Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka klasyczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka klasyczna. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 października 2024

Powodzie i susze

 280924

Niedawno znalazłem na You Tube świetny kanał Podkarpackiego Towarzystwa Przyrodników Wolne Rzeki. O organizacji, jej celach i działaniach, można przeczytać tutaj. 

Prowadzi go Piotr Bednarek, młody hydrolog, pasjonat, miłośnik przyrody, znawca rzek i mokradeł, sposobów retencjonowania wody. Jego stanowiska są logiczne i przekonywujące, a zalecenia całkowicie zgodne z potrzebami przyrody i człowieka oraz… tanie. Niestety, praktyka włodarzy naszego kraju i instytucji Wody Polskie jest całkowicie odmienna.

W największym skrócie:

Kiedyś w Polsce było dużo bagien i podmokłych miejsc, były też większe opady, a wobec głodu ziemi spowodowanego niską wydajnością rolnictwa oraz wielkością obszarów mokrych, zaczęto budować rowy odwadniające. Buduje się je i odnawia do dzisiaj, a ich łączna długość szacowana jest na 330, a może nawet 400 tysięcy kilometrów, nie bacząc na radykalnie zmienioną sytuację. Odwadnia się nawet miejsca nieużywane w żaden sposób, a mogące zgromadzić duże ilości wody. Buduje się wały tuż przy rzekach, prostuje się ich bieg, zabudowuje naturalne wylewiska. Takie działania skutkują szybkim odprowadzeniem wody do najbliżej rzeki, w efekcie do wysuszania pól i mokradeł (także do ich degradacji), obniżenia się poziomu wód gruntowych, zaniku rzek, a przy obfitych ulewach do gwałtownych spiętrzeń i powodzi. Po ostatnich wydarzeniach na Dolnym Śląsku chyba nie trzeba nikogo (może poza „polytykami”, obojętnymi urzędnikami i niektórymi płatnymi „aktywistami”) przekonywać do konieczności zaniechania takich i podobnych praktyk.

Oddaję głos Piotrowi Bednarkowi:

„Woda jest naszym przyjacielem. Jest źródłem życia. Jesteśmy zbudowani w ponad 70% z wody. Nie możemy pozbywać się jej wszelkimi możliwymi siłami. Musimy nauczyć się szanować ją i doceniać, na przykład to, że na wiosnę mamy rozlewiska. (…) Mamy bardzo mało deszczy, a jeśli już są, to są nawalne, przez parę dni, rozdzielone długimi okresami suszy. Potwierdza to wszelkie prognozy klimatologów. Będzie jeszcze gorzej. Nie możemy więc pozwolić sobie na tak absurdalne zarządzanie wodami, jakie mamy obecnie. (…) Żeby skutecznie walczyć z suszą, z jej przyczynami a nie tylko ze skutkami, potrzebujemy działań systemowych. Nie budowy jednej czy dziesięciu dużych zapór na rzekach, ale budowy tysięcy zastawek na rowach. Zasypanie rowów na mokradłach, nieużytkach, w lasach i na niektórych łąkach. Wszędzie tam, gdzie to możliwe. Wtedy mamy szanse odbudować utracony poziom wód gruntowych i skutecznie przeciwdziałać suszy.”

„Traktujemy rzeki jak śmietnik, nie podchodzimy poważnie do zmian klimatycznych i stosujemy gospodarkę hydrologiczną sprzed 50 a nawet 100 lat, która teraz po prostu nie działa. Zbudowaliśmy przez dziesięciolecia ogromną sieć rowów melioracyjnych, które kiedyś miały ususzyć bagniste pola, a którymi dzisiaj woda ucieka do rzeki i wylewa. Zapory i wysokie wały działają tylko do pewnego stopnia i nie mogą być traktowane jako długofalowe rozwiązanie problemu suszy czy powodzi. (…)

Nikt tego nie kontroluje, nikogo to nie obchodzi tak naprawdę (…)”.

* * *

Obejrzałem wiele filmów stworzonych przez pana Bednarka. Oto niektóre z nich. Dodam tylko, że słowa ujęte w cudzysłowy są autorskimi tytułami filmów.

„Susza na własne życzenie” Tutaj.

„Czym jest retencja i mała retencja” Tutaj.

„Czy zielona energia to ściema” Tutaj.

„Nowe ostrogi na Wiśle. Absurd za pieniądze podatnika”. Tutaj.

