Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

wtorek, 29 marca 2022

Spotkanie na Trzebnickich Wzgórzach

 200322

Trzydzieści kilometrów na północ od Wrocławia, w okolicy Trzebnicy i Obornik, wznosi się pasmo Trzebnickich Wzgórz. Przypominają obrzeża Pogórza Kaczawskiego: łagodne wzgórza o wysokościach nieco ponad dwieście metrów, rozległe pola, niewielkie lasy i oczywiście polne drogi. Przy dobrej przejrzystości powietrza widać ze szczytów niektórych wzgórz Ślężę i Śnieżkę, także Góry Sowie odległe o około 80 kilometrów.

Tam właśnie ma swój dom mój przyjaciel. W niedzielę przyjechałem do niego z Jankiem, towarzyszem wielu moich sudeckich wędrówek. Są jedynymi osobami, które potrafiły przywiązać mnie do siebie na leszczyńskim wygnaniu.

Chcieliśmy przede wszystkim porozmawiać, zwłaszcza, że Janek i nasz dzisiejszy gospodarz widzieli się po raz pierwszy, ale i parogodzinny spacer po wzgórzach też był w planach.

O rozmowach nie napiszę, chcąc chronić prywatność gospodarza i jednocześnie nie chcąc plotkować, ale o wzgórzach owszem.

Mają one to wszystko, co cenię w pogórzach: łagodnie falujące pola, laski z pokaźnymi drzewami, polne dróżki, zmienność krajobrazów i miedze, którymi można iść ku szczytowi pagóra ukrywającego daleki horyzont.

Po łagodnym garbie szliśmy drogą celując na samotną brzozę, byliśmy na wzgórzu z usypanym kopcem ziemnym – śladem starań właściciela okolicznych ziem chcącego mieć u siebie najwyższe wzgórze w okolicy i słuchaliśmy opowieści gospodarza o okolicy i planach wędrówek. Dzień był słoneczny, miałem ich obu obok siebie, a droga była przed nami.

Na dużej, ładnie urządzonej działce, pod brzozami, na stoku pokaźnego wzgórza, stoi drewniany domek przyjaciela, a obok niego rośnie duża kępa krokusów. Jeśli kiedyś miałabym się zastanawiać nad barwą szafranu, powinienem pamiętać o tych zdjęciach.




Z domku wyszliśmy o dziewiętnastej; właśnie kończył się zmierzch ustępując miejsca nocy. Po zejściu z pagóra odwróciłem się i zobaczyłem widok, który chciałbym zapamiętać: nocne już, rozgwieżdżone niebo, bielejące brzozy i przy nich domek z dwoma niewielkimi jasnymi oknami. Czysta ciemność wokół, żadnych ludzkich świateł poza tymi dwoma okienkami i bezmiarem nieba. Wspomniałem widywane kiedyś lampy stawiane przez Szwedów w oknach jako drogowskaz dla wędrowca i poczułem ciepło w sercu, ale i nieokreśloną tęsknotę.

Za parę dni wracam do siebie, do domu. Mam nadzieję na urlopowy przyjazd za około trzy miesiące i zobaczenie ich obu.
















poniedziałek, 28 marca 2022

Nie tylko o polszczyźnie

 220322

Parę dni temu przeczytałem w pewnym serwisie informacyjnym taką notatkę:

>>Human Rights Watch wezwało Ukrainę do zaprzestania publikacji zdjęć i nagrań pojmanych Rosjan, gdyż „łamie to ich prawa”. <<

Zapytałem Google o tę organizację, oto krótka notka o niej:

>>Głównymi celami Human Rights Watch jest: dbanie o powszechną sprawiedliwość oraz zaprzestanie łamania praw człowieka. Szczególny nacisk położony jest na ochronę praw kobiet i dzieci. Zadaniem HRW jest też likwidacja cenzury na różnych płaszczyznach, by zapewnić każdemu możliwość przedstawiania własnych poglądów.<<

Każdy z nas wie, co się dzieje w Ukrainie i co tam wyczynia armia agresora, ile mordów i niegodziwości ma na sumieniu Rosja (czy rząd tego kraju ma sumienie?) może warto byłoby i tej organizacji zapoznać się z odpowiednimi informacjami, bo te ich wezwanie brzmi jakby trochę dziwne – delikatnie mówiąc.

