Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moralność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moralność. Pokaż wszystkie posty

środa, 2 października 2024

Powodzie i susze

 280924

Niedawno znalazłem na You Tube świetny kanał Podkarpackiego Towarzystwa Przyrodników Wolne Rzeki. O organizacji, jej celach i działaniach, można przeczytać tutaj. 

Prowadzi go Piotr Bednarek, młody hydrolog, pasjonat, miłośnik przyrody, znawca rzek i mokradeł, sposobów retencjonowania wody. Jego stanowiska są logiczne i przekonywujące, a zalecenia całkowicie zgodne z potrzebami przyrody i człowieka oraz… tanie. Niestety, praktyka włodarzy naszego kraju i instytucji Wody Polskie jest całkowicie odmienna.

W największym skrócie:

Kiedyś w Polsce było dużo bagien i podmokłych miejsc, były też większe opady, a wobec głodu ziemi spowodowanego niską wydajnością rolnictwa oraz wielkością obszarów mokrych, zaczęto budować rowy odwadniające. Buduje się je i odnawia do dzisiaj, a ich łączna długość szacowana jest na 330, a może nawet 400 tysięcy kilometrów, nie bacząc na radykalnie zmienioną sytuację. Odwadnia się nawet miejsca nieużywane w żaden sposób, a mogące zgromadzić duże ilości wody. Buduje się wały tuż przy rzekach, prostuje się ich bieg, zabudowuje naturalne wylewiska. Takie działania skutkują szybkim odprowadzeniem wody do najbliżej rzeki, w efekcie do wysuszania pól i mokradeł (także do ich degradacji), obniżenia się poziomu wód gruntowych, zaniku rzek, a przy obfitych ulewach do gwałtownych spiętrzeń i powodzi. Po ostatnich wydarzeniach na Dolnym Śląsku chyba nie trzeba nikogo (może poza „polytykami”, obojętnymi urzędnikami i niektórymi płatnymi „aktywistami”) przekonywać do konieczności zaniechania takich i podobnych praktyk.

Oddaję głos Piotrowi Bednarkowi:

„Woda jest naszym przyjacielem. Jest źródłem życia. Jesteśmy zbudowani w ponad 70% z wody. Nie możemy pozbywać się jej wszelkimi możliwymi siłami. Musimy nauczyć się szanować ją i doceniać, na przykład to, że na wiosnę mamy rozlewiska. (…) Mamy bardzo mało deszczy, a jeśli już są, to są nawalne, przez parę dni, rozdzielone długimi okresami suszy. Potwierdza to wszelkie prognozy klimatologów. Będzie jeszcze gorzej. Nie możemy więc pozwolić sobie na tak absurdalne zarządzanie wodami, jakie mamy obecnie. (…) Żeby skutecznie walczyć z suszą, z jej przyczynami a nie tylko ze skutkami, potrzebujemy działań systemowych. Nie budowy jednej czy dziesięciu dużych zapór na rzekach, ale budowy tysięcy zastawek na rowach. Zasypanie rowów na mokradłach, nieużytkach, w lasach i na niektórych łąkach. Wszędzie tam, gdzie to możliwe. Wtedy mamy szanse odbudować utracony poziom wód gruntowych i skutecznie przeciwdziałać suszy.”

„Traktujemy rzeki jak śmietnik, nie podchodzimy poważnie do zmian klimatycznych i stosujemy gospodarkę hydrologiczną sprzed 50 a nawet 100 lat, która teraz po prostu nie działa. Zbudowaliśmy przez dziesięciolecia ogromną sieć rowów melioracyjnych, które kiedyś miały ususzyć bagniste pola, a którymi dzisiaj woda ucieka do rzeki i wylewa. Zapory i wysokie wały działają tylko do pewnego stopnia i nie mogą być traktowane jako długofalowe rozwiązanie problemu suszy czy powodzi. (…)

Nikt tego nie kontroluje, nikogo to nie obchodzi tak naprawdę (…)”.

* * *

Obejrzałem wiele filmów stworzonych przez pana Bednarka. Oto niektóre z nich. Dodam tylko, że słowa ujęte w cudzysłowy są autorskimi tytułami filmów.

„Susza na własne życzenie” Tutaj.

„Czym jest retencja i mała retencja” Tutaj.

„Czy zielona energia to ściema” Tutaj.

„Nowe ostrogi na Wiśle. Absurd za pieniądze podatnika”. Tutaj.

