Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobiecość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kobiecość. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 marca 2023

Wenus, ewolucja i kobiety

 020323

Koniec pogodnego dnia nie styka się z nocą; między nimi jest czas stopniowej przemiany jasnego błękitu nieba w ciemny granat i czerń nocy. Zachodni horyzont jeszcze pamięta łunę zachodu, jeszcze widać na niskim niebie stopniowo zanikające ciepłe wspomnienie dnia, ale wyżej dzienny błękit zmienia się w głębokie, chociaż stopniowo ciemniejące, niebieskości. Właśnie wtedy, może pół godziny po zachodzie słońca, na niebie pojawia się Wenus. Nie widać jeszcze żadnych gwiazd, jest tylko ona – wielka, wspaniała, przyciągająca wzrok i śliczna jak na planetę bogini miłości i piękna przystało.

W ostatni dzień lutego zobaczyłem w jej pobliżu Jowisza. Był nieco mniejszy, ale to rezultat odległości: Wenus jest znacznie bliżej nas, niż ten gigant Układu Słonecznego. Długi czas, aż do pełni nocy, tylko ich dwoje świeciło na niebie, jeszcze nie całkiem nocnym. Na drugi dzień zobaczyłem ich ponownie: Jowisz znacznie zbliżył się do Wenus. Czy spotka się z nią? Czy bogini nie ucieknie potężnemu bogu?

  

Nie dowiedziałem się, ponieważ na trzeci dzień niebo było zachmurzone. Może spotkali się, a władca nieba chmurami zapewnił intymność ich spotkaniu?…

Zrobiłem serię zdjęć ich zbliżania się, ale to zadanie nie na mój sprzęt i umiejętności. Ot, widać jasne punkciki i tyle. Cały czar tych dwojga został wysoko w górze i w mojej pamięci.

Jak często w ostatnim roku myśl zakręciła w stronę wschodu. Tyle piękna dostrzec można wokół nas i nad nami, a ludzie zabijają się, zamiast całymi garściami czerpać ze skarbca Natury.

* * *

Niżej zamieszczam obszerny cytat z książki „Blizny po ewolucji” Elaine Morgan. Autorka na podstawie analizy pewnych naszych cech uzasadnia swoją oryginalną hipotezę dotyczącą ewolucji, ale akurat cytowane słowa są o … Przekonajcie się sami.

Publikując ten post, chciałem zrobić paniom, zwłaszcza tym mającym kłopoty z zaakceptowaniem swojej wagi, prezent z okazji Dnia Kobiet. Proszę o jego przyjęcie, od siebie dodając wyrazy szacunku dla piękniejszej połowy ludzkości.

* * *

>>Niektórzy są tłuści, inni nie. Obowiązuje milczące założenie, że szczupłość to norma, a smukłe ciała ilustrują, jakimże to zawsze chciała nas widzieć Natura. Jeśli ktoś przekracza „normę”, uważa się go za łakomego lub leniwego albo przypuszcza, że cierpi na jakieś zaburzenia metaboliczne. Otyłość nigdy nie bywa uznawana za szczególną cechę człowieka w sposób, w jaki uznaje się za nią duży mózg. Mówi się o niej, jakby była patologicznym odstępstwem od prawdziwego ludzkiego projektu, jak coś, co powinno być leczone i, w miarę możliwości, „wyleczone”.

Po pierwsze zatem należy ustalić, że podskórny tłuszcz u Homo sapiens jest szczególnym przystosowaniem ewolucyjnym, a nie po prostu karą za objadanie się. Jednym ze sposobów, by się o tym przekonać, może być rozpatrzenie przypadku osobnika ludzkiego, którego nie sposób oskarżyć o obżarstwo, mianowicie noworodka.

Około trzydziestego tygodnia ciąży zmienia się wzorzec rozwoju ludzkiego płodu. Szybki dotąd wzrost kości zaczyna zwalniać, a priorytetem staje się akumulacja tłuszczu. Część tłuszczu znajduje się głęboko wewnątrz ciała, w zwykłych u ssaków miejscach, na przykład wokół nerek. Ale zbiera się on również pod skórą, w sposób nietypowy dla zwierząt lądowych.

Pomiędzy trzydziestym a czterdziestym tygodniem ilość tłuszczu strzela w górę z 30 gramów do 430 gramów. Pod koniec ciąży tłuszcz stanowi 16 procent wagi ludzkiego dziecka, w porównaniu z 3 procentami u noworodka pawiana. Im więcej tłuszczu dziecko pozyska do czasu narodzin, tym większe jego szanse przeżycia. Co więcej – podobnie jak mózg – zapas tłuszczu utrzymuje szybkie tempo wzrostu przez kilka miesięcy po urodzeniu. To właśnie – w większym stopniu niż wielkość mózgu i w tym samym co brak owłosienia – wyróżnia ludzie niemowlę spośród niemowląt innych naczelnych. Tygodniowe ludzkie dziecko jest nagie i pulchne; tygodniowe gorylątko lub szympansiątko jest włochate i, w porównaniu z niemowlakiem, chude jak szczapa.

Wytworzenie owej warstwy tłuszczu u dziecka nakłada dodatkowy koszt na ludzkie zasoby fizyczne w późnym okresie ciąży i w czasie karmienia, którego inne naczelne nie muszą ponosić. Udział lipidów (tłuszczu) w krwi matki podnosi się o więcej niż 50 procent, aby ułatwić przekazanie zasobów żywieniowych rosnącemu płodowi. Aby odtworzyć te zapasy, matka musi zwiększyć własne spożycie o 14 procent w ostatnich fazach ciąży, i o nawet 24 procent w czasie, kiedy karmi rosnące niemowlę. Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności, więc nawet jeśli w czasie ciąży kobieta cierpi na niedostatek pożywienia, waga urodzeniowa dziecka spada na ogół nie więcej niż o 10 procent.

Jednakże gdyby kobieta była poważnie niedożywiona, jej szanse na urodzenie zdolnego do przeżycia dziecka albo szanse przeżycia ciąży stałyby się znikomo małe. Przed taką ewentualnością zabezpiecza nas mechanizm polegający na tym, że kiedy zapasy tłuszczu w organizmie kobiety spadają poniżej pewnego poziomu, nie zajdzie ona w ciążę. U szesnastolatki tkanka tłuszczowa stanowi około 27 procent wagi ciała; jeśli spadnie poniżej 22 procent, nie rozpocznie się cykl miesiączkowy, a jeśli się rozpoczął, ustanie. (…)

Wydaje się jasne, że udział tłuszczu znacznie wyższy od normy u naczelnych jest u naszego gatunku nie tylko niepatologiczny, ale wręcz niezbędny do przeżycia ludzkiej rasy.

W dzisiejszych czasach w krajach rozwiniętych niewielu ludzi musi się martwić o minimalny poziom tłuszczu, jakim obdarzył nas dobór naturalny. Problem stanowi jednak to, że najwyraźniej brak jego górnego limitu. Koń, wilk, gepard lub kangur, trzymany w niewoli bez dostatecznej możliwości ruchu i nadmiernie karmiony, może nabrać nieco tłuszczu. Ale nie spowoduje to trzy – lub czterokrotnego wzrostu jego wagi. (…)

Ludzie mogą te cechy rozwinąć, ponieważ jeden z głównych magazynów tłuszczu u Homo sapiens znajduje się tuż pod skórą. U większości ssaków główne magazyny znajdują się wewnątrz ciała, więc ich ekspansję ogranicza ściana ciała lub klatka piersiowa; skutek okazuje się też mniej widoczny. Ale nasza skóra jest tak elastyczna, że praktycznie nie nakłada żadnych limitów na ilość tłuszczu, która może się pod nią akumulować.

