Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą recenzja. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 października 2023

Moje książki

 301023

Dużo czasu minęło od ostatniego tekstu o moich książkach, może więc chociaż ten krótki post ze zdjęciami i linkami zamieszczę.

Zdjęcia książki o Jasiach z bloga Bookiecik:

 


Tutaj z bloga Zaczytanie:

A tutaj widać półkę stojącą gdzieś w UK. Zdjęcie wykonane przez Sleetta, czytelnika moich książek.


 

Zdjęcie z bloga Oaza Recenzji:

 


Zdjęcia Anny Kruczkowskiej:





Pani_Wu też napisała o mojej książce:


O mnie i moich książkach najwięcej napisała Wioleta Sadowska:











Wiele jest cytatów na tych blogach, ale też na różnych portalach „książkowych”, na przykład Lubimy Czytać, tutaj wkleję (no bo czy można cytować siebie?) te dwa:

„Chciałbym… czego właściwie? Czy nie wiecznego zachłyśnięcia? Ciągłego oczarowania? Tak, właśnie tego!

„Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".

Tak trzeba, tylko... jak to zrobić?

sobota, 22 października 2022

Recenzje książki o Jasiach

 

221022

Na portalu Lubimy Czytać zauważyłem tekścik o mojej książce.

Zapraszam do lektury.

* * *

Czy to nie fascynujące odkrywać emocje zamieszkujące ludzkie serce?
"Miłość, muzyka i góry" przeniosła mnie w świat emocji pewnego człowieka.
Szłam wraz z nim po ścieżce wydeptanej przez uczucia, emocje i pragnienia.
Dostrzegałam szczegóły namalowane przez słowa, nawet gdy mówiły o prostych rzeczach.

Sama fabuła wydaje się prosta.
Nie ma tu pędzącej akcji.
Pewne aspekty są przewidywalne, ale... Wchodzę ostatnio w inny wymiar czytelnictwa. Bardziej doceniam prostotę splecioną z uczuciowością.
W tej powieści było wszystko to, czego było mi potrzeba.
.
Za możliwość jej przeczytania dziękuję Karo @flatreads która zorganizowała bookture właśnie z tą powieścią. Gdyby tego nie zrobiła, być może ten tytuł zagubiłby się w oceanie innych książek. I nigdy byśmy się nie odnaleźli.

* * *

Autorka drugiej recenzji prowadzi bloga „Oaza Recenzji Mirki Dudko”, i tam skopiowałem poniższy tekst oraz zdjęcia.


 

* * *

ten świat wcale nie jest taki ładny. Ten świat coraz częściej ocenia człowieka po zasobności portfela lub według jego znaczenia. Mniej w nim miłości, a silniejsza jest pogoń za bogactwem i znaczeniem.”

Uwielbiam góry, mimo że mieszkam na terenach nizinnych. Doceniam ich majestat i piękno, spokój ale też grozę. Chodząc po urokliwych ścieżkach dociera do nas wielkość Matki Natury, jej porządek i magia. Z tego względu skusiłam się na książkę pt.: „Miłość, muzyka i góry” szukając tego rodzaju odniesień w zamieszczonej w niej historii.

Krzysztof Gdula jest synem, mężem, ojcem i dziadkiem. Z wykształcenia i z pracy – technik, a humanista z przekonań i zainteresowań. Uwielbia włóczyć się po górach, słuchać barokowej muzyki, czytać i pisać książki. Na swojej stronie przyznaje, że bywa marudny i jest czasami smutasem. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.) oraz "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.). Wśród wielu jego tekstów na blogu jest takich, które opowiadają o górach, zwłaszcza Sudetach. Opisuje w nich swoje wędrówki, by pokazać czytelnikom piękno górskich szlaków ale też zrozumieć siebie i swoje odczucia. 

Inspiracją do napisania powieści „Miłość, muzyka i góry” stały się uroki Gór Kaczawskich. W czasie jednej z wędrówek w 2014 roku, powstał zarys historii dwojga ludzi, którzy spotkali się w nietypowy sposób. Jak pisze autor: „Usiadłem na brzegu lasu i mając przed sobą ładny widok, zamyśliłem się” i wówczas ujrzał oczami wyobraźni dwoje Jasiów czyli Jana i Janinę. 

Jan kocha góry a szczególną miłością darzy Góry Kaczawskie, gdzie ma swój dom i lubi wędrować swoimi ulubionymi szlakami. Pewnego dnia, w czasie jednej z takich eskapad, spotyka piękną dziewczynę z warkoczem, która siedzi pośród krów i sprawia wrażenie, jakby była nie z tego świata. I faktycznie tak jest, gdyż okazuje się, że według niej, właśnie dwa lata temu skończyła się wojna, w której zginęły wszystkie jej bliskie osoby. On uznaje ją za wariatkę i nie rozumie co się wokół niego dzieje, tym bardziej, że nagle znikają znane widoki a krajobraz przypomina czasy powojenne. Jasia ma do niego jedną prośbę, by on zabrał ją do siebie, do swego świata. Gdy przystaje na jej prośbę, ponownie znajdują się w XXI wieku. I tak zaczyna się ich wspólna droga, droga dwóch serc, które pochodzą z dwóch różnych, jakże  odmiennych światów…

Okładka jest bardzo skromna a przy tym prosta w swoim wyrazie. Na czarnym tle umieszczony został obrazek, na którym widać dziewczynę grającą na skrzypcach i unoszącą się wśród górzystych krajobrazów. Książka ma nieco mniejszy format, niż inne standardowe publikacje oraz miękką oprawę bez skrzydełek. Natomiast treść została wydrukowana na szarym tzw. ekologicznym papierze z wyraźną czcionką i z zachowaniem szerokich marginesów. Nie ma w niej rozdziałów ani osobnych części. Całość ujęta w jednej, ciągłej formie ale poszczególne epizody z życia Jasiów oddzielone zostały jedynie akapitami. Dużo w niej jest dialogów, niewyszukanych, zwyczajnych i oszczędnych. Czuć w nich troskę, czułość i wzajemną miłość. 