Trzy największe wyzwania polskiej gospodarki wodnej”. Między innymi o wpływie niewłaściwie zaprojektowanych rowów odwadniających na suszę w związku ze zmianami klimatuTutaj.

Także tutaj.

„Susza. Dlaczego nie pomogą nam zapory”. Tutaj.

„Melioracja torfowiska – antyretencja w Lasach Państwowych”. Tutaj.

Zwracam uwagę na silne przeżywanie pana Bednarka, szczególnie widoczne w ostatniej minucie filmu. Obraz człowieka miłującego przyrodę i bezradnie patrzącego na bezsensowne jej niszczenie. To jeden z wielu przykładów topienia naszych pieniędzy w błocie z powodu ignorancji, urzędniczej obojętności i – w tym przypadku – także chęci zysku bez oglądania się na koszta pozamaterialne.

O wysychających rzekach i prawie wodnym uniemożliwiającym prawidłowe działania zapobiegawcze. Tutaj.

 Tutaj zobaczycie i usłyszycie miłośnika przyrody, zwłaszcza rzek, człowieka, który wita się ze znajomym drzewem. Ujął mnie tym wyznaniem tak bardzo, że poczułem więź emocjonalną z nim, bo przecież na wędrówkach i ja czasami specjalnie idę do znajomego drzewa by się z nim przywitać.

Film jest o szkodliwości regulowania małych rzek, zwłaszcza jeśli przepływają przez nieużytki, z dala od ludzi i ich domów.

„Starorzecze Sanu znowu do osuszenia?” Tutaj.

Film jest o pysze i ignorancji urzędników zachowujących się tak, jakby wszelką wiedzę posiedli. Jeszcze jedno uzupełnienie zespołu przyczyn opłakanego stanu naszych wód. Ostatnie minuty filmu, gdzie autor mówi o planach dalszych osuszeń i wycinek, przepełnione są ironią zabarwioną smutkiem i goryczą.

* * *

 Tutaj rozmowa na innym kanale o suszach, powodziach i naszych (anty) działaniach.

„Czy melioranci robią nas w wała? Powodzie, susze, prostowanie rzek”

Cytat ze strony:

>>Powodzie, susze, prostowanie rzek, betonowanie brzegów. Od wielu lat karmieni jesteśmy hasłami o konieczności walki z powodziami, a jednocześnie corocznie nawiedzają nas długotrwałe susze. Nasze rzeki są niszczone, giną na naszych oczach, a społeczeństwu wmawia się, że rzeki powinny być prostowane, ujarzmione w betonowe kagańce, otoczone wysokimi wałami przeciwpowodziowymi. Jaka jest prawda? Czy ktoś nie robi nas w przysłowiowego wała? Czy pod wzniosłymi hasłami ochrony przeciwpowodziowej, ktoś nie doi podatników, niszcząc bezpowrotnie nasze wspaniałe ekosystemy? No to posłuchajcie...<<

* * *

Ostatnio głośno było o Grzegorzu Chocianie, prawdziwym ekologu. Piszę tak, ponieważ jest naukowcem, w przeciwieństwie do aktywistów zwanych ekologami, mimo że nie są nimi, a nawet jakaś ich część nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i czemu się sprzeciwia. Ekologia to nauka, nie przyklejanie się do jezdni. Oto definicja skopiowana z Wikipedii: „Ekologia – nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody, zajmująca się badaniem oddziaływań pomiędzy organizmami a ich środowiskiem oraz wzajemnie między tymi organizmami.”

Więc głośno było o ekologu G. Chocianie z powodu jego przyznania się do próby zwerbowania go przez niemieckie służby. Proponowano mu, aby za pieniądze sprzeciwiał się prowadzeniu u nas inwestycji niepasujących państwu niemieckiemu.

 Tutaj doktor Grzegorz Chocian mówi o działaniach organizacji „ekologicznych”. Z jego relacji wyłania się obraz dosłownie przerażający. Oto jak siły zewnętrzne szkodzą naszemu krajowi, jak pewna grupa Polaków niszczy go dla wzbogacenia się albo z powodu ignorancji, obojętności, z przyczyn ideologicznych; oto jak bezradne jest nasze państwo, jak wiele publicznych pieniędzy jest bezsensownie marnotrawionych!

Czuję zniechęcenie i bezradność, złość i rozgoryczenie. Może gdyby miliony wyszły na ulice, dałoby się pogonić tych wszystkich oszołomów, ale wiem, że nie wyjdziemy. Z obaw, z poczucia bezsilności, z niewiedzy, z wygodnictwa, ale też – co najgorsze – z powodu wiary w dobre zarządzenie naszym krajem.

