Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą telefony komórkowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą telefony komórkowe. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 października 2021

Roztoczańskie wzgórza

 171021

Podszedłem do ściany lasu skuszony widokiem buków bez gęstwiny pokrzyw u stóp, i zajrzałem między drzewa. Ziemia jakby uciekła mi spod stóp, a zobaczyłem ją dopiero dziesięć metrów niżej, na dnie parowu. Czyste, szeleszczące liśćmi, kolorowe, na uboczu, ciche miejsce. Wiele innych, tak charakterystycznych dla Roztocza lasków porastających parowy (debrze, używając lokalnej nazwy) jest zaśmieconych, a nierzadko i gęsto zarośniętych; tutaj dość równa droga na dnie zaprasza do zejścia i jej poznania. Kto tamtędy jeździ i gdzie?

 

Dzień był bez promyka słońca, a to znaczy, że Aura nie zapoznała się z prognozami synoptyków obiecujących słoneczny dzień. Gdyby nie zegarek, nie byłoby sposobu oceny pory dnia. Zabrakło słońca do rozpalenia jesiennych kolorów, a ja, nieco zaskoczony, poczułem się tak, jakbym był na swoich kaczawskich ścieżkach, tak często oglądanych przecież pod chmurnym niebem.

Jeśli na polach są długie, a przy tym wąskie i kręte jęzory lasu, możemy być pewni istnienia tam parowów, czasami całych ich rozgałęzionych systemów. Na zdjęciu widać ich charakterystyczny kształt. Nie są rozległe, proszę spojrzeć w prawy dolny róg, jest tam znacznik stu metrów. W górnej części zdjęcia widać inną cechę roztoczańskich pól: znikające polne drogi. Dzisiaj szedłem tamtędy, i było dokładnie tak, jak widać na zdjęciu: na brzegu jednego z ostatnich pól przed lasem droga po prostu znikła. Obyło się bez przedzierania przez chaszcze, buczyna była widna, łatwa do przejścia, chociaż rośnie na sporym i stromym zboczu; po drugiej stronie lasu znalazłem początek drugiej drogi. Idąc tamtędy można odnieść wrażenie wędrowania sudeckim pogórzem. W związku ze zdjęciem Googli dodam jeszcze, że kapliczki zaznaczonej na mapie nie ma, jest tam jedynie niewielki żelazny krzyż. 

 W pobliżu stoi na wzgórzu wielki maszt anten GSM. Widać go z wielu miejsc wokół wioski, a że byłem w pobliżu, poszedłem zobaczyć go z bliska. Ogrodzenie z siatki i drutu kolczastego kontrastuje ze stalową konstrukcją zwieńczoną wieloma antenami. Takie maszty są od ćwierćwiecza częstym (i nie najładniejszym) elementem krajobrazu całego kraju, bo przecież gdziekolwiek jesteśmy, chcemy mieć zasięg, być online. Telefon komórkowy jest w istocie malutkim radiotelefonem, miniaturową radiostacją. Z powodu bezpieczeństwa i oszczędności miejsca oraz prądu, zasięg nadajników pracujących w telefonach wynosi ledwie kilka kilometrów, w mieście jeszcze mniej, stąd konieczność postawienia tysięcy takich masztów z antenami nadawczo-odbiorczymi.

Większość mojego życia przypadła na czas przed rozpowszechnieniem takich telefonów, dlatego do dzisiaj, chociaż już rzadko, zdarza mi się odczuwać zdumienie, gdy jestem gdzieś w lesie i słyszę telefon, albo, tak jak było dzisiaj, gdy usiądę w ładnym i odludnym miejscu by zadzwonić do kolegi, a przy tym nawet nie muszę wiedzieć, gdzie on aktualnie jest.