Trzy największe wyzwania polskiej gospodarki wodnej”. Między innymi o wpływie niewłaściwie zaprojektowanych rowów odwadniających na suszę w związku ze zmianami klimatuTutaj.

Także tutaj.

„Susza. Dlaczego nie pomogą nam zapory”. Tutaj.

„Melioracja torfowiska – antyretencja w Lasach Państwowych”. Tutaj.

Zwracam uwagę na silne przeżywanie pana Bednarka, szczególnie widoczne w ostatniej minucie filmu. Obraz człowieka miłującego przyrodę i bezradnie patrzącego na bezsensowne jej niszczenie. To jeden z wielu przykładów topienia naszych pieniędzy w błocie z powodu ignorancji, urzędniczej obojętności i – w tym przypadku – także chęci zysku bez oglądania się na koszta pozamaterialne.

O wysychających rzekach i prawie wodnym uniemożliwiającym prawidłowe działania zapobiegawcze. Tutaj.

 Tutaj zobaczycie i usłyszycie miłośnika przyrody, zwłaszcza rzek, człowieka, który wita się ze znajomym drzewem. Ujął mnie tym wyznaniem tak bardzo, że poczułem więź emocjonalną z nim, bo przecież na wędrówkach i ja czasami specjalnie idę do znajomego drzewa by się z nim przywitać.

Film jest o szkodliwości regulowania małych rzek, zwłaszcza jeśli przepływają przez nieużytki, z dala od ludzi i ich domów.

„Starorzecze Sanu znowu do osuszenia?” Tutaj.

Film jest o pysze i ignorancji urzędników zachowujących się tak, jakby wszelką wiedzę posiedli. Jeszcze jedno uzupełnienie zespołu przyczyn opłakanego stanu naszych wód. Ostatnie minuty filmu, gdzie autor mówi o planach dalszych osuszeń i wycinek, przepełnione są ironią zabarwioną smutkiem i goryczą.

* * *

 Tutaj rozmowa na innym kanale o suszach, powodziach i naszych (anty) działaniach.

„Czy melioranci robią nas w wała? Powodzie, susze, prostowanie rzek”

Cytat ze strony:

>>Powodzie, susze, prostowanie rzek, betonowanie brzegów. Od wielu lat karmieni jesteśmy hasłami o konieczności walki z powodziami, a jednocześnie corocznie nawiedzają nas długotrwałe susze. Nasze rzeki są niszczone, giną na naszych oczach, a społeczeństwu wmawia się, że rzeki powinny być prostowane, ujarzmione w betonowe kagańce, otoczone wysokimi wałami przeciwpowodziowymi. Jaka jest prawda? Czy ktoś nie robi nas w przysłowiowego wała? Czy pod wzniosłymi hasłami ochrony przeciwpowodziowej, ktoś nie doi podatników, niszcząc bezpowrotnie nasze wspaniałe ekosystemy? No to posłuchajcie...<<

* * *

Ostatnio głośno było o Grzegorzu Chocianie, prawdziwym ekologu. Piszę tak, ponieważ jest naukowcem, w przeciwieństwie do aktywistów zwanych ekologami, mimo że nie są nimi, a nawet jakaś ich część nie ma zielonego pojęcia o czym mówi i czemu się sprzeciwia. Ekologia to nauka, nie przyklejanie się do jezdni. Oto definicja skopiowana z Wikipedii: „Ekologia – nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody, zajmująca się badaniem oddziaływań pomiędzy organizmami a ich środowiskiem oraz wzajemnie między tymi organizmami.”

Więc głośno było o ekologu G. Chocianie z powodu jego przyznania się do próby zwerbowania go przez niemieckie służby. Proponowano mu, aby za pieniądze sprzeciwiał się prowadzeniu u nas inwestycji niepasujących państwu niemieckiemu.

 Tutaj doktor Grzegorz Chocian mówi o działaniach organizacji „ekologicznych”. Z jego relacji wyłania się obraz dosłownie przerażający. Oto jak siły zewnętrzne szkodzą naszemu krajowi, jak pewna grupa Polaków niszczy go dla wzbogacenia się albo z powodu ignorancji, obojętności, z przyczyn ideologicznych; oto jak bezradne jest nasze państwo, jak wiele publicznych pieniędzy jest bezsensownie marnotrawionych!

