Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą górskie wędrówki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą górskie wędrówki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 grudnia 2022

Wzgórza a genetyka

 121222

Dlaczego tak bardzo podoba mi się pogórzański krajobraz? Dlaczego widokowe niezalesione wzgórza, szczególnie z samotnymi drzewami, widzę tak bardzo urokliwymi, że wracam do nich po wielekroć?

Owszem, będąc na szlaku widzę i drogi polne, urocze uwodzicielki, jest daleki horyzont, razem zaspakajające potrzebę wędrówki, ale wzgórza z samotnymi drzewami, ich działanie na mnie, jest inne, niewywodzące się przecież z pragnienia dotknięcia horyzontu. One nie prowadzą gdzieś daleko, jak drogi, a są raczej celem wędrówki. Miejscami, za którymi się oglądam, w czym podobne są do urodziwych kobiet: tkwi w nich pewien wzorzec piękna, budzący we mnie odzew.

A może odwrotnie: wzorzec jest we mnie, a obraz takich wzgórków jest z nim zgodny?

 

Przeczytałem „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, świetną książkę Marcina Ryszkiewicza – geologa, paleontologa, filozofa, ewolucjonisty i popularyzatora nauki.

Porusza w niej zagadnienia związane z ewolucją naszego gatunku, podaje wiele ciekawostek, wskazuje na zadziwiające i zaskakujące związki między naszymi cechami psychicznymi i fizycznymi a przeszłością sięgającą setek tysięcy lat wstecz. Niżej zamieszczam obszerny cytat dotyczący naszych preferencji krajobrazowych i szerzej: naszej estetyki.

Tytułem wprowadzenia parę zdań o naszej pierwotnej ojczyźnie.

Badacze są obecnie zgodni co do miejsca i czasu wykształcenia się naszego gatunku: to wschodnia Afryka, tam, gdzie rozciąga się sławna kraina Serengeti i Wąwóz Olduvai, część Wielkich Rowów Afrykańskich, które, jako rezultat ruchów skorupy ziemskiej, poprzez zmiany klimatu, fauny i flory, miały swój udział w wykształceniu się gatunku homo sapiens. Uznaje się naszych przodków żyjących 300 tysięcy lat temu za już tożsamych z nami, tyle więc liczy nasz gatunek. We wschodniej Afryce, na otwartych, lekko pofałdowanych przestrzeniach sawanny, czyli bez lasów a z pojedynczymi drzewami lub niewielkimi ich kępami, żyliśmy najdłużej, bo dziesiątki tysięcy lat. W końcu jakieś 100 tysięcy lat temu nasi bezpośredni przodkowie ruszyli przez Półwysep Synaj na podbój świata.

Oddaję głos autorowi.

* * *

>>Py­ta­nie brzmi: czy ist­nie­je ja­kie­kol­wiek na­tu­ral­ne i ak­tyw­nie wy­bie­ra­ne śro­do­wi­sko ży­cia Homo sa­piens, sko­ro wie­my, że ga­tu­nek ten za­sie­dla dziś prak­tycz­nie wszyst­kie ob­sza­ry lą­do­we na Zie­mi, od mroź­nej tun­dry po lasy desz­czo­we na rów­ni­ku. A je­śli taki ha­bi­tat ist­nie­je, jak go ba­dać i co z ta­kich ba­dań może wy­nik­nąć? Te py­ta­nia na­bra­ły szcze­gól­ne­go zna­cze­nia, od kie­dy w la­tach 70. ubie­głe­go wie­ku za­czę­ło sta­wać się co­raz bar­dziej praw­do­po­dob­ne, że nasz ga­tu­nek mógł po­wstać w jed­nym tyl­ko miej­scu na afry­kań­skiej sa­wan­nie i po­zo­sta­wać w tym wy­bra­nym przez sie­bie (lub ewo­lu­cję) śro­do­wi­sku przez znacz­ną część swo­jej hi­sto­rii, by po­tem opu­ścić Czar­ny Ląd i szyb­ko roz­prze­strze­nić się po ca­łym świe­cie. Od­da­la­jąc się od afry­kań­skiej oj­czy­zny, czło­wiek na­po­ty­kał po dro­dze nie­zmie­rzo­ne bo­gac­two śro­do­wisk co­raz bar­dziej od niej od­mien­nych. Czy jed­nak pa­mięć „zie­mi oj­czy­stej” po­zo­sta­ła w na­szych ge­nach i czy, wy­bie­ra­jąc so­bie nowe miej­sca do za­sie­dle­nia, kie­ro­wa­li­śmy się bio­lo­gicz­nie utrwa­lo­nym, choć pew­nie z cza­sem co­raz bar­dziej roz­my­tym, wspo­mnie­niem Raju Utra­co­ne­go? Może nadal się nim kie­ru­je­my? A może wła­śnie dziś, gdy mamy ta­kie moż­li­wo­ści, te afry­kań­skie wspo­mnie­nia sta­ra­my się od­two­rzyć, nie zda­jąc so­bie na­wet spra­wy, że kie­ru­je nami ja­kiś za­pi­sa­ny w ge­nach i wciąż czy­tel­ny ob­raz? To nie są ba­nal­ne i wy­du­ma­ne pro­ble­my, a od­po­wie­dzi na ta­kie py­ta­nia mogą mieć re­al­ne, wy­mier­ne i bar­dzo da­le­ko­sięż­ne kon­se­kwen­cje.