* * *

Jako odtrutkę proponuję wysłuchanie etiudy Cis-moll op.25 nr 7 Fryderyka Chopina. Utwór dość często słyszę w domu, ponieważ właśnie w tych dniach grany jest przez mojego syna.

Z pierwszych cichych dźwięków wyłania się melodyjny, jak to u Chopina, motyw muzyczny. Jest tak prosty i logiczny, a przy tym tak piękny, że – wydawałoby się – inny być nie może, więc tylko usiąść by go zapisać – przybysza z nicości, z wcześniejszego nieistnienia.

Jednak zrobić to może tylko geniusz.

Proszę kliknąć.

piątek, 22 października 2021

Wschód i zachód słońca

101021

W sierpniu oglądałem zachód słońca ze wzgórza w pobliżu Gródek; dzisiaj z tego samego miejsca patrzyłem na kolorową, uśmiechniętą Eos, a wieczorem oglądałem zachód naszej gwiazdy i łunę rosnącą na ciemniejącym niebie. Biegnąca na zachód polna droga była wyznacznikiem zmiany łuku Słońca na niebie. W sierpniu zaszło na prawo od drogi, czyli minęło kierunek zachodni, dzisiaj zaszło wyraźnie na lewo, uchwycone w swojej drodze na południowy zachód. Wschodzące Słońce miało tak intensywny kolor światła, że rosnące obok brzozy wydawały się nienaturalnie pomalowane szafranem – jak przejaskrawione zdjęcia. Najładniej wyglądały ranne mgiełki prześwietlone słońcem: to spektakl zmagań, czy może stopniowego przenikania, ciepłych barw słonecznych z zimnymi szarościami i niebieskościami nocy. Jak zwykle na zdjęciach mało co z tego widać, ale pamięć wrażeń zostaje.

 


 Zachód jest równie bogaty barwami i ich przemianami, a przy tym cieplejszy, zamierający łagodnie i spokojnie, nostalgiczny, zadumany.

* * *

Dwa swetry, bluza polarowa, rękawice, czapka na uszy, zimowe wkładki do butów. Przybywa noszonych ubrań, a niedawno wychodziłem z domu w podkoszulku, tylko z przezorności wiatrówkę niosąc w plecaku. Z szeleszczących traw wysuszonych nocnym przymrozkiem obsypywała się srebrzystosiwa szadź, słońcem zamieniana później w jaskrawo świecące kropelki rosy. Nim zrobiłem zdjęcia, naga dłoń zmarzła; zapiąłem się pod szyją i kolejny raz naciągnąłem czapkę na uszy.

Takie warunki są typowe dla moich wędrówek kaczawskich, więc poczułem się tak, jakbym spotkał starych znajomych, wszak lato było krótkim gościem, stałymi bywalcami są jesień i zima.

Nie miałem ochoty na daleki wyjazd w południowe rejony Roztocza, więc po raz kolejny, może już piąty, zaparkowałem we wsi Gródki. Dzisiaj przyszło mi do głowy, że ta wieś i to miejsce mają swój sudecki odpowiednik, mianowicie Chrośnicę, w której wiele razy zostawiałem samochód na tym samym placyku przy szosie.

Będę tam już za kilka dni.

Pola i wzgórza po obu stronach wioski nieco nam, ale nie byłem wszędzie, a nawet gdybym był, to powroty są konieczne z powodu mojej nieszczególnej pamięci i spostrzegawczości. Wróciłem z konkretnym zamiarem chodzenia tam, gdzie oczy poniosą i gdzie zobaczę coś ładnego.

Plan takiej trasy jest banalnie prosty: bieg kreski na mapie szlaku ustala chwila.

Dokąd ta droga poprowadzi? Sprawdzę. Na tamtym wzgórzu widzę samotne duże drzewo, podoba mi się, więc pójdę zobaczyć je z bliska.

Akurat z poznaniem tego drzewa miałem pewną trudność, ponieważ nie było do niego prostej drogi, a z bliska okolica wyglądała nieco inaczej. Stałem na drodze i zastanawiałem się, czy przyszedłem tutaj chcąc zobaczyć czereśnię, czy może tamten wysoki kasztanowiec samotnie stojący na polu. Dylematy akurat na wędrówkę w słoneczny dzień jesieni.