Na zaledwie 140 stronach autor zawarł eteryczną opowieść o miłości z muzyką i górami w tle, w której funkcjonują obok siebie dwa światy: realny i fantazyjny. Przelał na papier historię, która mocno odbiega od rzeczywistości opisując piękno w najczystszej postaci. 

W twoim świecie niewiele można było mieć za pieniądze, tutaj więcej, niż możesz sobie wyobrazić.
Miłość też?
- Nie. Ale jej namiastki, udawanie.
- To nie miłość.
- Nie, ale wielu ludziom tyle wystarczy, jeśli tylko mają pełny portfel i mocne przeżycia, jeśli coś wiruje wokół nich.”

Najważniejszym i głównym motywem jest miłość, dlatego w tytule ten wyraz jest wyszczególniony większą czcionką. To miłość wprost bajkowa, wyjątkowa i niecodzienna, która niczego nie żąda, nie obiecuje, nie narzuca lecz po prostu JEST. Szczera, czysta, pełna zrozumienia i empatii. 

Pan Krzysztof Gdula ukazał miłość idealną, wrażliwą, delikatną i bezwarunkową. Miłość, o jakiej marzy Jan (i chyba nie tylko on), który w swoim życiu miał wiele kobiet ale z żadną nie zaznał szczęścia. Tym samym autor stawia pytanie czy w dzisiejszym świecie taka miłość jest realna i co oznacza pojęcie miłości prawdziwej? Pokazuje, że w świecie własnej wyobraźni wszystko jest możliwe i możemy być tam, gdzie chcemy i z kim chcemy. Jednak co się wydarzy, gdy okaże się, że to wszystko jest jedynie wytworem naszej wyobraźni?

Egzemplarz książki otrzymałam od portalu: sztukater.pl

wtorek, 26 lipca 2022

Recenzja mojej książki

 260722

Na blogu „Subiektywnie o książkach” opublikowana jest recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Jej autorką i jednocześnie właścicielką bloga jest Wioleta Sadowska.

Za jej uprzejmą zgodą tekst i zdjęcie zamieszczam tutaj, na swoim blogu.

Miłej lektury!

"Na świat powinno się patrzeć tak, jakby wzrok miało się od tej chwili (…)".


Podobno w życiu piękne są tylko chwile. Warto jednak uzmysłowić sobie, że to chwile ze zwykłej codzienności budują nasz świat, w którym każdy dzień wnosi coś nowego. Przypomina o tym ten zbiór tekstów, zbudowany z pięknych słów i równie pięknych wrażeń. Zbiór dobitnie pokazujący, że wrażliwość to silna strona ludzkiej natury.

Krzysztof Gdula to syn, mąż, ojciec i dziadek. Z wykształcenia i z racji wykonywanej pracy technik, z zamiłowania humanistyczna dusza. Wielbiciel górskich wędrówek, słucha muzyki barokowej, czyta i pisze. Fascynuje go piękno oraz osiągnięcia ludzkiego umysłu. Autor książek "Sudeckie wędrówki" (2016 r.), "Góry Kaczawskie słowem malowane" (2019 r.) oraz "Miłość, muzyka i góry" (2020 r.). Prowadzi w sieci swojego bloga.

"Wrażenia i chwile" to zbiór ponad stu, krótszych i dłuższych tekstów autora, niektóre w charakterze mini felietonów, dotykających jego codzienności. To teksty ukazujące magię zwykłych dni, które bardzo często przemijają przez nas niezauważone. Każdy tekst opatrzony jest wymownym tytułem.

Gdybym miała wam napisać w trzech słowach, o czym jest zbiór Krzysztofa Gduli z pewnością byłby to urok zwykłych chwil. I właśnie słowo "zwykłych" jest tutaj kluczowe, bowiem autor w swoich tekstach dotyka właśnie tej sfery naszego życia. Codzienności, która niezauważalnie przemija z każdą godziną. Trzeba mieć niezwykle wysoki poziom wrażliwości osobistej, aby z tej właśnie płaszczyzny wyłuskać wartościową esencję, która skłania do szerokich refleksji dotyczących naszego jestestwa. Autorowi ta sztuka niewątpliwie się udała i to w dość uniwersalnym wymiarze.

Czy można głęboko przeżyć wycięcie drzewa mirabelki, którą codziennie widuje się patrząc z okna służbowego pokoju? Czy to nie dziwne, zachwycać się tym, co drobne i zwykłe, a nie tym, co efektowne? Czy można odczuwać sacrum w górach, a nie w kościele? Odpowiedzi na te pytania i na wiele innych znajdują się w tychże tekstach zróżnicowanych tematycznie, ale jednocześnie tak podobnych do siebie, bo ich wspólnym mianownikiem jest ulotność zwykłych dni, jakich tysiące w życiu każdego z nas. To umiłowanie codzienności bijące z każdego słowa, jakie zawarto w zbiorze, jest imponujące i jednocześnie generuje nieuniknioną refleksję o upływającym czasie, przez co być może unika nam wiele ważnych chwil i wzruszeń.

