Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wikliniarstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wikliniarstwo. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 sierpnia 2015

Jarmark w Nowym Tomyślu


Wielkie, prostokątne, brązowe bochny chleba obłożone zwojami wędzonych kiełbas i grubymi wałami szynek, obstawione są dookoła kamionkami wypełnionymi smalcem i ogórkami kiszonymi; obok krążki, kręgi, placki i bloki serów: białych, wędzonych, dojrzewających na brązowo, kolorowo cętkowanych ziołowymi dodatkami, a przy nich równo ułożona piramida słoików wypełnionych kostkami serów zanurzonych w przyprawach i w oleju.
O kilka kroków w bok jakby inny świat: plastikowe UZI, M16, KBKAK  – chłam made in China z minionej, zdawałoby się, epoki, w której chłopcy bawili się drewnianymi czołgami albo blaszanymi karabinami.
Kosze, koszyczki, szkatułki, pojemniki kształtów nienazwanych i nieznanego przeznaczenia, a wszystko plecione z wikliny. W głębi, między wysokimi olszami parku, długa altana upleciona z grubych prętów wikliny wypuszcza las młodych, zielonych pędów – żywa flora przykrywająca martwe dzieło ludzkie upodobnia altanę do wiekowych ruin zapomnianego zamczyska tkwiącego od zawsze w gęstym borze - wspólne dzieło przyrody i człowieka.




A dalej baloniki: foliowe, uciekające w górę, ale i zwykłe w setkach odmian, wśród których jest i pudelek wykonywany szybkimi ruchami rąk sprzedawcy z długiego, cienkiego balonika; pluszaki: pieski, kotki, małpki, zajączki, myszki i tyleż innych, nierozpoznanych, fantastycznych; wisiorki, ozdóbki, dzwoneczki, grzechotki, łańcuszki i pierścionki w barwach, kształtach i technikach wszelakich; ciapy, rękawice i majtki, obrusy, prześcieradła i pościel; maski, kolorowe włosy i niewyobrażalna ilość ozdób do wplecenia we włosy; wszechobecne kolby kukurydzy i glisty długich żelków dziwacznych smaków i paskudnych kolorów.
Ładnie wykonane sztuczne kwiaty o fantastycznych kształtach budzą wspomnienie podobnych, oglądanych w jakimś centrum handlowym gdzieś w Anglii; te, jak i tamte, przywołują myśl o wczesnej wiośnie, czasie kwitnienia magnolii, o nagich gałęziach obsypanych motylami.
Chipsy i prażone orzechy wabiące zapachem gorącego karmelu; lizaki wszelkich kształtów, napisów i kolorów; hamburgery, pizze, hot dogi i zapiekanki.
-Wy tutaj w Wielkopolsce nie macie źle. – mówi mi sprzedawczyni oscypek – Byłam w Podkarpackim, tam oscypek matka dzieliła na trzy.
„Have a great time” – czytam na automacie do gry stojącym obok kosza przysypanego stertą opakowań po jedzeniu i piciu.
Za stoiskami handlowymi rzędy samochodów szczerzą swoje otwarte gardziele bagażników wypełnionych nadzieją sprzedawców na duży zysk. Dalej, w przedniej części samochodów, inny świat, prywatny: to dom, miejsce spania i jedzenia, miejsce wieczornych spotkań i nocnych harców. Znany mi świat, bo kiedyś, gdy jeździłem po takich imprezach, mój świat.
„Oryginalne” perfumy i reklamy pieca centralnego ogrzewania, kawałki wyschniętej pizzy leżącej od rana za szybą i pstrokate pudełeczka sztucznych ogni, a nad wszystkim szary kurz unoszony tysiącem stóp.
W zmęczonych oczach bezładnie przesuwa się dalszy, nieskończony ciąg towarów i ludzi, poplątany coraz bardziej i coraz mniej rozpoznawany.
Nagle przygniata mnie do ziemi ciężar okrutny niczym żelazne wrota Pandemonium, a ciało moje drży pod uderzeniami cyklopiej siły: oto wielopiętrowa konstrukcja ogromnych głośników na scenie została włączona, napełniając powietrze straszliwym dudnieniem perkusji. Kulę się pod naporem dźwięków, ale zdziwiony widzę, iż nikt z mrowia ludzi wokół mnie nie reaguje, jakby nie słyszeli tych trąb jerychońskich, które już za chwilę zedrą liście z drzew, a mnie pozbawią resztek zdolności słyszenia.
Odwracam się i uciekam, a ze sceny goni mnie dziwne liczenie rozlegające się na cały park: „ras-ras-ras-ras-ras-tszy-tszy-tszy”.




Dopisek z 230815
W sobotę i w niedzielę udało mi wyrwać z pracy i zobaczyć jarmark zupełnie odmienny od opisanego wyżej. Prawdziwy festiwal wikliny i wikliniarzy. Niżej zamieszczam garść zdjęć tłumacząc się z ich jakości bardzo trudnymi warunkami fotografowania: pod wiatą głęboki cień, na zewnątrz ostre słońce, a na dokładkę reflektory w środku.

Norwegia, Szwajcaria, UK, Szwecja, Niemcy, Francja, chyba większość krajów europejskich, ale i Mauritius, Senegal, Wietnam, Australia, Nepal i wiele, wiele innych, równie odległych. Trzeci Światowy Festiwal Wikliny i Wikliniarstwa, Nowy Tomyśl 2015.
Japończyk siedział na macie w pozycji tak charakterystycznej dla Wschodu, oczywiście na bosaka, Indianie z Ameryki Południowej cały czas rozmawiali i śmiali się, Francuz plótł swój kosz (którego nazajutrz podziwiał juror) nie zwracając uwagi na otoczenie. Tych ludzi coś łączyło, byli do siebie podobni, mimo iż jeden był otyłym Indianinem, drugi wysuszonym i wysokim Murzynem, trzeci brodatym blondynem ze Skandynawii. Luźne, niekrępujące stroje, skupienie na pracy, szybkość i precyzja ich ruchów, ale i coś jeszcze, najważniejsze. Dopiero później, po ledwie półgodzinnym patrzeniu na nich, zrozumiałem: spokój. Z tych ludzi emanował spokój. Pozazdrościłem im tej pracy.
Chciałbym mieć duży dom z kamienia i drewna, a w nim takie wiklinowe cacka, jakie tam widziałem. Niektóre użytkowe, ale wiele takich, które zostały stworzone li tylko dla cieszenia estetycznego zmysłu. Jedne i drugie po prostu piękne.