080921
Trwa najpiękniejsza dla mnie część roku: przełom lata i jesieni. Czas szczególnie silnego odczuwania piękna kolorów, światła i ciepła. Te dni są dla mnie jak ostatnia miłość – najcenniejsza i najpiękniejsza właśnie dlatego, że ostatnia. Po niej zostanie już tylko tęsknota i szare dni.
Na mapie widziałem drogę biegnącą wzdłuż ściany dużego lasu na wschód od Zaburza, gdzie zaparkowałem. Wiele razy skręca omijając zagajniki i przecina poziomice obiecując urozmaicone widoki. Poszedłem nią, a droga nie zawiodła, zapewniając zmienne i dalekie widoki. Wyprowadziła mnie na typowo rolniczy obszar rozległych łagodnych wzgórz równomiernie pociętych miedzami, zostawiając z tyłu lasy i laski. Nie mając planu, improwizowałem, a wyszła z tego wielka pętla sięgająca przedmieść Szczebrzeszyna.
Czasami robiłem przerwę w ustronnym miejscu, w bok od drogi, gdzie skręcałem widząc brzozę płaczącą czy gruszę na między. Podobają mi się takie miejsca. Kiedy usiądę w cieniu drzewa na miedzy, czuję się swobodnie i bezpiecznie. Nikt nie przerwie ciszy odpoczynku, intymnego tete a tete z przyrodą i pojawiającego się wtedy wrażenia dalekiej, wielodniowej wędrówki nieznanymi bezdrożami.
W południe zacząłem podejrzewać, że zapędziłem się za daleko, skoro nadal się oddalałem od wioski z samochodem. Byłem pod Szczebrzeszynem, minąłem bezkresne pola, przede mną ciemniał duży las. Mogłem ominąć go dodając parę kilometrów do trasy lub wracać szosą. Wypatrzyłem drogę biegnącą wydłużoną polaną między lasami i poszedłem w tamtą stronę. Pod lasem zrezygnowałem z wybranej drogi widząc znaki ścieżki turystycznej obiecującej zaprowadzić do wąwozów.
Cała marszruta nie okazała się za długa, ale do samochodu wróciłem po całych dwunastu godzinach. Szacuję długość drogi na 25 do 30 kilometrów.
Mam wgrany do smartfona program rejestrowania tras, ale nie rejestruje, czyli nie działa. Nie wiem, dlaczego uznaje, że przeszedłem zero metrów, jak mnie informuje, skoro GPS jest włączony i działa. Obsługa programów jest dla mnie alogiczna. Na przykład w tym (OsmAnd) żeby dostać się do podstawowej funkcji programu, czyli do rejestracji trasy, trzeba na długiej liście menu wybrać przycisk „wtyczki”. Proste? Dla mnie bynajmniej, ponieważ moja logika każe spodziewać się przycisku opisanego jako „rejestracja trasy” (lub podobnie) na stronie startowej, a nie w ukrytej gdzieś „wtyczce”.
Chodzi mi po głowie wypróbowanie pewnego sposobu obsługi programów komputerowych. Otóż skoro potrzebną funkcję tak często znajduję daleko od przeszukiwanego miejsca i pod nieoczekiwaną nazwą, to może nie kierować się w poszukiwaniach logiką, nie sugerować oczekiwaniami, a zastosować metodę ich negacji. Zgodnie z tą metodą powinienem kliknąć „wtyczki” przy próbie uruchomienia programiku, ponieważ ja sam nigdy bym tak nie nazwał funkcji rejestracji trasy. Problem w dużej ilości tego rodzaju „wtyczek”, ale pracuję nad swoją metodą.
Wracam na szlak, a ściślej na ścieżkę przyrodniczą wiodącą wąwozami.
Idąc swoimi drogami, bardzo rzadko widuję turystów, a jeśli już, to raczej na rowerach, tam jednak, na tej ścieżce, ludzi było sporo. Śmieci też. Wszedłem w boczną odnogę mającą prowadzić do wąwozu Chlewisko, ale po kilkuset metrach zawróciłem, ponieważ droga stawała się coraz bardziej błotnista, a wąwozu nie było.