Pierw­szy na po­mysł zba­da­nia na­szych ukry­tych pre­fe­ren­cji wpadł w la­tach 60. XX wie­ku Ri­chard Coss, któ­ry za­po­cząt­ko­wał dzie­dzi­nę zwa­ną es­te­ty­ką ewo­lu­cyj­ną i za­czął ana­li­zo­wać na­sze re­ak­cje na dzie­ła sztu­ki i na­tu­ral­ne kra­jo­bra­zy w ka­te­go­riach bio­lo­gicz­nych od­po­wie­dzi na ty­po­we bodź­ce śro­do­wi­sko­we. (...)

Po­waż­ne i na sze­ro­ką ska­lę za­kro­jo­ne ba­da­nia pod­jął póź­niej Gor­don Orians, eko­log z Uni­ver­si­ty of Wa­shing­ton, któ­ry prze­pro­wa­dził pro­sty i po­my­sło­wy eks­pe­ry­ment. Uczest­ni­kom swo­ich ba­dań po­ka­zy­wał zdję­cia przed­sta­wia­ją­ce róż­ne kra­jo­bra­zy z róż­nych oko­lic świa­ta, pro­sząc o wy­bra­nie miej­sca, w któ­rym naj­bar­dziej chcie­li­by za­miesz­kać. Ba­da­ni wy­wo­dzi­li z róż­nych śro­do­wisk, róż­nych ras i grup et­nicz­nych i miesz­ka­li w naj­róż­niej­szych miej­scach, ale ich pre­fe­ren­cje oka­za­ły się w pew­nych klu­czo­wych punk­tach zbież­ne: więk­szość wy­bie­ra­ła otwar­te tra­wia­ste kra­jo­bra­zy z izo­lo­wa­ny­mi drze­wa­mi, fa­li­ste (ale nie gó­rzy­ste) ukształ­to­wa­nie te­re­nu i do tego stru­mie­nie lub nie­wiel­kie zbior­ni­ki wod­ne o ła­two do­stęp­nych brze­gach. Orians znał ewo­lu­cyj­ną hi­sto­rię czło­wie­ka, bez tru­du więc za­uwa­żył, że to wy­ide­ali­zo­wa­ne, po­nie­kąd ar­che­ty­po­we śro­do­wi­sko naj­bar­dziej przy­po­mi­na afry­kań­ską sa­wan­nę — choć ża­den z ba­da­nych nig­dy jej oso­bi­ście nie wi­dział i ża­den jej nie wska­zy­wał jako od­nie­sie­nia dla swych wy­bo­rów. (…)

