Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 25 listopada 2021

W tunelu i w chmurach

 141121

Zaparkowałem w Gostkowie wiedząc już, że w pobliżu kopane są tunele drogowe. Tak, ta budowa mnie ciekawi, a nawet fascynuje, ale bywa też, że budzi sprzeciw i smutne myśli. Jednocześnie poznaję kolejne urocze miejsca, następne wzgórza z widokowymi zboczami. Pogórze Wałbrzyskie podoba mi się coraz bardziej. Czy nie zdradzam moich gór? Byłem wśród nich tak wiele razy, łączą mnie z nimi tak liczne wspomnienia, że ich pozycja była i jest niezagrożona. W „Uczcie” Platona Sokrates opowiadał o rozmowie z pewną mądrą kobietą, która mówiła mu o zmianach procesu dostrzegania i doceniania piękna – od jednostkowych form fizycznych, aż do piękna jako ogólnej idei, piękna samego w sobie, jak je określiła. Tak daleko nie zajdę, brakuje mi umysłu filozofa, ale może miałbym prawo powiedzieć o wzniesieniu się na wyższy poziom postrzegania uroków górskich krajobrazów: od Kaczawskich po Sudeckie, a być może i dalej, czyli wyżej.

Widziałem wyloty tuneli siedząc nad nimi, na zboczu wzgórza. Maszyny wiozące urobek pojawiały się nieomalże między moimi stopami. Przede mną był typowy plac budowy z jego charakterystycznym bałaganem, za mną nienaruszone pola na łagodnych wzgórzach. 


Pod nimi ludzie i maszyny drążyły skały. Myśl ta była tak pociągająca, że z dużą przyjemnością i nie mniejszą ciekawością poszedłem polami nad tunelami. Wiedziałem przecież, że ich nie zobaczę, ale gdy doszedłem do dużego uskoku gruntu, w dole szukałem między drzewami dziur w ziemi. Szedłem i rozglądałem się odczuwając zdumienie: ileś metrów pode mną są ludzie, po otwarciu drogi będzie płynął strumień pojazdów, a na powierzchni nic na to nie wskazuje. Znalazłem urocze zakątki, ładne wzgórza na polach, dolinki u zbiegu zboczy, strumienie i lasy. Będę tam wracał.




Surrealistycznie wyglądały tabliczki wyznaczające bieg drogi i odległości. Zwykle stoją na brzegu budowy, tutaj widziałem je na szczerym polu, bo i owszem, wyznaczają drogę, tyle że ta biegnie kilkadziesiąt metrów pod nimi.

W pobliżu północnego wyloty tuneli byłem na wzgórku z brzozami (może nadać mu nazwę Brzozowego Wzgórza?) tak ładnym, że dołączyłem go do elitarnej listy miejsc dobrych do postawienia domu.

Wracałem okrężną drogą, przez Łysicę, chcąc przejść znanym mi już widokowym szlakiem. Mapa pokazywała pasującą mi polną drogę, ale na zdjęciach Googli nie było jej widać. Poszedłem tam jednak i znalazłem zapomnianą drogę między drzewami lasu opadającego w wąską dolinkę. Po pięćdziesięciu metrach znikła, znalazłem ją kilometr dalej, już ze znakami czarnego szlaku. 


 W prawym górnym rogu tego zdjęcia widoczne jest zbocze Łysicy; mgła już tam czekała na mnie.

Szedłem pod górę, a z minutą widoczność spadała. W pobliżu szczytu widziałem na sto metrów. Szlak wiedzie tam na dno doliny i następnie skręca z powrotem ku szczytowi, a że nie chciałem tracić wysokości, ostrożnie zanurzyłem się w las. Młodniak nie był ani gęsty, ani zachwaszczony, więc wybrałem kierunek według kompasu wbudowanego w GPS i poszedłem, z wcześniejszej wędrówki wiedząc o drodze biegnącej kilkaset metrów dalej. Szło mi się dobrze, w utrzymaniu kierunku pomagało nachylenie stoku, chociaż raz musiałem nieco skorygować swoją marszrutę. 



