Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 21 kwietnia 2022

Roztocze po raz pierwszy

 140422

Przyjechałem na Lubelszczyznę, w moje rodzinne strony, a wróciwszy ponownie, jak i przed rokiem, dowiedziałem się, że po tylu latach pracy w Lesznie moje miejsca są w Sudetach. Wspominane górki kaczawskie, coraz częściej także wałbrzyskie, są dla mnie upostaciowieniem uroku górskiego krajobrazu. Jestem do nich tak mocno przywiązany, że trudno mi od razu wejść między roztoczańskie pagórki tak swobodnie jak wtedy, gdy jadę w Sudety, pewny pozytywnego odzewu ducha nawet w czasie deszczowego dnia.

Bronię Roztocza przed samym sobą nie chcąc, by było zastępczym regionem wędrówek w miejsce teraz niedostępnych gór. Wiem, że oswoję się i przywiążę emocjonalnie, ale po półrocznej przerwie potrzebuję trochę czasu. W obu wspomnianych pasmach sudeckich spędziłem łącznie ponad dwieście dni, na Roztoczu ledwie miesiąc. Wiele jest tutaj lubianych polnych dróg, liczę na ich wołanie, ale moich śladów nie jest dużo. Do miejsc i krajobrazów wiążą mnie wspomnienia, trzeba mi więc chodzić, wydeptywać swoje ścieżki, a wtedy Roztocze stanie się – mam nadzieję – tak moje, jak moimi są Góry Kaczawskie.

Zwlekałem w pierwszym wyjazdem na Roztocze, czekałem na ładną pogodę, a kiedy w końcu się zdecydowałem, wybrałem znane i cenione okolice Gródek. Morfologia wzgórz pod tą wioską jest specyficzna, jeśli miałbym oceniać na podstawie swojej ciągle szczątkowej znajomości Roztocza. W niewielkiej odległości od siebie biegną wydłużone grzbiety stromych wzgórz z głębokimi dolinami między nimi. Układ jest równoleżnikowy, czyli w kierunkach wschód-zachód. Na mapie nieco widać ten układ, zwłaszcza po biegu polnych dróg wiodących grzbietami wzgórz, rzadziej dolinami między nimi. Różnice poziomów wynoszą kilkadziesiąt metrów, więc niewiele, ale stromizny zboczy wizualnie powiększają wysokości. Granice pól biegną w poprzek wzgórz, czyli na mapie miedze byłyby widoczne jako pionowe linie. Widuje się pola zbiegające w dolinę, wspinające się na przeciwległe zbocze i za jego grzbietem znowu opadające w kolejną dolinę. Na zdjęciach nieco widać owe falowanie pól, chociaż trzeba pamiętać, że różnice poziomów są na nich wizualnie zmniejszane.

Było słonecznie i ciepło, więc często robiłem przerwy siadając tam, gdzie mogłem dużo widzieć.

Drzewa jeszcze są zimowe, bez liści, chociaż wierzby płaczące zaczynają dodawać ślady zieleni do żółtopomarańczowego koloru swoich gałązek, a wiązy nieśmiało i mało efektownie, jak to one, zaczynają swoje kwitnienie. Zielenią się krzewy porzeczek na licznych tam plantacjach, spotyka się pierwsze kwitnące mirabelki, a pola obsiane ozimymi zbożami mają nasycony, czysty, wiosenny kolor. 


Odwiedzony kasztanowiec, polny samotnik, pokazał mi swoje wielkie pękające pąki. Wyborne zestawienie słów: pękające pąki! 

   Oczywiście odwiedziłem też las zapamiętany w czasie poprzednich wędrówek. Jasny, czysty las bukowy z niewielką domieszką grabów. Między ołowianoszarymi pniami pokaźnych drzew pyszniły się duże kępy zawilca gajowego; miejscami były ich całe łany. W słoneczny dzień, w takim lesie, widok tej wczesnowiosennej efemerydy jest po prostu piękny. 


Widziałem ciągnik rolniczy z bronami. Z odległości kilkuset metrów wydawał się mrówką na wielkiej połaci pola, a przecież na Roztoczu nie ma wielohektarowych pól. Głośna, wysilona praca jego silnika w czasie jazdy pod górę uwydatniała stromiznę zbocza; wydawało się, że ta maszyna nie wjedzie na grzbiet, a może nawet przewróci się do tyłu. To drobnostka, owszem, ale przykuwająca uwagę i w dostępnej na co dzień skali obrazująca ogrom Ziemi. Nie bez powodu nawet z niskiej orbity nasza planeta wydaje się niezamieszkała.


 Nie widzicie traktora? Jest malutki niczym mrówka, a widać go między dwoma wysokimi słupami energetycznymi.

