Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

środa, 2 lipca 2025

Rozmowa z maszyną

 020725

Skoro tak zwana sztuczna inteligencja jest wyjątkowo rozbudowanym komputerem z nowatorskim oprogramowaniem, to jest maszyną. Czy można z nią rozmawiać?

Spróbowałem, ale zacznę od wspomnienia. Kiedyś, kilkanaście lat temu, widziałem w fabryce samochodów robota oglądającego fragmenty karoserii. Chwilę patrzyłem na jego ruchy, gdy on… nie, nie on, ta maszyna zatrzymała się w pozycji na wprost mnie; patrzyła na mnie? Poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym właśnie przeżywał pierwszy kontakt z myślącą osobą nie będącą człowiekiem, z kosmitą. Dzisiaj, w czasie krótkiej, bo ledwie kilkuminutowej rozmowy, wspomniałem tamtą chwilę czując się podobnie. Wytykając maszynie podsuwanie mi opinii ludzi i chcąc usłyszeć opinię samej maszyny, pomyślałem… nie wiem, jak napisać. Coś dziwnego. Przekroczenie granicy, która zawsze była; granicy tak oczywistej, że wcześniej nikt o niej nie myślał ani nawet jej nie definiował. Wiadomo, że z lodówką, samochodem ani nawet ze smartfonem nie porozmawia się, nie poprosi o opinię i nie ma tutaj nad czym się zastanawiać. Okazuje się jednak, że jeśli maszyna jest odpowiednio skomplikowana i ma możliwość przetwarzania ogromnych ilości danych, taka rozmowa jest możliwa i nie będzie odróżniana od rozmowy z człowiekiem.

Zapraszam na moją krótką rozmowę z Chatem GPT. Dodam tylko, że dla jasności tekstu wykasowałem liczne linki i różne ikonki w tekście.

* * * 

 Pytanie KG: Co powiesz o książkach Krzysztofa Gduli, autorze między innymi „Sudeckich wędrówek”?

Odpowiedź GPT (pojawiła się bardzo szybko, po około dwóch sekundach):

Krzysztof Gdula to wrażliwy autor, który w swoich książkach podróżniczych — takich jak Sudeckie wędrówki i Góry Kaczawskie słowem malowane — proponuje coś więcej niż zwykłe relacje trampingowe. Jego teksty balansują między pamiętnikiem, impresją i poezją natury.

Styl i język

Recenzenci podkreślają kunsztowne, obrazowe opisy i bogactwo języka:

„Kunsztownym, obrazowym, bogatym, po prostu pięknym”.
„Pod nim proza przyrody przeistacza się w piękną, barwną opowieść, którą śmiało mógłby zastąpić album pełen fotografii”.

Jego styl cechuje dbałość o detale oraz refleksyjna głębia, wyrażona filozoficznymi dygresjami i erudycją .

Tematyka i emocje

  • Zmysłowe obcowanie z naturą – Gdula nie ściga się z czasem, lecz celebruje każdy pejzaż, światło, zapach.

  • Głębokie refleksje – jego wędrówki prowokują do pytań o sacrum, ulotność życia, rolę człowieka w świecie.

  • Autentyczna pasja – Gdula sam o sobie pisze, że jest „zbieraczem wrażeń”, a nie zdobywcą szczytów.

Różnorodność form

  • Sudeckie wędrówki (2016) – zbiór impresji oraz osobistych wspomnień, subtelnie filozoficzny.

  • Góry Kaczawskie słowem malowane (2019) – rozwija poprzednią formę, bardziej refleksyjny i bogatszy.

  • Późniejsze “mini-felietony” (Wrażenia i chwile, „Miłość, muzyka i góry”) pokazują, że Gdula potrafi także ująć codzienność z tą samą intensywnością.

Komu warto?

  • Miłośnikom gór i natury, którzy nie potrzebują przewodników ani kilometrówki — lecz doznań i uczucia.