Z drogi za lasem widoków nie miałem, skręciłem więc na pole, w stronę szczytu wzniesienia, a gdy otworzył się daleki widok, usiadłem na wysokiej miedzy przy tarninie – cichy zakątek z rozległym widokiem, daleko od drogi. Lubię takie miejsca. Tylko ja i dal. Kiedyś była tutaj droga, jeszcze widać było jej ślady, ale w posiadanie wzięły ją, nieużywaną, krzewy tarniny. Obok trzmielina dokładała swoje czerwienie do jesiennej feerii barw. Pola opadały po stoku, w dolinie widziałem brązowe, czerwone i żółte korony drzew, za nimi pola znowu wznosiły się nierównym, falistym rytmem ku szczytowi wzgórza widocznemu na tle nieba. Było niezalesione i wydawało się najwyższe w okolicy. Nagle zachciało mi się pójść tam i ze szczytu zobaczyć miejsce, na którym siedzę. Ale czy trafię? Wydawało mi się, że gdzieś w pobliżu powinna biec droga, którą szedłem. Zapamiętywałem topografię okolicy: na szczycie wzgórza ciemniała niewielka plama krzewów, a w pobliżu widziałem niewyraźną kreseczkę słupa energetycznego. Trafię – upewniałem się w postanowieniu. A jeśli nie, to… to nic. Wszak dla szwendania się po polach przyjechałem tutaj.

Nie było trudno odnaleźć wzniesienie. Niewyraźna czuprynka okazała się krzewem tarniny, pod którym znalazłem słupek pomiarowy z datą 1861r. Dziadek mojego dziadka był wtedy dzieckiem...

Siedząc przy słupku jadłem ostatnią kanapkę i patrzyłem na odległe pole z nieużywaną drogą, gdzie byłem dwie godziny wcześniej.

Rzadko wchodzę na szczyty wzgórz zaznaczone na mapach, bo albo są zalesione, albo ledwie zarysowane i mało widoczne; bywa też, że z bliska inne wzgórze wydaje się dominujące. Tak było i dzisiaj: wyróżniającym się miejscem było bezimienne wzgórze ze słupkiem, ale na mapie nic nie ma w tym miejscu. Natomiast bardziej na prawo widziałem, wydaje mi się, zalesioną Wielką Zdebrz.

Obiecałem sobie poznać nazwę „mojego” wzgórza, ale na papierowych mapach nie ma tej części Roztocza, a na internetowych nie jest zaznaczone. Dziwne: na mapach nie ma najbardziej widokowej i urozmaiconej części Roztocza!

Nie wiem, co znaczy słowo „zdebrz”. Nie znajduję informacji w internecie, chociaż samo słowo jest często używane. W słowniku piszą o podobnym słowie, mianowicie o „debrzy” – to sucha dolina o wąskim dnie i stromych zboczach, czyli formacja podobna do jarów czy parowów. Czy „zdebrz” i „debrza” znaczą to samo? Z napisu na mapie wynika, że „zdebrz” jest rodzajem żeńskim, co byłoby dziwne, ale może to jeden z licznych tam błędów. Gdyby ktoś znalazł informacje etymologiczne o tym słowie, proszę o komentarz.

Jeszcze słowo o języku. Kiedyś czytałem opinię językoznawcy o pisowni słowa „internet”. Pierwotnie była to nazwa konkretnej sieci, więc pisana wielką literą, i ów znawca był za dalszym stosowaniem takiej pisowni. Ostatnio jednak jakby przeważało zdanie o pisaniu małą literą, ponieważ obecnie słowo oznacza sieć ogólnie, więc zatraciło wcześniejszą funkcję nazwy własnej.

Obrazki ze szlaku.

Widziałem małą i starą kapliczkę ukrytą wśród liści bzu i róży. Ujęła mnie swoją biedą i zaniedbaniem.

 Jakże odmienny był zachód słońca od zeszłotygodniowego! Przez minutę widziałem rąbek słońca między chmurami, a był tak daleki, tak stłumiony sinościami nieba, że kolorów bardziej się domyśliłem niż je zobaczyłem.

Tego dnia nie wiedziałem, że w nadchodzącym tygodniu nie będę mógł przyjechać, a że w następnym wyjadę, wędrówka była pożegnaniem Roztocza na pół roku.

Trasa: pola i drogi na północ od Gródek. 


 
























czwartek, 23 września 2021

O ludzkiej wynalazczości

 170921

Dwa są największe wynalazki ludzkości: wzniecanie ognia i koło. Cała reszta jest skutkiem tych dwóch.