Jedno z pól zarosło brzozami, a że z daleka ich widok był ładny, skręciłem ku nim. Okazało się, że iść pod górę między brzozami było bardzo ciężko, ponieważ gęściły się tam uschnięte badyle nawłoci sięgające głowy. W takich miejscach widać, jak bardzo inwazyjną jest ta roślina.

Czy dobre słowo wymyśliłem: gęściły?

  Oglądając plantacje malin można wyobrazić sobie, jak wiele wymagają pracy. Zwracają uwagę starania plantatorów utrzymania w górze młodych pędów malinowych krzewów. Stawiane są rzędy słupków, między którymi rozciągane są sznury, a pędy są do nich podwiązywane, oplatane wokół lub mocowane przy pomocy specjalnych klipsów. To wszystko powtarzane tysiące razy na niewielkich nawet plantacjach. 




Oczywiście nie zabrakło lubianego zestawienia błękitu nieba i zieloności pól, ani dróg prowadzących wprost do nieba.



Trasa:

Z Gródek na Pałkową Górę, następnie na wzgórza w pobliżu wioski Zagrody. Polami pod Hosznię Ordynacką. Powrót do Gródek od północy.

W ciągu jedenastu godzin nieśpiesznej wędrówki przeszedłem 20 kilometrów.


 














piątek, 15 kwietnia 2022

Wrażenia i chwile

 150422

Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.

 


 „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa z których budowałem te teksty.”

To zbiór krótkich tekstów o pozornie błahych chwilach mojego życia, tekstów niezwiązanych ze sobą i nieukładających w fabułę czy odgórny plan. Są efektem wrażeń i chwil. Napisałem o pozornie mało ważnych chwilach, ponieważ fakt zostawienia śladów we mnie i zapamiętania, wyróżnia je i czyni ważnymi – mimo swojej zwykłości. Książka mogłaby mieć drugi tytuł, równie adekwatny do treści i moich zamierzeń jak ten wybrany: „Ocalić od zapomnienia”.

Na pierwszych stronach książki zamieściłem motto, cytat z „Nagiego celu”, książki Adama Wiśniewskiego Snerga, polskiego autora książek science fiction. Myśl w nim zawarta poruszyła mnie na tyle, że uznałem za właściwe zamieszczenie tych paru zdań na początku mojej książki.


„Ludzie przechowują w pamięci daty, numery dyplomów, terminy promocji, wspominają śluby i jakieś rocznice, urodziny i pogrzeby, wielkie wydarzenia oraz chwile innych znormalizowanych sukcesów i szablonowych klęsk. Gromadzą to wszystko, co zwyczaje każą im pamiętać, co pasuje do rubryk, co nie złamie trybów liczydeł statystycznych i co nie tworzy ich autentycznego życia. A kiedy u schyłku dnia przychodzi rachmistrz spisowy, oddają mu to wszystko i zostają z niczym, bo nie mają takich chwil jak my.”


Nie bez znaczenia była i jest moja fascynacja sztuką pisania, możliwością utrwalenia przeżyć duchowych przy pomocy umownych znaków wyrażających słowa.


„Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.”


Historia moich tekstów jest długa, sięga pierwszych lat tego wieku. Nie pisałem książki, a jedynie zapisywałem spostrzeżenia i wrażenia, które udało mi – przynajmniej częściowo – wyrazić słowami. Dopiero kilka lat temu pojawiła się myśl o wydaniu tych tekstów. Wysłałem je do około dziesięciu wydawnictw, dwa nawet odpisały: treść pochwaliły, ale wydania odmówiły twierdząc że, cytuję, „nie zarobimy na tym”. Na tej jednej próbie starania zakończyłem, bo nie dość, że łatwo się zniechęcam, to i zgadzałem się z wydawnictwami. W tych tekstach nie ma niczego modnego ani sensacyjnego, nie ma wartkiej akcji ani w ogóle żadnej akcji. To teksty dla tych, którzy chcieliby zwolnić swój bieg i rozejrzeć się wokół siebie, posmakować chwilę, a mając nieznane nazwisko i mocno ograniczone zasoby finansowe, trafienie do tej grupy czytelników jest trudne.

Teksty zapewne pozostałyby w pamięci laptopa gdyby nie moja znajoma, która pomogła mi je wydać naprawdę tanio własnym nakładem. Dla dodatkowego obniżenia kosztów zrezygnowałem w fachowej korekty tekstu, co zapewne skutkuje pewną ilością potknięć stylistycznych i interpunkcyjnych.

