150720
Na
specjalne potrzeby wojska produkowane są wyjątkowe koncentraty
odżywcze. Mogą mieć objętość niewiele większą od tabliczki
czekolady, a zawierać wszystkie składniki potrzebne organizmowi na
cały dzień. Produkowane są z odpowiednio dobranej ilości i
rodzajów mięsa, tłuszczu i owoców z dodatkiem witamin. Kostki
pozbawione są wody, sprasowane, twarde, a smak mają... powiedzmy,
że oryginalny, jednak umożliwiają przeżycie w dobrej kondycji i
co ważne, wiele takich porcji zmieści się w plecaku.
Gdzieś
i kiedyś trafiłem na przepis takiego specyfiku, do samodzielnego
wykonania; nie wiem, jak smakowałoby mi twarde, wysuszone mięso z
rodzynkami, ale w końcu nie są to dania wytwornych restauracji.
Zapewne
dziwicie się tematowi, tak nietypowemu na moim blogu. Już się
tłumaczę.
Dzisiaj
odebrałem list od UNICEF Polska z prośbą o wsparcie akcji
dożywiania głodujących dzieci w Nigrze.
Nie
musiałem zaglądać do internetu, ponieważ mam pewną wiedzę o tym
kraju, przy którym sąsiednia Nigeria wydaje się zamożna. Dość
powiedzieć, że znaczna część, chyba nawet większość, finansów
państwa pochodzi z… Francji. Społeczeństwo tego kraju wspiera
swoją byłą kolonię.
Do
listu dołączone było zdjęcie małego Murzyniątka jedzącego coś
białego, wyciskanego z foliowej saszetki.
Jak
się dowiedziałem, to specjalny produkt, powszechnie używany przez
UNICEF dla ratowania zdrowia i życia niedożywionych dzieci. Składa
się ze zmielonych orzeszków ziemnych, mleka w proszku, tłuszczu
roślinnego, witamin i minerałów. W małej torebce zmieszczono 500
kcal! Całodzienna dieta dziecka to trzy takie torebki, które w
hurcie kosztują niewiele ponad cztery złote.
Wesprę
– pomyślałem w pierwszym odruchu, ale zaraz przyszła myśl
przeciwna: nie uratuję całego świata. Cóż mnie obchodzą dzieci
w Afryce? Nie znam ich i nigdy nie widziałem. Może niech rodzice
mniej płodzą dzieci?
Nie,
tak nie można. Trzeba pomóc, chociaż parę dziesiątek złotych
wysłać.
Wysłałem
więcej, ale też zdaję sobie sprawę, że kwota byłaby znacznie
mniejsza od przekazanej, gdyby nie… moja skromna, ale tutaj
wystarczająca, wiedza o mechanizmach rządzących rozwojem naszego
gatunku i elementarna wiedza o psychologii ewolucyjnej.
Nasz
empatia ma swoje wyraźnie zaznaczone granice, a te wykształcone
zostały w toku naszego rozwoju.
W ciągu dziesiątków
tysięcy lat ludzie żyli w małych grupkach znających się ludzi,
często spokrewnionych. Grupa nie przekraczała stu kilkudziesięciu
osób. Jak pokazały współczesne badania, nie potrafimy budować
indywidualnych związków emocjonalnych z większą ilością ludzi.
Przez tysiąclecia ludzie spoza grupy widziani byli rzadko i zawsze
jako obcy, inni. Od bardzo niedawna żyjemy w anonimowych wielkich
skupiskach i możemy poznać życie ludzi z antypodów. Liczne ślady
tych zmian są w nas, na przykład ograniczenia naszej zdolności
empatycznego odczuwania.
Damy
wszystko, co mamy, nawet cząstkę siebie, dla uratowania swoich
dzieci, damy wiele dla uratowania naszych kuzynów i przyjaciół,
ale los umierających dzieci gdzieś na drugim końcu świata
niewiele nas obchodzi. Właściwie nie obchodzi wcale. Przeczytamy
lub usłyszymy o tamtych tragediach i zaraz wracamy do swoich zajęć,
nawet nie to, że wyrzucając z pamięci straszne obrazy, co po
prostu zapominając o nich. Nie dlatego, że tak nieczuli jesteśmy,
a dlatego, że mamy psychikę ukształtowaną w nieistniejącym już
świecie.
Tutaj
działa też znany psychologom mechanizm obrony naszej psychiki,
bombardowanej nadmiarem informacji i tragedii. Nie tylko one
powszednieją, ale i obojętnieją. Czyż moglibyśmy tak się
przejmować losem wszystkich nieszczęśliwych dzieci na świecie,
jak losem swoich dzieci? Przecież nie.
Więc
do Afryki nie sięga nasze odruchowe, wrodzone współodczuwanie,
jednak sięgnąć może nasza świadoma myśl. Empatia wspomagana
wiedzą i rozumem.
Nierzadko
przeciwstawia się wiedzę i rozum sercu. Tutaj mamy sytuację
dokładnie odwrotną, bo oto w rozumie i w wiedzy serce może znaleźć
wsparcie.
To
my, cholera jasna, wyrzucamy tony jedzenia, wydajemy góry pieniędzy
na odchudzanie się, a tam dzieci głodują! Przecież nie ich winą
jest pojawienie się na tym świecie!
Moje
dzieciństwo minęło w latach biednych, aczkolwiek nie głodnych.
Pamiętam śniadania szykowane przez moją babcię: wielka kromka
suchego chleba leżąca na kubku świeżego mleka z rannego udoju. W
ciągu dnia, gdy głód przygonił mnie do domu, dostawałem tak samą
wielką kromkę posmarowaną smalcem ze skwarkami; „kanapkę”
uzupełniałem szczypiorem zerwanym w warzywniaku za domem. Do
dzisiaj pamiętam wyborny smak tego jedzenia.
Dziecku,
którym wtedy byłem, tyle wystarczyło. Miałem szczęśliwe
dzieciństwo, ponieważ była babcia i mama, miałem kolegów, a
głodny nie byłem. Tyle dziecku wystarczy: bliskość kochających
osób i sytość. Nic więcej nie jest mu potrzebne do szczęścia.
Może
za równowartość paru moich wyjazdów w Sudety, kiedyś jakiś
nieznany mi człowiek z biednego kraju będzie dobrze wspominał
swoje dzieciństwo?