Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

piątek, 24 lutego 2023

Dwa oblicza jednego dnia

 190223

Przeglądając mapę uświadomiłem sobie pomijanie okolic Złotoryi. Zwykłem widzieć w tym miasteczku bramę Gór Kaczawskich i Pogórza, ale przekroczywszy ją jechałem ku wybranym miejscom. W ten sposób powstała spora biała plama, którą postanowiłem zacząć od dzisiaj zapełniać wspomnieniami. O siódmej zaparkowałem w Jerzmanicach Zdroju, wiosce leżącej parę kilometrów za miasteczkiem.

Zgodnie z prognozami padał dość obfity deszcz, a mnie nie chciało się wysiadać. Porozmawiałem z żoną, przeczytałem w internecie artykuł o wojnie, a kiedy minęła ósma uznałem, że trzeba mi iść. Założyłem pelerynę, pod szyją zapiąłem zamek kaptura i poszedłem polną drogą ku niewielkiemu wzgórzu noszącemu nazwę pasującą nastrojem do tego ranka: Góra Szubieniczna. Widoki były zszarzałe i zamglone, ale wyobraźnia podsuwała mi je przemienione, takie, jakie zapewne widziałbym w ładny dzień wiosny czy lata. Szubienicy na szczęście już tam nie ma, a po sąsiedzku jest grupa wzgórz z ładnymi widokami na Złotoryję i okolicę.


 

Drogami płynęły strumienie, stały na nich kałuże, albo rozlewiska przykrywały je całe. W rowach i w zagłębieniach pól stała woda. Pod butami mlaskało błoto albo chlupotała woda, czasami chrzęścił żwir. 

 





Dźwiękowy obraz marszu uzupełniał częsty furkot peleryny szarpanej wiatrem, a w chwilach przerw równomierny werbel kropel deszczu na kapturze i odgłosy mojego oddychania. Po około trzech godzinach deszcz niemal ustał, a ja zdjąłem pelerynę. Jak zwykle spodnie na kolanach miałem mokre, a wiatrówka cała była zawilgocona, jednak po godzinie czy dwóch ubranie wyschło, a buty pozostały suche w środku do końca dnia. Na wieczór jedynymi śladami deszczowej wędrówki były niemiłosiernie wybłocone buty i plamy zaschniętego błota sięgające wyżej kolan.

Widoki są tam typowe dla dalszego Pogórza Kaczawskiego: znaczne przestrzenie niemal płaskie, trochę niewielkich pagórków, z rzadka rozsiadłe spore wzgórza, malownicze polne drogi ciągnące się kilometrami, samotne drzewa lub ich niewielkie kępy na rozległych polach, horyzont zamknięty ścianą lasu lub, co rzadziej, wzgórzem. Tu i tam wąskie a długie jęzory zadrzewień wskazujące bieg strumienia płynącego zagłębionym korytem; bywa, że są one suche i tylko smutne olsze opowiadają o strumyku płynącym kiedyś między ich korzeniami.

 Przez kilka strumieni przeprawiałem się po uprzednim znalezieniu dogodnego miejsca. W jednym z obniżeń między drzewami zobaczyłem widok, który zaintrygował mnie i zaciekawił: woda tryskała spod masywnych korzeni drzewa. Podszedłem bliżej i zobaczyłem stary, zarośnięty murowany mostek. Jeszcze stoi, jeszcze można po nim przejechać, ale drogi nie ma nawet śladu. Dziwny widok: mostek bez drogi...


 Szedłem między Ostrzycą widzianą na południu, a Grodźcem na północy, bliżej tej drugiej góry. Ilekroć widzę daleko na południu Ostrzycę, górę jednoznacznie kojarzącą mi się z północnymi krańcami pogórza i daleką od najwyższych szczytów kaczawskich, doznaję zdziwienia rozległością Pogórza Kaczawskiego.


 

Wojcieszyn, sporą i niebrzydką wioskę, dzisiaj widziałem po raz pierwszy. Obok kościoła zobaczyłem ciekawą figurkę Matki Boskiej (jej twarz jest inna, przyciąga wzrok), ale dlaczego stoi pod tak paskudnym daszkiem blaszanym?


 

 Wzdłuż wioski płynie Skora – szeroka, zmętniła, szybka, a przy źródle widziałem ją malutką, szerokości dwóch moich dłoni. Bardzo przytyła po drodze.

 Zwróciłem uwagę na grupę pokaźnych jesionów ocieniających wioskową ulicę. W moich oczach drzewa tego gatunku nie są urodziwe, chyba że nabiorą znacznych rozmiarów, właśnie jak te.

 Na mapie jest zaznaczone wzgórze Leszczyna. Wielkością nie wyróżnia się na pogórzu, ale nachyleniem zboczy pod szczytem owszem. Właśnie ta stromość, także niewielkie ale istniejące wychodnie bazaltowe, luźne złomy tego czarnego kamienia zalegające zbocza, wskazują na odległy, wulkaniczny rodowód tej górki. Pod szczytem zwalone drzewa powoli, nie niepokojone przez nikogo, rozsypują się w próchno, tworząc miejscami zapory nie do przejścia.


 





W miarę upływu czasu rozpogadzało się, a ostatnie dwie godziny dnia były słoneczne. Patrzyłem na intensywne kolory złotej godziny i mając w pamięci zapłakany, szary poranek, trudno mi było uwierzyć w patrzenie na ten sam dzień. Dzień mający dwa oblicza.





Obrazki ze szlaku

 Chciałbym mieć swoje brzozy. Patrzyłbym na ich przemiany w rytmie pór roku, na ich wzrost i grubienie wiedząc, że są moje i nikt je nie pozbawi życia, chyba że czas.

 

Gnijące jabłka pod przydrożną jabłonią. Jeden owoc znalazłem niezepsuty, wziąłem go i zjadłem, żeby niecały trud drzewa poszedł na marne. Był soczysty, aromatyczny i niekwaśny.

 Rzeka splatająca się z główną ulicą wsi Pielgrzymka i Wojcieszyn. Wiele jest takich przeplatających się ulic i rzeczek w Górach Kaczawskich i szerzej – w Sudetach; nim dojedzie się do końca wioski, bywa, że kilka razy przejeżdża się na drugą stronę rzeki.

 Dwie najwyższe góry tej części pogórza: Sośnica i Grodziec.

 

Grodziec wychylający się ponad źdźbła oziminy.

 

To był zdrowy i niemały dąb. Po co go wycięto?

 

Przydrożny lasek w pobliżu wsi jest idealnym miejscem na wysypisko śmieci! Kiedy widzę coś tak przeraźliwie paskudnego, chciałbym być czarodziejem mogącym przenieść te śmieci pod drzwi domu ich właściciela.

 Wieczorne światło było tak bardzo nasycone barwami, jakby słońce chciało nadrobić ranne zaległości. Wiadomo kogo jest patykowaty cień rzucony na pole.

Trasa: z Jerzmanowic Zdroju pod Złotoryją na wzgórza Gajowe Góry i Gruchacz. Wsie Wojcieszyn, Nowa Wieś Grodziska i Pielgrzymka, wzgórze Leszczyna. Powrót do Jerzmanowic.

Statystka: nieco ponad 8 godzin na szlaku długości 24 km. Przerwy trwały 5 kwadransów.