Niezwykle istotnym jest fakt, iż "Wrażenia i chwile" można, a nawet trzeba czytać bez zachowania kolejności chronologicznej zawartych tekstów, gdyż nie są one ze sobą bezpośrednio związane. Można więc w każdej wolnej chwili zajrzeć do wybranego na chybił trafił felietonu, by poznać głębokie przemyślenia autora dotyczące literatury, kondycji ludzkich sumień, nowoczesności, prozy życia, a nawet etymologii używanych przez niego nazw. A wszystko to okraszone niemal lirycznymi opisami przyrody, jaką na co dzień zauważa i docenia Krzysztof Gdula.

Lektura "Wrażeń i chwil" zajęła mi dość sporo czasu, gdyż teksty Krzysztofa Gduli serwowałam sobie wówczas, gdy czułam potrzebę zanurzenia się w świat codzienności, tej niezauważalnej magii, która niestety zbyt często nam niepostrzeżenie umyka. Oprócz szerokiej gamy przemyśleń, do jakich skłoniły mnie teksty autora, dzisiaj staram się częściej dostrzegać drobne szczegóły, jakie budują moją codzienność. Pijąc kawę, zachwycam się rozkwitającym rododendronem, a każdy uśmiech dzieci zapisuję na twardym dysku mojego umysłu.

 

wtorek, 7 czerwca 2022

Wrażenia i chwile

070622

Na blogu „Ewelina czyta” i na portalu „Lubimy czytać” ukazała się recenzja mojej książki „Wrażenia i chwile”. Autorką recenzji jest właścicielka bloga, Ewelina Górowska. Niżej publikuję tekst jej recenzji, a pod nim swój komentarz.

* * * * *

Krzysztof Gdula- Technik na emeryturze, ojciec trójki dorosłych dzieci. Czas wolny wypełnia muzyką klasyczną, literaturą, górskimi wędrówkami i pisaniem. Lubi polne drogi, Bacha, wieczory nad książką i daleki horyzont. Jest autorem dwóch książek o górach, są to "Sudeckie wędrówki" i "Góry Kaczawskie słowem malowane" oraz powieści "Miłość, muzyka i góry".

(Źródło: Okładka książki)


Ta książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwilach, które przychodzą, trwają moment i odchodzą, jakże często niezauważone przez nas i niedocenione, a przecież nierzadko niosące tak bardzo nam potrzebne w życiu piękno.

Słowa i wrażenia – dwa tworzywa, z których budowałem te teksty.

Zapisanie słów, każdych słów, i późniejsza możliwość ich odczytania, jest czymś niesamowitym, graniczącym z magią, którą na pewno odczuwał kiedyś człowiek niepiśmienny, patrząc na tekst, ale zapisanie słów wyrażających wrażenia, stan ducha, nasze uczucia, jest magią najczystszą.

(Opis autora)


Żyjemy w zwariowanym świecie, w którym nieustannie zalewa nas potok nowych informacji. Zapamiętujemy co raz więcej zbędnych faktów, ale czy zastanowiliśmy się kiedyś, jaki to ma to sens, czy warto przechowywać w pamięci setki danych, które jutro będą już nieaktualne?

Zatrzymajmy się więc w tym szalonym biegu i odpowiedzmy sobie na kilka pytań.

Czy w naszej pamięci wyrył się obraz kwitnącej magnolii?

Czy pamiętamy zapach, który towarzyszył nam w najważniejszych chwilach naszego życia?

Czy schowaliśmy w sercu obraz wschodzącego słońca nad ukochanymi górami/morzem/jeziorem/parkiem itd.?

Czy pamiętamy tekst piosenki/wiersza, który sprawił, że zatrzymaliśmy się, choć na chwilę i zastanowiliśmy się nad ulotnością, a zarazem niezwykłością danej chwili?

Pewnie nie...

Dlatego też najnowsza książka pana Krzysztofa Gduli jest idealna, by zatrzymać się, choć na chwilę, przymknąć oczy i przywołać w pamięci ulotne chwile i momenty, o których nie pamiętamy na co dzień.


"Wrażenia i chwile" to zbiór krótkich felietonów o celebracji chwili, która przychodzi, trwa moment i odchodzi, często niezauważona i niedoceniona a zostawiająca głęboki ślad sercu, jest to w pewnym sensie opowieść o przeżywaniu zwykłych dni.

Książka ma 320 stron (format A4), a teksty nie są ze sobą bezpośrednio związane, więc można je czytać w dowolnej kolejności, co dla mnie było dużym ułatwieniem- mogłam sobie dobrać tekst idealnie pasujący do aktualnego samopoczucia, nastawienia i spojrzenia na świat w danym momencie.

Nie spodziewałam się, że ta książka tak bardzo mnie urzeknie a zarazem zaskoczy i sprawi, że niejednokrotnie w moich oczach pojawiły się łzy- czytając ją, czułam się, jakbym oglądała to, o czym pisze autor na własne oczy, przeżywała razem z nim rozterki i radości każdego dnia. 