Las we mgle ma urok szczególny, budzi intensywne wrażenia. Jest cichy, tajemniczy, uśpiony, a jego piękno jest surowe, dalekie od podkolorowanych obrazków słonecznych dni. Czarne drzewa wydają się stworami nie z tego świata. Mimo braku liści czuję ich tajemnicze, niepojęte dla nas życie; mam wtedy wrażenie bycia obcym wśród nich. Poza słowami i rozumieniem czuję, że las istnieje sam dla siebie, a my jesteśmy w nim przybyszami. Albo intruzami. W zamglonym lesie najłatwiej odczuć namiastkę prawdziwej wędrówki – takiej dalekiej i w nieznane, gdy cały swój dobytek niesie się na plecach, a zdanym się jest wyłącznie na siebie.

Podobała mi się ta wędrówka.

Obrazki ze szlaku.

Po drugiej stronie lasu, już na łące, blisko Przełęczy Pojednania, z mgły wyłoniło się samotne drzewo. Krokami sprawdziłem odległość: widoczność wynosiła 30 metrów.

Na brzegu lasu rośnie klon. Zostało mu tylko kilka liści, pozostałe leżały wokół pnia, tak czyste i kolorowe, że w pierwszym odruchu chciałem je omijać.

 

Mijając szczyt Łysicy uświadomiłem sobie, że zacząłem ten dzień od podziemnych tuneli, a kończyłem w chmurach, na szczycie najwyższej góry okolicy. Zajrzałem do mapy: idąc łąką między dwoma szpalerami drzew, zejdę do wioski.

Zatrzymał mnie widok klonu. Jego liście w słońcu miałyby intensywne barwy, teraz były tylko żółte, ale zwracały uwagę mimo zmatowienia. Były odrobiną kolorów w mglisty dzień końca jesieni. Stojąc nieruchomo, usłyszałem szelest kropelek wody, delikatny dźwięk dobiegał zewsząd. Mgła i cisza podkreślana cichym szmerem...


Niewiele dalej widziany fragment łąki skrócił się – jakby nagle mgła zgęstniała: domyśliłem się grzbietu wzniesienia. Zwykle w takim miejscu otwiera się widok, nierzadko daleki i ciekawy, dzisiaj za szczytem zobaczyłem tylko mgłę. Po bokach majaczyły drzewa, z tyłu widziałem kawałek łąki, nic więcej. Poczułem osamotnienie, ale też wiedziałem, że idąc wzdłuż linii drzew, po kilometrze dojdę do domów wioski.

Najpierw usłyszałem głośny furkot, w chwilę później, rozejrzawszy się, zobaczyłem wielkie stado ptaków. Poderwały się, zapewne przestraszone moją obecnością, i pofrunęły na sąsiednie drzewo. Powoli, starając się być cicho, podszedłem do nich: małe, zwykłe ptaszyny w ilości nie do policzenia. 

Ich widok był pożegnaniem szlaku. Niewiele dalej wszedłem w uliczki wioski i zakolem, omijając ogrodzenia budowy drogi, doszedłem do samochodu.

Garść myśli związanych z budową S3.

Około trzydziestokilometrowy odcinek drogi między Bolkowem a granicą ma kosztować 2,5 miliarda, czyli 80 milionów za kilometr. Żeby zbudować jeden jej metr, trzeba wydać niemały całoroczny dochód jednej osoby, czyli 80 tysięcy, albo dwuletni przeciętny. Jadąc z typową dla takich dróg szybkością 120 km na godzinę, w ciągu sekundy przejedzie się drogę, której wybudowanie kosztowało blisko trzy miliony! Średnio licząc, bo w tunelu tę kwotę należałoby zwielokrotnić.

Głęboki wykop (z bliska przestał być podobny do jaru) o którym wspominałem wcześniej, jest miejscem budowy tunelu metodą odkrywkową, czyli na koniec prac rów będzie zasypany. Jego długość oszacowałem na czterysta metrów.

 Niewiele dalej, po drugiej stronie Gostkowa, bliżej Bogaczowic, kopane są dwa tunele mające mieć długość po około dwa i pół kilometra. Domyślam się, jak drobiazgowa była analiza prowadzenia tej drogi, ale na własny użytek chciałem znaleźć uzasadnienie drążenia niesamowicie drogich tuneli. Po przejściu okolicznymi wzgórzami uznałem (raz jeszcze zaznaczam amatorskość mojej oceny), że alternatywą byłoby prowadzenie drogi zakolami, wąską zabudowaną doliną, a i tak tu i tam na przeszkodzie stałyby górki.

