21-230523
Batorz,
duża wioska na zachodnim skraju Roztocza, była moją bazą wypadową
w czasie drugiej już tej wiosny trzydniówki roztoczańskiej. Za
przyzwoity nocleg płaciłem niewiele (50 zł za dobę), a woda,
wyobraźcie sobie, była gorąca, co warte jest odnotowania w
przewodnikach turystycznych. Miejscowi nazwę wioski wywodzą z
czasów najazdów mongolskich, od słowa „bator” oznaczającego
bohatera.
Batorz
rozciągnięty jest na dnie długiej i dość głębokiej doliny, po
obu stronach głównej ulicy wznoszą się pokaźne wzgórza o
urozmaiconej rzeźbie.
To zdjęcie zrobiłem z okna swojego pokoju;
na drugą stronę domu widok jest podobny. Dość powiedzieć, że w
wiosce jest stok narciarski z wyciągiem (chyba) orczykowym. Na tych
wzgórzach spędziłem pierwszy dzień. Na drugi dzień nie
wyjeżdżałem daleko; chcąc dokładniej poznać okolicę, po prostu
przesunąłem się nieco na zachód od wczorajszej trasy.
Przypomniałem sobie bardzo malownicze pola poznane rok temu; są na
zachód od szosy łączącej Batorz z Węglinkiem.
Wzgórz tam nie
ma, pola falują po grzbietach niewielkich pagórków, ale czynią to
w uroczy sposób, co starałem się uchwycić obiektywem. Na mapie
widać mój długi wypad na wschód od tej szosy, a był rezultatem
mojego gapiostwa. Otóż rankiem pierwszego dnia widziałem fragment
malowniczej dróżki na wzgórzach po drugiej stronie doliny, nad
domami Batorza. W parę godzin później byłem tam, ale dróżki nie
odnalazłem. Myśl o tej drodze nie dawała mi spokoju, więc
nazajutrz wyruszyłem na wschód by ją odnaleźć.
Na
trzecią część wędrówki wybrałem rozległe pola nieco na
południe od Batorza. Ten wielokilometrowy przestwór rozciąga się
między Piłatką a Zdziłowicami, co dobrze widać na trzeciej mapie
szlaku. Niewiele tam dużych różnic wysokości i stromych zboczy,
chociaż znalazłem parę takich miejsc na brzegu pól i lasów, ale
liczne są bardzo długie polne drogi, których coraz cieńsza, coraz
mniej widoczna linia ginie z oczu dopiero na widnokręgu odległym o
parę kilometrów. Oczywiście nie brakuje malowniczych samotnych
drzew i niekończących się rzędów aronii niknących na tle nieba
na szczycie wzgórka. Świetne okolice dla miłośników polnych dróg
i wiatru we włosach.
Wcześnie
wyruszałem na wędrówki, o szóstej byłem już na polach. Ranki
były świetliste, perliste, skrzące, radosne. Zdjęcie z okna
pokoju zrobiłem o 5.30, w porze głębokich ciemności zimowych, a
teraz barwnego ranka wiosennego. Niech będą błogosławione długie
dni wiosny i lata!
Rosa
na źdźbłach traw i zbóż była siwa i srebrzysta w cieniu, na
słońcu szklana i diamentowa. Zrobiłem wiele zdjęć, ale żadne
nie było na tyle udane, by chociaż trochę oddać jej urok.
Pola
powoli zmieniają barwy. Na przedwiośniu były zielone oziminą i
płowe nagim lessem, teraz są zielone zbożami i żółte kwitnącym
rzepakiem, w lecie zieleń ściemnieje, ale przecież każdy gatunek
zbóż ma i mieć będzie nieco inny odcień. Później pola zaczną
się żółcić, czy raczej złocić, ale inne zabielą się kwiatami
gryki. Później przyjdą żniwa, a wtedy szeleszczące łany zbóż…
nie, dość na tym, wszak jeszcze miesiąc wiosny przede mną!
Kwitnie
gwiazdnica wielkokwiatowa. Na miedzach i przy drogach spotykałem
wielkie kępy kwiatów!
Ta
roślina jest mi szczególnie bliska, pamiętam pierwsze nasze
spotkanie, przed szesnastu laty, co właśnie sprawdziłem w
komputerze szukając opisu naszego poznania. Oto on:
„Bez
okularów zobaczyłem te kwiaty jako niewyraźne, białe punkciki, i
dopiero gdy kucnąłem przy nich z okularami na nosie, zobaczyłem
całą ich urodę. Prawie zawsze pochylam się nad kwiatami, i to nie
ze względu na wzrok, a na zmianę perspektywy: widzi się je
inaczej, lepiej, jakby z pozycji kwiatów właśnie, albo małego
dziecka. Nie miałem pojęcia o nazwie tych kwiatów, były z tych
bezimiennych, maleńkich kwiatków, jakich dziesiątki gatunków
rośnie wszędzie, i jeśli tylko zechce się je zauważyć,
odwdzięczą się szczodrze pokazując nam królewską urodę swojego
kwitnienia. Te miały po pięć białych płatków, a każdy z nich
był głęboko nacięty, jakby to były dwa bliźniaki przytulone do
siebie; wzdłuż płatków biegł ciemniejszy deseń – szybkie a
pewne muśnięcie pędzlem artysty; cudny łuk wychylenia na zewnątrz
tworzył kształt głębokiego kielicha o idealnych proporcjach, a z
jego dna wyrastała piętrowa, misterna konstrukcja wąsików
zakończonych maleńkimi kuleczkami. Rozejrzałem się i zobaczyłem
wokół siebie setki takich kwiatów.
