Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smartfony. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą smartfony. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 września 2021

O ludzkiej wynalazczości

 170921

Dwa są największe wynalazki ludzkości: wzniecanie ognia i koło. Cała reszta jest skutkiem tych dwóch.

Nie poznamy nazwisk tych geniuszów, którzy uznali, że ogień, ten tajemniczy twór, ów okrutny, potężny, ale potrafiący być użytecznym byt boski można stworzyć samemu i zapanować nad nim. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to się stało. Ogień używali już nasi ewolucyjni poprzednicy, ale umiejętność jego wzniecania pojawiła się później, może sto tysięcy lat temu.

A koło? Też powstało dawno, bo chociaż nie aż tak jak wzniecanie ognia, jednak kilka tysięcy lat liczy.

Zasadnicza trudność jego wytworzenia polegała na tym, że nie można wymyślić go po trochu. Koło albo jest całe, albo nie ma go wcale. Można powiedzieć, że koło nie podległa zmianom ewolucyjnym, i dlatego nie zostało wynalezione przez naturę. Jest czymś niesamowitym, ponieważ tkwi w nim spełnienie niemożliwego, zawiera w sobie cząstkę nieskończoności. Można obserwować obracające się koło wypatrując chwili jego końca a wtedy przekonamy się, że kręcące się koło końca nie ma. Jest ograniczoną nieskończonością, a więc pogodzeniem sprzeczności. Czymś niewyobrażalnym jest posiadanie umysłu zdolnego do wyobrażenia sobie przestrzeni nieeuklidesowej, jak to zrobił Einstein, ale dokładnie taki sam umysł musiał mieć wynalazca koła.

Później wynaleziono sposoby wykorzystania energii wody i wiatru, co bez kół nie byłoby możliwe. Następnie, już całkiem niedawno, bo około dwieście lat temu, wymyślono silnik parowy i kolei. Po raz pierwszy stworzono urządzenie mające siłę sterowaną przez człowieka; po raz pierwszy rzecz, nie żywe stworzenie, zaczęło się poruszać, pokonywać przestrzeń, wykonywać pracę za ludzi i zwierzęta. Proszę spróbować wyobrazić sobie, jak moglibyśmy wytłumaczyć osobie sprzed tysiąca lat, czemu to coś pędzi i dźwiga ciężary, kto to popycha czy ciągnie? Rzecz porusza się i jest posłuszna człowiekowi!

Od niej, od tej pierwszej maszyny parowej, wiedzie prosta droga do współczesnych samochodów i lotów kosmicznych.

W kilkadziesiąt lat później odkryto elektryczność. Zmiana tempa pojawiania się wielkich wynalazków była ogromna. Od ognia do koła minęły dziesiątki tysiącleci, od koła do samoporuszających się maszyn parę tysięcy lat, później były wieki i dziesięciolecia. Płodnym okresem był wiek XIX: wymyślono kolei, samochody, telefony, światło elektryczne, telegraf, fabryki. To wiek zakończony wynalezieniem radia przez Marconiego (a może jednak przez Teslę), owym cudem umożliwiającym przesyłanie wiadomości bez gońców, dróg i drutów, po prostu bez żadnego nośnika, co było tak niepojęte, że wymyślono eter, by poradzić sobie z tą pustką.

Istna eksplozja wynalazczości, przy czym podkreślam fakt zasadniczej wagi: nie chodzi o ulepszenie, o opracowanie sprawniejszego modelu produktu już istniejącego, a o twory ludzkiego umysłu wcześniej po prostu nieznane.

Co wymyślono w wieku XX?

Latające maszyny, energię jądrową, komputery, technikę półprzewodnikową umożliwiającą zbudowanie tanich i małych urządzeń elektronicznych. Dodam tutaj, że komputery jako maszyny liczące istniały wcześniej, były to jednak mechaniczne urządzenia, a takie, które zaczęły być podobne do współczesnych, zaczęto budować w połowie XX wieku.