Nie poznamy nazwisk tych geniuszów, którzy uznali, że ogień, ten tajemniczy twór, ów okrutny, potężny, ale potrafiący być użytecznym byt boski można stworzyć samemu i zapanować nad nim. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to się stało. Ogień używali już nasi ewolucyjni poprzednicy, ale umiejętność jego wzniecania pojawiła się później, może sto tysięcy lat temu.

A koło? Też powstało dawno, bo chociaż nie aż tak jak wzniecanie ognia, jednak kilka tysięcy lat liczy.

Zasadnicza trudność jego wytworzenia polegała na tym, że nie można wymyślić go po trochu. Koło albo jest całe, albo nie ma go wcale. Można powiedzieć, że koło nie podległa zmianom ewolucyjnym, i dlatego nie zostało wynalezione przez naturę. Jest czymś niesamowitym, ponieważ tkwi w nim spełnienie niemożliwego, zawiera w sobie cząstkę nieskończoności. Można obserwować obracające się koło wypatrując chwili jego końca a wtedy przekonamy się, że kręcące się koło końca nie ma. Jest ograniczoną nieskończonością, a więc pogodzeniem sprzeczności. Czymś niewyobrażalnym jest posiadanie umysłu zdolnego do wyobrażenia sobie przestrzeni nieeuklidesowej, jak to zrobił Einstein, ale dokładnie taki sam umysł musiał mieć wynalazca koła.

Później wynaleziono sposoby wykorzystania energii wody i wiatru, co bez kół nie byłoby możliwe. Następnie, już całkiem niedawno, bo około dwieście lat temu, wymyślono silnik parowy i kolei. Po raz pierwszy stworzono urządzenie mające siłę sterowaną przez człowieka; po raz pierwszy rzecz, nie żywe stworzenie, zaczęło się poruszać, pokonywać przestrzeń, wykonywać pracę za ludzi i zwierzęta. Proszę spróbować wyobrazić sobie, jak moglibyśmy wytłumaczyć osobie sprzed tysiąca lat, czemu to coś pędzi i dźwiga ciężary, kto to popycha czy ciągnie? Rzecz porusza się i jest posłuszna człowiekowi!

Od niej, od tej pierwszej maszyny parowej, wiedzie prosta droga do współczesnych samochodów i lotów kosmicznych.

W kilkadziesiąt lat później odkryto elektryczność. Zmiana tempa pojawiania się wielkich wynalazków była ogromna. Od ognia do koła minęły dziesiątki tysiącleci, od koła do samoporuszających się maszyn parę tysięcy lat, później były wieki i dziesięciolecia. Płodnym okresem był wiek XIX: wymyślono kolei, samochody, telefony, światło elektryczne, telegraf, fabryki. To wiek zakończony wynalezieniem radia przez Marconiego (a może jednak przez Teslę), owym cudem umożliwiającym przesyłanie wiadomości bez gońców, dróg i drutów, po prostu bez żadnego nośnika, co było tak niepojęte, że wymyślono eter, by poradzić sobie z tą pustką.

Istna eksplozja wynalazczości, przy czym podkreślam fakt zasadniczej wagi: nie chodzi o ulepszenie, o opracowanie sprawniejszego modelu produktu już istniejącego, a o twory ludzkiego umysłu wcześniej po prostu nieznane.

Co wymyślono w wieku XX?

Latające maszyny, energię jądrową, komputery, technikę półprzewodnikową umożliwiającą zbudowanie tanich i małych urządzeń elektronicznych. Dodam tutaj, że komputery jako maszyny liczące istniały wcześniej, były to jednak mechaniczne urządzenia, a takie, które zaczęły być podobne do współczesnych, zaczęto budować w połowie XX wieku.

Na koniec pojawił się internet – ostatni wielki wynalazek, czyli nie mający swoich poprzedników i zmieniający oblicze cywilizacji. Kiedy powstał? Początki, nieporadne i ograniczone, były w latach sześćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych zaczął przypominać znany nam internet ze stronami www. Jaki jest teraz internet i jakie są prognozy jego rozwoju, każdy z nas wie lub przynajmniej ma pojęcie.