Inna zauważalna różnica to liczba adipocytów, w którą jesteśmy wyposażeni. Adipocyty to komórki, które zwierają tłuszcz. Kiedy puste, są praktycznie płaskie, ale każda może spuchnąć, zaokrąglić się i rozrosnąć, nie pękając, do trzykrotności początkowych rozmiarów. Stąd istotnym czynnikiem decydującym o tym, jak grubi możemy być, jest liczba posiadanych adipocytów.

(…) „W stosunku do masy ciała mamy co najmniej 10 razy więcej adipocytów niż można by się spodziewać w wyniku porównania ze zwierzętami dzikimi czy w niewoli. Pod względem odchylenia od ogólnego trendu ludzie biją na głowę takie notoryczne tłuściochy, jak borsuki, niedźwiedzie, świnie i wielbłądy (…)”.

Musi być powód dla istnienia tych komórek w liczbie około 25 miliardów, dziesięć razy większej niż u innych lądowych zwierząt naszych rozmiarów, i dziesięć razy większej, niż obecnie potrzebujemy. (…)

Dzisiaj w ludziach, którzy mają „nadwagę”, wywołuje się pewnego rodzaju poczucie winy, jakby byli zdegenerowanymi dziedzicami nieskończonej linii szczupłych przodków i w jakiś sposób zdradzili dziedzictwo, pozwalając sobie na zaniedbanie.

W rzeczywistości nie zdradzili swego dziedzictwa. To dziedzictwo zdradziło ich. Przyszli na świat ze zdolnością do tycia, której nie dzielą z innymi naczelnymi. Gdyby ich ciało nie miało nadmiarowych adipocytów, nie można by ich było wypełnić tłuszczem. (…)

Instruktorzy w klubach odchudzania wyznaczają swoim klientom limit wagi, jaki rzekomo „powinni” utrzymać lub jaki jest dla nich „właściwy”. „Strażnicy wagi” mają zmierzać do tego celu i chudnąć zgodnie z rzekomą wolą Natury. (…)

Wydaje się nieco dziwne, że właśnie w okolicach menopauzy, kiedy nie zanosi się już na dzieci, które trzeba donosić i wykarmić, u kobiet wszystkich ras pojawia się ogólna tendencja do tycia. Wiemy jednak obecnie, że tkanka tłuszczowa pełni dodatkowe funkcje (…). Oprócz tego, że bierze stały udział w przepływie paliw w organizmie, ma zdolność do przechowywania sterydów (hormonów) i wpływa zarówno na ilość estrogenu, żeńskiego hormonu płciowego, w krwiobiegu, jak i na jego siłę działania.

Estrogen występuje w dwóch formach – względnie nieaktywnej oraz silnie działającej. Szczupłe kobiety mają podwyższony poziom słabego typu estrogenu, podczas gdy otyłe kobiety mają wyższy poziom silnego. U tłustszych kobiet estrogen krąży również swobodniej we krwi. Do 1975 roku uważano, że estrogen powstaje tylko w jajnikach; wtedy okazało się jednak, że produkują go również komórki tłuszczowe, przetwarzając androgen (męski hormon znajdujący się w niewielkich ilościach w kobiecym osoczu) na estrogen.

Możemy sobie wyobrazić, że „brzuszek wieku średniego”, z którym walczy tak wiele kobiet, wyewoluował jako przystosowanie dobroczynne. Dzięki niemu organizm zyskiwał tkankę tłuszczową, będącą dodatkowym źródłem estrogenu w organizmie. Kiedy jajniki przestawały pracować, tłuszcz minimalizował objawy abstynencyjne. Pozwalał ciału stopniowo dostosować się do spadku poziomu estrogenu – nie dochodziło do gwałtownego „odstawienia”.<<

* * *

Dla porządku: znakami (…) zaznaczyłem miejsca poczynionych przeze mnie skrótów. Na początku i na końcu cytatu są znaki >> <<.

Zwracam uwagę na słowa, które zrobiły na mnie wrażenie:

Jeśli tego nie zrobi, rezerwy tłuszczu (i wapnia, i wszystkiego innego, czego nie ma w nadmiarze) zostaną pobrane z jej własnego organizmu. Natura prawie zawsze staje po stronie potomności (…)”.

Tak po prostu: jeśli czegoś będzie brakowało rozwijającemu się płodowi, odpowiednie składniki zostaną wzięte z organizmu kobiety, a więc możliwa jest sytuacja, w której rozwój płodu odbywać się będzie jej kosztem. Fakt w zasadzie znany, ale tak wprost przypomniany tutaj uwidacznia swoistą bezwzględność natury, ale też i podobieństwo zachowań urodzonego już dziecka: czyż nie jest ono bezwzględne dla swojej matki? Czyż nie wymaga stałej gotowości do służenia mu niezależnie od pory doby i stanu zdrowia matki?

Właśnie ta zbieżność mechanizmów rozwoju płodu i zachowań dziecka zwróciła moją uwagę na ten fragment.

A nasze potyczki z wagą? Niemal bez zastrzeżeń podzielam pogląd autorki. Obecnie obowiązujący ideał kobiecego ciała stoi w rażącej sprzeczności z cechami i wrodzonymi skłonnościami ludzkich organizmów, zwłaszcza dojrzałych kobiet.

Także w tym mają trudniej niż jest mężczyznom.




niedziela, 26 grudnia 2021

O gender

301121

Mając ostatnio więcej czasu, wróciłem do tematu gender. Ciekawi mnie, jak doszło do przemiany jednej z kategorii różnic między płciami, jaką jest zespół zachowań wyuczonych w procesie wychowania, czyli z angielskiego gender, w naczelną cechę odpowiadającą za kształt kobiecości i męskości, a zdaje się, że właśnie tak pojmowane jest teraz pojęcie gender. Temat interesuje mnie o tyle, o ile jest składnikiem współczesnych zmian w sposobach zdobywania informacji i ich wpływu na ludzi. Bardziej interesuje mnie strona psychologiczna i socjologiczna, niż same definicje płci i jej podziały. Zwracałem uwagę na interpretację danych i sposoby wnioskowania, oczywiście mając swoje definicje, swoją wiedzę i sposoby wnioskowania.

Przeczytałem kilka tekstów, a żeby nie obciążać czytelników nadmiarem odnośników, podam tylko dwa przykładowe; każdy chętny znajdzie ich w internecie mnóstwo.

Autor tego artykułu tak oto definiuje pojęcie gender, cytuję: „ (…) zespół zachowań, norm i wartości przypisanych przez kulturę do każdej z płci.”

Owszem, odmienny zespół zachowań, norm i wartości przypisywany jest przez kulturę do kobiet, inny do mężczyzn, a że kultury są różne, to i ten zespół wykazuje znaczne różnice. Przypisuje się ludziom określone zachowania i role, nie zawsze logiczne i sprawiedliwe. Do tego miejsca jest pełna moja zgoda.