Orians uznał, że na­sze pre­dy­lek­cje do okre­ślo­nych kra­jo­bra­zów są dzie­dzicz­nie za­ko­do­wa­ną for­mą do­sto­so­wa­nia do sie­dli­ska, a nie efek­tem dzia­ła­nia kul­tu­ro­wo uwa­run­ko­wa­nych kry­te­riów es­te­tycz­nych. Ko­lej­ne ba­da­nia, w któ­rych uczest­ni­kom mie­rzo­no fi­zjo­lo­gicz­ne i psy­cho­so­ma­tycz­ne re­ak­cje (puls, po­ce­nie się, fale mó­zgo­we, zmia­ny na­stro­ju) na po­ka­zy­wa­ne zdję­cia róż­nych lo­ka­li­za­cji, po­twier­dzi­ły, że re­ak­cje te wią­żą się z głę­bo­ko za­ko­rze­nio­ny­mi do­zna­nia­mi o cha­rak­te­rze bio­lo­gicz­nych ad­ap­ta­cji. Mo­gło to su­ge­ro­wać, że bio­lo­gicz­nie cią­gle je­ste­śmy miesz­kań­ca­mi sa­wan­ny i na­sze geny wciąż nam o tym przy­po­mi­na­ją. (…)

W ko­lej­nych eks­pe­ry­men­tach Orians za­jął się bar­dziej szcze­gó­ło­wy­mi kwe­stia­mi i spró­bo­wał spraw­dzić na przy­kład, czy ist­nie­je ja­kiś pre­fe­ro­wa­ny kształt i spo­sób roz­miesz­cze­nia drzew na oglą­da­nych ob­ra­zach. Ba­da­nym po­ka­zy­wał te­raz zdję­cia drzew o róż­nie ufor­mo­wa­nych ko­ro­nach i róż­nej bu­do­wie pni, a tak­że ro­sną­cych luź­no, w kę­pach lub za­gaj­ni­kach. Oka­za­ło się, że ze wszyst­kich moż­li­wych kon­fi­gu­ra­cji jed­na wzbu­dza­ła naj­bar­dziej po­zy­tyw­ne re­ak­cje — drze­wa li­ścia­ste, ro­sną­ce w roz­pro­sze­niu i, co naj­waż­niej­sze, o roz­ło­ży­stych, pa­ra­so­lo­wa­tych ko­ro­nach z naj­niż­szy­mi ga­łę­zia­mi na nie­zbyt du­żej wy­so­ko­ści. Tym ra­zem znów oczy­wi­ste roz­wią­za­nie pod­po­wia­da zna­jo­mość hi­sto­rii ro­do­wej i pa­le­ośro­do­wi­ska czło­wie­ka — wła­śnie w taki, bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób ro­sną i tak wy­glą­da­ją afry­kań­skie aka­cje (sa­wan­no­we; gdzie in­dziej ten ga­tu­nek przy­bie­ra inne kształ­ty), na któ­rych, jak moż­na się do­my­ślać, nasi przod­ko­wie spę­dza­li noce i gdzie szu­ka­li schro­nie­nia w ra­zie na­głych za­gro­żeń (ni­skie ko­na­ry uła­twia­ją wspi­nacz­kę). (…)