 Poznałem jeden z najładniejszych i najczystszych roztoczańskich lasów bukowych. Drzewa rosną swobodnie, nie dusząc się tak, jak w lasach sadzonych przez ludzi, pod nogami szeleszczą brązowe liście spod których nie widać ziemi, po gładkich szarych pniach wędrują słoneczne plamy, a wysoko nad głową widać ciągle zielone liście prześwietlone słońcem. Na obrzeżu znalazła dla siebie miejsce garstka grabów zwracających uwagę barwą swoich liści i odmiennością pni. Zwykle na przerwę wybieram miejsce widokowe, dzisiaj wyjątkowo usiadłem na pniaku w lesie. Chciałem napatrzeć się na drzewa. 

Las jest ekosystemem bez którego prawdopodobnie nie moglibyśmy istnieć, albo nasze bytowanie na Ziemi wyglądałoby inaczej. Kiedyś myślałem, że funkcje życiowe drzew są jedynie skutkiem reakcji chemicznych sterowanych genami i wpływem świata zewnętrznego, ale teraz myślę, że jeśli tak można powiedzieć o drzewach, to czemu nie o zwierzętach, a więc i ludziach? Jeśli w naszym przypadku jest to uproszczenie, to może jest nim i w przypadku drzew? Nie mają one systemu nerwowego na wzór zwierząt, ale to nie znaczy, że nie mają żadnych funkcji przypisywanych do tej pory wyłącznie zwierzętom. Są żywymi organizmami mającymi geny tak samo zbudowane jak nasze, a część z nich jest nawet taka sama. Komunikują się między sobą (co niedawno udowodniono), na swój sposób postrzegają świat zewnętrzny, a nade wszystko są organizmami, z którymi żyjemy w symbiozie, ponieważ to, co dla nich jest odpadem, my potrzebujemy do życia – i vice versa. Tylko przez naszą niewiedzę lub niedostatki wyobraźni przyjmujemy umiejętności tworzenia materii organicznej z materiałów nieorganicznych jako coś zwykłego. Roślina pobiera dwutlenek węgla z powietrza, wodę, azot i garść innych pierwiastków chemicznych z ziemi, i używając energii słonecznej robi z tego miku nienadającego się do zjedzenia jabłka, banany, marchewkę, ziarna albo bukwie – jak te buki na które patrzę – odżywcze nasiona mające 30% tłuszczu. Jak dla mnie, po prostu cud, którego nie potrafimy mimo całego wyrafinowania technologicznego. Nie wiem, jak w przypadku drzew, ale bez żadnych roślin nas nie było na pewno.

* * *


 
Z lasu wyszedłem na długi grzbiet wzgórza. Za wąską i głęboką doliną widziałem drugie wzgórze, za nim trzecie, a nim wzrok sięgnął nieba, jeszcze zobaczyłem las, wąską i ciemną linią dotykający horyzontu. Wysokie i strome wzgórza podzielone miedzami i ozdobione drzewami wyglądają bardzo malowniczo. Jest tam podobnie jak w pobliżu czereśni rosnącej pod Tokarami, niedawno chwalonej tutaj. Polem doszedłem do jawora, z daleka zwracającego uwagę urodą i wielkością, a dalej do czereśni rosnącej na przeciwległym zboczu. Po drodze, na dnie dolinki, poznałem kolejny ładny las bukowy. Na grzbiecie jest droga, z niej zobaczyłem domy trzech wiosek: Kondratów, nad nimi Gilowa, a w głębi Hoszni Ordynackiej. Tutaj widać je na zdjęciu.

 Po drugiej stronie widnokręgu zobaczyłem szczyt wzgórza z poznanym niedawno stokiem narciarskim. Zaczynam rozpoznawać szczegóły dali.

Te miejsca: las bukowy po jednej stronie drogi i wzgórza po drugiej, dopisuję do swojej listy najładniejszych miejsc Roztocza. Miejsc, które będę odwiedzał.

Obrazki ze szlaku

Niedawno pisałem o maszcie z urządzeniami do pomiarów meteo; dziwnym maszcie, bo bez zasilania. Nie znalazłem o nim informacji, więc nie znałem jego sporej wysokości, ale dzisiaj przyszedł mi do głowy pomysł na jej wyliczenie. Okazało się, że mierzy jakieś 57-60 metrów wysokości, czyli tyle, ile siedemnastopiętrowy wieżowiec.