W innym miejscu tego lasu jest klasyczny i ładny wąwóz lessowy.
Widziałem już sporo takich formacji, jednak zawsze z zaciekawieniem i zdziwieniem patrzę na drzewa rosnące na krawędziach pionowych ścian. Widziałem drzewa różnych gatunków, najczęściej sosny, buki, lipy i graby. Wszystkie one podejmują wielki wysiłek utrzymania się przy życiu, wykazując przy tym pomysłowość konstruktora projektującego przewieszoną konstrukcję.
Gdzieś tam, przy wytyczonym szlaku, stoi tablica informacyjna. Właśnie ta. Proszę zwrócić uwagę na nagłówek. Jest w nim błąd. Jeśli miasteczko nazywałoby się Szczebrzesko, to Roztocze byłoby Szczebrzeskie, ale skoro nazywa się Szczebrzeszyn, to Roztocze ma być Szczebrzeszyńskie.
Miasto nazywane przez mieszkańców stolicą języka polskiego pozwala na takie błędy!
Bliżej szosy 74 wszedłem do Wąwozu Skrzypowego; według mojej
oceny jest tam rozbudowany system klasycznych jarów, ale skoro
miejscowi chcą je nazywać wąwozem, niech im będzie. Są ładne,
dzikie, ciemne i niewiele zaśmiecone, a ich głębokość
przekracza, jak szacuję, dziesięć metrów. Szczególne wrażenie
czynią boczne jary, zatarasowane przewróconymi drzewami, niemal nie
do przejścia.
To jest lipa. Ma przynajmniej metr średnicy i gałęzie od samej ziemi. Usiadłem w jej pobliżu robiąc przerwę.
Liście lip przebarwiają się w charakterystyczny sposób: otóż na początku żółkną na kilku niewielkich gałęziach; wyglądają jak pierwsze pasemka siwizny na głowie mężczyzny. Pod drzewem sporo już leży żółtych liści i zbrązowiałych lotek z nasionami. Właśnie dowiedziałem się, że owe lotki zwą się podsadkami, a najgrubszym drzewem w Polsce jest lipa mająca pień o średnicy prawie trzy i pół metra, czyli jest trzy razy grubsza od tej rosłej lipy, przed którą siedziałem na miedzy.Za plecami miałem plantację tytoniu. Im bliżej końca letnich dni, na łodygach tych roślin widzę więcej śladów po zerwanych liściach. W miarę żółknięcia, zrywa się po parę dolnych liści z każdej rośliny, przewozi do gospodarstwa, nawleka na druty i suszy całkiem jak grzyby nawleczone na nić. Na plantacji są tysiące, nierzadko wiele tysięcy egzemplarzy tej rośliny, a do każdej trzeba podejść, nachylić się, wyłamać parę liści i przejść do następnej – i tak wiele razy, praktycznie aż do pierwszych przymrozków. Ogrom mozolnej pracy. Kiedyś dzieciaki zarabiały pierwsze swoje pieniądze zbierając owoce, szyszki chmielu albo nadziewając liście tytoniu. Czy teraz chce się im to robić, skoro pieniądze dostaną od rodziców – nie wiem, ale robić powinny, bo dzięki tej pracy poznają wartość pieniędzy.
Paręset metrów za lipą i kilometr od wąwozów, droga dochodzi do szosy 74; jestem tam miejsce na zaparkowanie samochodu. Idąc brzegiem szosy doszedłem do polnej drogi wiodącej do Zaburza. Wiele miejsc na mojej dzisiejszej trasie było ładnych, wiele widokowych odcinków przeszedłem, a jednym z nich jest ta droga biegnąca od szosy na północy zachód, do wioski. Po minięciu niewielkiego lasku wychodzi się na otwartą przestrzeń zbocza wzgórza, horyzont jest tam odległy o kilkanaście kilometrów. Widzi się rozległą dolinę z wioskami, nitkami szos i wstążkami falujących pól, a wyżej i dalej, gdzieś w okolic Hoszni Ordynackiej, czernieją lasami pokaźne wzgórza. Świetne miejsce na dłuższą przerwę w wędrówce. Zdjęć nie mam, ponieważ patrzyłem pod słońce.