Oglądałem wyloty tuneli z obu ich stron. Widziałem dziwne maszyny do wywozu urobku, ogromne wentylatory pompujące powietrze w głąb ziemi, zwały skał, kupy stali zbrojeniowej, wielkie zbiorniki cementu, miasteczko zbudowane z kontenerów i koparek, a kiedy siedziałem na wzgórzu nad tunelami, z jednego z nich wyjechała, chrzęszcząc gąsienicami i warcząc silnikiem, maszyna rodem z piekieł: masywna, kanciasta, z długim ramieniem uzbrojonym w tarczę najeżoną zębami. Chyba przestraszyłbym się widząc ją z bliska.

Zadziwia mnie ogrom i różnorodność prac, wspomnę tylko o widzianym osiedlu dla pracowników zbudowanym z około (liczyłem z daleka) stu dwudziestu dużych kontenerów. Aby przygotować prace i sprawnie je poprowadzić, potrzebni są nie lada fachowcy. Podziwiam ich umiejętności.

Oto zdjęcia z terenów budowy, czyli armagedonu ciąg dalszy.






Trasa:

Z Gostkowa w stronę Kamiennej Góry pod wzgórze Borowiec. Powrót do wioski i przejście wzdłuż budowy drogi szybkiego ruchu pod Sady Dolne. Wracałem polami, częściowo czarnym szlakiem, przez szczyt Łysicy. Na obu krańcach trasy przyjrzałem się budowie tuneli drogi S3.

Przeszedłem 21 kilometrów.
















niedziela, 21 listopada 2021

Listopadowy dzień

 111121

Nie powiedziałbym całej prawdy twierdząc, że tylko z powodu chęci poznania wałbrzyskich wzgórz ponownie przyjechałem w pobliże Gostkowa; chciałem też zobaczyć tunele drogowe kopane pod górami. Napisałem o Gostkowie odruchowo, ponieważ ta wioska kojarzy mi się z tymi górami. Powoli staje się tym, czym są Gródki dla Roztocza, czy Chrośnica dla Góry Kaczawskich.

Pojechałem do Kamiennej Góry, znalazłem uliczkę kończącą się polną drogą i dość miejsca na mojego opla, a wyruszyłem w drogę krótko po rozwidnieniu się. Nie mogę napisać o Eos, o wschodzie słońca, bo nic nie widziałem przez szare zwały chmur. Po prostu było ciemno, później szaro, a gdy zrobiło się mniej szaro, zarzuciłem plecak i poszedłem. Plan miałem dość charakterystyczny dla tego pogórza: iść zboczami wzgórz, widzieć daleko, ale i zobaczyć budowę drogi.

Oglądając zdjęcia nie zwracajcie uwagi, proszę, na brak kolorów, na zamglone i szarawe niebo, a na ukształtowanie okolicy i zarysy wzgórz. Wyobraźcie sobie, jak ta wypłowiała łąka podbiegająca pod las wygląda w czerwcu, przed pierwszym koszeniem; pomyślcie o dojrzałych czereśniach wiszących w lecie na tych nagich i czarnych teraz drzewach, a brzozy zobaczcie takimi, jakie były miesiąc temu.

O ile w czasie wczorajszej wędrówki kaczawskiej nie zabrakło słońca i przejrzystości powietrza, to dzisiaj mgła ograniczała widoczność do kilometra. Niewielką część trasy przeszedłem drogami, resztę bezdrożami, głównie niekoszonymi łąkami. Męczące jest chodzenie po wysokich lub położonych trawach, co wyraźnie czułem w nogach mimo niedługiej trasy, ale w zamian miałem swobodę wędrowania nieograniczaną przebiegiem dróg.

Zaraz za miastem, ledwie minąłem ostatnie domy, są ładne wzgórza i widokowe drogi. Jedna z nich zaprowadziła mnie na wzgórek, z którego widać w dole miasto. Miejsce jest popularne wśród mieszkańców, co widać po ilości śmieci.

Ludzie mówią o ograniczaniu ich wolności koniecznością szczepień, a ja twierdzę, że ci sami (całkiem możliwe) ludzie ograniczają moje niezbywalne prawo kontaktów z czystą przyrodą, ponieważ w najładniejszych nawet miejscach zostawiają ślady swoich barbarzyńskich obyczajów! Pozbawiają mnie części moich praw i pogarszają jakość mojego życia, a ja nic nie mogę na to poradzić. Gdyby zwiększyć kary i sprawić, by były nieuniknione, ludzie mówiliby o restrykcjach policyjnego państwa, nieprawdaż? Oni mają swoją wolność śmiecenia, a ja swoją niewolę chodzenia wśród śmieci. Oto przykład ograniczenia wolności w obecnym świecie.