Na koniec pojawił się internet – ostatni wielki wynalazek, czyli nie mający swoich poprzedników i zmieniający oblicze cywilizacji. Kiedy powstał? Początki, nieporadne i ograniczone, były w latach sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych zaczął przypominać znany nam internet ze stronami www. Jaki jest teraz internet i jakie są prognozy jego rozwoju, każdy z nas wie lub przynajmniej ma pojęcie.

Smartfonów, tak powszechnych i mających wiele różnorakich funkcji małych urządzeń kojarzących się z dwudziestopierwszowieczną nowoczesnością, nie zaliczam do tej grupy wynalazków, ponieważ są połączeniem i rozwinięciem radia, wynalazku sprzed 120 lat, techniki półprzewodnikowej wynalezionej w połowie XX wieku, telefonu, wynalazku liczącego półtora wieku, oraz internetu mającego już kilka dziesiątków lat.

Dlaczego piszę o tym wszystkim?

Ponieważ zaczęła się trzecia dekada XXI wieku, a trudno wymienić chociaż jeden wielki wynalazek tych lat. Od kilkudziesięciu lat nie dokonano żadnego zasadniczo nowego wynalazku. Doskonalimy i rozpowszechniamy to, co wynaleźliśmy wcześniej. Nowoczesne porsche czy ferrari ma silnik napędzany dymem ze spalania związków organicznych, opracowany grubo ponad sto lat temu. Jego obłożenie komputerami nie zmienia faktu zasadniczego: porusza go dym ze spalania. Cud współczesnej motoryzacji, samochód tesla, ma silnik będący niedoścignionym wzorem prostoty, niezawodności, elegancji i geniuszu, ale wynaleziony został przez Teslę w końcu XIX wieku. Jedynie, co obecnie potrafimy jako ludzkość, to poprawienie tego urządzenia – żeby mniej zużywało prądu i było mniejsze. Tylko tyle. Elektrownie wiatrowe? Sercem jest urządzenie wymyślone przez Teslę, sam wiatrak liczy setki lat – i tak dalej.

Maszyna wynalazczości zwolniła, mimo prac milionów naukowców i techników wspomaganych ogromnymi w swoich możliwościach maszynami liczącymi.

Pod tym względem ludzkość drepcze w miejscu.

Gdzieś czytałem o naszym głupieniu jako przyczynie tej sytuacji, ale mam wątpliwości co do prawdziwości tego twierdzenia. Owszem, dobrobyt rozleniwia ludzi, także umysłowo, i tego twierdzenia gotów jestem bronić, jednak w miliardowym mrowisku ludzkim znajdzie się dość ludzi z wybitnymi umysłami, by utrzymać ludzką odkrywczość na dotychczasowym poziomie. Wydaje mi się, że powód główny jest inny. Dotarliśmy do miejsca, w którym jednostka, niechby wybitna, nie zdoła ogarnąć umysłem całości problemu, nad którym pracuje. Potrzebne są zespoły wybitnych ludzi, ale i ich mało: ci ludzie muszą jeszcze mieć ogromne i bardzo drogie zaplecze techniczne. Daje się zaobserwować postępującą zależność wynalazców od finansów, najogólniej mówiąc, czyli od wspomożenia technicznego. Co potrzebował nasz daleki przodek do wynalezienia sposobu wzniecania ognia? Parę patyków lub krzemieni i wolną głowę. Jak mogło wyglądać laboratorium Tesli, można się dowiedzieć w internecie. Widać wielką różnicę, ale daleko mniejszą od różnic obecnie widocznych: jak wygląda warsztat pracy uczonych badających cząsteczki elementarne materii, czyli jak wyglądają największe akceleratory na świecie? Właśnie zbudowano kolejny taki „warsztat”, większy od poprzedniego, kosztował 23 mld dolarów, czyli 23 tysiące milionów. Współczesne procesory, więc serca komputerów, mieszczą w sobie do 40 mld tranzystorów, czyli podstawowych aktywnych elementów elektronicznych. Takiego układu człowiek nie tylko nie zaprojektuje, ale nawet nie narysuje, choćby miał siedzieć nad rysunkami całymi dniami przez całe życie. Projekt jest wspólnym dziełem komputerów i ludzi.