Wielkim zaskoczeniem dla mnie był wysnuty wniosek- jak bardzo jesteśmy z autorem do siebie podobni, jak podobnie odbieramy otaczającą nas rzeczywistość, jak nasza wrażliwość jest zbliżona (poniżej zamieściłam fragment, który wyjątkowo mnie urzekł, pobudził wspomnienia, obudził schowaną na dnie serca tęsknotę). Czy określenie "magiczna" będzie tutaj adekwatne, a może bardziej "czarująca, nietuzinkowa i zaskakująca" będzie odpowiedniejsze? Ta książka taka właśnie jest... nieoczywista.

Mam milion pytań w głowie i niewiele odpowiedzi na nie- sama jestem zaskoczona, że na zaledwie trzystu stronach można ukryć tyle piękna i emocji. Ja jestem zachwycona tą książką.


Książka do nabycia bezpośrednio u Autora lub poprzez Allegro.


Czy polecam?

Zdecydowanie tak. Osobiście jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak pięknym opisem przeżywania dnia codziennego. Czyta się ją ekspresowo. Wciąga, intryguje i inspiruje do przeżywania danej chwili całym sobą.


POLECAM...


"W gorącym słońcu ostatnich dni zboże dojrzało błyskawicznie i pokazuje mi się teraz najpiękniejsze. Jadąc, patrzę na te złociste łany z niezaspokojoną zachłannością, z przyjemnością i dziwnym ciepłem w piersi. Przymiotnik "złociste" wydaje się banalny przez nadużywanie, ale nie znajduję trafniejszego, a to z powodu odczuć, jakie budzi we mnie widok dużego pola dojrzałego zboża w słoneczny dzień. To trochę tak, jakbym patrzył na... złoto? Przecież nie, ale jednocześnie jest tutaj malutkie "tak", co doskonale zrozumie rolnik z powołania. Widok tych pól budzi uśpione na co dzień, nieodczuwane wspomnienia, tęsknoty, skojarzenia, a wszystko jakby nie moje, a podsunięte mi przez... kogo? Czasem myślę, iż odzywają się we mnie w takich chwilach pokolenia moich przodków od wieków uprawiających ziemię i kochających ją, że owa siła przyciągająca mnie do tych pól jest od nich, przekazana mi tajemnym sposobem abym pamiętał skąd jestem. Pamiętam."

- Krzysztof Gdula "Wrażenia i chwile" str. 132


Za możliwość poznania tej wyjątkowej książki serdecznie dziękuję Autorowi.


* * * * *

Ewelino, dziękuję, dziękuję! Sprawiłaś mi wielką przyjemność swoją recenzją. Zawsze w głowie autora czai się obawa o sposób przyjęcie jego książki i jednocześnie pragnienie docenienia. Wszak książka, zwłaszcza o takiej zawartości, mieści cząstkę jego ducha. Akurat ta mieści niemałą cząstkę, w istocie jest książką o mnie.

Tutaj wypadałoby mi dodać, że we „Wrażeniach o chwilach” zawarłem lepsze swoje chwile i lepszą stronę siebie. Są i te gorsze, ale jednym z celów pisania – tego nie kierowanego do czytelników, a do mnie samego – jest przekonanie o wielkiej wartości tych lepszych chwil; szczególnie wtedy, gdy nie są liczne w naszym życiu.

Drugi cel mojego pisania opisałaś we wstępie: to forma ucieczki od niedobrych cech świata i próba, właściwie nieustające próby, znalezienie piękna w spotykanych i doświadczanych drobiazgach.

W sposób nieco idealistyczny, jak to zwykle bywa u poetów, ale piękny sposób opisał te starania William Blake:


Ujrzeć świat w ziarenku piasku,
I niebo w polnym kwiecie,
Zamknąć w swej dłoni nieskończoność,
A wieczność w jednej godzinie.


Ideał, do którego można dążyć by ratować się przed szaleństwem świata.

W znacznej mierze nasze sposoby obrony są zbieżne: to literatura :-)

 


 

środa, 1 grudnia 2021

O powieści Listowieść

 221121

Przyznam się do oporów przed napisaniem tego tekstu. Odkąd ukazały się moje książki, nie lubię pisać krytycznych uwag o książkach innych autorów, bo wytykać wady jest nieporównywalnie łatwiej niż napisać tekst bez wad. Dlatego najczęściej wybieram milczenie, ale tutaj uznałem, że nieco krytyczny głos takiego Ktosia jak ja autorowi na pewno nie zaszkodzi, jak mrówka nie zaszkodzi słoniowi.


Czytając pochwały wynoszące powieść w okolice zajmowane przez arcydzieła, inaczej ją sobie wyobrażałem. Spodziewałem się… nie wiem, czego. Zadziwienia, olśnienia? Właśnie tego. Jeszcze oryginalnej i zapadającej w pamięć fabuły. Zadziwiony byłem głównie grubością książki, olśnień nie przeżyłem, a fabuła? Dobra, tylko dobra.

Tak też oceniam całą powieść, może dodam jeszcze plus, ale do arcydzieła sporo jej brakuje. Przeczytałem wiedziony ciekawością zakończenia i nadzieją na odkrycie przyczyn jej popularności. Teraz wiem, że mieszczą się one poza treścią książki, jak to często bywa, zwłaszcza w obecnych czasach.

Już w trakcie czytania uznałem, że powieść znacznie by zyskała, gdyby straciła ze dwieście stron. Za dużo jest wątków. Mogąc niewiele czasu poświęcić lekturze w ciągu jednego dnia, czytałem powieść przez blisko miesiąc, czasami parę dni nie zaglądałem do niej, a gdy wracałem do lektury bywało, że musiałem sprawdzać na przeczytanych stronach kim jest osoba, o której czytam; w powieści jest około dziesięć postaci głównych.