Na­szą es­te­ty­kę, ale i eko­lo­gicz­ne pre­fe­ren­cje dla okre­ślo­nych kra­jo­bra­zów moż­na od­na­leźć też w ma­lar­stwie pej­za­żo­wym, któ­re sta­ło się ko­lej­nym obiek­tem za­in­te­re­so­wa­nia Orian­sa. Wie­le ob­ra­zów daw­nych an­giel­skich mi­strzów tego ga­tun­ku, np. Joh­na Con­sta­ble’a, przed­sta­wia­ło do­kład­nie ta­kie wi­do­ki, ja­kie za naja­trak­cyj­niej­sze uzna­wa­li uczest­ni­cy jego ba­dań: otwar­te prze­strze­nie rzad­ko po­ro­śnię­te drze­wa­mi, cie­ki wod­ne i lek­ko po­fa­lo­wa­ny te­ren. Orian­so­wi uda­ło się w kil­ku przy­pad­kach po­rów­nać ory­gi­nal­ne lo­ka­li­za­cje uwiecz­nio­ne przez Con­sta­ble’a z jego płót­na­mi (an­giel­ski kra­jo­braz trwa znacz­nie dłu­żej niż pol­ski i nie ule­ga ta­kim zmia­nom) i wte­dy wy­szła na jaw rzecz cie­ka­wa. Otóż w sto­sun­ku do „ory­gi­na­łu” Con­sta­ble prze­pro­wa­dzał nie­raz za­bieg wy­raź­nej, choć za­pew­ne nie­świa­do­mej „sa­wan­ny­za­cji”: roz­rze­dzał drze­wo­stan, zmie­niał kształt ko­ron na bar­dziej roz­ło­ży­sty, pod­no­sił nie­wiel­kie pa­gór­ki i zmie­niał wą­skie stru­my­ki w roz­le­wa­ją­ce się rzecz­ki. Naj­wy­raź­niej pod­świa­do­mość od­bior­ców ka­za­ła pej­za­ży­ście nada­wać an­giel­skie­mu kra­jo­bra­zo­wi bar­dziej afry­kań­ski cha­rak­ter. Ta­kie naj­bar­dziej „zsa­wan­ny­zo­wa­ne” kra­jo­bra­zy po­ja­wia­ły się też czę­sto w przy­pad­ku utrzy­ma­nych w sty­lu an­giel­skim ogro­dów re­zy­den­cji bry­tyj­skiej ary­sto­kra­cji. To było ko­lej­ne in­te­re­su­ją­ce od­kry­cie Orian­sa — tam, gdzie wła­ści­ciel dys­po­no­wał środ­ka­mi i prze­strze­nią, by ak­tyw­nie kształ­to­wać swe oto­cze­nie, ka­zał two­rzyć kra­jo­braz, któ­ry naj­bar­dziej przy­po­mi­nał ów ar­che­ty­po­wy wi­dok ludz­ko­ści. Dla wie­lu było to po­dob­ne bluź­nier­stwo, jak dla hi­sto­ry­ka sztu­ki myśl, że dzie­ła ma­lar­skie oce­nia­my przez pry­zmat in­stynk­tow­nych od­ru­chów za­pi­sa­nych w ge­nach. W ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym w „Di­sco­ver”2 Ri­chard Co­niff cy­tu­je peł­ną obu­rze­nia re­ak­cję jed­ne­go z ary­sto­kra­tów, któ­ry usły­szaw­szy, że ogro­dy ary­sto­kra­tycz­nych re­zy­den­cji mogą być da­le­kim „ge­ne­tycz­nym” wspo­mnie­niem afry­kań­skiej sa­wan­ny, za­krzyk­nął: „To ab­surd! My tyl­ko pró­bu­je­my przy­wró­cić na­tu­ral­ny cha­rak­ter an­giel­skie­go kra­jo­bra­zu”. My­lił się bar­dzo — gdy­by to mia­ło być praw­dą, po­wi­nien zmie­nić swój ogród w gę­sty las, An­glia bo­wiem była nimi po­ro­śnię­ta i zo­sta­ła ich po­zba­wio­na już w po­cząt­kach na­szej ery, głów­nie za spra­wą Rzy­mian. Po­dob­nie zresz­tą, choć na mniej­szą ska­lę, jak cała Eu­ro­pa. Jest rze­czą cie­ka­wą, że po­ja­wie­niu się lu­dzi współ­cze­snych na no­wych kon­ty­nen­tach: w Eu­ro­pie, Ame­ry­ce Pół­noc­nej czy Au­stra­lii, to­wa­rzy­szy­ło nie­mal od razu wy­pa­la­nie la­sów i za­mia­na śro­do­wisk le­śnych na otwar­te te­re­ny tra­wia­ste, zaj­mo­wa­ne cza­sem (i z cza­sem) przez upra­wy zbóż.

Ro­dzi­my się więc z na­szą we­wnętrz­ną sa­wan­ną i jest to zja­wi­sko in­try­gu­ją­ce. W koń­cu geny ko­du­ją je­dy­nie biał­ka, a więc ciąg ami­no­kwa­sów. I nic wię­cej. Czy w biał­kach da się za­pi­sać ob­ra­zy i to z ta­ki­mi de­ta­la­mi, jak kształt ko­ron drzew lub for­ma ukształ­to­wa­nia te­re­nu? Wy­da­je się to nie­moż­li­we, ale… Ge­nom i spo­sób jego funk­cjo­no­wa­nia jest wciąż dla nas w du­żej mie­rze czar­ną skrzyn­ką, o któ­rej wie­my głów­nie to, co jest „na wyj­ściu”. A są tam roz­ma­ite na­sze ulu­bio­ne ob­ra­zy, za­pi­sa­ne nie­kie­dy w ge­nach z nie­po­rów­na­nie więk­szą pre­cy­zją.