Rośnie zasób wiedzy teoretycznej skrajnie trudnej do praktycznego zastosowania. Opanowanie i rozpowszechnienie techniki uzyskiwania energii z reakcji termonuklearnych (czyli termojądrowych) zmieniłoby oblicze cywilizacji i rozwiązało wiele problemów, chociażby z dwutlenkiem węgla, ale jak na razie postępy w tej dziedzinie są nader niewielkie. Nie z powodu zmian w ludzkich głowach, a skrajnych trudności w wytworzeniu na Ziemi i stabilnym utrzymaniu warunków panujących we wnętrzu gwiazd.

Przykłady można mnożyć, ale dość tych trzech. Wyłania się z nich mój sposób wytłumaczenia zastoju: dokonanie wcześniejszych wynalazków nie wymagało, jak wymaga obecnie, takiego wsparcia technicznego i finansowego ani współpracy zespołów badaczy, oraz, powód drugi, mimo wszystko łatwiej można je było objąć ludzkim umysłem. Czasy takich wynalazków najwyraźniej minęły.

A ludzie faktycznie głupieją, jednak o tym może innym razem.

wtorek, 1 grudnia 2020

Smartfonowa rzeczywistość

 201120

Pogodny zmierzch wczesnojesiennego dnia gdzieś na Pogórzu Kaczawskim. Wąska wstążka asfaltu wybiega spomiędzy domów wioski i rozpędzając się na otwartej przestrzeni pól, przekracza mostek. O jego barierkę opartych jest dwoje nastolatków, stoją blisko siebie, ale dzielą ich telefony trzymane w dłoniach.

Nim minąłem ich, zdążyłem jeszcze zobaczyć niebieskawy blask padający z ekranów na twarze. Poczułem ekscytującą atmosferę podobnych chwil przeżytych przed półwieczem i szarpiące serce poczucie przemijania, ale też obcość i… niechęć.

Obraz tych dwojga jest znamienny dla obecnych czasów, wielce wymowny i bardzo paskudny.

Patrzę na klientów w pracy. Robią sobie zdjęcia na peronie, robią w chwili wsiadania do gondoli i zaraz po zajęciu miejsc. Na wysięgniku ustawiają telefon, stroją miny i znowu pstrykają zdjęcia. Widzę ich w przesuwających się gondolach, wielu z nich siedzi z nosem w telefonie. Widzę na ulicach, w sklepach, w autobusach. Wszędzie.

My wszyscy nadużywamy smartfonów, ale ludzie urodzeni na przełomie wieków po prostu do tego urządzenia przyrośli. Ich zainteresowania, słownictwo, wiedza, właściwie całe ich życie kręci się wokół Internetu i smartfona. Żeby jeszcze wybierali z przeogromnych zasobów sieci wartościowe strony, ale nie. Karmią się papką instagramowo-facebookowo-youtubową. Używają ikonek zamiast słów, a jeśli już je używają, to w formie szczątkowych zdań, ponieważ nie potrafią wyrazić słowami myśli, albo nie mają czasu. Wszak muszą jeszcze zajrzeć w sto innych miejsc, by serduszkiem albo inną ikonką zasygnalizować swoją obecność.

Smartfony w połączeniu z wymyślnym oprogramowaniem odwiedzanych stron stają się narkotykiem tym bardziej niebezpiecznym, że w pewnej mierze inteligentnie przywiązującym do siebie ludzi, zwłaszcza młodych.

Tak, ja też zarejestrowałem się na Instagramie. Zrobiłem to chcąc promować tam swoje książki, ale bliski jestem rezygnacji. Nie tylko z powodu poczucia straty czasu i kłopotów z obsługą jako skutkiem nieznajomości tych nieszczęsnych ikonek, ale też coraz silniejszego poczucia zalewania mnie obrazkami.

Tak, jest wiele stron w internecie wartościowych, ciekawych, powiększających naszą wiedzę. Wiem o tym. Do kilku z nich zaglądam, ale one giną w zalewie bylejakości.