Ich losy, początkowo samodzielne, później się wiążą, chociaż niekoniecznie bezpośrednio. Znalazłem tutaj podobieństwo do pomysłu na fabułę „Babel”, dobrego filmu, a mało jest tak ocenianych przeze mnie obrazów filmowych. Książka jednak przegrywa w tym zestawieniu. Równie dobrze można by napisać nie dziewięć, a pięć albo piętnaście wątków, wobec nie zawsze przekonywających ich związków.

Styl jest… hmm, nierówny. Nieco razi mnie nowoczesnością czy amerykańskością. Z jednej strony dobre miejsca, umiejętności operowania słowami i tworzenia odpowiedniej atmosfery skąpą ich ilością, z drugiej słowa ordynarne, ale te skłonny jestem zaakceptować, właśnie dla atmosfery, natomiast porównania i przenośnie bywają udziwnione i sztuczne, a nawet niezrozumiałe. Wśród porównań ostatniego gatunku zwłaszcza te naszpikowane nazwiskami i faktami nieznanych powszechnie zdarzeń historycznych są liczne. Autor przywołuje też postaci z reklam, filmów albo gier.

Jako przykład podam „okulary w stylu Clarka Kenta.” Sporo jest takich porównań, także odniesień do nieznanych lub mało znanych faktów. Nie wiem, czy są najwłaściwsze. Mam trudności z ich zaakceptowaniem.

”Pocieszający jak powrót Buda.”

W wyjaśnieniu na dole strony czytam:

„Aluzja do reklamy piwa Bud’s Light, będącej z kolei aluzją do Gry o tron, w której występuje The Bud Knight.”

No i teraz już wszystko jasne!

Przepiszę kilka porównań z grupy określonej jako udziwnione i sztuczne.

„Wyglądają (rzeźby z drewna – wyjaśnienie moje) jak dzieła autystycznego panteisty z epoki neolitu.”

„Znowu coś wskazuje tym długim renesansowym palcem.”

Albo te słowa, o sekwoi:

„To nie ogrom go powala, a w każdym razie nie tylko on, lecz ta żłobkowana dorycka doskonałość czerwonobrunatnych kolumn, które spomiędzy paproci sięgających ludzkiego ramienia, zmszystego dna lasu strzelają prosto w górę, nie zwężając się ku końcowi, niby rdzawa skórzasta apoteoza.”

Skórzasta apoteoza neolitycznego panteisty z renesansowym palcem. Może w USA takie słowa są akceptowane, może nawet zrozumiałe, mające jakiś sens, w moim odczuciu to dziwadła. Jeśli autor silił się na oryginalność, to niepotrzebnie, skoro niewątpliwie potrafi pisać; jeśli natomiast pisał tak, żeby podobało się czytelnikom, to dziwię się ich gustom. Nota bene, dziwny jest ten przymiotnik „zmszystego”. Prawdopodobnie pominięto tutaj spację.

Dla równowagi i sprawiedliwości zaznaczę, że nie brakuje w powieści myśli ciekawych, trafnych i ładnie wyrażonych.

„Ale ludzie nie mają pojęcia, czym jest czas. Myślą, że to linia wysnuta z punktu położonego o trzy sekundy za ich plecami, która równie szybko znika w trzech sekundach mgły tuż przed nimi. Nie wiedzą, że czas to koncentryczne kręgi, rozrastające się ku obrzeżu, a cieniutka skórka Teraźniejszości zawdzięcza swoje istnienie ogromnej masie wszystkiego, co już obumarło.”

Porównania mające ułatwić nam wyobrażenie sobie milionów lat ewolucji przez przeliczenie jej czasu na okres jednej doby, a takie jest na stronie 589, są mi znane, ponieważ mam za sobą wiele książek o ewolucji. Nie filmików na You Tube z ulizanym gościem „Kto-ty-jesteś”, ale książek napisanych przez naukowców, więc wiedza zawarta w tej książce w większości znana mi jest skądinąd, i z tego powodu specjalnego wrażenia nie wywarła. Przyznaję jednak, że nawet proste fakty naukowe autor potrafi podać w ciekawej formie, i nie tylko wspomniane wyżej zgrabne porównanie czasów mam na myśli.

„(…) rośliny stwarzają sens, tworzą znaczenie równo łatwo, jak robią cukier i drewno z niczego, z powietrza, słońca i deszczu.”

Rośliny „(…) tworzą powietrze i jedzą słońce.”

Albo ładnie napisane zdanie o drzewie, które wyjadło z powietrza dwa kilo węgla i dodało do swojej masy; nie cytuję, bo nie zanotowałem strony.

Na ostatnich stronach powieści opisane jest układanie przez jednego z głównych bohaterów wielkiego napisu z pni drzew i gałęzi gdzieś na północnym odludziu. Ma być widoczny z kosmosu i czynić wrażenie. Podobnego zdania są Indianie, którzy mu pomagają. Jakiż to napis? Jedno słowo: „wciąż”. Zakładam, że jest w nim ukryty jakiś wielki sens zdolny ukoronować koniec tej obszernej powieści, ale ja go nie znajduję. Może przesłanie jest czytelne w oryginale amerykańskim? Jeśli tak, to lepiej byłoby zostawić je nieprzetłumaczone.