Smartfonów, tak powszechnych i mających wiele różnorakich funkcji małych urządzeń kojarzących się z dwudziestopierwszowieczną nowoczesnością, nie zaliczam do tej grupy wynalazków, ponieważ są połączeniem i rozwinięciem radia, wynalazku sprzed 120 lat, techniki półprzewodnikowej wynalezionej w połowie XX wieku, telefonu, wynalazku liczącego półtora wieku, oraz internetu mającego już kilka dziesiątków lat.

Dlaczego piszę o tym wszystkim?

Ponieważ zaczęła się trzecia dekada XXI wieku, a trudno wymienić chociaż jeden wielki wynalazek tych lat. Od kilkudziesięciu lat nie dokonano żadnego zasadniczo nowego wynalazku. Doskonalimy i rozpowszechniamy to, co wynaleźliśmy wcześniej. Nowoczesne porsche czy ferrari ma silnik napędzany dymem ze spalania związków organicznych, opracowany grubo ponad sto lat temu. Jego obłożenie komputerami nie zmienia faktu zasadniczego: porusza go dym ze spalania. Cud współczesnej motoryzacji, samochód tesla, ma silnik będący niedoścignionym wzorem prostoty, niezawodności, elegancji i geniuszu, ale wynaleziony został przez Teslę w końcu XIX wieku. Jedynie, co obecnie potrafimy jako ludzkość, to poprawienie tego urządzenia – żeby mniej zużywało prądu i było mniejsze. Tylko tyle. Elektrownie wiatrowe? Sercem jest urządzenie wymyślone przez Teslę, sam wiatrak liczy setki lat – i tak dalej.

Maszyna wynalazczości zwolniła, mimo prac milionów naukowców i techników wspomaganych ogromnymi w swoich możliwościach maszynami liczącymi.

Pod tym względem ludzkość drepcze w miejscu.

Gdzieś czytałem o naszym głupieniu jako przyczynie tej sytuacji, ale mam wątpliwości co do prawdziwości tego twierdzenia. Owszem, dobrobyt rozleniwia ludzi, także umysłowo, i tego twierdzenia gotów jestem bronić, jednak w miliardowym mrowisku ludzkim znajdzie się dość ludzi z wybitnymi umysłami, by utrzymać ludzką odkrywczość na dotychczasowym poziomie. Wydaje mi się, że powód główny jest inny. Dotarliśmy do miejsca, w którym jednostka, niechby wybitna, nie zdoła ogarnąć umysłem całości problemu, nad którym pracuje. Potrzebne są zespoły wybitnych ludzi, ale i ich mało: ci ludzie muszą jeszcze mieć ogromne i bardzo drogie zaplecze techniczne. Daje się zaobserwować postępującą zależność wynalazców od finansów, najogólniej mówiąc, czyli od wspomożenia technicznego. Co potrzebował nasz daleki przodek do wynalezienia sposobu wzniecania ognia? Parę patyków lub krzemieni i wolną głowę. Jak mogło wyglądać laboratorium Tesli, można się dowiedzieć w internecie. Widać wielką różnicę, ale daleko mniejszą od różnic obecnie widocznych: jak wygląda warsztat pracy uczonych badających cząsteczki elementarne materii, czyli jak wyglądają największe akceleratory na świecie? Właśnie zbudowano kolejny taki „warsztat”, większy od poprzedniego, kosztował 23 mld dolarów, czyli 23 tysiące milionów. Współczesne procesory, więc serca komputerów, mieszczą w sobie do 40 mld tranzystorów, czyli podstawowych aktywnych elementów elektronicznych. Takiego układu człowiek nie tylko nie zaprojektuje, ale nawet nie narysuje, choćby miał siedzieć nad rysunkami całymi dniami przez całe życie. Projekt jest wspólnym dziełem komputerów i ludzi.

Rośnie zasób wiedzy teoretycznej skrajnie trudnej do praktycznego zastosowania. Opanowanie i rozpowszechnienie techniki uzyskiwania energii z reakcji termonuklearnych (czyli termojądrowych) zmieniłoby oblicze cywilizacji i rozwiązało wiele problemów, chociażby z dwutlenkiem węgla, ale jak na razie postępy w tej dziedzinie są nader niewielkie. Nie z powodu zmian w ludzkich głowach, a skrajnych trudności w wytworzeniu na Ziemi i stabilnym utrzymaniu warunków panujących we wnętrzu gwiazd.