Dalej czytam takie zaskakujące słowa:

„Wpływ hormonów na mózg i ciało człowieka jest skomplikowany i nie do końca poznany, dlatego próby wyjaśniania różnic pomiędzy płciami za pomocą podobnej argumentacji są dalece hipotetyczne.”

Dziwne stwierdzenie. Odmienność działania hormonów męskich i kobiecych jest znanym faktem, jak więc można pisać o hipotetyczności? Autor podobnie wspomina o badaniach nad mózgami. Są „dalece hipotetyczne i neuroseksistowskie”. Poręczne słowo sobie wymyślili: ”seksistowskie”. Jest łatwe do przypięcia jako etykieta.

Mimo zaznaczenia w paru miejscach istnienia odmiennych poglądów, wymowa całości się nie zmienia: cała różnica sprowadza się do cech biologicznych i gender. Więc gender, a poza nią sex, czyli płeć fizyczna, kojarzona, zdaje się, z narządami służącymi prokreacji. Wprost zaprzecza się jakimkolwiek innym różnicom.

Dziwi mnie i razi takie przedstawienie tematu. Brakuje mi niechby napomknięcia o związkach między ciałem i mózgiem, czy o wpływie ciała na umysł. Rozliczne oddziaływania genetyczne, a zatem i hormonalne, sprowadzono do hipotezy. Pisze się tak, jakby nie istniały uwarunkowania ewolucyjne.


Inną wymowę, bez tej wielkiej luki, ma artykuł w Wikipedii poświęcony płci.

Treść tego artykułu jest zgodna z moją skromną wiedzą o ludziach i ich genach, o ewolucji, etologii i psychologii.

Wspomina się w nim o wielu rodzajach czy przejawach płci, na przykład płeć genotypowa (chromosomy X i Y), zewnętrzna (srom i prącie), hormonalna (wiadomo), mózgowa (płeć mózgu) oraz psychiczna, czyli poczucie bycia kobietą lub mężczyzną. Kwestie kulturowe są pominięte.

Uświadomiłem sobie, jak trudno w artykułach promujących ideologię gender znaleźć coś o płci mózgu; albo nic się nie mówi, albo jej istnieniu się zaprzecza. Przy czym pisząc o płci mózgu, wcale nie chodzi o parametry fizykalne, jak waga czy kształt spoidła wielkiego – jak to pisano w pierwszym artykule. Faktycznie, mierząc lub ważąc nasze mózgi, płci się nie dostrzeże. To trochę tak, jakby mierząc wymiary mikroprocesora, szukać różnic między dwoma programami.

Ten artykuł zapewne napisał lekarz bądź naukowiec ograniczając się do ciała, z pominięciem różnic wynikłych z wychowania, co oczywiście nie znaczy, że ich nie ma. Po prostu autor pisał o podstawie wszelkich różnic, czyli o ludzkich ciałach, a gender jest nadbudową, możliwą do zmian i nie decydującą o byciu osobą określonej płci. Wspomniał o niej tylko raz, w ostatnim zdaniu artykułu:

Niektóre publikacje używają pojęcia płeć mózgu na określenie czynnika determinującego gender.”

Wiele mówiące słowa! Zgodnie z ich wymową gender zależy od płci mózgu, czyli od poczucia bycia osobą określonej płci. Przyjmujemy wzorce zachowań kulturowo dopasowane do odczuwanej płci, a nie odczuwamy płeć po przyjęciu jednego z dwóch pakietów społecznych norm. Jest tutaj znaczące przestawienie przyczyn i skutków. Autor twierdzi, że poczucie bycia osobą określonej płci wynika z płci mózgu, natomiast zwolennicy wszechsprawczej gender upatrują źródła różnic w oddziaływaniu wzorców kulturowych. Nie bardzo rozumiem ich logikę. Czy miałoby to znaczyć, że owszem, zewnętrzne oznaki płci są wykształcone, ale psychicznie mały człowieczek jest czystą tablicą, gotową do przyjęcia zarówno znaku żeńskiego, jak i męskiego?

Czy ci ludzie chociaż słyszeli o psychologii ewolucyjnej?

Jeśli wspomnieć ich łatwość akceptacji zmian płci, wyraźny tutaj relatywizm, trzeba uznać, że nie słyszeli i dla nich mały człowieczek faktycznie jest tabula rasa. Na poparcie tego przypuszczenia powiem o istniejącym wśród nich przekonaniu, zgodnie z którym nie można zwracać się do dzieci w sposób właściwy dla dziewczynek i chłopców, bo to sugeruje im wybór ich płci, a wybrać powinny one same.

Oto wolność wyboru w dwudziestym pierwszym wieku! Nic, tylko się zachłysnąć, wszak nikt nigdy nie miał wolności wyboru swojej płci, dopiero my i dopiero teraz umożliwiamy ludziom taki wybór!

Mimo znacznych różnic w widzeniu płciowości między autorem pierwszego artykułu a mną, jego treść może być początkiem dyskusji i argumentowania, jeśli jednak zajrzy się do blogów czy videoblogów, ręce opadają.

Na pewnej stronie, której adres litościwie pominę, czytam, że cechy kobiece są kulturowego pochodzenia, ponieważ kiedyś paniom podobał się kolor niebieski, mężczyznom różowy, a teraz na odwrót. Na innej zobaczyłem kalejdoskop ubiorów kobiecych z wielu stron świata, oczywiście bardzo odmiennych, co autor tego filmiku uznał za dowód na kulturowe korzenie różnic między kobietami i mężczyznami. Dość tych dwóch przykładów. Łączy ich niezrozumienie tematu: autorzy obiecywali mówić o cechach kobiet, a mówili o zmianach w modzie. Upodobanie różu i normy dotyczące sposobów ubierania się uznali za główne wyróżniki płci.

Jeśli zrobili to świadomie, to doprawdy nie wiem, jak bardziej mogliby ubliżyć paniom; prawdopodobnie bez zastanowienia powtarzają za innymi to, co modne i znajdujące słuchaczy...

Dla mnie równie ważne jak łamanie elementarnych praw nauki i logiki są odczuwane emocje. Zawsze kobieta była dla mnie istotą na poły nie z tego świata (moja książka o Jasiach!), dlatego sprowadzenie kobiecości do podpatrzonych w dzieciństwie sposobów zachowywania się, ubierania i wyrażania, jest dla mnie nie tylko niezrozumieniem, ale wprost degradacją kobiecości. Jeśli można się jej nauczyć jak makijażu, za co my, mężczyźni, mamy podziwiać kobiety? Za kształt pupy czy sposób podkreślenia oczu? Czym mają nas fascynować, skoro właściwie równie dobrze mogłyby być mężczyznami? Gdzie ma tkwić ich zagadka, ta wiecznie nas pociągająca tajemnica, skoro cała różnica między nimi a nami sprowadzona zostaje do… właściwie do czego, poza przyjętymi wzorcami zachowań? Do vaginy i penisa?

Taki ma być obraz kobiety dwudziestego pierwszego wieku??

Otworzyłem przypadkowy filmik na You tube, młoda kobieta obiecała w kilka minut wyjaśnić, o co chodzi „z tym gender”. Usłyszałem o nakazywaniu dziewczynkom zachowywania się w określony sposób, bo inaczej im nie wypada, a chłopcom owszem, ale im nie wypada tego, co mogą dziewczynki – czyli nic nowego. Może warto jeszcze wspomnieć o przesadnej artykulacji, o podniesionym ostrym głosie, z jakim kobieta udawała rodzica strofującego dziecko.