Tłumacz nie miał łatwego zadania, to widać po tekście zawierającym, jak się domyślam, fragmenty nie nadające się do dobrego przełożenia na nasz język, ale też i zdarzało się mu popełniać błędy.

„… pożar, który poczynił szkody na sumę siedmiu miliardów dolarów…”

Ludziom miliony, miliardy i biliony mylą się często, niewykluczona jest jednak przesada autora.

„Jakim cudem wyrąb miałby ustać? Nie udaje się go nawet spowolnić. Umiemy tylko iść naprzód. Coraz dalej i szybciej. Dalej i szybciej niż w zeszłym roku. Aż do krawędzi urwiska i jeszcze poza nią. Nie ma innej możliwości.”

Wymowa tej powieści wydaje się jednoznaczna: ludzie są rakiem toczącym Ziemię, i prędzej czy później ją zniszczą, bo inaczej nie potrafią. Wszystko ma być ich i chcą mieć więcej niż mają, a z roku na rok są liczniejsi.

Nie wiem, czy takie są poglądu autora, może tylko tak napisał, ja w ostatnich latach obserwuję u siebie stopniowe zbliżanie się do takiego poglądu, zgadzam się więc z wymową powieści.

Jesteśmy szkodnikami Ziemi. Niszczymy ją i w końcu zniszczymy, o ile nie zmienimy się w porę. Jest jednak we mnie nadzieja, chociaż w gorsze swoje dni myślę, że w ten sposób po prostu się bronię przed takimi katastroficznymi wizjami:

„Życie się zagotuje; morza wzbiorą. Całej planecie wyrwie płuca. A prawo do tego dopuści, bo akurat to zagrożenie nigdy nie wydawało się wystarczająco bezpośrednie. Kiedy jego bliskość mierzy się ludzką miarą, przegapia się chwilę, gdy jeszcze można było je zażegnać. Prawo musi mierzyć bezpośredniość zagrożenia według czasu drzew.”

Zwraca uwagę celne i lapidarne wyjaśnienie przyczyny nie dość zdecydowanego zapobiegania katastrofie.

To jedne z najtrafniejszych słów w tej powieści, tylko czy trzeba było zapisać ponad sześćset stron, by je ułożyć?

PS

Dobrze się stało, że ukazała się ta książka i zdobyła popularność, ponieważ pomoże zrozumieć ludziom potrzebę ochrony drzew, a i niemałą garść wiedzy przekaże. Wydaje mi się, że właśnie te czynniki, nie literackie, wzięły górę w ustalaniu decyzji gremium przyznającego Nagrodę Pulitzera.

Cytaty zaznaczyłem cudzysłowami.

Tekst opublikowałem też w Biblionetce i na stronie Lubimy Czytać.



środa, 21 lipca 2021

Recenzja książki o Jasiach

 160721

W lecie minionego roku poprosiłem Martę, właścicielkę bloga „Zaczytanie”, o recenzję książki o Jasiach. Zgodziła się uprzedzając o długim terminie. Przy okazji wysyłania książki okazało się, że jesteśmy niemal sąsiadami, mieszkając w odległości pięciu kilometrów od siebie. Więc wysłałem, a później… zapomniałem. Kiedy kilka dni temu otworzyłem liścik od Marty z wiadomością o przeczytaniu książki, puknąłem się w czoło: no, przecież!

Będąc miłośniczką kotów, do tekstu zamieszczonego na Instagramie autorka dołączyła zdjęcie sierściuchów zajętych ulubionym swoim zajęciem na mojej książce, a tekst zaczęła pochwałą zgrabnie nawiązującą do zdjęcia.

Przytulić się do książki. Do mojej książki. Czyż nie miłe słowa?

Oddaję głos autorce.

»Ta książka taka właśnie jest, że pomimo bezlitosnych upałów, człowiek (tudzież kot), chce się do niej przytulić 😂
Biorąc ją do ręki spodziewałam się jakiejś banalnej i nudnej historyjki. Jak bardzo się myliłam!
„Miłość, muzyka i góry” to krótka historia na pograniczu romansu i powieści obyczajowej. Krzysztof Gdula opowiada w niej o przypadkowym spotkaniu dwojga młodych ludzi, które na zawsze odmieniło los każdego z nich.
Mamy rok 2014. Jaś, miłośnik samotnych wędrówek po górach spotyka na jednym ze swoich ulubionych szlaków dziewiętnastoletnią Jasię, która wypasa krowy. Dziewczyna wydaje się być bezradna i całkowicie oderwana od rzeczywistości. Twierdzi, że cała jej rodzina zginęła niedawno na wojnie, a ona, aby przeżyć, musiała zamieszkać z zupełnie obcymi jej ludźmi. Jej smutna historia od razu chwyta Jasia za serce, dlatego też, bez słowa sprzeciwu, zgadza się zabrać dziewczynę pod swój dach. Mężczyzna pomaga młodej kobiecie odnaleźć się w nowej rzeczywistości, pokazuje dobrodziejstwa współczesnego świata i cierpliwie tłumaczy, jak obsługiwać Internet i sprzęty domowe. Jej bezradność oraz beztroska początkowo go bawią, jednak z czasem Jaś zaczyna dostrzegać nie tylko jej urodę, ale również to, jak wspaniałą i wrażliwą osobą jest Jasia. Na domiar wszystkiego, okazuje się, że dziewczyna potrafi doskonale grać na skrzypcach, a on jest przecież wielkim miłośnikiem muzyki klasycznej! Młodzi ludzie zaczynają się do siebie coraz bardziej zbliżać, aż w końcu ich związek przeradza się w prawdziwą, szczerą miłość, która zaprowadza ich przed ołtarz. Czy Jasio jednak nie zapędza się za bardzo w swoich wyobrażeniach o kobiecie idealnej? A może to wszystko, to tylko sen…?
Jeżeli chcecie poznać dalsze losy tych dwojga uroczych ludzi, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Zapewniam, że otuli Was niezwykłym ciepłem ich miłości, dziecięcą szczerością oraz nauczy, że w życiu najważniejsze są tylko te chwile, w których jesteście szczęśliwi.
Moja ocena: 4/5.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję autorowi.«