Widziałem drogę wysadzaną grabami; pod słońce patrzyłem na ich liście, świeciły zielenią barwioną intensywną żółcią. Widziałem też lśnienie słońca na tłustych, lemieszem wygładzonych skibach ziemi – widok tak bardzo polski, nasz, a tak mało znany i ceniony. Jak zawsze, tak i dzisiaj próbowałem uchwycić obiektywem subtelności kolorystyczne jesiennych liściach. Gdybym faktycznie miał obiektyw i umiał się nim posługiwać, może chwyciłbym, ale mam zwykłe prztykadełko. Zostają moje osobiste obiektywy. 

 Proszę zobaczyć linie siania zboża na tym polu. Traktorem z siewnikiem jechał ktoś z fantazją, czy może z dużą ilością alkoholu we krwi?

Nie wiem, jakim cudem wcześniej nie zwróciłem uwagi na ewidentne ślady wypalania traw na plantacjach porzeczek przy użyciu substancji chemicznych. Odruchowo potępiłem ten zwyczaj, ale wczoraj kolega będący wielkim przeciwnikiem chemii powiedział, że musiał popryskać pomidory w warzywniaku, bo po prostu nie miałby zbiorów. Coś za coś, powiedział, a ja dodałem swoje wymądrzanie się o wyhodowaniu przez nas odmian nie potrafiących poradzić sobie samodzielnie. 

Pod samotnymi drzewami rosnącymi na miedzach leżą liście – kolorowe akcenty wśród szarości wyschniętych, nagich pól.

Zrywałem owoce aronii i wysysałem z nich sok, nazbierałem garść orzechów laskowych, a później idąc drogą szukałem odpowiedniego kamienia do ich rozbicia. Na zarośniętym polu znalazłem kilka krzewów owocujących malin, może ostatnie w tym roku? Naginałem gałęzie przydrożnego orzecha włoskiego, a gdy nie mogłem, kijem strącałem orzechy. Później siedząc na brzegu drogi, kładłem orzechy na pięcie podeszwy buta i rozbijałem kamieniem przyniesionym w kieszeni, tym sposobem do barw dodając smaki jesieni.

PS

Tekst napisałem ze znacznym opóźnieniem z powodu Konkursu Chopinowskiego. Był dla mnie wyjątkowy, ponieważ przez wiele lat nie mogłem słuchać pianistów w telewizyjnych transmisjach na żywo. Dzisiaj po raz pierwszy do dwudziestu dni nie usłyszałem Chopina po włączeniu telewizora. Dziwne to i smutne.

Na kolejne święto czekać trzeba cztery lata.

Trasa: pola i drogi na południe od Gródek. 




































sobota, 13 czerwca 2020

Muzyka i piękno

120620
Trzydzieści kilka lat temu oglądałem, zauroczony, taniec na lodzie w czasie olimpiady w Sarajewie. Przez minione lata nie zapomniałem o tym pięknym występie i czasami oglądam filmik na You Tube.

Taniec nadal mi się podoba. Czasami w czasie oglądania plączą mi się po głowie myśli o Sokratesie opowiadającym o pięknie.
Muzyczna oprawa występu opracowana była na podstawie Bolera Ravela, jednak została ponad dwukrotnie skrócona, trudno więc mówić o wierności do oryginału.
Przypadkowo znalazłem na You Tube inne wykonanie utworu, też niezupełnie wierne zamysłom kompozytora, ale ładne i wykonane w ciekawych okolicznościach.
Grupa ludzi, niekoniecznie znających się osobiście, zbiera się w publicznym miejscu żeby zabawić się w oryginalny lub prześmiewczy sposób. Tańczą, okładają się poduszkami, szokują przechodniów pomysłami i umiejętnościami.
Proszę obejrzeć ten króciutki filmik z Dworca Centralnego w Warszawie.

Ten nowy rodzaj rozrywki ma swoją nazwę, oczywiście angielską: flash mob, czyli błyskawiczny tłum.
Bywa, że uczestnicy flash mob grają, na przykład Bolero Maurycego Ravela.
Kilka słów o tym utworze. Skomponowany został 90 lat temu i nie od razu zyskał uznanie, a to z tego samego powodu, dla którego teraz jest tak popularny.
Otóż cały pomysł melodyczny utworu to ledwie kilkanaście taktów, a utwór nie jest krótki, trwa ponad 10 minut. Zaczyna się cichymi dźwiękami werbla, do którego dołącza flet i kilka instrumentów smyczkowych. Już słychać charakterystyczny rytm i melodię. Powtórzenia motywu grane są przez inne, nowe instrumenty, które po swojej partii solo nie milkną, a dołączają do akompaniamentu. Orkiestra przez cały czas grania zwiększa swój skład, muzyka nabiera odcieni, staje się wielobrzmiąca, bogatsza, głośniejsza, bardziej porywająca.
Kilka lat temu grupa muzyków z Sao Paulo w Brazylii zorganizowała muzyczny flash mob.