Przykłady można mnożyć, ale dość tych trzech. Wyłania się z nich mój sposób wytłumaczenia zastoju: dokonanie wcześniejszych wynalazków nie wymagało, jak wymaga obecnie, takiego wsparcia technicznego i finansowego ani współpracy zespołów badaczy, oraz, powód drugi, mimo wszystko łatwiej można je było objąć ludzkim umysłem. Czasy takich wynalazków najwyraźniej minęły.

A ludzie faktycznie głupieją, jednak o tym może innym razem.

poniedziałek, 13 września 2021

W piękny letni dzień

 080921

Trwa najpiękniejsza dla mnie część roku: przełom lata i jesieni. Czas szczególnie silnego odczuwania piękna kolorów, światła i ciepła. Te dni są dla mnie jak ostatnia miłość – najcenniejsza i najpiękniejsza właśnie dlatego, że ostatnia. Po niej zostanie już tylko tęsknota i szare dni.

Na mapie widziałem drogę biegnącą wzdłuż ściany dużego lasu na wschód od Zaburza, gdzie zaparkowałem. Wiele razy skręca omijając zagajniki i przecina poziomice obiecując urozmaicone widoki. Poszedłem nią, a droga nie zawiodła, zapewniając zmienne i dalekie widoki. Wyprowadziła mnie na typowo rolniczy obszar rozległych łagodnych wzgórz równomiernie pociętych miedzami, zostawiając z tyłu lasy i laski. Nie mając planu, improwizowałem, a wyszła z tego wielka pętla sięgająca przedmieść Szczebrzeszyna.

Czasami robiłem przerwę w ustronnym miejscu, w bok od drogi, gdzie skręcałem widząc brzozę płaczącą czy gruszę na między. Podobają mi się takie miejsca. Kiedy usiądę w cieniu drzewa na miedzy, czuję się swobodnie i bezpiecznie. Nikt nie przerwie ciszy odpoczynku, intymnego tete a tete z przyrodą i pojawiającego się wtedy wrażenia dalekiej, wielodniowej wędrówki nieznanymi bezdrożami.

W południe zacząłem podejrzewać, że zapędziłem się za daleko, skoro nadal się oddalałem od wioski z samochodem. Byłem pod Szczebrzeszynem, minąłem bezkresne pola, przede mną ciemniał duży las. Mogłem ominąć go dodając parę kilometrów do trasy lub wracać szosą. Wypatrzyłem drogę biegnącą wydłużoną polaną między lasami i poszedłem w tamtą stronę. Pod lasem zrezygnowałem z wybranej drogi widząc znaki ścieżki turystycznej obiecującej zaprowadzić do wąwozów.

Cała marszruta nie okazała się za długa, ale do samochodu wróciłem po całych dwunastu godzinach. Szacuję długość drogi na 25 do 30 kilometrów.

Mam wgrany do smartfona program rejestrowania tras, ale nie rejestruje, czyli nie działa. Nie wiem, dlaczego uznaje, że przeszedłem zero metrów, jak mnie informuje, skoro GPS jest włączony i działa. Obsługa programów jest dla mnie alogiczna. Na przykład w tym (OsmAnd) żeby dostać się do podstawowej funkcji programu, czyli do rejestracji trasy, trzeba na długiej liście menu wybrać przycisk „wtyczki”. Proste? Dla mnie bynajmniej, ponieważ moja logika każe spodziewać się przycisku opisanego jako „rejestracja trasy” (lub podobnie) na stronie startowej, a nie w ukrytej gdzieś „wtyczce”.

Chodzi mi po głowie wypróbowanie pewnego sposobu obsługi programów komputerowych. Otóż skoro potrzebną funkcję tak często znajduję daleko od przeszukiwanego miejsca i pod nieoczekiwaną nazwą, to może nie kierować się w poszukiwaniach logiką, nie sugerować oczekiwaniami, a zastosować metodę ich negacji. Zgodnie z tą metodą powinienem kliknąć „wtyczki” przy próbie uruchomienia programiku, ponieważ ja sam nigdy bym tak nie nazwał funkcji rejestracji trasy. Problem w dużej ilości tego rodzaju „wtyczek”, ale pracuję nad swoją metodą.