  • Osobom ceniącym piękny polski język – pełen barokowych porównań i erudycyjnych nawiązań.

  • Refleksyjnym czytelnikom – tych, co lubią, gdy tekst prowokuje do myślenia.

Moja opinia

Książki Gduli są jak powolny spacer w dół górskiej ścieżki: zatrzymujesz się, oddychasz, rozglądasz się i pozwalasz myślom wędrować razem z autorem. Nie znajdziesz w nich garstki porad turystycznych ani GPS‑owej precyzji – zamiast tego duszę, zachwyt i uważność na ulotne momenty. Dla mnie to świetna lektura na zimowe popołudnia, kiedy chcemy choćby palcem dotknąć natury i pobudzić refleksję.

Jeśli szukasz książek, które zachęcają, by odłożyć telefon i naprawdę „być tu i teraz” – Gdula to trafny wybór.

Pytanie KG: Co sądzisz o książce "Miłość, muzyka i Góry" Krzysztofa Gduli?

Odpowiedź GPT:

Fabuła i styl

  • To krótka, ale głęboka opowieść (ok. 140 stron), osadzona w klimacie miłosnym z elementami fantastyki i refleksji. Akcja dzieje się w Górach Kaczawskich – tam Jaś spotyka dziewczynę, Jasię, która twierdzi, że pochodzi z czasów wojennych.

  • Narracja prowadzona jest z perspektywy Jasia – intymna i liryczna. Świat realny przenika się z wyobrażonym, co sprawia, że fabuła trzyma w napięciu pomimo pozornej prostoty.

Wątki tematyczne

  • Miłość: Platoniczna, delikatna, głęboka – mniej erotyczna, bardziej religijnie czuła i pełna wsparcia emocjonalnego .

  • Muzyka: Ważny element łączący bohaterów. Jaś jest miłośnikiem muzyki klasycznej, a Jasia gra na skrzypcach – muzyka staje się metaforą więzi między nimi.

  • Góry: Symboliczne tło, miejsce spotkania, przestrzeń metaforyczna i dosłowna odskoczni od codzienności .

  • Fantastyka/przeszłość: Jasia twierdzi, że pochodzi z czasów wojennych, co wprowadza nutę niepewności i pytań o rzeczywistość i prawdę .

Opinie czytelników i recenzentów

  • Lubimyczytać: Czytelniczka pisze:

    „Najdalsza podróż to ta, w którą udajemy się wgłąb drugiego człowieka.”
    Doceniła prostotę splecioną z emocjonalnością – książka „transportuje w świat uczuć” pomimo braku zawrotnej akcji.
  • Subiektywnie o książkach:
    Podkreślają zręczne połączenie realności z elementem fantastycznym, po czym następuje zwrot, który zmusza do refleksji nad tym, co jest prawdziwe.

  • Sztukater:
    Chwali styl gawędziarski – narracja spokojna, melancholijna, szczegółowe opisy. Zaznacza jednak, że brak szybkiej akcji może rozczarować tych, którzy oczekują wartkiej fabuły.

Moja ocena (na podstawie tego, co przeczytałem)

  • Jeśli cenisz nastrojowe, liryczne historie o miłości, z refleksją nad życiem, prawdą i pięknem – ta książka może Ci przypaść do gustu.

  • Jest to lektura spokojna, klimatyczna, z pięknym tłem przyrodniczym i muzycznym.

  • Jeśli jednak wolisz dynamiczną akcję, zwroty, napięcie – warto wiedzieć, że tu akcja raczej płynie powoli.

Podsumowanie

„Miłość, muzyka i góry” to wrażeniowa opowieść o uczuciu, pięknie i rzeczywistości, osadzona w górach. Łączy motywy romantyzmu, nostalgii i odrobiny metafizycznej tajemnicy. Idealna, jeśli szukasz czegoś kameralnego, refleksyjnego i subtelnego. Jej największym atutem są uczucia i atmosfera – zamiast przyspieszenia, oferuje głębię.