Przypomina mi się tutaj historia opisana przez Parandowskiego. Otóż krótko po wojnie był w Szwecji na zjeździe pisarzy. Pytano go o doświadczenia wojenne, opowiadając zauważył, że nie bardzo mu wierzono; coś takiego jak Treblinka było dla nich niewyobrażalne. Pokazał więc zebranym okupacyjny dokument tożsamości, kenkartę z odciskami palców. Właśnie ta karta uczyniła na Szwedach największe negatywne wrażenie z całej opowieści o okupacji i wojnie. Byli zaszokowani zmuszaniem ludzi do robienia odcisków palców!

Otóż ludzie z Human Rights Watch wydają się tacy, jak tamci Szwedzi.

Tylko patrzeć, jak pewni aktywiści poruszą inną bardzo ważną kwestię dotyczącą praw człowieka, mianowicie brak toalet dla trzeciej płci.

* * *

O jakże (nie) słusznym podziale słów kilka.

Ten jest opisany w książce „Kiedy Harry stał się Sally” R.T. Andersona; to wytyczne rządu federalnego USA z czasów Obamy:

Dostęp do damskich toalet i szatni mają osoby płci żeńskiej i tożsamości płciowej żeńskiej lub męskiej, oraz biologiczni mężczyźni uważający się za kobiety. Natomiast mężczyznom identyfikującym się jako mężczyźni wstęp jest zabroniony.

Do męskich szatni i pryszniców mogą wchodzić osobnicy płci męskiej identyfikujący się jako mężczyźni lub kobiety, oraz osoby płci żeńskiej uznające się za mężczyzn. Nie można korzystać z tych toalet osobom płci żeńskiej i takiej tożsamości płciowej.

Ja wiem, że w pierwszym czytaniu wydaje się to trudne, ale wymóg bycia nowoczesnym nakazuje zakucie tych podziałów. Można też nosić przy sobie karteluszkę ze ściągawką, ale w przypadku naprawdę pilnej potrzeby lub kolejki do kabin, zalecałbym inny sposób: niech mężczyźni mówią, że czują się kobietami, a kobiety, że są mężczyznami, bo wtedy mogą legalnie korzystać z dowolnej toalety.

Żeby nie było, że zmyślam: w książce te informacje są na stronie 249, a na końcu książki jest podany adres źródła.

Zmienię temat, bo dorobek umysłowy niektórych ludzi budzi niewesołe myśli o przyszłości naszego gatunku.

Może parę zdań o polszczyźnie.

Nierzadko słyszę w wypowiedziach wyrażenia „w związku z powyższym” albo „jak powiedziałem wyżej”. Brzmią śmiesznie i są nieprawidłowe, ponieważ można je używać wyłącznie w wypowiedziach zapisanych; tylko tam mają sens.

Coraz więcej widzę dziwnych skrótów, zwłaszcza w tekstach wiadomości. Kiedyś też były, ale niewiele i na ogół znane, jak PKP, PKS, NBP. Teraz codziennie jestem zaskakiwany skrótami nic mi nie mówiącymi, a używanymi tak, jakby ich znaczenie było powszechnie znane. Ot, wywiad z lekarzem w TV, a na dole ekrany podpis: prezes PPS – no i wszystko… niejasne. Kolejny przykład: CEO. To oczywiście skrót angielski, od Chief Executive Officer, czyli szef firmy mający stanowisko dyrektora czy prezesa zarządu. Spotkałem już ten skrót przed nazwiskami Polaków szefującym polskim firmom z Polsce. W bankach natomiast można spotkać panie mające stanowisko oficera – efekt bzdurnego, bo dosłownego tłumaczenia z angielskiego. W tym języku oficer to także funkcjonariusz w sensie, jak się zorientowałem, bom nie fachowiec od języka, osoby pełniącej funkcję. U nas to słowo ma jedno znaczenie: oficerem jest żołnierz mający wyższy stopień wojskowy, mianowicie od podporucznika wzwyż, i dlatego nazywanie oficerem babki od papierów w banku jest po prostu śmieszne.