Czuję zniechęcenie i bezradność, złość i rozgoryczenie. Może gdyby miliony wyszły na ulice, dałoby się pogonić tych wszystkich oszołomów, ale wiem, że nie wyjdziemy. Z obaw, z poczucia bezsilności, z niewiedzy, z wygodnictwa, ale też – co najgorsze – z powodu wiary w dobre zarządzenie naszym krajem.

* * *

Jako odtrutkę proponuję wysłuchanie etiudy Cis-moll op.25 nr 7 Fryderyka Chopina. Utwór dość często słyszę w domu, ponieważ właśnie w tych dniach grany jest przez mojego syna.

Z pierwszych cichych dźwięków wyłania się melodyjny, jak to u Chopina, motyw muzyczny. Jest tak prosty i logiczny, a przy tym tak piękny, że – wydawałoby się – inny być nie może, więc tylko usiąść by go zapisać – przybysza z nicości, z wcześniejszego nieistnienia.

Jednak zrobić to może tylko geniusz.

Proszę kliknąć.

czwartek, 19 września 2024

Jeszcze o powodzi

 190924

Wrócę jeszcze do spraw związanych z powodzią, polecając parę wybranych wywiadów i relacji dostępnych na You Tube.

To niedawno poznany kanał. Jego twórca, pan Pogoda, opowiada, jak było z przygotowaniami zbiorników do powodzi przedstawiając dostępne, konkretne fakty. Dalej mówi o przyczynach powodzi i działaniu naszych władz i przedstawia swoją ocenę rządzących – w pełni zbieżną z moją, dodam.

  Tutaj poznacie kulisy działań tak zwanych „zielonych” w związku z planami budowy zbiorników retencyjnych na Dolnym Śląsku. Wstrząsające w swojej wymowie fakty pokazują, jak nisko upadła władza polityczna i jak bardzo jesteśmy manipulowani, poddani terrorowi i w jakim jest stanie nasza postawa obywatelska. Podam jeden tylko przykład: w miejscu planowanej budowy zbiornika jakaś organizacja wypuszcza do wody jesiotra bez uzyskania wymaganych zgód, a następnie protestuje przeciw budowie mówiąc o konieczności ochrony… jesiotra. Są wysłuchiwani, bo politycy patrzą na słupki poparcia i własne korzyści, a nie na potrzeby kraju!

Wielu polityków aktywnie działających i teraz, w poprzednich latach byli przeciwni budowie zbiorników. Jedni z powodu zaczadzenia ideologią, inni przez wygodnictwo czy konformizm, jeszcze inni, i chyba tych było i jest najwięcej, wyrażali sprzeciw ponieważ pomysł był tej drugiej strony, nie ich. Wyobrażacie sobie taką okropność? Takie szkodnictwo? Przecież ci ludzie niemal oficjalnie mówią: nie chcemy tych inwestycji, bo są pomysłem naszych przeciwników, a nad dobro kraju ważniejsze jest ich pognębienie!

  Oto jeden z wielu obecnie dostępnych materiałów o politykach winnych rezygnacji z budowy zbiorników retencyjnych: 

Pobieżne szacunki wyraźnie wskazują, że za pieniądze, jakie trzeba będzie wydać na odbudowę po powodzi, można byłoby zbudować cały kompleksowy system gromadzenia wody i zarządzania nią na Dolnym Śląsku. A teraz te różne typy, które tak głośno krzyczeli przeciw inwestycjom, kasują stare swoje wpisy dostępne w internecie i bez odrobiny wstydu ubierają się w nowe piórka. To, co najgorsze: nadal, przez kolejne lata, będę te okropne gęby oglądał ilekroć zdarzy mi się włączyć telewizornię.

Źle i coraz gorzej się dzieje w naszym kraju. Nie dość, że Unia narzuca nam swoje szaleńcze pomysły i nikt z naszych „elyt” nie chce albo nie potrafi bronić w Brukseli naszych interesów, to jeszcze od paru dziesiątków lat rządzą nami ludzie żądni władzy i mamony, ludzie traktujący skarb państwa, grosz publiczny, jak dojną krowę na której można się wzbogacić. Rządzą nami ludzie, z których część powinna odsiadywać wieloletnie wyroki, pozostali być raz na zawsze odsunięci od jakikolwiek funkcji publicznych.

Okradają nas z pieniędzy i możliwości rozwoju ponieważ ich wybieramy, a robimy to, bo jesteśmy głupi i ślepi albo zobojętniali.