Dziewczyna wnosi w tłum ludzi werbel i zaczyna wybijać rytm. Po chwili dołączają kolejne instrumenty. Nie ma wieczorowych strojów, dyrygenta, oddzielnej przestrzeni dla orkiestry i melomanów. Kolejni muzycy wchodzą tak, jakby przypadkiem dowiedzieli się, że jest tutaj imprezka i postanowili wziąć w niej udział, chociaż wiadomo, że każdy szczegół, chwila wejścia, musiały być wcześniej ustalone.
Grając, pięknie odtwarzają wspaniałą muzykę.
Swoją chwilę ma puzon (chłopiec w oknie), saksofony, wśród nich także barytonowy (mężczyzna w ciemnych okularach) oraz ogromniaste tuby. Jedną frazę wiedzie pięknie brzmiący wibrafon. Wygląda jak powiększone cymbałki dla dzieci: dźwięk wydają metalowe płytki uderzane pałeczkami, a słychać go w piątej minucie.
Na koniec wjeżdża bęben wielki i gong, obydwa te instrumenty odezwą się ledwie kilka razy w ostatnich sekundach, ale jakże będą potrzebne i słyszalne!
Dźwięki załamują się nagle, w pełni rozkwitu i ekspresji, co tak doskonale oddali tancerze na lodzie, i co wspaniale podkreśla brzmienie bębna wielkiego w brazylijskim wykonaniu

Jeśli już jestem przy muzyce, zaproszę Was na wysłuchanie dwóch odmiennych i nietypowych wykonań najsławniejszej toccaty i fugi J. S. Bacha, opatrzonej katalogowym numerem BWV 565.
Będziecie zaskoczeni instrumentem muzycznym i jego dźwiękiem.

Drugie wykonanie jest w transkrypcji na harfę, ten wiekowy instrument, od tysiącleci używany przez muzyków.
Proszę zwrócić uwagę na delikatność i czystość dźwięków tego instrumentu, oraz – to dla męskiej części ludzkości, chociaż niekoniecznie – na piękne ruchy dłoni harfistki.

Dlaczego związałem ten post z książką  "Miłość, muzyka i góry"?
Kto czytał moją opowieść może pamięta, że po ucieczce z dyskoteki, Jasia wybrała toccatę i fugę d-moll jako odtrutkę po okropnych dla niej dźwiękach dyskoteki. A utwór Maurycego Ravela? W książce nie ma wzmianki o tym utworze, ale przez tyle lat obcowania Jasiów z muzyką, niewątpliwie i Bolera słuchali.

Posłuchajcie więc i Wy.

środa, 13 maja 2020

Nowa wieża widokowa w Górach Kaczawskich

030520

Z Radzimowic przez Owczarka na Dłużec. Powrót na Owczarka, poznawanie łąk między tym wzgórzem a Osełką. Wejście na zbocze tej góry, powrót do Radzimowic.



Gość mojego bloga napisał o nowej wieży widokowej w Górach Kaczawskich, więc trudno było nie zaspokoić ciekawości.

W Legnicy dosiadł się Janek, i dalej jechaliśmy zgodnie z przepisami, w maskach. Nie jestem przekonany do ich skuteczności, zwłaszcza, jeśli maska nie jest świeża, po raz pierwszy zakładana, a przecież żeby taka była, musiałbym mieć ich kilka na jeden dzień. Podobnie z rękawiczkami. Jednak założyłem ze względu na Janka, ale też z powodu obawy przed policyjną kontrolą. Bardzo szybko okazało się, że muszę odsłonić nos, ponieważ wydychane powietrze spowodowało zaparowanie szkieł.

Zaparkowałem na ryneczku Radzimowic, a kiedy wysiadłem, z domu vis a vis wyszedł mężczyzna i zapytał, jak ja mogę w czymś takim oddychać. Odpowiedziałem, że noszę głównie z powodu policji.

– Panie, tutaj policji nigdy nie było! – usłyszałem.