Jed­nym z ta­kich ar­che­ty­po­wych ob­ra­zów jest ka­non ludz­kiej uro­dy. Psy­cho­lo­go­wie ewo­lu­cyj­ni daw­no już zi­den­ty­fi­ko­wa­li te es­te­tycz­ne pre­fe­ren­cje, wska­zu­jąc cho­ciaż­by na na­szą nad­zwy­czaj­ną, choć rów­nie nie­świa­do­mą tę­sk­no­tę za sy­me­trią. Oka­za­ło się na przy­kład, że po­tra­fi­my bez­błęd­nie roz­po­zna­wać sy­me­trię ludz­kiej twa­rzy, na­wet je­śli obie jej po­łów­ki róż­nią się tak nie­znacz­nie, że moż­na to do­strzec je­dy­nie dzię­ki za­awan­so­wa­nej tech­ni­ce po­rów­ny­wa­nia zdjęć. Nasz mózg robi to bez­wied­nie — i bez­błęd­nie. Mózg do­brze wie, cze­go szu­kać, ja­kie ce­chy oce­niać i jak je po­rów­ny­wać z owym ide­al­nym wzor­cem, któ­ry w nim tkwi. I do­ty­czy to nie tyl­ko twa­rzy, ale i ca­łe­go cia­ła. Gdy jest to mózg mę­ski, szu­ka du­żych oczu, za­okrą­glo­nych i lek­ko za­ró­żo­wio­nych po­licz­ków, dłu­gich i fa­lu­ją­cych wło­sów, wy­smu­kłej szyi, kształt­ne­go biu­stu, wcię­tej ta­lii i roz­sze­rzo­nych bio­der (w pro­por­cjach ści­śle usta­lo­nych i na­tych­miast roz­po­zna­wal­nych), dłu­gich nóg, gład­kiej bez­wło­sej skó­ry i ty­sią­ca in­nych de­ta­li, któ­re mają ści­śle usta­lo­ną war­tość es­te­tycz­ną i któ­rych wa­lor prze­kra­cza gra­ni­ce et­nicz­ne, ra­so­we, re­li­gij­ne i ję­zy­ko­we. To naj­praw­dziw­sza bio­lo­gicz­na ad­ap­ta­cja i praw­dzi­wie wro­dzo­ny ka­non pięk­na, utrwa­lo­ny w pro­ce­sie ewo­lu­cji po to, by moż­na było szyb­ko i sku­tecz­nie wy­szu­ki­wać naj­war­to­ściow­szych part­ne­rów sek­su­al­nych. Wy­ja­śnie­nie jest oczy­wi­ste — sy­me­tria cia­ła wska­zu­je na zdro­wie i od­por­ność na pa­so­ży­ty, inne ce­chy na płod­ność, wi­tal­ność i mło­dzień­czość, tak cia­ła, jak psy­chi­ki. To dla­te­go, że te kry­te­ria są tak szcze­gó­ło­we i tak po­wszech­ne, moż­li­we są po­nad­kul­tu­ro­we i po­nadet­nicz­ne kon­kur­sy Miss Uni­wer­sum, choć pew­nie ża­den z ju­ro­rów nie zda­je so­bie spra­wy, co nim kie­ru­je. I ża­den nie wie, w jaki spo­sób w jego DNA tego typu ka­no­ny zo­sta­ły za­pi­sa­ne. Zresz­tą nie wie tego rów­nież ża­den ge­ne­tyk. <<

* * *

Książkę kupiłem w wersji elektronicznej, nie musiałem więc przepisywać, a jedynie skopiować tekst :-) Początek i koniec cytatów oznaczyłem znakami >> <<. Wykropkowania w nawiasach oznaczają miejsca skrótów wprowadzonych przeze mnie.