* * *

Recenzja jest na Instagramie oraz na Goodreads. To nowy portal książkowy; szkoda tylko, że angielskojęzyczny. Co prawda niewiele to przeszkadza, ale angielskojęzycznej stronie nie pasuje oferować swoje usługi adresowane do Polaków w Polsce, bo Polacy nie gęsi.

Oczywiście jest też na blogu Zaczytanie.

No i na najpopularniejszy obecnie portal książkowy  Lubimy Czytać.

Zdjęcie zamieszczone na Instagramie, tutaj publikuję je za zgodą Autorki.




czwartek, 6 maja 2021

Pięć wzgórz

 

010521

Pierwsze wzgórze po prostu wyrosło przede mną, niezaznaczone na mapie, jakże więc mogłem je ominąć? Stepowiejącą łąką, później polną drogą, podszedłem pod szczyt wzniesienia i zobaczyłem krajobraz rozległy, ładny i charakterystyczny dla Roztocza, a przynajmniej do tej niewielkiej poznanej części. 

Zauważaną przeze mnie główną odmiennością są długie zbocza o niewielkim nachyleniu. Owszem, naturalna to różnica, wszak jestem na wyżynie nie na pogórzu, jednak... brakuje mi kaczawskich widoków. Na pocieszenie siebie samego zauważę, że dzisiaj poznane wzgórza, mając formę zbliżoną do ostańców, podobne są do pogórzańskich górek.

Będąc pod szczytem pierwszego wzniesienia, wyraźnie zobaczyłem sąsiednie wzgórze mającą dumną nazwę góry, mianowicie Górę Hołdy. Zza niej, na granicy widnokręgu, wyrastało strome, jak na roztoczańskie standardy, następny wzgórze, przyciągające wzrok wysokim, strzelistym drzewem. Aż tak wysoka i równa daglezja?

 Później, będąc bliżej, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Przy drodze, którą schodziłem, rośnie wysoka i gruba ponad zwykłą miarę grusza. Stoi tam samotna, więc będąc przy niej, ma się naprawdę rozległe widoki. Nic, tylko usiąść, oprzeć plecy o jej pień, patrzeć i słuchać siebie.

Grusze rosnące samotnie na miedzach mają szczególny urok, przy czym, wyraźnie to odczuwam, jedynie jego część tkwi w samym drzewie. Ta druga, ważniejsza, jest odzewem polskiego ducha, ponieważ możliwe jest, że wzorce piękna naszej ziemi mamy zapisane w nas. Może się z nimi rodzimy, może wysysamy je z matczynym mlekiem, a może budujemy je, nieświadomie, przez całe życie z maleńkich drobin wspomnień, lektur lub marzeń o letnich dniach snutych w grudniowy wieczór.

A może tkwi w nas cząstka miłości do ziemi przekazywana nam przez pokolenia naszych przodków uprawiających pola wokół takich grusz?…

 

Tę samotnicę widziałem też z Góry Hołda, widziałem i później, gdy lawirując wokół pól, przy granicach lasów, szedłem dalej, ku następnym wzgórzom. W końcu znikła mi z oczu, ale pojawiła się kilka godzin później, kiedy wracałem. Wtedy patrzyłem na nią inaczej – jak na znajomą.

Ten dzień mógłbym nazwać też dniem drzew, skoro gdzieś dalej na polach znalazłem inną, ale równie dużą gruszę, a pod wieczór zaskoczył mnie widok samotnie rosnącego buka. Nie pamiętam, bym widział buka równie rozłożystego i gęstego, by nie powiedzieć: uroczo pękatego niczym dawne czajniczki. Na pewno nie widziałem takiego polnego samotnika w otoczeniu gęsto rosnących tarnin.

Trzeba mi wrócić do tych drzew, zobaczyć je zielonymi i kwitnącymi, zapamiętać je lepiej, a może wtedy staną się moje.

* * *

Pojechałem w sobotę wiedząc, że w ten najładniejszy – według prognoz – dzień majówki ma padać przez godzinę, a pozostałe dni mają być bardziej deszczowe i wietrzne. Wczesny ranek był pogodny, nawet przez chwilę widziałem wschodzące słońce (krótko po piątej – niech żyją długie dni!), ale zgodnie z zapowiedzią później zaczęło padać. Nic to – pomyślałem – za godzinę powinno przestać. Przestało, owszem, ale na krótko; deszcz wrócił i padał przez pięć godzin. Człapałem w pelerynie po coraz bardziej śliskich drogach, jednak trasy nie skróciłem, wszak nie pierwsza to moja deszczowa wędrówka, chociaż pierwsza roztoczańska.