Do lamusa odchodzą procenty jako nazwa przestarzała i niemodna. Teraz są punkty procentowe. Znaczą dokładnie to samo, ale przyznacie chyba, że brzmią bardzo profesjonalnie. Pojawiają się też skróty „pp”, no bo skoro procenty są w lamusie, a punkty procentowe mają tak dużo liter, to racjonalnym jest skrócenie dłużyzny.

A znak %?  Jest taki oklepany, taki zwykły, że aż wstyd go używać.

Zapisał: oficer Krzysztof Gdula. W końcu jakąś tam funkcję pełnię, więc stanowisko oficera mi się należy jak psu buda, mimo nadania mi kiedyś przez wojsko jedynie stopnia starszego szeregowca.

Program.

Audycja radiowa czy telewizyjna jest teraz programem, a dla odmiany program komputerowy zyskał miano aplikacji. Zapewne dlatego „aplikowanie” jest złożeniem podania o pracę, wyszywaniem ozdób na ubraniu, albo dozowaniem lub podawaniem czegoś. Logiczne, prawda?

Nasi politycy ostatnio nie mówią o swojej niewiedzy, mówią o braku wiedzy na określony temat. Nie powiedzą „nie wiem”, mówią „nie mam informacji”. Od razu wydają się mądrzejsi!

Słowa przeżywają okresy wielkiej popularności, później bywają zapominane albo ich używanie staje się unormowane. Najczęściej te modne wypierają wszystkie inne o podobnym znaczeniu. Tak jest, na przykład, na blogach poświęconych inwestowaniu ze słowem „dywersyfikacja”, nadużywanym do znudzenia, a wszędzie i od dawna ze słowem „opcja”. Od paru tygodni nasi politycy i dziennikarze moją swojego nowego ulubieńca: flanka. W domyślę: wschodnia flanka NATO.

Cytat ze słownika PWN:

1. «w dawnym wojsku: skrzydło ugrupowania bojowego»

2. «bok narożnika twierdzy lub narożna wieża twierdzy»3. przen. «położona z boku część jakiegoś obszaru albo strefy czyichś wpływów»

Dobrze, niech będzie słowo wojskowe, skoro NATO jest organizacją obronną, więc ściśle z wojskowością związaną, chociaż armią nie jest, ale czy nie można chociaż czasami urozmaicić wypowiedzi, mówiąc na przykład o wschodnich granicach czy rubieżach NATO? Chyba nie można, skoro wszyscy i wszędzie mówią o flance.

* * *

Dla urozmaicenia opiszę przygodę z pracy; będzie to jednocześnie zagadka dla dociekliwych.

Miałem zbudować kiosk sterowniczy w formie sześciokąta o podanej szerokości boku. Hmm, ale jak zrobić, żeby sześciokąt był foremny, czyli żeby kiosk nie był zwichrowany? Sposób nasuwa się od razu: wpisać go w okrąg. Dobrze, ale jaką ma mieć średnicę ten okrąg i jak go podzielić na sześć równych części? Wpadłem na genialny pomysł zapytania się Google o odpowiednie wzory. Były, a jakże! Właściwie nie było ich nigdzie, na żadnej stronie, ponieważ… nie są potrzebne.

Moje pytanie brzmi: dlaczego w omawianym przypadku nie ma potrzeby stosowania jakichkolwiek wzorów służących wyliczeniu promienia okręgu i jego podzieleniu?

* * *

Niżej zamieszczam zdjęcie będące podpowiedzią dotyczącą poprzedniej zagadki.

Co to jest?

Dlaczego ta część jest tym bardziej potrzebna, im krótsze są dni?

Co ta część może mieć wspólnego z Biblionetką?

 


Późniejszy dopisek.

Wskazano mi parę błędów w tekście, tutaj się do nich ustosunkuję.

Oczywiście nie tylko żołnierze wyżsi rangą są oficerami, także funkcjonariusze innych służb mundurowych, na przykład policjanci. Szarże w tych służbach mogą mieć inne nazwy niż w wojsku.

Wypomniano mi, że dawniej też było dużo skrótów, nie tylko teraz. Było dużo, to prawda, chociaż trudno policzyć, czy więcej ich było, czy mniej. Myślę, że nie zwracałem na nie uwagi ponieważ były znane, rzadko pojawiały się nowe, a teraz dość często; co gorsza, część z nich pochodzi z angielskiego, którym słabo władam. Tak więc moja ocena ilości skrótów była subiektywna, ale to było wiadome z góry.