Podobnych zapisów będących śladami odległej przeszłości jest w nas więcej. Autor wspomina o ponad stu śladach w naszych organizmach, tutaj zasygnalizuję kilka naszych cech wynikłych ze sposobu pracy umysłu.

Nie boimy się odległych grzmotów piorunów, ale podskoczymy ze strachu słysząc bliski a niespodziewany szelest. Mamy silną skłonność identyfikowania jako ludzi rzeczy widzianych w ciemnościach, kątem oka, nawet jeśli podobieństwo jest bardzo małe. Boimy się ciasnych, ciemnych i obcych wnętrz, boimy się węży.

Parę razy miałem okazję zrobienia prostego eksperymentu: będąc w jaskini gasiłem światło. Czułem wtedy silny, do trzewi sięgający, strach; wydawało mi się, że ściany zgniotą mnie zaraz, a odgłos spadającej kropli wody był jak grzmot. Nie zliczyć przypadków, gdy na szlaku nagle odwracałem się (czasami czując niepokój), bo wydawało mi się, że widzę człowieka, a było to ułamany pień drzewa, na przykład. Parę razy w czasie swoich wędrówek szedłem lasem po zmierzchu; musiałem wtedy wysilać wolę by nie wpaść w panikę, bo często wydawało mi się, że coś słyszę za sobą.

A nasze odżywianie się? Nikt nas nie uczył niechęci do gorzkiego, z tym się rodzimy, a powód jest prosty: najczęściej to, co gorzkie, nie jest dla nas zdrowe. Zauważyliście, jak chytrze nasz umysł nakłania nas do obfitych posiłków?: sytość zawsze odczuwamy z opóźnieniem, a poczucie głodu zawsze wyprzedza rzeczywiste potrzeby organizmu. Po prostu mamy się najeść po dziurki w nosie, skoro trafia się okazja, a przez zdecydowaną większość naszego czasu zdarzała się bardzo nieregularnie. Zwracam uwagę na fakt działania tych mechanizmów bez udziału woli, świadomości czy tym bardziej wiedzy. Są to mechanizmy równie dobrze funkcjonujące u zwierząt z małymi mózgami, jak i u ludzi, a to wskazuje na ich bardzo odległy w czasie rodowód. Inaczej mówiąc: dzielimy ze zwierzętami wiele cech, także tych wykształconych przed rozdzieleniem naszych linii rodowych.

Podobnie jest z naszą moralnością, estetyką, z naszymi zachowaniami związanymi z poszukiwaniem partnera seksualnego. Z rodzicielstwem i relacjami międzyludzkimi. Owszem, z wierzchu są zwyczaje i nakazy społeczne, a więc wpływy kulturowe, ale wszystkie one zbudowane są na fundamentach tkwiących w nas od zarania dziejów ludzkości, a nawet i dłużej.

Te strachy, te skłonności naszego umysłu, są nam przekazane w genach, ponieważ przez dziesiątki tysiącleci naszej historii pomagały nam przetrwać. Teraz są na ogół (z pominięciem rzadkich przypadków i nietypowych sytuacji, na przykład w czasie wojny) nieużytecznym, nierzadko przeszkadzającym, balastem przeszłości, ale są i będą nam towarzyszyć przez kolejne tysiąclecia. Okazuje się, że najprawdopodobniej także obraz ulubionych krajobrazów odziedziczyliśmy po naszych odległych przodkach.

Czy mnie to w jakikolwiek sposób uraża? Czy odejmuje coś z mojej podmiotowości?

A czy brzoza na wzgórzu ma być z tego powodu mniej piękna, a moje ukontentowanie jej widokiem mniejsze? Przecież nie. Moim przodkom takie miejsca się podobały z przyczyn praktycznych, mnie, jak i innym ludziom obecnie żyjącym, podobają się z przyczyn estetycznych, a więc bezinteresownych. To wartość dodana, jak erotyka do seksu.