Wielogodzinne i codzienne używanie smartfonów musi spowodować zmiany w psychice, zwyczajach, w całym życiu tak uzależnionych ludzi. Te zmiany już widać. Rośnie nam pokolenie ludzi niezbyt zdatnych do normalnego funkcjonowania. Ludzi półprzytomnych, żyjących w dwóch światach, przy czym ten rzeczywisty bywa postrzegany jako czynnik przeszkadzający w klikaniu i w ustawicznym przewijaniu zawartości ekranu; któż nie widział złości zapatrzonego w ekran po wpadnięciu na przechodnia? Mamy pokolenie ludzi sprawdzających co lubi jakaś znana blogerka, jakie hasztagi są ważne i jakiej długości mają być skarpetki.

Wspominam o nich, ponieważ mimo zimnych dni listopadowych widuję dużo młodych ubranych w dość krótkie spodnie i jeszcze krótsze skarpetki – z nagimi kostkami. Pewnie przeczytali na FB, że teraz tak się chodzi, bo zasłonięte kostki to obciach i wioska.

Zanikają stare zwyczaje towarzyskie. Ludzie mało rozmawiają, bo po co, skoro mają Whatsapp’a, Instagram i SMS? Zresztą, jak mogą rozmawiać mając słuchawki w uszach?

Jeśli zdarzy mi się zobaczyć w gondoli młyna dwoje młodych siedzących blisko siebie, przytulających się lub rozmawiających, patrzę na nich jak na obrazek z belle epoque. Nie wiedziałem, że kiedyś będę z przyjemnością i nadzieją patrzył na tak normalny, zdawałoby się, widok.


Słyszę o spiskach, o próbach przejęcia władzy przez grupę bliżej nieokreślonych ludzi. Pewną prawdę w tych teoriach widzę i jednocześnie olbrzymie, perfidne przekłamanie.
Na pewno ten spisek (o ile można użyć tutaj tego słowa, a wątpię) nie polega na próbie wszczepienia nam chipów czy na jakikolwiek siłowych działaniach, jak to niektórzy sobie wyobrażają. Są metody subtelniejsze i zgodne z prawem. Są działania, w których na pół świadomie bierzemy udział i to się nam podoba, tego chcemy.

Takie są właśnie cechy idealnego „spisku”.

Wielkie koncerny (ostatnio mówi się raczej o korporacjach) nakłaniają swoich potencjalnych klientów, czyli praktycznie wszystkich, do określonych zachowań i sposobów wartościowania, a robią to dla zysku. Koncern Apple ma coś około 200 miliardów dolarów gotowizny, na którą dobrowolnie złożyły się miliony użytkowników ich smartfonów, laptopów i tabletów. Kosztują dużo więcej niż podobny sprzęt innych firm, ale te inne nie mają ikonki nadgryzionego jabłka, nie są to produkty Apple. Ta firma potrafiła zebrać i utrzymać ogromną rzeszę wiernych klientów, którzy kupują każdą ich nowość, ponieważ uznają, że tak trzeba dla zachowania poziomu, dla bycia trendy. Bo przecież laptop Asusa jest obciachem. Czy ktoś ich zmuszał do przyjęcia takich ocen i w efekcie do karmienia molocha wagonami pieniędzy?

Właśnie o to chodzi, że w pewien sposób zostali zmuszeni: pracą odpowiednich działów korporacji zatrudniających specjalistów od ludzkich zachowań, metodycznie i naukowo oddziaływających na ich psychikę.

Oto idealny „spisek”: spowodować, żeby ludzie sami robili to, co jest korzystne dla powodujących.


Kopacz piłki ze szczytu listy nie będzie ganiał po boisku, jeśli dostanie mniej niż tysiąc czy dziesięć tysięcy dolarów (nie znam ostatnich stawek) za jedno kopnięcie, bo się mu nie opłaca. Ludzie sami i dobrowolnie składają się na jego miliony, co jest pośrednim skutkiem oddziaływania korporacji na nas przy naszym aktywnym udziale.