Wracam na szlak, a ściślej na ścieżkę przyrodniczą wiodącą wąwozami.

Idąc swoimi drogami, bardzo rzadko widuję turystów, a jeśli już, to raczej na rowerach, tam jednak, na tej ścieżce, ludzi było sporo. Śmieci też. Wszedłem w boczną odnogę mającą prowadzić do wąwozu Chlewisko, ale po kilkuset metrach zawróciłem, ponieważ droga stawała się coraz bardziej błotnista, a wąwozu nie było.

W innym miejscu tego lasu jest klasyczny i ładny wąwóz lessowy. 



Widziałem już sporo takich formacji, jednak zawsze z zaciekawieniem i zdziwieniem patrzę na drzewa rosnące na krawędziach pionowych ścian. Widziałem drzewa różnych gatunków, najczęściej sosny, buki, lipy i graby. Wszystkie one podejmują wielki wysiłek utrzymania się przy życiu, wykazując przy tym pomysłowość konstruktora projektującego przewieszoną konstrukcję.


Gdzieś tam, przy wytyczonym szlaku, stoi tablica informacyjna. Właśnie ta. Proszę zwrócić uwagę na nagłówek. Jest w nim błąd. Jeśli miasteczko nazywałoby się Szczebrzesko, to Roztocze byłoby Szczebrzeskie, ale skoro nazywa się Szczebrzeszyn, to Roztocze ma być Szczebrzeszyńskie.

 

Miasto nazywane przez mieszkańców stolicą języka polskiego pozwala na takie błędy!

Bliżej szosy 74 wszedłem do Wąwozu Skrzypowego; według mojej oceny jest tam rozbudowany system klasycznych jarów, ale skoro miejscowi chcą je nazywać wąwozem, niech im będzie. Są ładne, dzikie, ciemne i niewiele zaśmiecone, a ich głębokość przekracza, jak szacuję, dziesięć metrów. Szczególne wrażenie czynią boczne jary, zatarasowane przewróconymi drzewami, niemal nie do przejścia.
 

Po wyjściu na otwartą przestrzeń zawsze doznaję zdziwienia z domieszką ulgi, jaką może odczuwa grotołaz po wyjściu z dziury w ziemi. W wąwozach (czy jarach) jest chłodno i wilgotno, panuje głęboki cień, horyzont jest blisko, bardzo blisko, a po wyjściu na pola doznaje się lekkiego szoku zmiany temperatury i wilgotności, ale też z przyjemnością widzi się prawdziwą dal i słońce. Nieco dalej zobaczyłem na tle nieba drzewo wyróżniające się symetrycznym kształtem i wysokością. Prawdopodobnie lipa, ale czy na pewno?... – pomyślałem.

To jest lipa. Ma przynajmniej metr średnicy i gałęzie od samej ziemi. Usiadłem w jej pobliżu robiąc przerwę.

 Liście lip przebarwiają się w charakterystyczny sposób: otóż na początku żółkną na kilku niewielkich gałęziach; wyglądają jak pierwsze pasemka siwizny na głowie mężczyzny. Pod drzewem sporo już leży żółtych liści i zbrązowiałych lotek z nasionami. Właśnie dowiedziałem się, że owe lotki zwą się podsadkami, a najgrubszym drzewem w Polsce jest lipa mająca pień o średnicy prawie trzy i pół metra, czyli jest trzy razy grubsza od tej rosłej lipy, przed którą siedziałem na miedzy.