Maska trafiła do kieszeni.

Radzimowice są nietypową wioską. Mają maciupeńki rynek z równie małym parkingiem na dwa samochody, mają też sołtysa, ale zamieszkałych jest dziesięć, może piętnaście domów. Kilka następnych czeka na rozbiórkę lub remont. Wioska leży dość wysoko w górach, ostatni kilometr drogi dojazdowej jest pokryty garbatym szutrem, a mieszkańcy nie są rolnikami. Zdaje mi się, że wioska modna jest wśród oryginałów i artystów. Podoba mi się sama miejscowość i okolica. Gdyby było mnie stać, może kupiłbym jeden z domów jeszcze nadających się do remontu.

Paręset metrów od rynku i niewiele nad nim jest widokowy szczyt sporego wzgórza. Mapa nie podaje jego nazwy, a ja zapomniałem zapytać mieszkańca wioski. Na szczycie stoi maszt z flagą, są krzesła i jest miejsce pod ognisko. Nie dziwię się popularności tego szczytu, ponieważ widok z niego jest przedni, aczkolwiek na pół horyzontalnego kręgu.

Uświadomiłem sobie, że ilekroć jestem na szczycie, jest chmurno albo i mglisto, nie mam więc dobrych zdjęć na poparcie swoich pochwał walorów wzgórza.

Na Dłużec, górę z wieżą, można iść różnymi drogami, a wybrałem drogę z wioski także ze względu na okolice Osełki, sąsiedniej górki. Byłem tak kilka razy, a i dzisiaj nie szliśmy prostą drogą do celu, ani nie wracaliśmy od razu na rynek, a kręciliśmy się po okolicy. Tam jest po prostu bardzo ładnie.

Widoki są typowo kaczawskie i tak lubiane przeze mnie. Falujące po łagodnych zboczach rozległe łąki, kępy drzew, małe brzezinki, tu i tam pojedyncze brzozy lub krzaczek głogu. Dnem dolinki płynie strumień, nad nim pochylają się drzewa, nieco wyżej jego źródło ozdobione jest kaczeńcami. Parę na pół zapomnianych polnych dróg zatrzymało się w biegu i czeka mojej pochwały, kilka świerków otula brzozę, a dziwne drzewko nie pozwala się zidentyfikować. Nisko jest podmokłe miejsce chronione gęstymi krzakami, wyżej, w połowie wysokości Osełki, ściana drzew wygląda jak czupryna na głowie góry. Jest tam przejście na wysoką łąkę z ładnym widokiem, ale obaj uznaliśmy, że nie dopiszemy jej do listy miejsc budowy domu; najbliższy sklep jest stanowczo za nisko, a może dom byłby za wysoko.

Za Owczarkiem, małym wzgórzem, a jednak mającym swoją nazwę, mieliśmy wejść w las i nim zejść do podnóża i do drogi. Szedłem nią ostatnio kilka lat temu i oczywiście zapomniałem gdzie się zaczynała. Z pierwszej, która wydała mi się właściwą, zawróciłem. Zeszliśmy inną drogą, a później okazało się, że jednak ta pierwsza była tą szukaną. Z dna doliny oddzielającej spore masywy górskie szliśmy w stronę Chmielarza, góry sąsiadującej z „naszą”. Przecież mieliśmy dużo czasu, a chciałem przypomnieć sobie tamtejsze drogi i pokazać Jankowi sztolnię kopalni uranu. To pozostałość po okresie sojuszu z wielkim bratem zza wschodniej granicy, który przy pomocy bomb atomowych walczył o pokój na świecie. Akurat do sztolni trafiłem bez problemu, ale zamknięta była kratą. 


W zimie zamykana jest od lat ze względu na zimujące tam nietoperze, a teraz nie otworzono jej być może ze względu na wirusa, bo zgodnie z informacją powinna być udostępniona do zwiedzania z końcem kwietnia. Tylko jeden raz udało mi się wejść w zimie do sztolni, widziałem wtedy sporo nietoperzy. Gdzieś tutaj, na blogu, powinny być ich zdjęcia.