Ci ludzie zarabiają jak szejkowie dlatego, że mecze piłki nożnej są popularne, a przez to ceny reklam ogromne, a są popularne także dlatego, że oni imponują nam sławą i dochodami. Popularność piłki nożnej spadłaby do poziomu zainteresowania bobslejami, gdyby zarabiali trzy tysiące złotych miesięcznie – tyle, ile dostaje sprzedawca w sklepie spożywczym.

Zarabialiby dużo mniej niż zarabiają, gdyby reklamy nie były skuteczne, czyli gdybyśmy nie byli pod ich wpływem. Są skuteczne, ponieważ tworzy się je w taki sposób, żeby przekonać nas do zakupu. Najbardziej efektywnym sposobem jest wyrobienie w nas przekonania, że nam się należy reklamowaną rzecz mieć, że powinniśmy, zapracowaliśmy, zasłużyliśmy albo tylko dlatego (dla wielu aż), by nie odróżniać się w swoim środowisku, być modnym, trendy, na topie, czy jak tam się teraz mówi.

Zarobki kopaczy piłek, ale w pewnej mierze też najpopularniejszych youtuberów czy blogerów nagrywających modną i chwytliwą papkę, nie byłyby tak wielkie, gdybyśmy nie odczuwali przemożnej chęci upodobnienia się do nich, gdyby nie imponowali nam. Ponieważ chcemy być podobni, więc kupujemy to, co za pieniądze chwalą, nie zastanawiając się nad fałszywością tych opłaconych poleceń i żałosnym skutkiem takiego upodobnienia.

Oto obraz „spisku”, w którym świadomie bierzemy udział i świadomie go finansujemy!


Sprawdź, dlaczego Olga Frycz lubi produkty…” – to tytuł maila dzisiaj otrzymanego. Każdy otrzymuje takie „wiadomości” i wielu sprawdza, co robi ktoś znany. Takimi bezwartościowymi śmieciami ludzie zapełniają swój umysł, to ich interesuje, kształtuje, to ich nakręca! Swoją drogą trochę mnie śmieszą tego rodzaju wiadomości i podobne im reklamy, a to dlatego, że po prostu nie znam tej niby tak znanej osoby i nic a nic mnie nie obchodzi, co ona dla pieniędzy chwali.

Na Instagramie widziałem zdjęcie mężczyzny w T-shircie na tle gór, a pod nim komentarz: obciachem jest pokazywanie się w takiej koszulce. Powinienem napisać w odpowiedzi, że dla mnie wielkim obciachem jest zwracanie uwagi na takie pierdoły i publiczne wytykanie obcej osobie wyimaginowanych wad ubioru, a nawet wad rzeczywistych. Autora komentarza mam za ofiarę obecnych czasów, w których ludzi ocenia się po markach używanych rzeczy, a więc po ich podążaniu za modą i nadążaniu za jej zmianami, czyli po prostu po konsumpcji.


Chipów nie ma potrzeby wszczepiać nam w mózg (swoją drogą bezdennie głupie jest przekonanie, że da się to zrobić strzykawką przy okazji zastrzyku) ponieważ nowoczesne molochy jak Google czy Facebook i tak wiedzą o nas bardzo wiele i wiedzieć będą coraz więcej w miarę doskonalenia swoich systemów komputerowych. Tutaj też istnieje podwójne dno: niby wiemy o tym, ale tylko niby. Za normalne i wygodne przyjmujemy podsuwane nam w Internecie treści, podpowiedzi, strony, ponieważ wyręczają nas i coraz częściej pasują nam, czyli są trafne.

Są takie, bo korporacje wiedzą o naszych zainteresowaniach kulinarnych, kulturowych, obyczajowych. Wiedzą o naszych wyborach w Internecie. Żeby zebrać tę wiedzę, nie trzeba nas śledzić, wystarczy pamiętać jakie strony odwiedzamy, w jakich godzinach, jak często. Wiedzą o nas nie dla bezpośredniego zniewolenia nas, ręcznego sterowania, nie dla zakazów i nakazów, ale dla pieniędzy: żebyśmy jeszcze bardziej się od nich uzależnili, żeby podsuwać nam pod nos towary i usługi coraz lepiej dopasowane do nas. Żebyśmy w efekcie kupowali jak najwięcej.

