031125
Szykując zdjęcia do tego wpisu uświadomiłem sobie, nieco zaskoczony, skalę zmienności aury i różnorodności jesiennych dni, chyba nawet większych niż w pozostałych porach roku. Wszak jesień zaczyna się niemal letnimi temperaturami, zielenią i kwitnieniem wielu jeszcze kwiatów, a kończyć się potrafi śniegiem i mrozem. Zapraszam na niewielki pokaz dni mojego jesiennego urlopu w Sudetach.
Początek dnia potrafi być trudnym do prześcignięcia wzorem czystości i nasycenia barw wschodniego nieba, ale częściej Jutrzenka przytłoczona jest szarymi i granatowymi masami chmur. Trudno jej nawet małe okienko znaleźć w ich murze i przez nie spojrzeć na świat, biednej i sennej. Wschód najbardziej spektakularny był zamglony, intensywnie czerwony, na pół nieba. Wydawał się walką ciepłych barw Eos z granatowiejącymi ciemnościami mokrej, nieco mglistej, złej, nieustępliwej nocy. Fascynował surowym urokiem, ale i budził myśl o fotelu w ciepłym domu i kubku kawy w ręku.
Jesienny ranek potrafi budzić radość lśniącym blaskiem słońca i czystymi barwami, ale też – na drugim biegunie – poczucie zagubienia i chęć powrotu do domu, gdy z jego szarych i zimnych mgieł wyłaniają się mokre drzewa szarpane wiatrem.
Skala zmienności jesiennego dnia sięga dwóch najdalszych krańców przeciwności: od rozmazanego mgłą czarno-białego zimnego obrazu budzącego niepokój a nawet coś bliskiego strachowi (świat bez Słońca?), po widoki tak pełne żółtych, czerwonych, brązowych i miodowych barw, że zdjęcia wydają się mieć sztucznie podniesione nasycenie kolorami. Większość zdjęć właśnie z tego powodu wykasowałem. Łatwiej skupić wzrok na jednej gałązce ozdobionej przebarwionymi liśćmi niż na wielkim lśniącym dywanie ze złotogłowia.
Dzień jest już krótki i nadal się skraca nie bacząc na moje protesty. Któregoś dnia specjalnie zwlekałem z powrotem do wioski i samochodu, chciałem patrzeć na zmierzch będąc jeszcze na szlaku. W chmurny dzień bez śladu słońca trudno zauważyć jego przyjście. Wzrok nadąża za powolnym narastaniem szarości niezauważalnie zmieniającej się w ciemność, dlatego byłem zaskoczony, gdy w pewnej chwili zobaczyłem jasne punkciki świateł lamp w dolinie: nie za wcześnie je włączono? Kwadrans później zmierzch był już wyraźny, ale tylko nisko, przy ziemi, na tle lasów i pól, bo niebo nadal jaśniało wspomnieniem dnia.
Kiedy jestem w domu, oddzielony od dworu murami i sztucznym światłem, koniec dnia nie tylko jest niezauważalny, ale i obojętny. Ot, ciemno za oknem, czyli skończył się dzień; kolejny, bezimienny, niepamiętany dzień. Jednak kiedy jestem z dala od miasta i jego świateł, na otwartej przestrzeni, perspektywa się zmienia. Patrzę na koniec dnia nie z zewnątrz, przez szybę, jakby z innego świata, a od wewnątrz, bo zmiany dzieją się wokół mnie. Wtedy dzień traci anonimowość; jego koniec nie jest już zwykłym stwierdzeniem faktu, a zdarzeniem z mojego życia. Właśnie mija jeszcze jeden mój dzień.
W gęstniejącym mroku doszedłem do drogi lekko opadającej na dno doliny, ku wiosce. Po lewej jeszcze przez chwilę widziałem grzbiet pagóra z drzewami na tle jaśniejszego nieba, a gdy zasłonięte znikły, przed sobą, nieco niżej, zobaczyłem kościół oświetlony uliczną lampą. Dziesięć minut później siedziałem w samochodzie, oddzielony od nocy szybami i światełkami zegarów. Byłem w innym świecie.
Ranek na Chrośnickich Kopach w Górach Kaczawskich. Widok na Karkonosze. Zwracają uwagę i zadziwiają wyjątkowa przejrzystość powietrza i delikatne mgiełki poranne.
>>Dlaczego?
Żebyśmy się napatrzyli, żeby obraz wraził się na wieki w źrenicę i nerwami zawędrował do pamięci, do serca, do duszy – w co tam sobie kto wierzy. Żeby został, bo przecież z czasem, z upływem, z wiekiem zostanie jako pociecha tylko on jako dowód, żeśmy w ogóle istnieli. (…)
Wpatrywałem się w głąb październikowego dnia jak w szklaną kulę. Gapiłem się wskroś nadprzyrodzonej pogody. Są dni, gdy spływa na nas łaska. Po prostu. I coś w rodzaju trudnej pociechy, że nim wszystko zgaśnie, zajaśnieje płomieniem, od którego nie da się oderwać oczu.<<
Andrzej Stasiuk























































Brak komentarzy:
Prześlij komentarz