Obudźmy się!! Tu chodzi o przyszłość naszych dzieci i wnuków!! Pogońmy tę rozmaitą swołocz, tych ideologów wszelkiej maści, tych „aktywistów” gotowych za pieniądze wszędzie drzeć japę, tych okropnych ludzi bez śladu moralności i honoru. Pogońmy wszystkich pospolitych złodziei, malwersantów i kombinatorów będących na naszym utrzymaniu i nam szkodzących!

Jutro wstanę bardzo wcześnie, a wschód słońca obejrzę na Roztoczu. Ten dzień będzie moim oczyszczeniem po kontaktach z szambem polityki.

poniedziałek, 16 września 2024

Wielka woda i wielkie zaniedbania

 160924

Poruszony jestem obrazami z zalanych rejonów Dolnego Śląska. Patrzę na ładne, zadbane kamienice zalane wodą pod sufity parterów i swoim zwyczajem liczę.

Raczej nie setki, a tysiące domów do remontu. Jak wygląda remont po powodzi? Ponieważ woda jest bardzo brudna, śmierdząca nieczystościami, konieczne będzie wyrzucenie wszystkich mebli, zerwanie podłóg, skucie zamoczonych tynków i długotrwałe, nietanie wysuszenie ścian. A później odbudowa. Koszty? Przynajmniej dziesiątki, częściej setki tysięcy złotych na jedno mieszkanie czy lokal. To nie koniec kosztów. Konieczna będzie operacja wywiezienia i zmagazynowania ogromnej ilości śmieci nie tylko z wnętrz zalanych domów, ale i z ulic oraz naprawa uszkodzonych jezdni, chodników, trawników, wielu instalacji podziemnych, kładek, mostków, etc. To wszystko w szeregu miejscowości, więc pomnożone przez tysiące. Ile w sumie? Nie wiadomo, ale szacunki wskazują już nie na setki milionów a na miliardy. Gdyby te pieniądze, całą górę pieniędzy straconych w tej powodzi, wydać na zapory i zbiorniki, może nie byłoby powodzi? Myślę, że nie byłoby! Czy nie korzystniej wydać na budowę zbiornika przeciwpowodziowego trzystu milionów przeznaczonych na dopłaty do rowerów? Pytanie retoryczne, wszak odpowiedź jest oczywista.

Zawaliła się zapora w Stroniu Śląskim, a wyglądała tak.

Zwracam uwagę na jej wiek: miała ponad sto lat, czyli zbudowali ją Niemcy. Podobną miałem okazję oglądać na Pogórzu Izerskim pod Mirskiem

Ją także zbudowali Niemcy sto lat temu, ale widać, że była remontowana. W razie potrzeby jest w stanie zgromadzić 4 miliony ton wody. Dwie zapory na Kwisie, czyli też na Pogórzu Izerskim, także zbudowali Niemcy

Oczywiście i druga pod względem wielkości w Polsce zapora na Bobrze jest ich stuletnim dziełem.

Obecnie i ona jest zagrożona, ponieważ więcej wody wpływa do jeziora niż jest upuszczana, a to znaczy, że może dojść do poziomu rynny przelewowej i w sposób już niekontrolowany popłynąć dalej, ku Wleniowi. Na pierwszym zdjęciu widać zaporę pilchowicką i budynki elektrowni, na drugim wspomniany przelew. Zauważcie, że jest nieco poniżej korony zapory.

Dopisek. 160924, godz. 12.

 

Woda już się przelewa tym kanałem. Zdjęcie 1 skopiowałem z YT, kanał "Rolnictwo", drugie z tej strony.

Przypomniałem sobie zaporę i jezioro widziane na wspólnej z Jankiem wyprawie w góry Bramy Lubawskiej. Sprawdziłem, ją także zbudowali Niemcy, chociaż my rozbudowaliśmy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a więc mając kilkukrotnie mniejszy budżet państwa.

Autor artykułu w Wikipedii informuje o zmniejszeniu przez tę konstrukcję fali powodziowej w 1997 roku o 87% oraz o pojemności wynoszącej niemal 17 milionów ton wody. Na tym zdjęciu widać ciekawe parasolki, plecy Janka i fragment wałów zbiornika.


