220821
Chciałem przejść jeszcze raz doliną u stóp Góry Łysiec, chciałem też spokojnie przyjrzeć się widokowi, który mignął mi w czasie jazdy samochodem gdzieś w pobliżu Kondratów, a i wioskę Jędrzejówka zamierzałem odwiedzić. Mozoliłem się nad mapą próbując pogodzić moje zamiary, ale zarys trasy z tych prób nie powstał. W końcu pojechałem do Jędrzejówki, zostawiłem samochód na parkingu (a to rzadkość!) w centrum tej wsi i ruszyłem do Chłopkowa nie zważając na powracające wątpliwości. Przecież zawsze mogę wejść w jakąś boczną drogę i pójść gdzie poprowadzi, czyli zdać się na przypadek. Właściwie połowa moich tras jest dziełem przypadku. Owszem, na ogół mam zarys planu, czasami chciałbym gdzieś dojść, ale w gruncie rzeczy niewielkie ma to znaczenie, ponieważ w każdej chwili, gdziekolwiek jestem, nie idę do celu, a u celu jestem. Świadomość tego faktu wiele zmienia. Przede wszystkim pozwala dostrzec urodę mijanych miejsc i mijających chwil.
Asfalt szybko się skończył, szutrówka wyprowadziła mnie z lasu i zamieniła się w gruntową drogę wiodącą środkiem długiej a płytkiej doliny. Przestrzeń między dwiema ścianami lasów wypełniały pola i plantacje na łagodnych wzgórzach, a nie zabrakło zawsze ładnych polnych drzew i tarnin na miedzach dzielących pola fantazyjnych kształtów.
Był ciepły, pogodny letni ranek; wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ostatni prawdziwie letni. Miałem przed sobą cały dzień nieśpiesznego szwendania się po Roztoczu.
Jak w każdej mijanej wiosce, szedłem przez Chłopków patrząc na
domy. Wiele z nich jest nowych bądź odnowionych, ich otoczenie jest
ładnie urządzone i zadbane, ale spotyka się też stare domy,
chylące się ku upadkowi. Rzadko, ale zdarza się widzieć stare
drewniane domy przywracane do życia. W wielu miejscach widziałem kontrastowe zestawienia nowego i starego.
Nie mogąc się powstrzymać przed napisaniem tutaj paru zdań o polszczyźnie zauważę, że mógłbym tutaj w pełni zasadnie napisać o rewitalizacji tych domów, ale nie lubię tego słowa – jak wszystkich słów nadużywanych. Teraz mamy manię rewitalizacji. Inwestor pokryje ściany nowym tynkiem i krzyczy o rewitalizacji nie wiedząc (i chyba nie chcąc wiedzieć), że słowo to oznacza przywrócenie do życia, czyli tutaj doprowadzenie do użytkowania budynków nieużywanych. Zwykły remont można ostatecznie nazwać restauracją, jeśli już ktoś chce koniecznie użyć obcego słowa, chociaż lepiej pasuje ono do zabytków, ale na pewno nie rewitalizacją. Jednak tamte stare i niezamieszkałe drewniane domy faktycznie poddawane są rewitalizacji.
Na drugim końcu wioski wszedłem na polną drogę prowadzącą w stronę Hoszni; w ten sposób poznałem kolejną ładną trasę. U wylotu tej drogi, w miejscu otwierania się widoku na malowniczą dolinę rozciągniętą między Hosznią Ordynacką a Jędrzejówką, rośnie wielka lipa, jak mi się wydawało. Dopiero kiedy podszedłem do niej, zobaczyłem pomyłkę: rosną tam blisko siebie trzy lipy, a między nimi stoi kapliczka. O jej architekturze nie mnie się wypowiadać, ale otoczenie zachwalam, bo jest piękne. Niewątpliwie etnograf mógłby wiele powiedzieć o powodach sadzenia lip przy kapliczkach, wymienię jeden, najbardziej oczywisty: to uroda tych drzew i ciepłe skojarzenia z nimi związane.
Obok stoją tablice informacyjne, na jednej z nich chwalone są
atrakcje turystyczne tej, czyli zachodniej, części Roztocza.
Autorzy napisali o kościele, dzwonnicy, ruinach kościoła, plebani,
znowu o kościele, parku w wiosce, platformie widokowej; zamieścili
widok miasteczka z lotu ptaka i zdjęcie macewy na cmentarzu. Tak
jest na niemal wszystkich znanych mi tablicach: większość atrakcji
turystycznych to kościoły bądź inne budowle. Jak to się ma do
walorów Roztocza? Do widoku jakże charakterystycznych i urokliwych
wąskich pól na zboczach pagórów?
Czemu nie chwalą miedz wysokich i cichych grusz na nich siedzących? Dlaczego nie piszą o brzozie płaczącej rosnącej przy drodze i zapraszającej do skorzystania z jej cienia nie mniej skutecznie chroniącego, jak lipa u Kochanowskiego?