Zerwałem
jeden i obracając w palcach podziwiałem jego kształt, a pamięć
podsuwała wspomnienia wielu innych, równie wdzięcznych
kształtów... Po co to piękno? Poczułem w sobie coś podobnego do
bezradności... Kwiat oglądany z boku prezentował ten swój idealny
łuk rozchylonego kielicha, jakby się otwierał na spojrzenia...
Ależ tak! Kielichowy kształt kwiatu jest jego chwaleniem się i
wołaniem: spójrz na mnie! Zobacz, jaki jestem piękny!”
Gwiazdnica
wielkokwiatowa, wieloletnia towarzyszka moich włóczęg. Jej kwiaty
w pełnym słońcu są idealnie białe, są platońską ideą
najczystszej chłodnej (ale nie zimnej) bieli. Późnym popołudniem
ta barwa nieco się zmienia, nabiera odrobinę kremowego odcienia,
ale są też kwiaty mające delikatny, ledwie zauważalny odcień
seledynu, a może nawet… Mam kłopoty z nazywaniem kolorów, a ich
subtelnych odcieni mój aparat nie zauważa, bo jest na nie bardziej
ślepy niż ja.
Jak
zwykle zbaczałem z drogi widząc samotne duże drzewo na miedzy.
Muszę się tutaj poskarżyć na program do pisania: samowolnie
zmienia mi słowo „miedzy” na „między”. Nie chcę wyłączać
funkcji poprawy, bo czasami się przydaje, a bez tej zmiany w
ustawieniu skazany jestem na częste poprawianie tego poprawiacza.
Tym
razem była to okazała, zgrabna grusza. Podszedłem do niej, zdjąłem
plecak planując w jej cieniu zrobić jedną ze swoich licznych
przerw, a wtedy zobaczyłem to:
Dowcipniś,
cholera jasna, tak sprzątnął swój śmieć, zamiast wsadzić go
sobie w… w kieszeń.
Byłem
też u brzóz, bo jakże je ominąć, takie piękne? Do jednej
szedłem z daleka, z przeciwległego zbocza doliny.
Jak
w czasie poprzednich wędrówek, tak i dzisiaj sporo widziałem
asfaltowych wąskich dróżek prowadzących do małych osiedli i na
pola. Dobrze się nimi idzie, chociaż malowniczości stanowczo im
brakuje, ale przecież służą do transportu, a nie do budzenia
wrażeń estetycznych. Nie dla takich piechurów jak ja są budowane,
a dla wygody mieszkańców. Dzisiaj szedłem taką lokalną drogą w
budowie. W innym miejscu widziałem asfalt tam, gdzie dwa lata temu –
przysiągłbym – była polna droga. Przybywa tych wygłaskanych
czarnych wstęg, ubywa odwiecznych polnych dróżek, ale akurat tę
zmianę akceptuję. Zawsze znajdę dla siebie gruntową drogę
zagubioną gdzieś na skraju pól, a rolnicy niech mają wygodny i
pewny dojazd na swoje pola.

Często
rozmawiam z miejscowymi ludźmi; dzisiejszy mój rozmówca wyjątkowo
nie był rolnikiem, a rozmowę rozpoczął od wyrażenia swojego
pozytywnego zaskoczenia widokiem pieszego turysty. Wspólnie
uznaliśmy rower jako zbyt szybki środek lokomocji na polnych
drogach, a później rozmowa skręciła nam w stronę…
Santiago
de Compostela. Okazało
się, że mój rozmówce przeszedł szlak świętego Jakuba.
Pozazdrościłem.
Pod
wieczór trzeciego dnia, wyjeżdżając z wioski powiedziałem sobie:
na tydzień wystarczy mi tego włóczęgostwa. Myliłem się, bo gdy
dwa dni później segregowałem zdjęcia, poczułem... chęć
wyjazdu.
Obrazki
ze szlaku
W
Batorzu widziałem piękną kapliczkę wykonaną z pnia starej
wypróchniałej lipy. Tylko blaszany daszek nie pasował do niej.
Pod
tą wioską odbyła się jedna z bitew Powstania Styczniowego, w
której brali udział Węgrzy. Wtedy wojowali za naszą wolność,
teraz… teraz jakby się nasze drogi nieco rozeszły. Szkoda. Na
zdjęciu widać drewniany pomnik i kopiec poświęcony poległym
powstańcom. Nasi pradziadowie walczyli za wolność, której sami
nie doczekali. Pamiętajmy o nich.