Dodam tutaj jeszcze, że największą zaporę i związane z nią jezioro zbudowano w górach w latach sześćdziesiątych, kiedy Polska była biednym krajem; myślę tutaj o zaporze solińskiej w Bieszczadach.

Aż się prosi zapytać, co my, Polacy, gospodarze ziem śląskich od osiemdziesięciu lat, zbudowaliśmy, aby poprzez gromadzenie wody mieć możliwość zabezpieczenia ludzi przed powodziami? Co zrobiły władze, którym z założenia za mądre działania płacimy? Za co, do cholery, ci ludzie biorą nasze pieniądze!?

O ich obojętności, ignorancji i lenistwie nieco mówi historia opowiedziana przez narratora tego filmu. Przy okazji polecam ten kanał, to znaczy „Wolne rzeki”.

Zapory takie jak pilchowicka kosztują bardzo dużo, ale takie jak ta zniszczona w Stroniu i ta pod Mirskiem, to wydatek nieporównywalnie mniejszy, na poziomie dziesiątek, a nie setek czy tysięcy milionów. Stosunkowo niewielkie są koszta budowy tak zwanej małej retencji czyli wielu małych zbiorników wody, systemu zastawek i śluz, na nie tylko górskich strumieniach. Ten film wiele wyjaśnia. Powie ktoś, że takimi działaniami nie zatrzyma się wielkiej fali powodziowej? Może i nie, ale mając dużo takich zbiorników, fala w dolinie nie byłaby taka wielka, a poza tym budowle pokazane na filmie w założeniu są tylko częścią systemu, w skład którego powinny też wchodzić mniejsze i większe zapory.

Zarzucam naszym władzom wieloletnie zaniedbania. O zmianach klimatu polegających na częstszych okresach suszy przeplatanych wyjątkowo obfitymi krótkotrwałymi opadami, słyszałem parę lat temu, a przecież nie jestem specjalistą. Nie jestem nawet amatorem interesującym się klimatem i hydrologią. Skoro ja wiedziałem, wiedzieli i fachowcy doradzający rządzącym i oni sami, ale niewiele, bardzo niewiele zrobili dla zapobiegnięciu powrotu tragedii z 1997 roku. Mimo ograniczeń można było zrobić znacznie więcej, a zacząć od zmian przepisów, aby uzgodnienia na budowy hydrotechniczne nie ciągnęły się latami. Albo ten głupi zwyczaj wydawania zgód na budowy domów na terenach zalewowych rzek! Tylko że takie zmiany nie są medialne, przed nimi nie zrobi się pokazówki z kamerami, a nawet mogą być niepopularne u wyborców.

 Na co wydaje pieniądze ten (i poprzedni) rząd? Na dopłaty do wiatraków i paneli wątpliwej użyteczności, do rowerów i samochodów elektrycznych, i (to tylko moja opinia) na kupowane na pokaz za granicą najdroższe rodzaje uzbrojenia, które jeszcze nasze dzieci będą spłacać, ale można się przed nimi ustawić do zdjęć.

A co z poszkodowanymi? Rząd rzuci im jakiś grosz z naszych pieniędzy, jeszcze więcej obieca, pochwali się swoją hojnością, a później zajmie tym co zwykle, czyli sobą i walką o stołki.

Za nasze pieniądze, oczywiście.

Dopisek, 160924, godzina 20.20.

Nasz PCK organizuje pieniądze na pomoc powodzianom. Tutaj 

Proszę o wpłaty. Trzeba tym ludziom pomóc.

środa, 21 sierpnia 2024

Rozpieszczony umysł

 210824

Czytam książkę „Rozpieszczony umysł” napisaną przez duet autorów Grega Lukianoff i Jonatana Haidt. Podtytuł książki jest bardzo znamienny: „Jak dobre intensje i złe idee skazują pokolenia na porażkę”.

O swoim pojmowaniu wychowania dzieci i młodzieży wspominałem na tym blogu wiele razy, na przykład tutaj.

W tej książce znalazłem potwierdzenia swoich wniosków. Najkrócej i najogólniej pisząc: dawanie dzieciom wszystkiego, co rodzice mogą materialnego im zapewnić, usuwanie przed dziećmi wszelkich utrudnień, obowiązków i ograniczeń, nie spowoduje wykształcenia zrównoważonego i szczęśliwego w dorosłym życiu człowieka, a wprost przeciwnie. Dorastając, człowiek musi doświadczać negatywnych stron życia aby się z nimi oswoić i umieć sobie z nimi radzić. Ten, który nie miał takich możliwości, dozna wstrząsów w życiu dorosłym jako skutku obcowania ze światem odmiennym od cieplarnianych warunków stworzonych przez rodziców. O skutkach takiego wychowywania dzieci jest ta książka.