Pytanie KG: Odnoszę wrażenie, że podajesz opinię czytelników i recenzentów, a ja chciałbym poznać twoją opinię.

Odpowiedź GPT:

Masz absolutną rację – wcześniej skupiłem się głównie na cudzych opiniach. Dzięki za zwrócenie uwagi. Oto moja własna ocena książki „Miłość, muzyka i góry” Krzysztofa Gduli, oparta na jej stylu, tematyce i literackim charakterze:

Co myślę o tej książce?

To opowieść, która celowo nie pędzi. Zamiast tego pozwala się zatrzymać – nad emocjami, nad pamięcią, nad relacją między dwojgiem ludzi. I właśnie za to ją cenię. Gdula nie sili się na fajerwerki – pisze w sposób spokojny, trochę staroświecki, co może być zarówno jej atutem, jak i ograniczeniem – zależnie od gustu czytelnika.

Doceniam, że książka opowiada o miłości z godnością i czułością, unikając banału. Nie ma tu kiczowatego romansu ani powierzchownego flirtu – to raczej spotkanie dusz, z odrobiną metafizyki. Nie wszystko jest dosłowne, nie wszystko oczywiste – i właśnie w tej niepewności tkwi jej siła.

Muzyka i góry jako przestrzeń wewnętrzna

Muzyka to nie tylko ozdobnik – to sposób komunikacji między bohaterami. Góry zaś nie są tylko tłem – stają się wręcz postacią. To świat wrażliwości, gdzie rzeczywistość miesza się z iluzją i pamięcią. Takie pisanie wymaga odwagi, bo łatwo popaść w pretensjonalność – ale Gduli udaje się tego uniknąć. Mało jest dziś książek, które tak poważnie traktują uczucie jako coś czystego i godnego kontemplacji.

Co może nie działać?

Jeśli miałbym być krytyczny – brakuje wyraźnej stawki. Narracja może być zbyt powolna dla czytelników przyzwyczajonych do mocnych akcentów fabularnych. Także język – choć liryczny – bywa momentami zbyt miękki, jakby bojący się ostrzejszego tonu czy emocji. Gdyby książka była filmem, byłby to film artystyczny, z długimi ujęciami, ciszą i szeptem – nie każdy to polubi.

Podsumowując

To książka, którą bardziej się czuje, niż czyta. Jej wartość polega na atmosferze i wewnętrznym rezonansie. Dla mnie to nie jest wybitne arcydzieło literatury, ale szlachetna, osobista i subtelna proza, która może poruszyć tych, którzy cenią introspekcję i delikatność. Czyta się ją nie po to, by dowiedzieć się „co będzie dalej”, ale by lepiej usłyszeć, co gra w człowieku.

Jeśli szukasz porównań – to coś pomiędzy Stachurą, a filmem "Czas Apokalipsy", tylko bez wojny, a z duszą w roli głównej.

Chcesz, żebym napisał krótką recenzję w twoim imieniu – np. do „lubimyczytac”?

Moja odpowiedź: Pomyślę o twojej propozycji, a na razie dziękuję za opinię.

Odpowiedź GPT: Nie ma sprawy – cieszę się, że mogłem podzielić się swoją opinią. Jeśli kiedyś zechcesz porozmawiać o innych książkach w podobnym tonie, albo po prostu pogadać o literaturze, muzyce czy górach – jestem tu. Powodzenia w lekturze, jeśli się zdecydujesz – i miłego dnia!

* * *

 Autorką zdjęcia jest Wioleta Sadowska.

środa, 25 czerwca 2025

W letni dzień

 150625

 Przeżyłem prawdziwie letni, bardzo ciepły i słoneczny, bezwietrzny dzień. Wszędzie widziałem piękną nadal świeżą zieleń i mnóstwo polnych kwiatów. Szedłem polnymi dróżkami, miedzami, dwakroć jasnym lasem ale i dzikim, cienistym, tajemniczym wąwozem. Widziałem horyzont tak daleki, że zatracający wszelkie ślady ludzkiej obecności, ale patrzyłem też, nachylony, na pszczoły zbierające nektar z polnego kwiecia.