Owszem, tak jest. Część tych zwyczajów i norm dobra nie jest, ponieważ były wykształcone w nieistniejącym już świecie, chociaż inne mają poważne umocowania, o których pisałem już na blogu. Mamy jednak umysł i wolę, możemy zmieniać to, co nie pasuje do obecnego świata, ale wypadałoby uświadomić sobie, że to wszystko w niewielkim stopniu dotyka cech płci.

Gender to ledwie warstewka cywilizacyjnego lakieru na kobiecości i męskości, nic więcej.

Uderza mnie w czasie czytania czy słuchania tego rodzaju informacji aprioryczne, bez słowa uzasadnienia, uznawanie gender za istotę płci, za kreatora męskości i kobiecości. Niewątpliwe istnienie zespołu kulturowych cech i zachowań nazywanego płcią gender nie przeczy istnieniu pozostałych determinantów płci, a nawet więcej: część z nich świadczy o ich istnieniu, tylko trzeba sięgnąć głębiej, do praprzyczyn ukształtowania tych cech. Nie wszystkie wynikają z zacofania lub niewiedzy, jak uważają genderyści; jednak tej wiedzy nie nabędzie się z kilkuminutowych artykulików w internecie. Nie poznamy tam też mechanizmów działania ewolucji, które mają tutaj zastosowanie.

Nota bene, moja znajoma zauważyła, że skoro tak przeciwni są odmiennym normom i wzorcom, powinni być nazywani antygenderystami. Słuszna uwaga, ale tylko w tej ich niezgodzie. Są jednak genderystami w znaczeniu uznawania płci gender za jedyny, a przynajmniej najważniejszy, determinant płci.

Zajrzałem też na stronę katolicką. Zaproszono ludzi nauki i rozmawiano o płci, oczywiście totalnie odrzucając ideologię gender. Zniesmaczony, zamknąłem stronę przed końcem wykładów, bo były tak samo sztuczne, rażące stronniczością, jak filmiki ideologów gender, tyle że z przeciwnym znakiem. Był i drugi powód zniesmaczenia: oto członkowie organizacji przez wieki potępiającej naukę i naukowców, nagle zapraszają ludzi wykształconych i ich słuchają, bo akurat tak się składa, że ich opinie są przydatne. Fałszywe to i podszyte niechęcią do kobiet.

My sami, mężczyźni, jesteśmy winni. Przez wieki przekonywaliśmy siebie i kobiety o ich gorszości, wmawialiśmy im podległość jako ich naturalny stan, a kiedy wreszcie mogły mówić, co myślą o takich poglądach i robić, co zechcą, okazało się, że w swoim pędzie zaprzeczania dawnym męskim teoriom zaczęły zaprzeczać istnieniu jakichkolwiek różnic między nami, poza wyuczonymi w dzieciństwie normami zachowań.

Wyznawcom tej ideologii wypadałoby zapoznać się z obecnym stanem związków młodych kobiet i mężczyzn, z kłopotami w sprawach miłości dziewczyn i chłopaków wkraczających w dorosłość. Może dostrzegą związek ze swoimi poglądami, chociaż wątpię, skoro nie tylko nie dostrzegają w nich nic niewłaściwego, tym bardziej nagannego, to jeszcze mają je za wyznacznik nowoczesności.

Chciałbym widzieć w tego rodzaju poglądach przemijającą modę, odpowiednik za małych marynarek, i wierzyć, że przyjdzie odmiana, ale to nie moda. Tak wielu ludzi bezrefleksyjnie przytakuje poglądom ignorującym naukę, że wypada mi napisać o niepokojących zmianach kulturowych.

Obecnie wahadło jest przechylone; wyrównanie nastąpi wtedy, kiedy kobiety zrozumieją, że ich wyjątkowość na tyle głęboko sięga w jestestwo, że jest nie do nauczenia, nie do podrobienia. Póki co mamy ideologię (anty) gender.

wtorek, 5 lutego 2019

Zarys manifestu programowego

050219

Po głębokim zastanowieniu się zacząłem starania o rejestrację Stowarzyszenia Obrony Kobiecości, w skrócie SOKu. Trwają właśnie intensywne rozmowy z pewną kancelarią adwokacką mającą plenipotencje do załatwienia wszystkich formalności, oraz moje prace nad statusem. Obecnie ma on kształt manifestu programowego, w którym ująłem zarys programu i cel działania, oraz skrótowo przedstawiłem drogę dojścia do idei stowarzyszenia.

Niżej przytaczam jego fragmenty, licząc na zgłaszanie się chętnych, którzy na pierwszym walnym zebraniu mają otrzymać zaszczytny tytuł Członków Założycieli. Płeć, wykształcenie, poglądy polityczne, nie mają znaczenia. Warunek jest właściwie tylko jeden: kobiecość bliska sercu. Papugi upierają się przy ograniczeniu wieku, mianowicie skończone 18 lat, oraz przyjmowaniu do SOKu wyłącznie osób fizycznych, nie organizacji. Niech im będzie.



Kobiety od zawsze miały zagorzałych wrogów lub przynajmniej ludzi im niechętnych, jednak źródłem największej i najdłużej trwającej, zorganizowanej i zinstytucjonalizowanej, akcji deprecjacji kobiet była, i w znacznej mierze jest nadal, katolicka organizacja kościelna, którą tutaj w skrócie nazywam Kościołem.

Nie zamierzam przytaczać litanii niecnych i wprost zbrodniczych działań tej organizacji, chociażby z powodu ogromnej skali takiego zamierzenia, wspomnę tylko o paru przejawach aktualnych nadal.

– Kościół odbiera kobiecie prawo do swobodnego decydowania o swoim ciele w sytuacji niechcianej ciąży.

– Niechętnie patrzy na ich emancypację oraz kategorycznie odmawia im prawa do piastowania stanowisk kapłańskich.

– Ta organizacja najchętniej widziałaby kobietę przywiązaną do kuchni i kościoła, a do łoża o tyle, o ile jest to niezbędne do zajścia w kolejną ciążę.

– Wielowiekową swoją działalnością Kościół doprowadził do wykrzywienia pojęć w sposób jaskrawo pokazujący kierunek jego dążeń. To przez tę organizację wyrażenie „niemoralne prowadzenie się kobiety” jednoznacznie utożsamiane jest z jej życiem erotycznym, a nie, na przykład, z jej zwyczajem podkradania towarów w sklepach.

– To Kościół utrwalił krzywdzący i absurdalny obraz niewinności utożsamianej z dziewictwem.

Może na razie wystarczy przykładów, pora na wskazanie ideologii nowej i w odmienny sposób zagrażającej kobiecości.

Z gender jest o tyle dziwna sprawa, że chyba każdy wyznawca tej ideologii przytaknie mi czytając tych kilka przykładów winy Kościoła. Mimo tego podobieństwa jest rosnącym w siłę zagrożeniem – może dla symetrii, wobec tracenia wpływów przez Kościół. Punkt styczny poglądów Kościoła i gender jednak znalazłby się: to pomniejszanie wyjątkowości kobiecości.

Parę rozmów z wyznawcami ideologii gender uświadomiło mi skalę trudności w jednoznacznym wskazaniu cech identyfikowanych z kobietą i kobiecością. Okazuje się, iż ten zespól cech i odmienności myślenia, wartościowania, pojmowania, dopiero razem widziany i razem doświadczany daje owe wyjątkowe, wtedy tak wyraźne, wrażenie obcowania z kobietą.