Mamy żyć żeby kupować. Kupować i dlatego pracować. Korporacje chcą… nie, one już z nas zrobiły posłusznych konsumentów, a zrobią posłuszniejszych.

Wobec odpornych na namowy ciągłego kupowania, wielkie firmy mają bardziej bezpośrednio działającą metodę: po prostu produkują rzeczy mało trwałe.

Starsi pamiętają samochody potrafiące przejechać blisko milion kilometrów, pralki czy lodówki działające 15 a nawet 20 lat i nadające się do naprawy. Wieżę audio kupioną w latach dziewięćdziesiątych używałem ponad 20 lat, a jest tylko przykładem.

Teraz wytwarza się badziewie z blaszek i drucików, ale za to ładnie pomalowane i wyposażone w mikroprocesor, badziewie zaprojektowane przy użyciu wyrafinowanych programów komputerowych nie dla zwiększenia trwałości, a wprost przeciwnie: dla zaprzestania działania krótko po upływie okresu gwarancji, bez możliwości opłacalnej naprawy. Te ogromne góry towarów po roku lub kilku latach zamieniają się w złom lub śmieci i lądują na składowiskach, a ich miejsce następują nowe. Firmy mają zapewnioną produkcję i zyski, my wymuszone zakupy, a Ziemia ogromne ilości śmieci i zanieczyszczeń.

Paranoiczne są przepisy, które z jednej strony wymuszają na producentach zmniejszenie emisji zanieczyszczeń i oszczędności energetyczne, z drugiej pozwalają na tak ogromne marnotrawstwo zasobów Ziemi. A może rządy nie mają dość sił wobec wielkich korporacji? Czy koncern zatrudniający dziesiątki tysięcy ludzi i mający miliardy, nie potrafi wymusić rozwiązań korzystnych dla niego? Może przecież postraszyć rząd zwolnieniem dziesięciu tysięcy ludzi albo przeniesieniem produkcji do Wietnamu, nieprawdaż? Może więc to chwalenie się pralką klasy A+++ jest mydleniem oczu ekologom wobec istnienia tamtej góry sprzętu wyrzuconego po kilku latach użytkowania?...

Tutaj widzę pole do popisu dla zwolenników wszelakich spisków, ale podpowiem im, żeby uświadomili sobie nasze rozpasanie konsumpcyjne. Ilu ludzi chciałoby jeździć trzydzieści lat tym samym samochodem? Ilu chciałoby kupić dwudziestoletni, chociaż w pełni sprawny pojazd? Przecież to obciach podobny używaniu smartfona przez kilka lat i niemodnej w tym roku kurtki, nieprawdaż?

Oto sidła konsumpcjonizmu i korporacji.


W różnym stopniu, ale niemal wszystkim nam się w głowie poprzewracało od wzrastającej trzecią już dekadę zamożności i myślimy, że przed nami tylko beztroska dobrobytu, co niekoniecznie musi być prawdą.

Chociażby z powodu ogromnego zadłużenia naszego kraju, wynoszącego obecnie ponad 1 bln złotych! Tysiąc miliardów, milion milionów, 30 tysięcy na każdego Polaka! Na starca, niemowlę, na żula spod sklepu i na nastolatka zapatrzonego z ekran smartfona! Żyjemy ponad stan, na kredyt, nawet jeśli my sami nie mamy długu. Dług zaciągnęły rządy, ale przy naszej aprobacie, niechby milczącej, niechby tylko wyborczej, bo tak przykro słuchać tych, którzy mówią o oszczędzaniu, prawda? Lepiej władzę powierzyć tym, którzy obiecują nam dać, zapewnić, zbudować.