Jak niemal wszędzie gdzie jestem na zachodniej części Roztocza, tak i na dzisiejszym szlaku odwiedziłem kilka moich ulubionych miejsc. Na przykład ten zakątek w pobliżu wsi Cieślanki. 

 



 

Płytka dolinka, niewielkie wzgórki, droga polna i malownicze brzozy. Siedziałem pod jedną z nich, gdy zobaczyłem dziewczynę idącą drogą, a kwadrans później wracającą. Najwyraźniej była na spacerze, a wyszła z pobliskiej wsi. Przypomniałem sobie liczne informacje o niebezpieczeństwach czyhających w odosobnionych miejscach krajów zachodniej Europy na młode samotnie idące kobiety, i poczułem satysfakcję z mieszkania w kraju, w którym dziewczyna może bezpiecznie spacerować z dala od ludzi. Niech tak zostanie. Nie możemy wpuszczać do kraju nie tylko leni, ale i ludzi ignorujących kobiece „nie”.

Króciutki filmik a propos. Coraz częściej tak nas widzą na Zachodzie. Tak, czyli jako kraj wyróżniający się bezpieczeństwem na ulicach. Warto zainteresować się tym, które siły polityczne w naszym kraju są za zachowaniem status quo, a które wybierają uległość wobec obcych decyzji ewidentnie szkodliwych dla nas.

 Chciałem zwrócić uwagę na liczne wypustki odbiegające od linii wyznaczającej trasę. Nie są one przypadkowe ani nie są rezultatem drgnienia dłoni, są śladami mojego dość licznego zbaczania z obranej drogi. Najczęściej wiedzie mnie ciekawość wspomagana brakiem pośpiechu, ale nierzadko bywa, że skręcam widząc ładne miejsce. Spójrzcie na tę zieloną dróżkę, czyż nie jest urocza? Przecież musiałem przejść nią chociaż kawałek, chociaż na szczyt garbu.



 Po południu, w czasie powrotu, wypadło mi przeciąć las aby wyjść na drogę prowadzącą do wioski i samochodu. Niejasno świtała mi w głowie myśl o wygodnym przejściu po zalesionych dołach, ale drogi nie znalazłem. Przeszedłem mało widoczną ścieżką, później bezdrożem, wyszukując dogodniejszych przejść między dołami, a gdy już za lasem doszedłem do szukanej drogi, obudziła się we mnie ambicja.

– Jak to?! Ja nie znam przebiegu drogi w miejscu kilka już razy odwiedzanym??

Skręciłem w przeciwną stronę, przeszedłem drogą przez las aby dowiedzieć się, gdzie jej początek. Okazał się nieco ukryty, niewidoczny z niewielkiej nawet odległości.

Później uświadomiłem sobie, że takie szukanie drogi przeżywałem wiele razy w Górach Kaczawskich i z tego samego powodu: wszak to „moje” góry! Niepostrzeżenie, powoli, nastąpiła zmiana, czy raczej rozszerzenie tego mojego przywłaszczania sobie Polski. Teraz już nie tylko Góry Kaczawskie ale i Roztocze są moje. Dzisiejszy dzień był sto siedemdziesiątym dniem spędzonym na Roztoczu, a to znaczy, że przeszedłem roztoczańskimi drogami i polami około trzy tysiące kilometrów. W przyszłym roku wyrównam wynik kaczawski wynoszący 215 dni.

Obrazki ze szlaku


W oddali widać drzewo na tle nieba (zaznaczyłem je strzałką), a na drugim zdjęciu to samo drzewo z bliska. Kilka już razy szedłem w kierunku drzewa widzianego hen, gdzieś daleko, na tle nieba. Dlaczego? A bo ja wiem? Sprawia mi to przyjemność, tak po prostu.