Napisałem, że procenty i punkty procentowe znaczą to samo – tutaj też znaleziono błąd. Faktycznie, jest różnica, bo co prawda procenty są tu i tam, ale inaczej liczone i stąd inna nazwa, mnie jednak chodziło o sytuację, w której autorzy tekstu traktują obie jednostki wymiennie. Dla nich znaczą to samo, i taki był sens mojej wypowiedzi.

Na jednym z dobrych blogów o polszczyźnie znalazłem informację o nazwaniu audycji radiowej, ale programu telewizyjnego. Tak więc trzeba mi przyznać się tutaj do błędu.

Pisałem też o moich oporach w używaniu wyrażenia „niskie morale” wobec rosyjskich żołnierzy unikających wykonywania rozkazów skutkujących śmiercią ludności cywilnej. Uważałem, że jest pokrewieństwo znaczeniowe między moralnością i morale. Teraz poszperałem trochę w internecie. Na blogu, o którym wspomniałem wyżej, rozdziela się znacznie: morale nie ma związku z moralnością. Na kilku innych stronach było różnie: łączono z moralnością lub nie, ale częściej nie łączono. Wypada więc i tutaj przyznać się do błędu. Jako tłumaczenie się napiszę, że wcześnie ograniczyłem się do zajrzenia na stronę słowika PWN, a tam łączono morale z moralnością. Powinienem sprawdzić na innych stronach, a nie ograniczać się do jednej.

wtorek, 22 marca 2022

Wojna i poezja

 220322

Pracuję zajmując umysł wykonaniem zadania; myślę o zwykłych, codziennych sprawach, o planach na wolne godziny i najbliższe dniu lub tygodnie; czasami martwię się jakąś drobnostką. Zajmuję się zwykłymi sprawami, jednak obojętnie co robię, kilka razy dziennie radykalnie zmienia się mój ogląd rzeczywistości; nagle tamte sprawy stają się nieważne, znikają, a świadomość momentalnie wypełniana jest zdumieniem, niedowierzaniem i ostrym protestem.

Zatrzymuję się w swoim codziennym dreptaniu i czynię sobie wyrzuty.

Zajmuję się bzdetami, a tam ludzie tracą cały dorobek życia i samo życie! Tam się boją, marzną, głodują, są okaleczani, a ja się irytuję z powodu drobnego kłopotu! Tam dzieci ograbione z dzieciństwa płaczą i giną lub zostają sierotami, a ja siedzę w fotelu oddając się przyjemności słuchania arii z kantaty Bacha!

Pomogłem wpłacając pieniądze, ale jakże mała taka pomoc!

Czuję się bezradny i oszołomiony.

Przecież już miało nie być wojny i barbarzyństwa!

Dlaczego tak jest?

Dlaczego tacy jesteśmy?


(…)

A dzwon się rozlega,

z jękiem się czołga po spalonej łące,

z płaczem się wznosi nad umarłe błonia,

łkaniem wyschnięte chce poruszyć wody

i zrozpaczony zamilka u brzega

i znów się zrywa i jęczy i płacze

i łka i płynie i płynie i płynie

w tej rozpłakanej godzinie…

A jako widna ta ziemia, wspaniała

wielką godziną konania,

niepogrzebione wokół leżą ciała,

a ci się wloką, popędzani mocą

strasznego lęku.

A każda głowa ku ziemi się słania,

każde kolano się chwieje,

a krzyże posmutniałe drżą w wychudłych ręku,

a w wietrze chorągwie trzepocą,

a w martwym, niemym słońcu gromnice się złocą,

a Śmierć przed tłumem kroczy,

wielkimi kroczy odstępami

i z śmiechem na trupich ustach

wywija kosą stalową,

połyskującą w południowym skwarze.

A nad jej głową,

jak wieniec z czarnych ziół,

rozkwitłych podmuchem żałoby,

gdzie drzemią stuleci groby,

zgłodniałych kruków krążą stada

chmurą ściemnioną

i, wysunąwszy dzioby,

żądliwie chłoną

ten wiew, który idzie od ziemi —

trujący, śmiertelny wiew…

A ona, świata przebiegając smug,

kroki swe liczy na mile

i kosą zatacza łuk,

że, jako zboże w dzień kośby,

tak pokolenia padają

na nieskończonym obszarze,

który jej mocy oddał się spokojny,

który jej mocy oddał się bezwiedny…

O dzwonu łkające prośby!