Jak wyobraża sobie swoją przyszłość ów młody smartfonowiec? Zapewne wcale nie myśli o tym, bo on nie ma kiedy myśleć, zajęty przewijaniem stron internetowych, a coraz bardziej nie ma czym myśleć, mając obrazkowo-ikonkową sieczkę pod czerepem. Może chwilami wyobraża sobie, jak dochodowy kanał będzie prowadził na You Tube albo jaką kasę będzie kosił (to jedno z ich modnych słów) na estradzie lub, ostatecznie, w biurze korporacji. Tyle że w ten sposób nie spłaci się długów, o ile w ogóle są do spłacenia. Taką pracą nie zapełni się półek sklepowych, ponieważ dobrobyt to tyle, co dostępność dóbr, a podstawą ich piramidy są dobra materialne i żywność.

Nie jestem ekonomistą, są zależności dla mnie niezrozumiałe, ale nie trzeba być ekspertem, żeby wiadomość o wykupowaniu przez instytucje państwowe długów państwa zrobiła negatywne wrażenie, bo oznacza po prostu drukowanie nowych pieniędzy. Każdy też wie, że ich nadmiar jest inflacją i prowadzi do utraty wartości, a tym samym do wzrostu cen.

A my jak te głupki wybieramy do rządzenia nami ludzi, którzy obiecują więcej dać! Oni nie mają swoich pieniędzy. Dadzą po uprzednim zabraniu nam, albo dadzą z jeszcze wilgotną farbą, świeżo wydrukowane i coraz mniej warte.


Polska się wyludnia. W minionym roku ubyło 55 tysięcy Polaków; to tyle, ile mieszkańców ma niemałe miasto. Po prostu o tyle mniej się urodziło ludzi niż umarło. Zmniejszenie populacji może i nie byłoby złe, ale trzeba uświadomić sobie, że taki proces prowadzi do starzenie się społeczeństwa, a to z kolei oznacza mniej młodych do pracy a więcej emerytów. Staremu społeczeństwu jest trudniej utrzymać dobry stan gospodarki, bo przecież ja, emeryt, nie mam zamiaru otwierać interesu, zatrudniać pracowników i przenosić gór; jako konsument dóbr też jestem mniej aktywny.

Starzejemy się, a młodzi wolą się gapić w ekran lub bawić w modnym klubie czy pubie, niż bawić swoje dzieci.


Wypadałoby zakończyć jakimiś wnioskami, ale że musiałbym być podobny do Kasandry, nie napiszę.

Wypunktuję tylko moje preferencje i zachowania. Są wyłącznie moje, ponieważ nie zwykłem kierować się zaleceniami autorytetów, zwłaszcza obecnych, modowo-internetowych i im podobnych.


Nie kupuję towaru, jeśli widziałem jego reklamę. Nie i już. Wybieram inny.

Nie oglądam telewizorni (chyba że konkretną audycję) ani kolorowych czasopism.

Rzecz wyrzucam dopiero wtedy, gdy przestaje nadawać się do użytku: samochód przerdzewieje i jego naprawa jest nieopłacalna, a w skarpetkach są dziury. Moje ubrania są najpierw „cywilne”, wyjściowe, później stają się roboczymi, używanymi w pracy, a do śmietnika trafiają gdy się prują i rozłażą.

W nosie, a nawet w dupie, mam modę, trendy i bycie cool.

Nader rzadko używam karty bankomatowej.

Omijam internetowe strony, które nie chcą się wyświetlić bez „zgody” na ich „politykę”.

Ograniczam swoje wydatki, zwłaszcza na rzeczy i usługi uznane za zbędne. Nie z finansowej konieczności, a z wyboru.

Wolę pojechać w góry, niż kupić rzecz.

Staram się mieć oszczędności zabezpieczone w odpowiedni sposób.

Nie żałuję czasu na pisanie i czytanie ani pieniędzy na książki uznane za wartościowe; żałuję na nowy samochód, ubrania i elektronikę. Do tego stopnia, że mój pierwszy w życiu smartfon kupiłem parę lat temu za 250 zł, a używał go będę póki będzie działał.

Więcej grzechów przeciwko konsumpcjonizmowi i polityce korporacji, rządu oraz banków nie pamiętam, a tych wymienionych nie żałuję nic a nic, a nawet jestem z nich dumny, czego i Wam życzę.