Znaleźliśmy grupę ładnych skał pod szczytem Chmielarza, chyba mi nieznanych, a poszukiwanie Lisich Skał odłożyliśmy na inny dzień. Z tymi skałami mam przygody. Będąc tam po raz pierwszy, długo ich szukałem nim znalazłem. Po paru latach wróciłem z kolegą, który miał GPS do pieszych wędrówek. To jego urządzenie pokazywało inną lokalizację niż podpowiadała moja pamięć. Znowu szukałem skał, w końcu znalazłem i wydawało mi się, że dobrze zapamiętałem ich otoczenie. Dzisiaj okazało się, że tylko wydawało się, ale nic to, w ten sposób mam powód do powrotu.

Kiedy myszkowaliśmy po skałach, świeciło słońce. Ładnie wyglądały szare skały, grube buki i ich młoda zieleń w drżącym i jaskrawym świetle.



Pod wieżą widokową był spory ruch, czego można było się spodziewać. Wcześniej psa z kulawą nogą tam nie widywałem, teraz jest jak na parkingu przed Biedronką, dlatego znowu zwróciłem uwagę na idiotyczne uzasadnienie inwestycji podane na tablicy informacyjnej. Napisano o zmniejszeniu antropopresji na środowisko, czyli mówiąc po polsku o zmniejszeniu szkodliwego oddziaływania człowieka, a mówiąc wprost, chodzi o mniej wydeptanych ścieżek i mniej śmieci. Postawienie wieży, aczkolwiek potrzebne, da skutek dokładnie odwrotny. Tym bardziej, że w sąsiedztwie zauważyłem między drzewami lasu nowe ścieżki dla rowerzystów.

Założyliśmy te cholerne maski. Wśród ludzi na wieży czułem się głupio.


Wieża mało jest widoczna, ponieważ postawiono ją przy dużym drzewie, które nieco ją maskuje. Zasłania nieco widok z platform, ale akurat tę decyzję wykonawców chwalę, bo buk jest rosły i ładny. Niech rośnie.

Widok jest na trzy czwarte widnokręgu i daleki. Byłby pełny, gdyby wieżę postawiono paręset metrów dalej, na szczycie, nie na zboczu.

Dobrze było przypomnieć sobie wygląd gór w odmiennej perspektywie, przyznam jednak, że bardziej podobało mi się to miejsce bez wieży. Wtedy widok nie był tak szeroki, ale było cicho i pusto. Nieco dalej w tym samym rozległym masywie są szczyty i miejsca uchodzące za najbardziej odludne w Górach Kaczawskich, a to ze względu na spore odległości do ludzkich siedzib. Teraz mogą już nie być takie puste i ciche.

Przyznam się też do oceny, która może niektórych zdziwi.

Nie zawsze jestem zachwycony widokami z takich wież. Owszem, bywa ładnie, czasami bardzo ładnie, ale brakuje mi poczucia bliskości i szczegółów. Te są widoczne z odległości stu albo tysiąca metrów, niechby dwóch tysięcy, natomiast góry oglądane z dystansu pięciu czy tym bardziej piętnastu kilometrów tracą wszystkie szczegóły, są ledwie kształtem, zarysem, konturem, a i ten nierzadko słabo jest widoczny w niebieskości powietrza. Kiedy siedzieliśmy pod szczytem Osełki, widziałem to niewielkie, zgrabne i samotne drzewko, którego nie potrafię nazwać, i kamienny krąg – kaczawski Stonehenge. Były bliskie, wyraźne, moje. Mogłem w kwadrans być przy nich.



Widziałem też wieżę na Dłużcu, ale jako mało widoczną nierówność na linii lasów, a gdybym przeszedł na drugi kraniec łąki, zobaczyłbym roztapiające się w niebieskościach zarysy Gór Wałbrzyskich. Tylko tyle, i chociaż przyznaję, że to wcale nie mało, wolałbym jednak zobaczyć znaną mi łąkę na nieodległym Grodziku.

Na wieżę prędko nie wrócę, pod Chmielarz w poszukiwaniu skał wróciłem po kilku dniach, na Osełkę i do Radzimowic wracałem i będę wracał.

* * *

Na kilka minut odłóżcie wszystkie bieżące sprawy i posłuchajcie jakże udanego połączenia piękna, prostoty i łatwości odbioru.

Wbrew napisom nie skomponował tego Wiosennego walca Chopin, a całkiem niedawno pewien Francuz. Spójrzcie, proszę, na licznik otworzeń. Oto świat skurczony do jednej wioski.



tutaj jest prawdziwy, wspaniały Chopin.

















Dla Marii zdjęcia rynku w Radzimowicach.
Pierwsze zrobił Janek na opisywanej wędrówce, pozostałe ja, blisko siedem lat temu.