O szumie więdnących drzew!

O Boże, Święty Boże! Święty a Nieśmiertelny!…

(…)

A Ty, o Święty,

o Nieśmiertelny,

który swym jednym oddechem

wypełniasz wieków wiek,

Ty od powietrza, głodu i ognia i wojny

i od Szatana, który w dom przychodzi

i dusze zwodzi,

zachowaj nas, Panie!

(…)

Niech Twoje słowo gromowe

zagrzmi nad wielkim cmentarzem!

Radosne niech głosi nadzieje!

Niech zapomniani wstaną,

a żywym niechaj życie nie będzie ponurym,

wieki kopanym dołem!

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

Z kornym błagamy czołem!

Spuść Swoją łaskę na tę naszą głowę,

na oczy, zmroczone łzami!

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

(…)

A Ty, o Boże!

o Nieśmiertelny!

o wieńcem blasków owity!

na niedostępnym tronie

siedzisz pomiędzy gwiazdami

i, głową na złocistym spocząwszy Trójkącie,

krzyż trójramienny mając u swych nóg,

proch gwiazd w klepsydrze przesypujesz złotej

i ani spojrzysz na padolny smug!

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

Słońcom naznaczasz obroty,

gasisz księżyce,

jutrznie zapalasz i zorze

i płodzisz zasiew na byty,

na pełne cierpień żywoty,

które tu muszą mrzeć,

w samotny kłaść się grób…

Zmiłuj się, zmiłuj nad nami!

(…)

A jako ryczący lew,

Szatan po ziemi tej krąży,

na pokolenia

zarzuca zdradną sieć,

(...)


„Święty Boże, Święty Mocny”, Jan Kasprowicz

Ten hymn znam od lat, a w ostatnie tygodnie towarzyszy mi stale, jednoznacznie kojarząc się z wojną.

Tam Śmierć przed tłumem kroczy, tam Szatan na ziemi się panoszy!

PS

Nie mam ze sobą tomu wierszy Kasprowicza, więc treść hymnu skopiowałem ze strony wolnelektury.pl

piątek, 18 marca 2022

Ponownie w Górach Wałbrzyskich

 130322

Okrążając niedawno masyw Trójgarbu w Górach Wałbrzyskich, widziałem tak wiele ładnych wzgórz, że już wtedy obiecywałem sobie powroty; dzisiaj wróciłem po raz pierwszy. Trasę ustaliłem tak, by koniec dnia oglądać ze wzgórza z brzozą widzianego kiedyś z daleka, a ostatnio zobaczonego we mgle.

Wznosi się nad Jabłowem, więc widziałem je wyruszając w drogę z tej wsi, jeszcze przed wschodem słońca. Było pokaźne, gdy szedłem wioskową uliczką i dnem doliny, później malejące, gdy oddalałem się nabierając wysokości.

Kiedy wyszedłem z lasu pod szczytem pokaźnego wzgórza, otworzył się rozległy widok na pół widnokręgu, z białymi szczytami Karkonoszy po lewej i wioską w dolinie. Byłem nieco zaskoczony, gdy udało mi się wyłuskać wzrokiem to wzgórze spośród wielu innych: zmiana perspektywy spowodowała jego przemianę; wzgórze jakby przysiadło, skurczyło się, niepokaźne na tle wyższych sąsiadów. Później straciłem je z oczu, dopiero popołudniu pojawiło się przede mną, oświetlone niskim już słońcem, ale o oglądanym spektaklu końca dnia napiszę później.

Zgodnie z tradycją nie trzymałem się ani szlaków, ani dróg, chociaż oczywiście tu i tam szedłem jakąś przygodnie spotkaną drogą. Przez las decyduję się iść bezdrożem tylko w ostateczności, bo nie dość, że łatwo trafić na gąszcz młodniaków lub jeżyn, to i zdarzają się trudne do przejścia lub obejścia urwiska. Dzisiaj też przez las szedłem duktem, a wspominam o nim, ponieważ wiódł w dół po dość stromym północnym zboczu. O tej porze roku słońca tam niewiele, przy ziemi można nawet wcale, więc śniegu było dużo. Idąc śliską białą drogą poczułem się tak, jakby się czas cofnął do stycznia.