Że też nikt jeszcze nie wpadł na pomysł związania śmiecenia z wszechświatowym spiskiem wszystkich przeciwko wszystkim. Myślę jednak, że to tylko kwestia czasu, ponieważ najgłupsza nawet teoria znajdzie wyznawców, na co niezliczonych dowodów dostarcza zawartość internetu.

Na budowie drogi widziałem rozszarpane wzgórza, zasypane dolinki, góry ziemi i kamieni, ciężki sprzęt i mnóstwo betonu – obraz diametralnych zmian w wyglądzie wzgórz, ale i kosmicznych zniszczeń. Wiem, że to martwa materia, że później wyrównają, zasadzą drzewka, posieją trawę i będzie ładnie, ale teraz patrzę na głębokie rany Ziemi.

Nie będzie tak jak było.

Na podciętym zboczu wzgórza z drzewami stojącymi na krawędzi tego nowego urwiska widać, jak cienką, bezbronną (właśnie tak pomyślałem) i łatwą do zniszczenia jest warstwa ziemi leżąca na skałach. Białe ślady żelaznych zębów koparek widoczne na skałach są śladami brutalnej siły, z jaką traktujemy Ziemię. Widziałem sterty pni drzew czekające na wywiezienie oraz kupę poszarpanych korzeni siłą wyrwanych z ziem. Przypominają powykręcane ramiona wznoszone ku niebu – widok jednoznacznie kojarzący się z rozpaczą. 


Z drugiej strony jest widoczna dbałość o przyrodę, a jakże! Widziałem kilka niezbyt dużych drzew ogrodzonych taśmą, na której wisi ta kartka:

 

Wycięliśmy setki albo tysiące drzew, ale tych kilka ocalimy, bo my dbamy o przyrodę!

Tak, ta droga jest nam potrzebna, tylko drzew mi szkoda.

Idąc w pobliżu budowy drogi doszedłem do wsi Jaczków. Jej okolica jest tak urokliwa, tak wiele jest wokół malowniczych wzgórz, że wkrótce pojadę tam poznać dokładnie okolicę; nawet mam już wypatrzone dobre miejsce na parkowanie. Dzisiaj poznałem tylko jedną drogę i parę wzgórz. Tam jest tak ładnie, że jednego dnia na pewno będzie mi mało na ich dokładne poznanie.

Z wioski szedłem w stronę wzgórza, na którym z oddali zauważyłem nienaturalny kształt wcięcia w kształcie monstrualnie wielkiego jaru przepoławiającego górę. Może to właśnie tam kopią tunel? Wyjaśnię tutaj, że nie zasięgałem informacji w internecie o lokalizacji tuneli, pojechałem trochę na ślepo, czyli raczej zgodnie z moją wieloletnią praktyką. Chcąc zobaczyć z bliska głęboki wykop, wszedłem na szczyt sporego wzgórza, ale z jego zbocza zobaczyłem, że wykop jest dalej, na następnym wzgórzu. 

Południe już minęło, trzeba mi było wracać. Obiecałem sobie przyjrzeć się pracom przy okazji następnej włóczęgi.

W lecie na myśl o chmurnym listopadowym dniu aż się wzdrygam, a jego zmierzch wydaje mi się upostaciowioną brzydotą, ale nie jestem wtedy sprawiedliwy wobec tego miesiąca. Dzisiejszy zmierzch był szary, mglisty, niemal zupełnie pozbawiony kolorów, niewymownie smutny, ale jednocześnie… ładny. Był nostalgiczny i mój. Budzący ciepłe myśli o domu i o powrocie. Świat powoli znikał w coraz ciemniejszych szarościach, kończył się dzień spędzony tak, jak chciałbym przeżyć ostatni mój dzień: na wędrówce.



 Trasa:

Z Kamiennej Góry poszedłem na budowę szosy S3 pod Polską Górką, a stamtąd, idąc wzdłuż budowy, doszedłem do wzgórza Jaczkówka i wioski Jaczków. Zrobiłem pętlę po wzgórzach na północ od wioski, chyłkiem (bo nie wolno) przekroczyłem budowę eski i idąc polami w pobliżu budowy wracałem. Wdrapałem się jeszcze pod szczyt Polskiej Górki, a stamtąd poszedłem do miasta, do samochodu.

Przeszedłem 17 km.