innych, albo też i rodzicielskich iw. Wrażenie robią swoją żywotnością, czy raczej żywiołowością.


Mówi się o starych wiązach jako drzewach mogących straszyć, zwłaszcza o zmroku, swoimi rosochatymi kształtami; czasami widuję takie, jednak nie mniejsze wrażenie czynią skupiska wierzb iw, chociaż więcej smutku budzą niż strachu.
Na stoku Kopy (bywa też używana nazwa Kazalnicy), góry w paśmie Chrośnickich Kop, na brzegu rozległej i bardzo ładnej brzeziny, znalazłem jesion mogący straszyć niesamowicie wyglądającymi naroślami. Na zdjęciu widać fragment młodego konaru wyrastającego pionowo w górę – to jedna z cech charakterystycznych dla tych drzew bardzo starych jako gatunek.

Jeszcze tylko pokręciłem się między Kopą a moim Lastkiem, jeszcze odwiedziłem znaną i lubianą wierzbę-samotnicę, i skręciłem ku wsi, kończąc ostatnią wędrówkę sezonu.
W dwanaście godzin później odpaliłem swoją scanię i czując tremę, jak zwykle po półrocznej przerwie, ruszyłem w drogę.