* * *
W Zaburzu stoi ładna drewniana kaplica, a na niej wyryte słowa modlitwy: „Święty Krzysztofie, módl się za nami, podróżującymi.” Może po tym moim imienniku mam upodobanie do drogi?
A propos kapliczek.
Widziałem parę już krzyży mających wykute nazwisko fundatora, i to od frontu, a więc tam, gdzie można by się spodziewać religijnego napisu. Czasami imię i nazwisko jest pod takim napisem, czasami jest tylko nazwisko z dopiskiem „fundator”.
W moim oczach, osoby areligijnej, wygląda to dziwnie, po prostu niestosownie, ale najwyraźniej u chrześcijan taki zwyczaj jest dozwolony. Owszem, najważniejsze, żeby Bóg wiedział, ale i ludzie niech wiedzą, jaki jestem religijny.
W innym miejscu, na rozstaju dróg, widziałem krzyż pod wyjątkowo dużymi i gęstymi lipami. Urocze miejsce, zwłaszcza że napis bardzo mi się spodobał.
„Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie.” (Znaków interpunkcyjnych tam nie było.)
To słowa starego hymnu „Święty Boże”, znanego chyba nie tylko chrześcijanom, a już na pewno nie tylko katolikom. Moje skojarzenia związane z tymi słowami są jednak inne, niezwiązane bezpośrednio z religią, a z poezją. Kiedyś wiersz Kasprowicza, „Hymn Święty Boże”, tak wielkie wywarł na mnie wrażenie, że po wielokrotnym czytaniu znałem go niemal na pamięć.
* * *
Wspomnę jeszcze o jaskółkach widzianych nad polami. Było ich kilkanaście i najwyraźniej nie odlatywały, a po prostu polowały na muchy. Próbowałem zrobić im zdjęcia, ale przypominało to próby opisania wdzięku i radości matematycznymi równaniami. Widziałem też wiele konyzy kanadyjskiej; tak więc wcześniej nie widziałem tej rośliny, bo jej nie znałem.
Oto ostrożeń, zwykła roślina przydroży i miedz, chwast pospolity. Drugi już raz zwraca uwagę swoją urodą: wcześniej, gdy kwitł tak ładnie, i teraz, gdy szykuje się do puszczenia w świat zasiewu swoich potomków.
Trasa:
Z wioski Zaburze polnymi drogami pod wsie Źrebce i Rozłopy, stamtąd na południe, pod Szczebrzeszyn. Przejście wąwozów, częściowo szlakiem ścieżki przyrodniczej, w lasach na zachód od miasta. Po przekroczeniu szosy 74, dojście bocznymi drogami do Zaburza.
Kolejna wycieczka dająca wytchnienie dla oczu, duszy, no dla ciała to może już mniej. Zauroczyło mnie to drzewo lipy. A cisza aż dzwoniła w uszach. Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńDziękuję, Aleksandro. W minionym tygodniu cztery razy wyjeżdżałem na Roztocze, teraz pracuję nad dwoma zaległymi opisami. Będzie w nich o takich wielkich przydrożnych lipach – w słowach i na zdjęciach. Wyobrażasz sobie, jak miło jest wieczorem wyciągnąć się w łóżku i jak szybko się usypia!? :-) Takie łażenie cały dzień jest męczące, to oczywiste, ale jeśli nie przekroczę swoich możliwości, na drugi dzień czuję się normalnie.
UsuńTe wędrówki mają jeszcze jedno niebagatelne znaczenie – oprócz psychicznego odpoczynku i radości patrzenia na piękno natury. To utrzymywanie kondycji, co w moim wieku jest szczególnie ważne.
Przyjmij moje pozdrowienia.
Trochę straszno w tych jarach:-) wolę jasne, piaszczyste polne drogi, i słońce. Znam tytoń od dzieciństwa po czas dorosłości, dopóki nie odeszłam z domu na swoje, całe lato przy tytoniu, od sadzenia, motyczkowania, zrywania liści i nabijania na druty, a najlepsze było palenie w suszarni, pilnowanie temperatury, czytanie książek przy tym.