Kłopot z wielogodzinnym deszczem polega na stopniowym wilgotnieniu ubrań. Buty nie przemokły, ale z wierzchu były całe wybłocone, spodnie na kolanach owszem, poddały się, a wiatrówka i bluza polarowa zawsze wtedy są ni to suche, ni mokre. Czapka z daszkiem zwykle na koniec deszczowego dnia podzielona jest na dwie strefy: ta schowana pod kapturem jest tylko wilgotna, a wystający daszek ocieka. Jednym z obrazów wynoszonych z deszczowych wędrówek jest widok kropel deszczu zbierających i kołyszących się na końcu daszka w rytm kroków

Jeszcze na drugi dzień pokój miałem „ozdobiony” porozwieszanymi w różnych dziwnych miejscach schnącymi ubraniami.

* * *

Z bliska wysokie drzewo rosnące pod szczytem Góry Marchwianego pokazało zbyt równy pień i nienaturalny kształt korony, a później zauważyłem anteny sieci GSM ukryte między „gałęziami”. Będąc na szczycie zobaczyłem, że nawet maszt w formie rury pokryty jest czymś, co imituje korę. Sympatyczny pomysł, któremu przyklaskuję.

U podnóża tego wzgórza jest dziwne miejsce biwakowania: stoi tam paskudna szopa i kilka tapicerowanych starych foteli, a wokół leżą kupy śmieci. Na widokowym miejscu Góry Hołda postawiona jest prymitywna ławka, a przy niej leżą butelki. Kiedy podszedłem pod Kamienną Górę uznałem, że wchodzić na szczyt nie będę, bo zapewne zobaczę tam to samo, co na Lasowej Górze, czyli śmieci. W innym miejscu, na uboczu, daleko od szlaków, zobaczyłem plastikowe folie na drzewach i wiązki puszek wiszące na gałęziach. Może komuś taki pomysł wydał się dowcipny czy oryginalny? Może dla tych ludzi to ciekawy pomysł mający cechy współczesnych kompozycji artystycznych?


Muszę coś zrobić, muszę jakoś poradzić sobie z powszechnym widokiem śmieci, bo czuję, jak bardzo mi przeszkadzają w odbiorze wrażeń, ale czy mogę je nie dostrzegać? Raczej nie. Cóż więc zostaje? Przyzwyczaić się do nich? Wszechobecne butelki i worki uznać za nieodłączny element roztoczańskich krajobrazów?

Gdzieś w Sudetach przeczytałem na tablicy informacyjnej apel do turystów, był w formie zapewnienia o mniejszym ciężarze pustych butelek niż pełne. Uważam, że nie mógł dotrzeć do tych śmieciarzy, ponieważ oni doskonale wiedzą o małej wadze pustych opakowań. Tym ludziom one po prostu nie są już potrzebne, więc po co mają je zabierać ze sobą? Mając zerowe poczucie estetyki, nie znajdują odpowiedzi na to pytanie, więc naturalną czynnością jest wyrzucenie, i żadne argumenty do nich nie trafią poza jednym: naprawdę dużymi karami.

Tylko kto ma się tym zająć?

Dość o tym. W przyszłości postaram się mniej zaśmiecać swoje teksty śmieciami.

Widziałem kwitnące fiołki, tak mi się wydaje po kształtach liści, ale czy one miewają białe kwiaty? Proszę o pomoc, bom bardziej zielony niż liście tych roślin. Inną roślinę, która zwróciła moją uwagę, jest skrzyp – jeśli mam wierzyć Googlom, ale najbardziej widomą i niecierpliwie oczekiwaną oznakę pełni wiosny widziałem na brzozach: nareszcie wystroiły się zielenią swoich drobniutkich listków. Nawet dzisiaj, w deszczowy i lekko zamglony dzień, wyglądały ładnie, a kiedy udawało mi się uchwycić lśnienie światła w kropelkach wody wiszących na listach, były po prostu piękne.

Zdecydowana większość trasy wypadła w poprzek granic pól, miałem więc kłopoty ze znalezieniem pasujących mi dróg. Nie chcąc chodzić po polach (szedłem nimi, gdy były tylko zaorane lub leżały ugorem), wędrowałem wzdłuż granicy lasów, a wąskie zagajniki rosnące na zalesionych polach przecinałem w poprzek, szukając przejść między gęstymi drzewami. Oczywiście trasa się wydłużała, ale doświadczałem licznych niespodzianych odmian widoków i odkrywałem urocze zakątki ukryte przed ludźmi. Widziałem zielone, nierozjeżdżone polne dróżki, polanki zdobione pojedynczymi drzewami lub różanymi krzewami, zapomniane dróżki pojawiające się tam, gdzie wydawało się, że przejścia nie ma, a co równie ważne, śmieci było tam mniej.




Spodobała mi się taka wędrówka i na pewno podobne będę powtarzał.

Szlak zaznaczony na mapie jest dużym przybliżeniem, ponieważ trudno uwzględnić na nim wszystkie meandry mojej trasy w rytm biegu dróg lub brzegów zagajników, szczególnie, że na mapie ich granice i zaznaczone drogi nijak się mają do rzeczywistości.

Początek i koniec trasy miałem we wsi Tereszpol. Poznałem okolice linii kolejowej oraz góry: Hołda, Marchwianego, Lasową i Kamienną.

* * *

Przez przypadek trafiłem na blog "Oaza recenzji"  Mirki Dudko, a w nim znalazłem recenzję mojej książki o Jasiach.

Autorce podziękowałem na jej blogu, tutaj czynię to ponownie: dziękuję za przychylność i miłe słowa.