Za plecami miałem plantację tytoniu. Im bliżej końca letnich dni, na łodygach tych roślin widzę więcej śladów po zerwanych liściach. W miarę żółknięcia, zrywa się po parę dolnych liści z każdej rośliny, przewozi do gospodarstwa, nawleka na druty i suszy całkiem jak grzyby nawleczone na nić. Na plantacji są tysiące, nierzadko wiele tysięcy egzemplarzy tej rośliny, a do każdej trzeba podejść, nachylić się, wyłamać parę liści i przejść do następnej – i tak wiele razy, praktycznie aż do pierwszych przymrozków. Ogrom mozolnej pracy. Kiedyś dzieciaki zarabiały pierwsze swoje pieniądze zbierając owoce, szyszki chmielu albo nadziewając liście tytoniu. Czy teraz chce się im to robić, skoro pieniądze dostaną od rodziców – nie wiem, ale robić powinny, bo dzięki tej pracy poznają wartość pieniędzy.

 

Paręset metrów za lipą i kilometr od wąwozów, droga dochodzi do szosy 74; jestem tam miejsce na zaparkowanie samochodu. Idąc brzegiem szosy doszedłem do polnej drogi wiodącej do Zaburza. Wiele miejsc na mojej dzisiejszej trasie było ładnych, wiele widokowych odcinków przeszedłem, a jednym z nich jest ta droga biegnąca od szosy na północy zachód, do wioski. Po minięciu niewielkiego lasku wychodzi się na otwartą przestrzeń zbocza wzgórza, horyzont jest tam odległy o kilkanaście kilometrów. Widzi się rozległą dolinę z wioskami, nitkami szos i wstążkami falujących pól, a wyżej i dalej, gdzieś w okolic Hoszni Ordynackiej, czernieją lasami pokaźne wzgórza. Świetne miejsce na dłuższą przerwę w wędrówce. Zdjęć nie mam, ponieważ patrzyłem pod słońce.

* * *

W Zaburzu stoi ładna drewniana kaplica, a na niej wyryte słowa modlitwy: „Święty Krzysztofie, módl się za nami, podróżującymi.” Może po tym moim imienniku mam upodobanie do drogi?

 


A propos kapliczek.

Widziałem parę już krzyży mających wykute nazwisko fundatora, i to od frontu, a więc tam, gdzie można by się spodziewać religijnego napisu. Czasami imię i nazwisko jest pod takim napisem, czasami jest tylko nazwisko z dopiskiem „fundator”.

W moim oczach, osoby areligijnej, wygląda to dziwnie, po prostu niestosownie, ale najwyraźniej u chrześcijan taki zwyczaj jest dozwolony. Owszem, najważniejsze, żeby Bóg wiedział, ale i ludzie niech wiedzą, jaki jestem religijny.

W innym miejscu, na rozstaju dróg, widziałem krzyż pod wyjątkowo dużymi i gęstymi lipami. Urocze miejsce, zwłaszcza że napis bardzo mi się spodobał.

Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie.” (Znaków interpunkcyjnych tam nie było.)

To słowa starego hymnu „Święty Boże”, znanego chyba nie tylko chrześcijanom, a już na pewno nie tylko katolikom. Moje skojarzenia związane z tymi słowami są jednak inne, niezwiązane bezpośrednio z religią, a z poezją. Kiedyś wiersz Kasprowicza, „Hymn Święty Boże”, tak wielkie wywarł na mnie wrażenie, że po wielokrotnym czytaniu  znałem go niemal na pamięć.

* * *

Wspomnę jeszcze o jaskółkach widzianych nad polami. Było ich kilkanaście i najwyraźniej nie odlatywały, a po prostu polowały na muchy. Próbowałem zrobić im zdjęcia, ale przypominało to próby opisania wdzięku i radości matematycznymi równaniami. Widziałem też wiele konyzy kanadyjskiej; tak więc wcześniej nie widziałem tej rośliny, bo jej nie znałem.


Oto ostrożeń, zwykła roślina przydroży i miedz, chwast pospolity. Drugi już raz zwraca uwagę swoją urodą: wcześniej, gdy kwitł tak ładnie, i teraz, gdy szykuje się do puszczenia w świat zasiewu swoich potomków.

Trasa:

Z wioski Zaburze polnymi drogami pod wsie Źrebce i Rozłopy, stamtąd na południe, pod Szczebrzeszyn. Przejście wąwozów, częściowo szlakiem ścieżki przyrodniczej, w lasach na zachód od miasta. Po przekroczeniu szosy 74, dojście bocznymi drogami do Zaburza.