Słowa nie ograniczone znakami >>  << są moje, a tak (...) oznaczałem skróty oryginalnego tekstu. Pogrubienie fragmentu tekstu jest moje.

* * *

>>Układ odpornościowy to prawdziwy diament inżynierii ewolucyjnej. Ponieważ nie ma szans przygotować się na wszystkie patogeny i pasożyty – zwłaszcza w przypadku tak mobilnego i wszystkożernego zwierzęcia, jakim jest człowiek – został „zaprojektowany” (w drodze doboru naturalnego) w taki sposób, by jak najszybciej uczyć się na bazie poprzednich doświadczeń. Układ odpornościowy to złożony, dynamiczny system potrafiący dostosować się do nowego otoczenia i zmieniać razem z nim. Aby stworzyć odpowiednią reakcję immunologiczną na rzeczywiste zagrożenia (na przykład bakterie wywołujące infekcję gardła) i nauczyć się ignorować niegroźne substancje (na przykład zawarte w orzeszkach ziemnych proteiny), musi on zetknąć się z szerokim zakresem produktów spożywczych, bakterii a nawet pasożytów. W taki sposób działają szczepionki. Zaszczepione dzieci są zdrowsze nie dlatego, że mamy nagle mniej zagrożeń na świecie (…), a dlatego, że mają kontakt z tymi zagrożeniami w małych dawkach, dzięki czemu ich układy odpornościowe zyskują okazję, by nauczyć się radzić sobie z nimi w przyszłości.

Właśnie na tej tej podstawie sformułowano hipotezę higieniczną, która jest obecnie najbardziej wiarygodnym wyjaśnieniem rosnącej liczby przypadków alergii w krajach o rosnącym dobrobycie i lepszym przestrzeganiem zasad higieny – jest to kolejny skutek uboczny postępu. Psycholożka rozwoju, Alison Gopnik (tutaj o niej) w zwięzły sposób wyjaśnia wspomnianą hipotezę, jednocześnie łącząc ją z motywem przewodnim naszej książki:

Dzięki lepszej higienie, antybiotykom i ograniczeniu zabawy na zewnątrz, dzieci są dziś mniej narażone na styczność z mikrobami niż kiedyś. Może to skutkować rozwinięciem się układów odpornościowych wytwarzających nadmierną reakcję immunologiczną na substancje, które w rzeczywistości nie stanowią zagrożenia. Na tej samej zasadzie chroniąc dzieci przed każdym możliwym niebezpieczeństwem, możemy nauczyć je przesadnej reakcji na sytuacje, które wcale nie są niebezpieczne, i uniemożliwić im przyswojenie sobie umiejętności, które będą musiały opanować, gdy dorosną.

(…) Oczywiście aforyzmu Nietzschego: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” nie wolno brać dosłownie. Niektóre rzeczy mogą nas wprawdzie nie zabić, ale za to trwale okaleczyć. Jednak nauczanie dzieci, że porażka, zniewaga i bolesne doświadczenia pozostawią po sobie trwałe ślady, jest samo w sobie krzywdzące. Człowiek potrzebuje stresujących bodźców, wyzwań fizycznych i psychologicznych. Bez nich jego kondycja ulega pogorszeniu. <<

>>Zdecydowanie najbardziej zasłużony w kwestii uświadamiania ludzi, że unikanie stresorów, ryzyka i małych dawek bólu działa na ich szkodę, jest Nassim Nicholas Taleb. (…)

Oto definicja (przepisana z Wikipedii) antykruchości, pojęcia wprowadzonego przez N. Taleba:

>>Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł. Te rzeczy Taleb nazywa antykruchymi.<<

>>Taleb twierdzi, że do rzeczy antykruchych zaliczają się mięśnie, kości i dzieci:

Miesiąc spędzony w łóżku (…) skutkuje zanikiem mięśni; na tej samej zasadzie złożone systemy pozbawione stresorów słabną albo umierają. Nasz nowoczesny, ustrukturyzowany świat szkodzi nam w dużej mierze odgórnie narzuconymi prawami i rozmaitymi ustrojstwami, które działają w ten sposób: są zniewagą dla antykruchości systemów Na tym polega tragedia nowoczesności: podobnie jak neurotycznie nadopiekuńczy rodzice, często najbardziej szkodzą nam ci, którzy starają się pomóc.<<