OdpowiedzUsuńTak, w jarach jest trochę strasznie. Po wyjściu na otwartą przestrzeń i zobaczeniu słońca, człowiek uśmiecha się z ulgą.
OdpowiedzUsuńWiesz, Mario, coraz częściej myślę o skutkach obecnego wychowywania dzieci. Przecież oni uważają, że mleko produkowane jest w fabrykach, a pieniądze po prostu się ma na karcie! Kiedy dorosną i przekonają się, że gwiazdą telewizji czy internetu nie będą, że trzeba iść do pracy, niekoniecznie w eleganckim biurze, doznają szoku i będą potrzebowali specjalisty teraz niezbędnego od normalnego życia: psychologa.
Ty pracowałaś, ja też połowę wakacji pracowałem, ale dzięki temu obyci byliśmy od wczesnej młodości z obowiązkami i ograniczeniami. Wiedzieliśmy, że pieniądze nie biorą się znikąd i mają swoją wartość. Obecne dzieciaki nader mało o tym wiedzą.
Krzysiek, powiesz coś więcej o zdjęciu 36?
OdpowiedzUsuńPoprawiam się, chodzi o zdjęcie 26!
UsuńZauważyłeś jednak! Ja zobaczyłem tych dwóch fotografów dopiero kiedy ich minąłem. Mieli aparat z taaakim obiektywem, ale nie wiem, co fotografowali, i leżeli na derkach. Jak widać, swoją armatę do robienia zdjęć mieli nisko nad ziemią i celowali na drogę, a lewa jej strona przylega do wysokiej między. Widzisz te szczegóły? Więc co chcieli uwiecznić? Coś, co siedziało w zaroślach na tej wysokiej między? Chyba nie, bo moje przejście przestraszyłoby to coś.
UsuńCo o tym myślisz?
Na tym zdjęciu widać coś, co w mojej pamięci wiąże się z Tobą. Naprawdę!
Ta droga przecina wioskę i wspina się na łagodne wzgórze widoczne dalej. Na horyzoncie (blisko na prawo od drzewa stojącego na pierwszym planie), widać duże i wysokie drzewo. Tego już nie widać, ale dodam, że przy drzewie stoi krzyż.
Siedziałem pod nim rozmawiając z Tobą. Zdjęcie zrobiłem około pół godziny po rozmowie.
"Długa lufa" do robienia zdjęć - to teleobiektyw, który ma specyficzną właściwość, jego najkrótsza możliwość ostrzenia wynosi 1,5 - 2 metry. Bliżej do fotografowanego obiektu podejść się nie da. Oni chyba fotografowali jakąś roślinę.
UsuńZnasz taki wierszyk o stolicy języka polskiego?
Trzynastego, w Szczebrzeszynie
chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie.
Wszczęli wrzask Szczebrzeszynianie:
- Cóż ma znaczyć to tarzanie?!
Wezwać trzeba by lekarza,
zamiast brzmieć,
ten chrząszcz się tarza!
Wszak Szczebrzeszyn z tego słynie,
że w nim zawsze chrząszcz BRZMI w trzcinie!
A chrząszcz odrzekł niezmieszany:
- Przyszedł wreszcie czas na zmiany!
Drzewiej chrząszcze w trzcinie brzmiały,
teraz będą się tarzały.
Może i roślinę, ale czemu w takim razie zaczaili się tam? Wszak leżeli tam, jakby czekali na coś. Może na ptaka lub motyla, mających usiąść na tej roślinie, a z bliska nie mogli, bo by przestraszyli. Mogło tak być, Janku?
UsuńTen wiersz dawałbym obcokrajowcom jako test znajomości naszego języka.
Nie pamiętam co to było… tak mi się przypomniało a propos miasteczka jako stolicy języka polskiego. To było coś odmieniane jako szczebrzeskie. Nie szczebrzeszyńskie, a właśnie szczebrzeskie.
Opodal jest wioska Radzięcin, ale wolę tej wioski zwą Radzięcką.
Pod nosem włodarzy stolicy naszego języka!
A może tam była norka jakiegoś chomika, albo nie wiem co?
UsuńNajpewniej to drugie: nie wiem co :-)
UsuńMogłem wrócić i się zapytać.