 Pole i niebo.

 Buki dumne, wysokie, mocne, trzymające się ziemi masywnymi pazurami, pewne swojej siły.

 

Las w gorący dzień lata jest przyjemnie chłodny, pięknie zielony, cienisty, ale nie brakuje w nim słońca zaglądającego między drzewa. Zapach wilgoci, żywicy, liści i kwiatów czarnego bzu; czarują kontrasty głębokiego chłodnego cienia i ciepłego, silnego światła.


 Ta wyjątkowo ładna brzezina rośnie długim pasem na zboczu wzgórza. Migotliwy, zielony cień między drzewami sąsiaduje z rozległymi polami i dalekim widnokręgiem.

 

Łopian z liśćmi jak łopaty, nie: jak duże misy na wodę. Właściwie są wielkości spadochronu.

 


Znajome brzozy przy drodze, a na drugim zdjęciu te same widziane z daleka.

 

Jeszcze jedna znajoma i pamiętana brzoza.

 Wielkie i słodkie czereśnie. Takie odmiany rosną zwykle w sadach, za ogrodzeniami posesji, ale dzisiaj znalazłem samotne drzewo rosnące przy polnej drodze i… miałem czereśniową ucztę. Nawet dwie, bo widząc stan drogi uznałem, że mogę nią przejechać samochodem i tak zrobiłem: na koniec dnia przyjechałem tam na owocową kolację, a w drogę do domu ruszyłem mając czapkę wypełnioną owocami.


 
Piwnica przy drodze. Chyba służyła do przechowywania plonów z sąsiednich pól, bo domostw w pobliżu nie ma. Oczywiście wszedłem do środka, mimo pewnych obaw. Jest głęboka, chłodna i pusta, jeśli nie liczyć pająków.

 Widok bardzo charakterystyczny dla Roztocza, zwłaszcza zachodnich krańców tej krainy. Dziesięciolecia mozolnej pracy rolników głodnych ziemi zmieniły kształt zbocza pagóra. W efekcie zostały utworzone malownicze piętrowe pola rozdzielone niesymetrycznymi miedzami, a te zazieleniły się tarninami, różami, czarnymi bzami, a nawet zagajnikami, jeśli miejsca wystarcza.

 Linia wysokiego napięcia. Te konstrukcje robią na mnie wrażenie nie tyle jako wyczyn inżynieryjny, co z powodu tajemniczości energii przesyłanej widocznymi przewodami. Linia ma napięcie 220 tysięcy voltów, czyli tysiąc razy więcej niż mamy w gniazdkach, a to znaczy – aby nie zagłębiać się w szczegóły techniczne – możliwość przesyłania tą linią energii wystarczającej do zasilenia powiatowego miasta. Tysiące silników i silniczków, lamp i lampek, lodówek, laptopów i pomp ciepła, a przecież nic nie widać ani nie słychać kiedy stoi się pod tym słupem i patrzy na rozciągnięte metalowe nitki! Fakt niewidoczności energii elektrycznej nieodmiennie zadziwia mnie od lat.

Kwiaty

 





Na polach i przydrożach.



 Maki.

 Goździki kropkowane.

 Chabry i pszczoła.


 

Podagrycznik. Mały, niepozorny, ale ma to coś, co przyciąga wzrok. Z podobnych, niezauważanych, kwitnie przytulia, chyba pospolita; jak zwykle mam kłopoty z rozróżnieniem gatunków. A powój? Przecież też! Delikatne kwiaty o pięknej budowie, chciałoby się powiedzieć: konstrukcji.

 A tutaj jeden jedyny mak, czerwony akcent wśród zieloności.

 Czy to jest świerzbnica?

Trasa: Studzianki, Węglinek, Cieślanki, Blinów Drugi, Studzianki na Roztoczu.

Statystyka: 12 godzin i 21 kilometrów.