My, mężczyźni, jakże często nie rozumiemy swoich kobiet, a nawet bywa, że irytują nas, wydają się dziwnymi stworzeniami z innej planety, ale przecież ta ich odmienność przyciąga nas, fascynuje, urzeka. Wiemy, i tej wiedzy będziemy bronić, że ponad wrodzony nam pociąg seksualny, ponad wyuczone za młodu wzorce zachowań, jest w kobietach coś niepoddającego się próbie skopiowania.

Wierzymy i wspomagani wiedzą wiemy, iż kobiecość jest immanentną cechą kobiet; im tylko jest właściwa i niemożliwa do zaistnienia poza kobiecą połową świata.

Uznajemy, iż kobiecości nie można nauczyć się w szkole, w swoim środowisku czy w domu, ponieważ uważamy, że jej jądro, jej istota, tkwi najgłębiej w człowieku, a kultura może tylko zmienić niektóre formy zachowań – zewnętrzny, mało istotny płaszczyk kobiecości.

Uważam, i tego samego oczekiwałbym od członków SOKu, iż stawianie znaku równości między wyuczonymi formami zachowań a kobiecością jest jej spłycaniem, a ideologia głosząca takie tezy zagraża kobiecości kochanej i podziwianej przez mężczyzn.

Uświadamianie tych zagrożeń, wyjaśnianie uproszczeń i pomyłek, wskazywanie błędów przeszłości, ale też głoszenie wyjątkowości kobiecości, także poprzez propagowanie wybranych dzieł sztuki, będą celami statutowej działalności Stowarzyszenia Obrony Kobiecości.

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Płeć, geny i kultura


071217



Przygotowując się do pisania tego tekstu zajrzałem na kilka stron. Na początku, po przeczytaniu definicji pojęcia gender, nie rozumiałem o co chodzi z szumem wokół tego słowa i pojęcia, jakie potocznie niesie. Wszak gender to tyle, co zachowania, role, oczekiwania związane z płcią. Jakże więc być zwolennikiem czy przeciwnikiem gender, skoro te różnice istnieją wszędzie i od zawsze; skoro są immanentne względem płci? To tak, jakby być przeciwnikiem płci, więc po prostu nielogiczne a nawet bzdurne. Dopiero później zauważyłem, że ludziom potocznie nazywanym zwolennikami gender chodzi nie tyle o same różnice, co o to, że uznają je za wyłącznie kulturowe, a nadto szkodliwe dla dziecka, bo zabierające mu swobodny wybór, zmuszające do określonych ról i zachowań w społeczeństwie. Zdaje się, że oni byliby za takim wychowywaniem dziecka, jakby nie było płci, jakby dziecko miało dopiero wybrać, czy chce mieć cechy chłopca, czy dziewczynki, albo które cechy zachowań zechce przyjąć z obustronnej ich palety. Ma to być wolne od stereotypów wychowanie zapewniające dziecku szczęście w dorosłości. Tak mi się wydaje, bo ich strony nie zawsze są dla mnie jasne. Na dwóch z nich przeczytałem słowa o tradycyjnym wybieraniu niebieskiego koloru dla chłopców, różowego dla dziewczynek. Dla mnie to sprawa drobna, bez znaczenia, czysto umowna kulturowo, ale chyba dla bywalców tych stron ma znaczenie, skoro podają ten przykład na swoich stronach. Nie bardzo rozumiem dlaczego.

Zauważyłem parę błędów na ich stronach, nie tylko wynikłych z uprzedzeń i braku wiedzy, ale i logicznych. Tutaj podam jeden, zawarty jest w niżej wklejonym krótkim tekście.:



„Specjaliści zajmujący się pojęciem szczęścia wśród jego warunków wymieniają: poczucie wolności, satysfakcję z wykonywanej pracy, możliwość decydowania o sobie, realizowania swoich pasji, dysponowania swoim czasem. Podkreślają też, że coraz częściej poczucie wypalenia i depresja dotykają tych ludzi, którzy mają nawet wysokie stanowiska i dochody, znaczną pozycję społeczną i modelowe życie rodzinne, ale w sile wieku orientują się, że chcieli iść w życiu zupełnie inną drogą.
Wynika stąd, że trudno będzie osiągnąć szczęście człowiekowi, któremu ktoś narzucił sposób zachowania i wyrażania emocji. Komuś, kto próbuje wypełnić pewną narzuconą mu rolę, zamiast z energią i radością odkrywać w sobie indywidualne cechy, talenty, możliwości.”



Błąd tkwi w jednoznacznym, z rękawa wyciągniętym wniosku, skoro wcześniej nie wykazało się związków między narzucaniem zachowań tradycyjnie przypisywanych do określonej płci, a opisaną traumą. Z tekstu można wysnuć tylko wniosek, że trudno być szczęśliwym komuś, kto nie robi tego, co chciałby robić. Tylko taki wniosek jest tutaj poprawny, a jeśliby stosować logikę argumentacji autora, równie dobrze można wpisać dowolny powód; ot, na przykład brak wiary byłby nieźle tutaj umocowany. Zainteresowanych odsyłam na strony z tym tekstem. Wystarczy wziąć w nawias kilka kolejnych słów i polecić google ich wyszukanie; ten jest z edziecko.pl, co zaznaczam dla porządku.

Nieco niżej piszą z wyrzutem o wychowaniu na stuprocentowych mężczyzn i takie kobiety. Doprawdy, nie wiem skąd taki argument. Ilu rodziców w obecnym społeczeństwie wychowuje swoje dzieci na takich „stuprocentowców”? Na ludzi sukcesu osiąganego po trupach, także szczęśliwego życia dziecka i nastolatka – owszem, ale dotyczy to mamony i pozycji, nie płci. Kolejny dziwny argument.

Ponieważ tekst jest powtarzany na kilku stronach www, chyba uznawany jest za ważny i wartościowy dla… właściwie nie wiem, jaką nazwę wpisać. Dla genderystów? Niech taka zostanie, może później ją zmienię.

Swoją drogą warto byłoby zbadać, ilu spośród nich, tak dbających o szczęście dziecka, wywiera na nie presje, chcąc uczynić z nich ludzi sukcesu, a przy tym pozwalają, oczywiście, mieć chłopcu różowe ubrania, a to dla zapewnienia mu wolności decydowania.



Co chciałbym tutaj napisać? Zwłaszcza chciałbym wskazać genetyczne uwarunkowania niemal wszystkich różnic, o których genderyści mniemają, iż są li tylko kulturowe. Chłopcem czy dziewczynką po prostu się jest, z różnicy płci wynikają wielorakie różnice w zachowaniach, preferencjach, w pojmowaniu wartości, w umiejętnościach, w ograniczeniach. Niewielka część tych różnic, ta mniej lub wprost mało znacząca, jest pochodzenia kulturowego, jak na przykład wspomniane wybory kolorów, czy ogólniej strojów.