>>Kiedy tylko pojmiemy koncept antykruchości, głupota nadopiekuńczości stanie się dla ans oczywista. Jako że ryzyko i stresory są naturalną, nieodłączną częścią życia, rodzice i nauczyciele powinni pomagać dzieciom uczyć się stawać silniejszymi dzięki takim doświadczeniom. Jak mówi stare powiedzenie: „Przygotuje swoje dziecko do drogi, nie drogę do dziecka”. Tymczasem wydaje się, że dziś postępujemy dokładnie odwrotnie: usuwamy z ich drogi wszystko, co mogłoby im zaszkodzić (…). Chroniąc dzieci przed stresującymi doświadczeniami, zwiększamy prawdopodobieństwo, że kiedy wyjdą spod rodzicielskiego klosza, nie będą w stanie poradzić sobie z nimi w dorosłym życiu. Naszym zdaniem panująca współcześnie obsesja na punkcie ochrony młodych ludzi przed „poczuciem zagrożenia” jest jedną z przyczyn gwałtownego wzrostu liczby przypadków depresji, nerwicy i samobójstw u dorosłych.<<

>>Sejfityzm to kult bezpieczeństwa – obsesja na punkcie eliminowania zagrożeń (prawdziwych i wyobrażonych) do takiego stopnia, że ludzie nie są skłonni do ryzykowania bezpieczeństwa w codziennych sytuacjach, nawet wtedy, gdy wymaga tego zdrowy rozsądek. Sejfityzm pozbawia młodych ludzi doświadczeń niezbędnych dla ich antykruchych umysłów, tym samym czyniących ich bardziej kruchymi, lękliwymi i skłonnymi podstrzygać siebie w charakterze ofiary.<<

>>Kultura sejfityzmu, w której emocjonalny dyskomfort jest przyrównywany do fizycznego zagrożenia, to kultura, która zachęca nas do wzajemnej ochrony przed doświadczeniami wpisanymi w codzienne życie, dzięki którym stajemy się silniejsi i zdrowsi.(…)

Pojęcie „sejfityzmu” odnosi się do kultury czy systemu przekonań, w którym bezpieczeństwo stało się rzeczą świętą. Oznacza to, że w obliczu codziennych wyzwań, tak praktycznych, jak i moralnych, coraz rzadziej jesteśmy gotowi z niej rezygnować. „Bezpieczeństwo” ponad wszystko, bez względu na to, jak znikome lub mało prawdopodobne jest zagrożenie. Wychowywanie dzieci w kulturze sejfityzmu, a więc wpajanie im, by były zawsze „emocjonalnie bezpieczne”, i jednocześnie chronienie ich przed każdym możliwym zagrożeniem, może doprowadzić do zamkniętego koła: dzieci stają się bardziej kruche i mniej odporne, przez co dorośli zwiększają ochronę, a to sprawia, że stają się one jeszcze bardziej kruche i jeszcze mniej odporne.<<

Odpowiedź Van Jonesa, byłego doradcy Trampa i obrońcy praw obywatelskich, na zadane mu pytanie o właściwą reakcję studentów na wystąpienie prelegenta, którego poglądy uważają za złe. Poniżej nieco skrócony cytat z książki:

>>Bezpieczną przestrzeń można interpretować na dwa sposoby: jeden jest dobry, drugi fatalny. Pierwszy to założenie, że na kampusie uniwersyteckim jesteśmy bezpieczni w sensie fizycznym – nie grozi nam przemoc fizyczna, napastowanie seksualne, a do tego nie jesteśmy atakowani bezpośrednio, indywidualnej, na przykład za pomocą mowy nienawiści, słowami typu „Ty czarnuchu”, i z tym jak najbardziej się zgadzam. Istnieje jednak drugi, okropny pogląd, który jak wynika z moich obserwacji, zyskuje na popularności, że „muszę być bezpieczny w sensie ideologicznym. Muszę być bezpieczny w sensie emocjonalnym. Muszę przez cały czas cieszyć się dobrym samopoczuciem, a jeśli ktoś powie coś, co mi się nie spodoba, wszyscy dookoła muszą zareagować, w tym również administracja uczelni.”