Życie postrzegam jako ciąg pokoleń, łańcuch ciągnący się od prehistorii ku nieznanej przyszłości, a siebie jako jedno ogniwo. Poprzez styczność ogniw za mną i przede mną istnieje związek między mną, a najdalszymi przodkami i potomkami. Bez pierwszych nie istnielibyśmy tacy, jacy jesteśmy, drugim przekażemy to, co otrzymaliśmy, a może nawet coś dodamy od siebie.

Skoro tematem głównym są wzgórza i samotne drzewa, zapraszam do obejrzenia kilkunastu zdjęć z moich wędrówek.

























wtorek, 12 lipca 2022

Rudawy Janowickie

 300622 i 010722

Dwa kolejne dni sudeckiego urlopu spędziliśmy (ja i wnuczka) w Rudawach Janowickich, przy czym w pierwszy dzień towarzyszył nam Janek. Po raz pierwszy byłem na szlaku w towarzystwie dwóch osób i z Heleną. Widzieliśmy mnóstwo skał, jeszcze więcej kwiatów, prztyknęliśmy stos zdjęć i nagadaliśmy się co niemiara.

Po kolei.

Jedyne bezpieczne i bliskie szlaków miejsce parkowania, o ile wybieramy się w stronę zamku Bolczów, jest na terenie prywatnej posesji „Leśny Dwór”, już za Janowicami, w lesie. Na szczęście właściciele są na tyle wyrozumiali i uprzejmi, że za niewielką opłatą (zostawianą na ławce stojącej pod domem), pozwalają zaparkować samochód.

Stamtąd droga na zamek Bolczów jest wygodna i niedługa, a wiedzie pięknym lasem, chwilami wzdłuż klasycznie górskiego, bystrego i kamienistego, strumienia Janówka. Idąc tym szlakiem znajduje się potwierdzenie prawdziwości słów o ważności nie tylko – a nawet nie tyle – celu, co drogi.

Oglądając ruiny średniowiecznych zamków, zawsze przychodzą myśli o możliwym użytkowaniu tych budowli i teraz, gdyby nie wojny i ich ruinacja. Raczej nie cały zamek mógłby być schroniskiem, ale może restauracja, może ciekawie urządzony hotel, może w części budowli apartamenty dla zamożnych oryginałów, może jeszcze jakoś inaczej, ale budowla dalej służyłaby ludziom, gdyby nie jakiś ówczesny Putin, za przeproszeniem.


Byłem na tym zamku chyba po raz trzeci, i jak wcześniej, tak i teraz, zwróciłem uwagę na udane wykorzystanie skał jako części murów. Na paru zdjęciach widać, jak architekt omurowywał skały.

 


Na dziedzińcu jest studnia; kiedyś musiała być bardzo głęboka, teraz jest zasypana, a szkoda. Tuż obok rośnie okazały wiąz odmiany górskiej. Rzadko spotykany gatunek, przepięknie wyglądający wczesną wiosną. Dobrze objaśnia jego cechy charakterystyczne właściciel tej strony.

Idąc szlakiem mijaliśmy wiele skał, część z nich jest na tyle znana i okazała, że ma swoje nazwy, na przykład Skalny Most. To dwie grupy skał o pionowych ścianach wysokości około 30 metrów, a szczelinę między nimi wypełnia parę zaklinowanych skalnych odłamków; niżej je widać. Z drugiej strony, niewidocznej na zdjęciu, wysokość skał jest znacznie mniejsza, a ich rzeźba na tyle urozmaicona, że 12 lat temu wszedłem tamtędy na szczyt i z góry sfotografowałem sam most, czyli te zaklinowane skały. Oto dwa zdjęcia z tamtej wyprawy. 

Tak wygląda most widziany z góry:


Dzisiejsza fotka Skalnego Mostu:

 


Dzisiaj nawet nie pomyślałem o powtórzeniu tamtej wspinaczki nie tyle z powodu bycia opiekunem wnuczki, co po prostu z powodu lat. Swoich lat.

Natomiast wejście na skałę Piec trudne nie jest, więc zdrapaliśmy się tam i na ławce wbetonowanej w skałę urządziliśmy rozgadaną przerwę.

Obok ławki rośnie drzewo, oto jego korzenie szukające ziemi.