Jakby o kobiecości czy męskości miały decydować portki lub sukienka…

Nie bardzo rozumiem związek między swobodą wyboru zabawek dziecka, a szczęściem dorosłego człowieka, między założeniem przez chłopca różowych spodenek, a spełnionym życiem, chociaż zgadzam się, gdy czytam, że dziecko samo powinno wybrać swoje zabawki, oczywiście w granicach rozsądku, także finansowego. Nie, skoryguję nieco tę wypowiedź: od lat uważam, że dziecko, obojętnie jakiej płci, nie może dostawać zabawek w postaci broni i wojskowego sprzętu; mniemam, iż to stanowisko nie wymaga wyjaśnień.

Owszem, widzę wyraźny związek między wmawianiem dziewczynie, że nie może być pilotem śmigłowca, co jest jej marzeniem, a jej szczęściem; między zmuszaniem chłopca do bycia mechanikiem, skoro on chciałby być stylistą kobiecych fryzur i ma dryg do tego zajęcia. Jeśli na tym polega ten ruch, ta ideologia, to się do niej przyłączę, ale odnoszę silne wrażenie, że tak nie jest.

Wychowaniem, zwłaszcza rygorystycznym, można przytłumić pewne cechy uznawane za typowe dla określonej płci, na co trudno dać zgodę; zapewne w tym przypadku ramię w ramię z genderystami będę protestować, ale takich momentów wspólnego wystąpienia raczej nie będzie wiele. Dodam jeszcze, że te stłumione cechy nadal istnieją, i mogą objawić się w różny, czasami dziwny albo i dziwaczny sposób.

Przeglądając ich strony, chwilami odnosiłem wrażenie nie zauważenia przez „genderystów” faktu zaistnienia już zmian, które postulują. Nikt już nie zmusza dziewczynę do małżeństwa i rodzenia dzieci, gdy ona chce studiować. Tak było kiedyś, a społeczeństwa europejskie (bo w innych częściach świata różnie z tym bywa) same odeszły od takich przymusów. Wydaje się, iż z braku poważnych problemów ci ludzie skupiają się na drobnostkach, w rodzaju nie kupowania lalek dziewczynkom i niebieskich portek chłopcom.

Ten ruch spóźniony jest o sto lat, jest też daremny, jako że kulturowo zacofanym ludziom, którzy nadal szczęścia dziewczyny upatrują w szybkim zamążpójściu i w rodzeniu dzieci, raczej nie wytłumaczą nieprawidłowości ich poglądów, a już na pewno nie tak, jak to robią na swoich stronach: jakby posiedli jakąś wiedzę tajemną.



Kobietą lub mężczyzną, z wszystkimi istotnymi cechami płci, jest się niezależnie od wychowania. Płeć rozumianą nie tylko jako cechy ciała, ale i umysłu, mamy zapisaną w genach, a skutkują one odmienną budową i działaniem przede wszystkim naszych umysłów, ciał w drugiej kolejności. Inaczej mówiąc, kobietą się jest, ponieważ ma się umysł kobiety, i nikt ani nic tego nie zmieni. Nawet pomyłka natury, która, tak bywa, kobiecie da męskie ciało. Albo odwrotnie.

W odległych epokach tkwią korzenie wielu naszych cech, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Zauważyć należy, że ukształtowaliśmy się w czasach diametralnie odmiennych od obecnych, część cech wtedy, gdy ledwie podnieśliśmy się z pozycji czworonożnej.

Wspomnę tutaj o dwóch przykładowych cechach z tych trudniejszych do przyjęcia, jako że przejawy wpływu genów (fachowo mówi się tutaj o fenotypie) dotyczą nie ciała, a funkcjonowania naszego umysłu. Zaznaczam ten fakt, ponieważ ogół ludzi łatwo przyjmuje wpływ genów na wzrost, kolor oczu czy skłonność do chorób, a więc wpływ na ciało, natomiast ma kłopoty z uznaniem oddziaływania naszych genów na umysł, na jego umiejętności, skłonności, predyspozycje. Na to, jak odczuwamy, jak reagujemy, co lubimy i czego się boimy. W znacznej mierze na to, jacy jesteśmy.

O siódmej jest jeszcze ciemno, przez plac firmy idę do pracy w mroku słabo rozjaśnianym nielicznymi lampami. W zagraconym kącie stoi maszyna przykryta plandeką, a ja, mimo iż wiem, co to jest, ilekroć przechodzę tamtędy, w pionowym kształcie widzę sylwetkę człowieka (ale tylko w ciemnościach, za dnia już nie). Podobnie jest, gdy wejdę do biura lunaparku. Jest urządzone w ciężarówce, jak wszystko tutaj, i obecnie nieużywane, dlatego na zimę wstawiono tam ludzką postać zrobioną z plastiku. Wiem, że nie ma tam nikogo, ale ilekroć wchodzę, mój mózg daje mi informację o byciu człowieka w pomieszczeniu.

Zwraca uwagę niezależny od naszej wiedzy i woli automatyzm takich identyfikacji będący rezultatem działania naszego umysłu, który tak został ukształtowany, aby doszukiwać się ludzi w otoczeniu; świadoma refleksja zawsze przychodzi później. Zauważyć trzeba, iż nikt nie uczy się takiego szukania podobieństw i takich identyfikacji, mamy je zakodowane, a to znaczy, że są w nas geny, które spowodowały wpisanie tej dążności w strukturę mózgu. Dopisek w naszym genomie dokonał się w dawnych czasach, gdy wiedza o człowieku w pobliżu nierzadko decydowała o naszym bezpieczeństwie, co doskonale tłumaczy powód zaistnienia zapisu.

To przykład, jeden z ich dużej liczby, silnej bezwładności ludzkich cech, których przemiany zostały daleko z tyłu za szybkimi zmianami warunków życia gatunku. Szybkimi, bo kulturowymi. Nadal bojąc się ciasnych i ciemnych pomieszczeń, zwłaszcza nam nieznanych, nie boimy się autostrad, mimo iż w jaskiniach już nie czai się niebezpieczeństwo, a na szosach giną tysiące.

Dlaczego piszę o tym? Aby wykazać, że tkwią w nas echa pradawnych czasów, że nadal wpływają na nas, i wcale nie mam na myśli wpływów dotyczących naszego ciała, jak na przykład wstawanie włosów (kiedyś futra) gdy nam zimno, a cech ściśle związanych z naszym umysłem, z postrzeganiem świata i innych ludzi, z naszym reagowaniem i wartościowaniem.



Właściwie dlaczego tak baczną uwagę mężczyzna zwraca na urodę kobiety? Dlaczego ta jej cecha bywa decydującą w wyborze małżonki? Dlaczego stawia się ją obok, albo i wyżej, tak ważnych dla wspólnego życia cech jak uczuciowość, zgodność charakterów, wspólnota zainteresowań? Pod tym względem kobieta jest nieporównywalnie mądrzejsza od mężczyzny, proporcje te w znacznej mierze odwracając. Zarówno męskie, jak i kobiece wybory dają się doskonale tłumaczyć na gruncie przemian ewolucyjnych, ale tutaj wrócę do wyborów mężczyzny.