Uznałem, że tyle jeszcze mogę zapłacić za możliwość wydrukowania książek i ich wysyłania do rodziny i znajomych. Uruchomiłem też sprzedaż na Allegro; książkę można kupić tutaj. Oczywiście można też ją nabyć bezpośrednio u mnie.

Wiele tekstów wybranych do druku było opublikowanych na blogu, zwłaszcza w pierwszych postach. Dwa lata temu poświęciłem im osobny wpis, tutaj publikując kilka z nich.

Na Allegro można kupić trzy moje wcześniej wydane  książki.

Wszystkich, którzy otrzymali ode mnie książkę z dedykacją, przepraszam za moje mało czytelne pismo. Im więcej piszę na klawiaturze, tym mniej umiem pisać długopisem. 



 

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Pożegnania dzień drugi

 270322

Noc spędziłem w znanym mi od lat hoteliku w Bolkowie, a wybrałem to miasto chcąc odwiedzić kilka miejsc w nieodległym wschodnim paśmie Gór Kaczawskich.

Parę lat temu byłem w okolicy Poręby, najwyższej góry tej części Kaczaw. Był zimowy dzień bez słońca, z dużą ilością śniegu, a mnie się zachciało, nie wiedzieć czemu, wejść na bezimienne wzgórze w pobliżu Poręby. Brnąłem pod górę po kopnym śniegu, a na szczycie znalazłem jedynie kilka niewielkich skałek. Na jednej z nich zarządziłem przerwę, a siedząc tam, na nieznanym wzgórzu z dala od dróg, w rzadko odwiedzanych górach, pomyślałem, że zapewne już nigdy tutaj nie wrócę. Nie ma tam nic wyjątkowego, to jedno z wielu bezimiennych i nieodwiedzanych wzgórz, dlatego wątpiłem w powrót. Ta myśl, tamten kwadrans spędzony na złomie czarnej skały, w jakiś sposób okazały się ważne dla mnie, skoro pamiętałem o nich. 


Dzisiaj nad ranem, kiedy przyjechałem do wioski Pastewnik i zaparkowałem w stałym miejscu przy kościele ewangelickim, wspomniałem tamto miejsce.

Jeśli wrócę tam, to może będę wracał i do innych miejsc w moich górach? Spodobała mi się ta myśl. Była pocieszeniem w ten dzień pożegnania kaczawskich i szerzej: sudeckich wędrówek.

Świt był chmurny i mglisty. O słońcu można tylko pomarzyć – westchnąłem i poszedłem ku wzgórzu. Droga wiodła płytką niecką; z lewej miałem Porębę, z prawej pasmo niewiele wypiętrzonych wzgórz, a wśród nich to moje. W miarę zdobywania wysokości, za mną otwierał się coraz dalszy i rozleglejszy widok na moje góry, widok sięgający dalekiego Połomu, Skopca i Miłka. Nie upłynęło nawet pół godziny marszu, gdy zauważyłem ślady błękitu nad głową. Był jak sygnał do zmian: w ciągu kwadransa chmury zniknęły, a mgły, rzedniejące z każdą chwilą, rozpłomieniły się trafione niskim ale silnym słońcem. Ten ranek był taki, jakie bywają początki późnojesiennego pogodnego dnia: początkowo chmurny, później ociekający lśniącą w słońcu wilgocią i barwami wcale nie zimowymi, bo jeszcze pamiętającymi kolorową jesień.


Pierwszymi drzewami przykuwającymi mój wzrok była grupka lip rosnących na łące w pobliżu Poręby. Zmieniały się w miarę zbliżania do nich i zmian światła. Podobały się, więc wracając, zboczyłem z drogi… Nie, nie zboczyłem, bo przecież droga jest tam, gdzie idę. Więc poszedłem obejrzeć je z bliska, a przyglądanie się dużym drzewom ma dla mnie wartość samą w sobie i nie wymaga tłumaczenia. 


Zbocza Poręby są atrakcyjniejsze niż szczyt. Ten jest rozległy, spłaszczony i nieładny. Wojsko, wieloletni użytkownik szczytu, zostawiło na nim pordzewiałe garaże i ponure bunkry. Jedynie biała kula radaru meteorologicznego postawionego na szczycie wieży może się podobać. Kilka już razy, patrząc na mało wyraźne góry widoczne na dalekim horyzoncie, mogłem je rozpoznać dzięki tej białej kuli widocznej z wielokilometrowej odległości.
Niewiele dalej, na tym samym szczytowym wypłaszczeniu, ale już bez widoku bunkrów, stoją dwa domy, a widać przygotowania do budowy kolejnych domów. Mieszkańcy będą mieli piękne widoki, ale z dojazdem z śnieżną zimę chyba nie będzie tak ładnie.