Obok
stoku narciarskiego w Batorzu łąka na stromym zboczu wzgórza jest
żółta od jaskra o lśniących płatkach kwiatów. Na zboczu po
przeciwnej stronie wioski podobna łąka bieli się od niepoliczonej
ilości jastrunów. Nazajutrz byłem tam, szedłem brzegiem tej
ukwieconej łąki.
Kwitną
głogi. Trochę szkoda, że niewiele ich rośnie na Roztoczu.
Nowa,
wysoka wieża GSM. Specjalnie skręciłem ku niej, odkrywając po
drodze urocze miejsce. Te wieże, a ściślej system łączności
zwany z angielskiego GSM (czyli światowy system łączności
mobilnej), fascynuje mnie, mimo codziennego korzystania z niego już
od ponad ćwierćwiecza. W ciągu sekundy połączy mnie z rozmówcą,
nawet jeśli nie wiem, czy jest w Polsce, czy w Japonii, a fakt ten
dziwi mnie do dzisiaj.
Kolor
niedojrzałego jęczmienia bardzo mi się podoba. Jest ciepły,
aksamitny i taki… do pogłaskania.
Niewielki
traktor na stromym zboczu wzgórza. Nim go dostrzegłem, usłyszałem
wysiloną pracę silnika. Dał radę, wjechał na szczyt, a
powątpiewałem widząc zadarte przednie koła.
Zielone
owoce porzeczki czarnej i spore już kulki dzikich czereśni. Za
miesiąc będę miał ucztę.
Nierzadko
bywa, że droga którą idę skręca nie tam, gdzie chcę iść, a
mapa pokazuje inną, odległą o setki metrów, ale bez połączenia
z moją drogą. Idę wtedy miedzą, zaoranym polem bez uprawy albo
plantacją – dzisiaj szedłem między dwoma rzędami krzewów
aronii. Plantacja miała pół kilometra długości, jej koniec
niknął za szczytem wzgórza; wydawała się nie mieć końca.
Dwie
pasieki ustawione z dala od zbudowań, na skraju zadrzewień i pól.
Czasami przychodzi mi do głowy pytanie o bezpieczeństwo tak
ustawionych pasiek. A propos: czy wiecie, jaki był sposób karania
złodziei miodu na dawnych ziemiach Polski? Otóż wycinano
złodziejowi pępek, przybijano go do drzewa i goniono nieszczęśnika
wokół póki całe jelita nie owinęły się na pniu, wtedy
przywiązywano go do drzewa i po prostu zostawiano. Jak to
skomentować?...
Aroniowy
gąszcz. Pisałem już o takich miejscach, ale to nie szkodzi,
zdjęcie zamieszczam, ponieważ ta aroniowa dżungla czyni wrażenie
swoją niedostępnością.
Któregoś
dnia szedłem dnem zadrzewionego dzikiego parowu. Jak to często
bywa, na dnie był głęboki cień podkreślany oślepiającymi
plamami słońca, było parno i wilgotno (drzewa potrafią tworzyć
pasujący im klimat), wokół pełno połamanych drzew. Kątem oka
zobaczyłem coś, czego się przestraszyłem nim rozpoznałem:
wystający w moją stronę pień martwego drzewa. Zwracam uwagę na
takie chwile, ponieważ moja reakcja była typowa i odruchowa.
Zakodowana w umyśle, nie wyuczona. Nasz umysł nastawiony jest na
dostrzeganie niebezpieczeństwa w miejscach nieznanych, ze słabą
widocznością. Przez tysiąclecia naszej historii lepiej było
dostrzec drugą osobę (potencjalnego wroga) tam, gdzie jest jedynie
coś, co ledwie go przypomina, niż nie zauważyć wcale.

Niezapominajka
polna. Chyba polna, ich gatunków jest kilka, niewiele się
różniących. Kwiaty są maleńkie, mają może 3 mm, i żeby je
dobrze obejrzeć, trzeba mi założyć drugą parę okularów. Cóż
wtedy widać? Niebieskie płatki i żółte oczko. Kwiat
niezapominajki :-)
210523,
niedziela.
Trasa:
z wioski Batorz na północ, za Wólkę Batorską i na zachód, pod
Przymiarki.
Statystyka:
22 km w czasie dwunastu godzin, w tym przerwy trwające 4,5 godziny.
220523,
poniedziałek.
Trasa:
z Batorza w stronę Węglinka z odnogą w kierunku Batorza Drugiego.
Statystyka:
dystans 19 km w łącznym czasie 13 godzin, przerwy trwały sześć
godzin. Dzień wyjątkowo leniwej włóczęgi.
230523,
wtorek.
Trasa:
ze Zdziłowic Trzecich w stronę Batorza Kolonii.
Statystyka:
12 godzin w drodze, przerwy trwały ponad 5 godzin, a przeszedłem
21,5 km.