W innym miejscu doszedłem łagodnie wznoszącym się wzgórzem do ściany lasu i dopiero tam, stojąc między drzewami, zobaczyłem odmienność drugiego zbocza: było strome, skaliste, miejscami urwiste, oczywiście bez drogi i nawet ścieżki.


Na mapie trasy to wzgórze jest w prawym górnym rogu, na skraju wsi Struga. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, by tamtędy schodzić. Starannie wybierałem miejsca postawienia stóp, kluczyłem, szukałem sąsiedztwa drzew jako zabezpieczeń, i powoli, powolutku schodziłem. Nogi mi drżały, ale nie wiem, czy bardziej z wysiłku, czy z emocji. Zszedłem, ale raczej długo nie zdecyduję się na taki skrót. Miałem świadomość większych trudności z zejściem niż miałbym jeszcze kilka lat temu. Zmiana naturalna w moim wieku, ale mimo tej jej cechy, trudno mi się z nią pogodzić.

Podobnie jest ukształtowane większe wzgórze Sas: z jednej strony łagodne zbocze z wielkim polem podchodzącym pod szczyt, a drugiej zalesiona stromizna. Myślę, że geolog mógłby coś ciekawego powiedzieć o przyczynach takich formacji.

Powyżej wioski Struga są rozległe pola i łagodne wzgórza, krajobraz jest więc typowo pogórzański.

Kiedyś ten obły garb ziemi był skałą, może nawet pokaźną, z pionowymi ścianami, a ta później stała się grupą kruszejących skał coraz niższych i niższych, jakby w ziemię się chowających, chociaż to one same zamieniały się w ziemię, aż w końcu zostały tylko niewielkie ich złomy na samym szczycie; widuję takie na sudeckich pogórzach. Bardzo powolne, ale nieubłagane procesy skruszyły w końcu te skały na drobne odłamki, a wtedy pojawił się pług wyrównujący powierzchnię. Zdawałoby się, że nadszedł kres przemian, ale to nieprawda, one końca nie mają. Każdego roku takie wzgórze maleje. Wiatr roznosi drobiny ziemi, dnem skib spływa woda ulew porywając ziemię i małe kamyki. Kiedyś, za tysiące lat, tego wzgórza i wszystkich sąsiednich nie będzie, chociaż może będą inne, nowe, jako rezultat ruchów wewnątrz Ziemi.
Na tym zdjęciu widać skutki procesu, o którym wspomniałem wyżej. Zbocze tego łagodnego wzgórza ma kolor czerwonawy, a niżej kolor ziemi jest inny, bardziej typowy. Przyczyna jest oczywista: kiedyś stały tam czerwone skały, które teraz są ziemią na zboczu malejącego wzgórza. Zmiana koloru nie jest natychmiastowa, ponieważ przenoszą ją i mieszają pługi oraz procesy morfologiczne Ziemi dążące do wyrównania poziomów.

Okolicę z tymi dwoma wzgórzami mało poznałem, przechodząc tamtędy w drodze pod Trójgarb, ale wrócę jeśli tylko będę mógł. Nawet mam upatrzone miejsce na parkowanie, co wbrew pozorom bywa niełatwe w wioskach rozsiadłych w dolinach.

Słyszałem skowronki i buczenie pierwszych owadów, widziałem całe kępy kwitnącego podbiału, tych wyjątkowych roślin z kwiatami złożonymi z wielu kwiatów; wspominałem swoje zdumienie sprzed kilku laty, gdy zauważyłem ich misterną budowę.

Góra Kamienista. Widzicie ją na zdjęciu? To mało wyraźne wybrzuszenie pola na środku zdjęcia jest właśnie kamienistą górą… :-)

Parę słów o polszczyźnie.

Zdjęć ze śmieciami zamieszczać nie będę, bo dość mi takich widoków, ale kolejny przykład manii wielkich liter dodam.