Nasi odlegli przodkowie wybierali swoje partnerki jako przyszłe matki, co i obecnie nie jest nieprawdą, obok wszystkich kulturowych powodów bycia razem mężczyzny i kobiety. Ale która kobieta jest płodna, skoro czasami bywa, że nie zachodzi w ciążę mimo starań obu stron? Dla ówczesnych facetów był to poważny problem, z którym radzili sobie obserwując wygląd kobiet. Gładką cerę, pełne czerwone usta, dobry stan zębów, wyraziste oczy, ładne włosy, uznawali za cechy zdrowia młodej kobiety, a tym samym za przejawy płodności. Przez tysiąclecia owe zewnętrzne oznaki zdrowia zlały się w jedno z kanonami kobiecej urody, i obecnie, wybierając ładną dziewczynę za żonę, już nie pamiętamy, że tak naprawdę wybieramy tę, o której mniemamy, iż będzie płodna. Względy estetyczne pojawiły się później, są wtórne, kulturowe, zbudowane na tamtym fundamencie.

Podobnie było i jest z wielkością biustu: kiedyś uznawano za fakt oczywisty, że im większy biust, tym większe możliwości karmienia osesków. Teraz już wiemy, że takiego związku nie ma, ale mechanizm, raz zapisany w nas, funkcjonuje dalej: skoro ma większy biust, to wykarmi więcej dzieci, a skoro tak, to dobrą będzie żoną, więc… łatwo o erekcję. Tego rodzaju męskie reakcje dowodzą, iż najgłębszym, najpierwotniejszym powodem zainteresowania kobietami i seksem jest pragnienie posiadania potomków.

Dla jasności zastrzegę, iż wcale nie uważam, iż obecnie mężczyźni interesują się kobietami jedynie z powodu chęci posiadania dzieci. Nie. Ten i ów, ta i owa, mogą być daleko od takich pragnień. Piszę tutaj – nie dość zastrzegania – o praprzyczynach, podaję pierwsze, pierwotne powody zabezpieczone w sposób nie potrzebujący nauki, zrozumienia czy zapamiętania, a zabezpieczeniem jest zapis w genach. To dlatego chłopcy i dziewczyny, nawet jeśli ich rodzice trzymali ich w niewiedzy, niechby w izolacji, gdy przyjdzie czas, gdy stają się dojrzali płciowo, zaczynają zerkać na siebie i widzieć w niej, w nim, kogoś innego. Kogoś, kto budzi ciekawość i rozkoszny niepokój.

Wracam do urody.

Kobiety szybko rozpoznały zasady męskiego reagowania i zaczęły oszukiwać upodobniając się do oczekiwanych kanonów płodności. Pojawiła się kosmetyka. Pierwsze znalezione grzebienie mają wiele tysięcy lat, a jeszcze niedawno dziewczyny przygryzały wargi, żeby mieć czerwieńsze usta. O niezależności od naszej wiedzy i nierzadko woli, o automatyzmie działania naszych reakcji, dobitnie mówi fakt pozytywnego męskiego reagowania na sztucznie, bo sztuką kosmetyki, podwyższoną urodę kobiety, o czym przecież doskonale wiedzą. Owszem, w grę wchodzą też względy dodane później, estetyczne, jednakże pożądanie nie pojawia się z powodów estetycznych, mając związek z tamtym równaniem: ładna czyli płodna.

W dawnych czasach zaawansowana ciąża i miesiące opieki nad zupełnie bezradnym małym dzieckiem uzależniały kobiety od pomocy grupy lub ojca dziecka. Piszę o czasach, które trwały wiele tysiącleci, niemal całą historię ludzkiego gatunku, a jeszcze wcześniej naszych bezpośrednich przodków. Nie było instytucji ślubu, a i małżeństwo nie pojawiło się od razu, o samodzielności finansowej kobiet nawet nie wspominając, bo to są dzieje ostatnich wieków, a nawet dziesięcioleci. Kobiety zauważyły, iż najłatwiejszym sposobem związania ze sobą mężczyzny i uzyskania jego pomocy jest seks. Ten fakt uruchomił nacisk ewolucyjny doprowadzający do szeregu przemian w kobiecej fizjologii i psychice. Wskażę tylko parę: ukrycie znamion okresu płodnego, tak często i silnie manifestowanego wśród zwierząt, miało utrzymać zainteresowanie mężczyzn seksem przez niemal cały czas, a nie tylko w nieliczne okresy sprzyjające zapłodnieniu, jak to do dzisiaj zostało u wielu zwierząt, oraz zdolność kobiety do odczuwania rozkoszy seksualnej, także w czasie ciąży.

Przy okazji uwaga a propos. Nie bez powodu napisałem o seksie niemal cały czas: chodzi o menstruację. Znany jest fakt synchronizacji cyklów menstruacyjnych w grupach kobiet wspólnie i długo przebywających razem, na przykład skoszarowanych. Mechanizm jest stary, uruchamia się bez woli kobiet, a ma za zadanie nie dopuścić do przewagi kobiet, które akurat nie mają miesiączki, i przez to mogłyby być uznane za atrakcyjniejsze dla mężczyzn. Brzmi paskudnie samczo? Tak, wiem. Jak pisałem, nasze cechy zostały wykształcone w czasach diametralnie odmiennych od współczesnych; my sami też byliśmy inni.

Dopiszę jeszcze trafny aforyzm, bardzo tutaj pasujący: jedyną sztuką, jaką kobiety z pasją uprawiają przez wieki, jest sztuka podobania się. Tak właśnie było i jest, ponieważ kobiety wiedzą, iż podobanie się mężczyźnie jest ich bronią i zabezpieczeniem, nawet jeśli nie uświadamiają sobie tych zależności, dbając o wygląd li tylko dla własnej satysfakcji. Inaczej mówiąc piszę tutaj o praprzyczynie, o tym, co jest u podstawy.

Przez trudny do wyobrażenia czas kobieta zajmowała się dziećmi i ogniskiem (mam tutaj na myśli to wszystko, co teraz nazywamy domem), mężczyzna był dostarczycielem dóbr i ochroniarzem. Zapewniał jedzenie i bezpieczeństwo. Ten podział utrwalił się, a jego przejawem jest odmienność psychiki kobiet i mężczyzn. Odmienność mało zależna od wychowania i trudna do zniwelowania wpływami kulturowymi.

Kobieta mniejszą zwraca uwagę na urodę mężczyzny, większą na jego stałość, słowność, stabilność materialną i emocjonalną; większe znaczenie przywiązuje do domu niż spełniania się poza domem. Akceptuje jego starszy wiek (w pewnych granicach oczywiście, najczęściej jest to kilka lat), a nawet taki preferuje, spodziewając się po starszym mężczyźnie większej odpowiedzialności i lepszego statusy materialnego (pierwotnie nie tyle dla siebie, co dla dziecka).

Listę można wydłużać, ale zna ją każdy, zwłaszcza każda kobieta. Mężczyznę bardziej ciągnie do męskiego towarzystwa, do sprawdzania się, działania, akcji, niż do siedzenia w domu. Nie bez powodu tak liczne są męskie stowarzyszenia, spotkania przy piwie czy na polowaniu. Kobieta łatwiej widzi w drugiej kobiecie konkurentkę, niż robi to mężczyzna względem swojego kumpla.

Te cechy też mają konkretne i łatwe do wskazania uwarunkowania ukształtowane w toku rozwoju naszego gatunku: przez krocie tysiącleci życie mężczyzny, wojownika lub myśliwego, zależało od towarzysza, nie towarzyszki. Przez tysiąclecia mężczyzna więcej czasu spędzał w męskim gronie, z mężczyznami dzieląc niebezpieczeństwa i radując się sukcesami. W domu, czyli tam, gdzie jego partnerka, tylko bywał. Te fakty ukształtowały nas poprzez, między innymi, wzmocnienie znaczenia przyjaźni, nierzadko do pozycji przodującej – ponad związki z kobietą.