Dlaczego nigdzie nie napisano o urokliwych wzgórzach wokół? O lesie grabowym porastającym strome zbocza pokaźnej góry? O pysznym widoku otwierającym się po minięciu ostatnich drzew lasu? A może oni piszą o zabytkach, bo ludzie dla nich tutaj przyjeżdżają, a ja się po prostu odróżniam mając nietypowe zainteresowania i oczekiwania? To całkiem możliwe, ale wtedy czym miałoby się różnić Roztocze od starej części Lublina, gdzie wiele jest zabytkowych budowli?
W pobliżu wznosi się długi zalesiony masyw kilku pokaźnych
wzgórz, wśród nich Góra Łysiec. Po zboczu najbliższego wzgórza
pnie się dość stromo pole przecięte na pół nitką drogi
niknącej między drzewami lasu, już blisko szczytu. Na Roztoczu
wiele jest pól mocno pochyłych; czasami zastanawiam się, jak
kombajn daje radę tam wjechać i jeszcze zbierać zboże. Na tym
wzgórzu jest jedno z takich właśnie górskich, ekstremalnych pól.
Oczywiście wszedłem tam, a pod lasem zarządziłem przerwę, mając
przed sobą piękne widoki. Słabo je udokumentowałem zdjęciami, bo
słońce miałem na wprost. Ja zmrużę oczy i widzę także pod
światło, natomiast aparat ma co prawda czterordzeniowy procesor i
miliard operacji na sekundę, ale oczu mrużyć nie potrafi.
Przez szerokość doliny zobaczyłem na tle nieba małą wieżę widokową. Obok stoi maszt antenowy GSM, powinienem trafić – pomyślałem.
Późnym popołudniem, będąc pod Jędrzejówką, rozpoznawałem trzy lipy przez szerokość doliny, a nieco na lewo widziałem nitkę drogi wspinającej się po stromym zboczu do lasu. Jak w moich górach, gdy w dali rozpoznaję drobne szczegóły, albo i nie widzę ich, ale wiem, że tam są. Tutaj, na Roztoczu, takie rozpoznawanie jest nowością.
Patrząc na duże stado jaskółek siedzących na przewodach, uświadomiłem sobie, że przecież one niedługo odlecą. Może już o tym rozmawiają ze sobą? Jak je zatrzymać? Przecież razem z nimi zniknie część uroku lata, a powietrze zrobi się puste.
Przeszedłem główną ulicą wsi Hosznia Ordynacka po raz drugi czy nawet trzeci, ale warto było z powodu uroków krajobrazu, i wszedłem na szosę prowadzącą lekko pod górę w stronę wsi Kondraty. Parę tygodni temu jechałem tędy samochodem i na górze, przy pierwszych domach wioski, na mgnienie oka otworzył się na Hosznię i okoliczne wzgórza widok tak ładny, że dzisiaj chciałem przyjrzeć się mu bez pośpiechu. Można powiedzieć, że dla jednego wspomnienia, dla jednego widoku, przeszedłem w obie strony kilka kilometrów, ale ta prawda nie byłaby pełna, ponieważ widoki, dalekie i bliskie, miałem całą drogę. Tam właśnie zobaczyłem widok, który dla mnie jest symbolem słonecznych dni końca lata i początku jesieni – najpiękniejszej pory roku: słońce, brzoza płacząca nad polną drogą, a na niej sporo już żółtych liści. Tak, wiem, banalny widok i na dokładkę zwiastujący bliską jesień, ale dla mnie po prostu piękny i ciepły.
Dali przypatrzyłem się dokładnie. Była kusząca jak zawsze,
chociaż do pełnego uroku zabrakło słońca. Nic to, przyjdzie czas
na powroty.
Nieco dalej
widziałem maszt GSM, czyli gdzieś tam powinna być wieża widokowa.
Była. Stoi przy wioskowej uliczce, jest drewniana i niska: podest ma
na wysokości dwóch metrów, może odrobinę wyżej. Spodobała mi
się ta konstrukcja. Jest prosta, tradycyjna, nie przytłacza stalą
i rozmachem, nie wyróżnia się, nie panuje nad okolicą, a
widoczność zapewnia dobrą, stojąc na łagodnym grzbiecie, wśród
pól i plantacji.
Podziwia się tam widoki, nie wieżę.
Doszedłszy do samochodu, zobaczyłem otwarty sklep spożywczy, mimo niedzieli i późnej pory. Tradycyjna śnieżka, przysmak pamiętany z dawnych lat, była deserem kończącym wędrówkę.
Trasa:
Z Jędrzejówka do Chłopkowa. Dalej szutrówką i polną drogą do Hoszni Ordynackiej, a z niej pod Kondraty. Powrót do Jędrzejówka częściowo inną drogą. Wejście na wieżę widokową w tej wiosce.