Czasami zapisuję wrażenia w czasie wędrówki, ale nie tak, jak kiedyś, długopisem na kartce, wszak mam XXI wiek! Zapisuję jako smsy wysyłane do siebie samego, wykorzystując oferowaną przez Google funkcję rozpoznawania mowy. Działa przeciętnie, jeśli mówi się wolno i wyraźnie, nie używając nazw i trudniejszych wyrazów, chociaż i wtedy bywa śmiesznie. Oto co przed chwilą przeczytałem w telefonie:

„Cześć autka na jakiej płaszczyźnie żołdak na falujących łąkach Hałda he”.

Pisownia oryginalna. Nie wiem, dlaczego jeden wyraz jest zapisany wielką literą (i co ma znaczyć, skoro hałdy tam nigdzie nie ma), wiem natomiast, że Google nie używa żadnych znaków interpunkcyjnych, a wielkie litery po prostu pisane są losowo, chyba że wypowiem jedno z popularnych imion.

Nie pamiętam, co dyktowałem, a jeśli ktoś rozsupła tę zagadkę, dostanie ode mnie konia. Oczywiście z rzędem.

Mam też drugą zagadkę, zdecydowanie łatwiejszą: może ktoś odgadnie, co tutaj sfotografowałem? Konia za prawidłową odpowiedź nie dam, ale szczerze pogratuluję.

Czas wyliczyłem dobrze: pół godziny przed zachodem byłem na szczycie wzgórza z brzozą, pierwszy raz mogąc spojrzeć daleko, skoro będąc tutaj poprzednim razem niewiele przez mgłę widziałem. Widoki zaczynają nabierać barw moich wspomnień i wrażeń, wszak w paru miejscach już byłem, więc mogłem zobaczyć swoje ślady na okolicznych wzgórzach. Daleko jeszcze do wydeptanych ścieżek kaczawskich, ale początki są zrobione.

Rzadko mam okazję oglądać zachód słońca tak czysty, jasny, tak nasycony kolorami, jak dzisiejszy. Brakuje mi znajomości barw, by ładnie opisać ich przemiany – to odwieczna moja bolączka w takich chwilach. Powiem więc tylko, że niebo widziałem wielkie, jasne i głęboko niebieskie, także po zachodzie, a wzgórza wokół były cudnie nasiąknięte ciepłymi barwami słońca prześwietlającego delikatną mgiełkę. Powietrze było tak czyste, że na minutę przed całkowitym schowaniem się słońca pod horyzontem nadal jasno świeciło, oślepiając, a swój cień widziałem do ostatnich sekund dnia. Po powrocie sprawdziłem czasy robienia zdjęć, stąd wiem o tej jednej minucie między silnym jeszcze świeceniem, a zniknięciem słońca.

Popatrzcie na koniec tego pięknego dnia. Popatrzcie na brzozę, czyż nie jest śliczna?

 

 





Po mroźnym ranku i ciepłym dniu, pod wieczór temperatura znowu szybko spadała. Zmarzłem nielicho na wzgórzu, nie mogłem więc zrobić tego, co chciałem: usiąść pod brzozą, oprzeć się o jej pień i po prostu posiedzieć tam, pogapić się, ale wrócę tam latem.

Wrócę.


Trasa:

Początek i koniec we wsi Jabłów.

Szedłem wzgórzami na wschód od wioski. Byłem na Górze Kamienistej, Sasie, Wzgórzu Ułańskim i pod Rudówką. Wracałem idąc zboczami masywu Trójgarbu. Zachód słońca zastał mnie na wzgórzu z brzozą wznoszącym się nad Jabłowem.

Parę słów statystyki: w drodze byłem równo 12 godzin, od szóstej od osiemnastej, przy czym czas przerw wyniósł trzy godziny, a więc 25,5 kilometrów trasy przeszedłem w czasie dziewięciu godzin. Z Leszna wyjechałem kwadrans po trzeciej nad ranem, wróciłem o 21, czyli cała wyprawa trwała bez mała 18 godzin.

Po powrocie zatankowałem jak zwykle do pełna i zapłaciłem 110 złotych, a w poprzednich miesiącach przeciętny koszt wyjazdu w Sudety wynosił 60-70 złotych.

Niech mnie wyjazd kosztuje i dwieście, byle zdusić wschodnią zarazę.