 


Widzieliśmy mnóstwo naparstnicy w szczytowej fazie kwitnienia, także piękne, umięśnione buki wśród skał i daglezje, dość licznie tam rosnące. Janek rozgrzewał aparat do czerwoności, a kwiatami i motylami zainteresował Helenę.



Starościńskie Skały, czyli skały na szczycie Lwiej Góry, po stokroć warte są zobaczenia. Na mnie największe wrażenie zrobił ciekawy zakątek na szczycie: wydaje się dobrym miejscem na biwak z ogniskiem wśród grupy niewysokich skał, a jest płaskim fragmentem szczytu na skraju przepaści. Uwodzi kontrast dali podkreślonej wykręconymi bliskimi drzewkami.

 



Grupę skał Krowiarki pamiętam z powodu tych dwóch skał z równą, jak piłą wyciętą, szczeliną między nimi. Na zdjęciach próbowałem je pokazać z dołu i z góry. Dodam tutaj, że zarówno na szczyt Lwiej Góry, jak i na Krowiarki, Helena weszła sama, bez mojej pomocy. Chwalenie się wnuczętami jest zwyczajem i niezbywalnym prawem dziadków.


W drugim dniu poprowadziłem wnuczkę pod Jastrzębią Turnię.

 



Za tą skałą planowałem wspiąć się wyżej, ku szczytowi Krzyżnej, ale dopiero tam, gapa, uświadomiłem sobie skalę trudności tego przejścia bez szlaku. Wydał mi się za trudny dla Heleny niewprawionej w chodzeniu po skalnym rumowisku. Wynajdując dogodne przejścia, sprowadziłem wnuczkę do przełęczy między bliźniaczymi górami i dalej, już szlakiem, weszliśmy na Sokolika. 

 


Obok ławki przed najwyższymi skałami góry jest miejsce na ognisko. Było, bo teraz jest tam śmietnisko. Ludzie wyrzucają śmieci już nie ukradkiem, w krzaki, jak kiedyś, a po prostu tam, gdzie siedzą, niechby to było miejsce na posiłek przy ruchliwym szlaku.

 


Krętymi schodami na szczyt Sokolika Dużego oczywiście weszliśmy, bo jak ominąć widok tak rozległy. 

 


Na tym zdjęciu zrobionym ze szczytu widać Krzyżną Górę, a na jej prawym zboczu Jastrzębią Turnię. Dwie godziny wcześniej byliśmy u jej stóp. Wysokości tej skały ani jej charakterystycznej urody nie widać, gdy stoi się pod nią i zadziera głowę. Jest rumowiskiem dużych i ciężkich skał, ale oglądana z daleka, wydaje się wznosić do lotu.

Może i namówiłbym wnuczkę na Krzyżną, gdyby nie coraz bardziej zachmurzone niebo. Kiedy byliśmy na Husyckich Skałach, zaczął padać deszcz. Już w płaszczach zeszliśmy do schroniska i tam przeczekaliśmy ulewę.

Obrazki ze szlaku.

Ten świerk wygląda tak, jak człowiek trzymający nogę na nodze. Najwyraźniej korzeń nie był zdecydowany, gdzie się kierować.


Podobnie było z tą gałęzią sosny rosnącej na Husyckich Skałach, w rezultacie utworzyła obrączkę wokół pnia. 

Tutaj widać ciekawą formę ukształtowania skały stojącej w pobliżu Jastrzębiej Turni.


Trasa pierwszego dnia:

Start z Leśnego Dworu pod Janowicami Wielkimi. Żółtym i zielonym szlakiem do zamku Bolczów.

Dalej czarnym szlakiem do niebieskiego. Grupy skał: Skalny Most i Piec, za nimi niebieskim szlakiem na Lwią Górę. Następnie niebieskim i żółtym szlakiem do Krowiarek, i dalej żółtym do Leśnego Dworu.

Przeszliśmy około 10 kilometrów, ku niebu wdrapaliśmy się na łączną wysokość 450 metrów.

Drugi dzień: z Przełęczy Karpnickiej na Jastrzębią Turnię via schronisko Szwajcarka. Następnie Sokolik, Husyckie Skały, schronisko i powrót do samochodu.