Dlatego – a podałem powód główny i najstarszy – mężczyźnie trudniej odnaleźć się w domu na emeryturze, niż kobiecie.



Słyszałem o kobietach, które usilnie udowadniają, iż w niczym nie ustępują mężczyznom. Starania mam za chwalebne, jeśli dotyczą zdolności umysłowych, jeśli te kobiety starają się zaprzeczyć mniemaniu części mężczyzn o mniejszej inteligencji kobiet. Gorzej, dużo gorzej, gdy słyszę, że na pieszej wycieczce kobieta niesie plecak chcąc pokazać mężowi i światu, że i ona potrafi. Uwarunkowania i ograniczenia fizyczne są faktem, więc śmiesznością jest zaprzeczanie im. Mężczyzna może w domu pełnić role tradycyjnie kobiece, częściowo nawet powinien, ale nie zastąpi kobiety, i nie myślę tutaj o ciąży, rodzeniu i karmieniu, a o tworzeniu domowego ciepła, atmosfery tego domu, do którego się tęskni będąc daleko, lub później, w dorosłości, gdy wspomina się dom rodzinny. Taki dom stworzyć potrafi tylko kobieta. Nie wiem jak to się dzieje, myślę, że uwarunkowania genetyczne tkwią i tutaj, ale na samym dnie, wyżej jest niemal wyłącznie jej wyjątkowa umiejętność. Mężczyzna jest pod tym względem ( i nie tylko pod tym) upośledzony, jako że może tylko wspomóc kobietę w tej jej  umiejętności, sam niewiele potrafiąc. Dla jasności: nie byłem i nie jestem zwolennikiem sztywnego podziału ról w domu. Uznaję faceta, który popołudnia spędza siedząc przed TV z puszką piwa w ręku, podczas gdy żona uwija się w nieskończonym kieracie zajęć, za trutnia i lenia. W domu nie ma zajęć tylko kobiecych i tylko męskich, chociaż dziwne mi się wyda, gdy w tym samym czasie on będzie dawać dziecku kaszkę, a ona naprawiać cieknący kran lub nosić drewno do kominka.

Jeśli już wspomniałem o upośledzeniu, o niższości mężczyzn wobec kobiet, zacytuję fragment słów mojej znajomej, ale wcześniej zastrzegę, iż o niższości lub wyższości płci nie można mówić wprost porównując cechy im właściwe. Bo i cóż to za przewaga – większa siła? Jest silniejszy i rządzi światem w większym stopniu niż kobieta, to fakt, a co z tego, odpowie moja znajoma.:



„Czy z racji zadań kobiety, nadanych jej przez naturę, ona jest GORSZA od mężczyzny? Dlaczego jedna z drugą nie pomyśli, że to mężczyzna jest "gorszy", uboższy o tyle od niej? Uboższy o świadomość ciała i płodności, uboższy o ciążę, o ruchy dziecka, o rosnący z powodu rosnącego dziecka brzuch, uboższy o sam poród nawet, który w bardzo wielu przypadkach jest niesamowitym, cudownym przeżyciem, uboższy o niesamowity związek z dzieckiem, którego żaden z nich po prostu nie ma i mieć nie może, o karmienie piersią, które zaraz po porodzie jest nieprawdopodobnym aktem natury łączącym matkę z dzieckiem w sposób nie do opowiedzenia.

Cóż z tego, że położysz, mężczyzno, rękę na moim brzuchu i poczujesz kopnięcie. Cóż z tego, że serce ci zmięknie, a może i łza w oku zalśni, gdy będziesz patrzył, jak twój syn ssie moje mleko. Cóż z tego. Ty nie wiesz, jak to jest. Co z tego, że rządzisz światem, kupujesz i sprzedajesz akcje, robisz biznesy, co z tego? Co jest ŻYCIEM? Akcje, czy ten mały, nieświadomy niczego a pożądający jedynie moich ramion i mojej piersi?”



Jeśli już znajoma napisała o związku matki z dzieckiem, dodam parę słów na temat najściślej związany z opieką nad oseskiem – o uczuciowości kobiet. W miłości erotycznej są na wyżynach trudno dostępnych mężczyznom, a matczyne uczucie do dziecka jest po prostu synonimem bezwarunkowej miłości. O takiej właśnie miłości pisał Paweł z Tarsu w swoim hymnie. Skrzywdzenie matki, a niechby tylko doprowadzenie jej do łez, jest czynem skrajnie nagannym nie tyle z powodu urodzenia nas i podcierania tyłka, co z właśnie z powodu jej miłości do nas. Miłości, która ją ubezwłasnowolnia, jako że włada nią w sposób absolutny. Miłość do dziecka czyni kobietę bezbronną (chociaż w pewnych sytuacjach ona potrafi znaleźć w tym uczuciu potężną siłę) i dlatego niegodziwością jest brak szacunku do matki. Także brak starań o jej dobrostan.

Istnieje bardzo stary i jednocześnie wymowny zwyczaj stosowany do dzisiaj: w sytuacjach zagrożenia życia broni się, ewakuuje bądź ukrywa, przede wszystkim dzieci i kobiety. W ten sposób bez słów uznaje się życie kobiety za wartościowsze dla ludzkości, społeczeństwa, rodu, od życia mężczyzny. Bardzo mądry zwyczaj, jednak tkwi w nim prastare jądro, o którym aż się boję napisać: jeden mężczyzna wystarczy na wiele kobiet.



Jeszcze uwaga o odmiennym traktowaniu zdrad małżeńskich zależnie od płci.

Wiadomo, że zdrada kobiety jest gorzej i ostrzej oceniana, niż zdrada mężczyzny. Niesprawiedliwe? Owszem, ponieważ nie może być dwóch norm oceny, chciałbym jednak wskazać prosty fakt rzucający znacznie złagodzone światło na ten dualizm ocen. Różnica w ocenie zdrad, a występuje ona na całym świecie i u bardzo różnych kultur, wynika z jednego faktu zasadniczego dla rodu, rodziny, męża: potencjalne fizjologiczne skutki męskiej zdrady zostają gdzieś tam, natomiast kobieta przynosi je ze sobą do domu. Ta różnica tkwi u podstaw odmienności ocen, o których mowa. Powodem jest więc nie tyle odmawianie kobiecie praw, które daje się mężczyźnie, co po prostu fizjologia. Inna sprawa, że akurat tutaj kobieta jest na gorszej pozycji; zresztą, nie tylko tutaj. Powie ktoś, że w obecnych czasach dostępności dobrych środków antykoncepcyjnych ta różnica traci na znaczeniu? Powiem, że owszem, trochę traci, a dlaczego trochę, powiedzą te panie, które „niechcący” zaszły w ciążę. Powiem też, że obecnie obie zdrady – kobiety i mężczyzny – nie są już tak bardzo odmiennie oceniane, jak to było w przeszłości. Zmiany więc zachodzą, a że dotyczą sfery ważnej dla człowieka i mocno w nim zaznaczonej, potrzebny jest niemały czas.



Wystarczy, za bardzo się rozpisałem.

Na początku zaznaczyłem, że mało wiem o gender pojmowanym jako ruch społeczny czy ideologię, dlatego chętnie przeczytam komentarze prostujące moje błędne widzenia.