Jeśli już o tym piszę, wspomnę o osadzie Groszków. Jest między Porębą a Kamienną. Stoi tam trzy lub cztery domy, droga jest szutrowa, opasuje wokół Porębę kończąc się przy wiosce Pastewnik, która też nie leży przy głównej, numerowanej szosie. Byłem tam raz. Idealne miejsce dla kogoś, kto szuka ciszy bez ludzi i samochodów.

Kliknijcie, proszę, na przycisk „Satelita”. Las na lewo od domów Groszkowa rośnie na Porębie. Na lewo od niego widać wyraźny biały punkt, to kula radaru, a wioska Pastewnik jest jeszcze bardziej na lewo. W dolnej środkowej części obrazu widać drzewo na rozległej łące, to oglądane dzisiaj trzy lipy rosnące obok siebie.

O drzewach.

Niedawno zamieściłem kilka zdjęć jaworów i napisałem o pękaniu kory przypominającej fałdowanie się zbyt luźnej skóry. Dzisiaj widziałem jawor z takim właśnie, bardzo charakterystycznym, początkowym marszczeniem się kory.

Odwiedziłem świerk rosnący w pobliżu wzgórza Popiel, a jest on jest jednym w wielu znanych i pamiętanych drzew rosnących w Górach Kaczawskich. Obwód jego pnia wynosi ponad trzy metry, a więc średnica przekracza metr. Okaz, który powinien być uznany za pomnik przyrody. Rośnie na zboczu, w towarzystwie paru innych, mniejszych drzew, a widać go z daleka. Mając swobodny dostęp do słońca, wykształcił liczne konary niemal od samej ziemi, a że duże i niskie gałęzie drzew tego gatunku mają tendencję do zwisania, pod świerk wchodzi się jak do naturalnej altany, mając wokół zielone ściany. Przy pniu panuje tak głęboki półmrok, że trudno jest zrobić dobre zdjęcie.

Kiedy zszedłem ze wzgórza Sośniak, a wbrew nazwie rosną tam ładne i duże buki, zobaczyłem przed sobą płytką dolinę z domami wioski Pastewnik, a za nią łagodne wzgórza z łąkami. Na zboczu jednego z nich wypatrzyłem brzozę. Była małym znaczkiem na płowych zboczach wzgórza, widziałem ją z odległości 3,5 kilometra (przed chwilą zmierzyłem na mapie), ale trudno nie rozpoznać brzóz nawet ze znacznej odległości. Oczywiście poszedłem do niej, a idąc, robiłem zdjęcia. Z sąsiedniego niewielkiego wzgórza jest tak ładny widok na trzy strony świata, że kręciłem wokół szczytu przez pół godziny. Dopisałem ten pagór do swojej elitarnej listy dobrych miejsc na postawienie domu. Stoi na nim słupek pomiarowy, więc zapewne ma nazwę, ale żadna z moich map jej nie podaje.







W pobliżu tej brzozy znalazłem kępkę śnieżyć wiosennych. Biedne były, mało dorodne, chyba źle się im tam rosło, a zdjęć nie mam, bo aparat, krzemowa ślepota, nie zrobił ani jednego dobrego.

Obrazki ze szlaku.

Zatrzymałem się przy łasze starego śniegu ukrytego w zagłębieniu północnego zbocza. Wydawało mi się, że patrzę na ostatni ślad zimy, ale po przyjeździe na Lubelszczyznę zobaczyłem biały, zimowy krajobraz.

Widziałem tak lubiane wyłanianie się dali zza bliskiego grzbietu wzgórza. Nic wyjątkowego, to prawda, ale ten nagły skok widnokręgu, od niewielu metrów do wielu kilometrów, zawsze zaskakuje i się podoba.


Za wioską Domanów widziałem wzgórza już wałbrzyskie. Wiedziałem o tym, ale gdy na mapie zobaczyłem, że niewiele dalej jest znana mi Przełęcz Pojednania, postanowiłem pójść tam stąd, z kaczawskich wzgórz, i połączyć w ten sposób oba sudeckie pasma górskie.  


Zrobię to w lecie.


Trasa.

Z wioski Pastewnik poszedłem na wschód odwiedzając wzgórza w okolicy Poręby. Byłem na szczycie tej góry, a z niego poszedłem na Popiela. Kręciłem się po wzgórzach na zachód od wioski, wszedłem na Sośniaka, a po przejściu na drugą stronę wioski, łąkami, po bezimiennych wzgórzach, poszedłem w stronę Domanowa.

Statystyka: w ciągu siedmiu i pół godziny przeszedłem 21 km, a że przerwy trwały trzy i pół godziny, to cała wędrówka trwała 11 godzin.