Nie chcę, żebyście byli bezpieczni ideologicznie. Nie chcę, żebyście byli bezpieczni emocjonalnie. Chcę, żebyście byli silni. To co innego. Nie zamierzam usuwać wam kłód spod nóg. Zakaszcie rękawy i nauczcie się radzić sobie z przeciwnościami losu. Nie będę wynosić ciężarów z siłowni, przecież na nich opiera się ich sens. To jest wasza siłownia.<<

PS

Nie chcąc przeszkadzać Helenie, mojej wnuczce, siedzę w jadalni lokalu agroturystycznego, kilka kilometrów od Ustrzyk Górnych, a więc w Bieszczadach. Jutro wczesnym rankiem wyruszamy na Tarnicę, najwyższy szczyt tych gór. Niżej zamieszczam parę zdjęć z dzisiejszej trasy.







piątek, 16 sierpnia 2024

Piękno i przeszłość

 110824

Na poprzedniej wędrówce roztoczańskiej jeden z przygodnych rozmówców zapytał, czy znam ładne pagórki na południe od wsi Błażek. Odpowiedziałem, że zapewne tam byłem, ale nie będąc pewny, po powrocie do domu sprawdziłem. Okazało się, że tylko raz przeszedłem w pobliżu, zostawiając sporą białą plamę. W ten sposób trasa na dzisiaj została wybrana.

W okolicy tej wioski sporo jest mało urozmaiconych, niemal płaskich pół, ale poznałem dwa ładne miejsca ominięte w czasie poprzednich włóczęg. Pokazuję je na zdjęciach poniżej.








 Na pewno będę do nich wracał, a powroty zacznę w czasie złotej jesieni, wszak wiele tam zostało nieobejrzanych zakątków. Wielokrotnie się przekonałem, że w ładnych miejscach, a więc o urozmaiconej rzeźbie, wystarczy przejść to samo pole w drugą stronę, albo wejść na sąsiednie, wyższe lub niższe, albo podejść do nieodległej grupy drzew, by zobaczyć nowe oblicze najbliższej okolicy, zmieniony wygląd zboczy, pól i miedz na nich. Mówicie, że mimo wszystko już to widziałem? Zakochany też już widział ją wiele razy, a nadal patrzy jakby dopiero poznawał.

Pogoda wymarzoną nie była, ale, może w zamian, miałem dobrą temperaturę do drapania się po górkach.

Kilka razy zdarzyło mi się widzieć przemianę oglądanego miejsca pod wpływem słońca. Obserwowałem jak bardzo, często nie do poznania, nasza gwiazda wypięknia Ziemię. W domu, porządkując zdjęcia, wykasowałem zdecydowaną większość zrobionych w chmurnych chwilach.

Nadal można się cieszyć kwitnieniem. Na ścierniskach rozkwitł fiołek trójbarwny w ilości nie do policzenia, ale i sporo widziałem drobniutkich niezapominajek polnych. Mój aparat fiołka dostrzeże, o ile będzie okazałym kwiatem, i odpowiednio ustawi parametry, ale nie potrafi tego z drobniejszymi kwiatami. Dzisiaj wpadłem na pomysł (dlaczego dopiero teraz??), jak mu pokazać, co chcę sfotografować. Otóż urywałem jeden kwiat rumianku, kładłem go obok kwietnego drobiazgu, i ten kwiat, zdecydowanie większy, pokazywałem maszynie. Zdjęcia okazały się lepsze, ale nadal daleko im do wysokiej jakości. Ta jest już poza moim zasięgiem.






 
W podobny sposób fotografowałem łyszczec polny. Kwiaty tej niepozornej, wprost tuzinkowej, rośliny są dla mnie wyjątkowo ładne. Kiedy zobaczę piękną kobietę, ogłada zakazuje mi gapienia się na nią – tutaj właśnie ujawnia się przewaga kwiatów łyszczca: mogę stać i patrzeć, a nawet mogę klęknąć nad nimi i się gapić ile tylko zechcę.

Nieopatrzenie wyrwałem jeden krzaczek. Niosłem go później w ręku, bo szkoda było mi wyrzucić. W czasie przerwy kępkę zasadziłem w ziemi. Może się przyjmie, skoro miała korzenie?

Widziane z daleka uschnięte drzewo przypomniało mi podobnie smutne w Gross Rosen. Po minucie okazało się, że skojarzenie było właściwe: stałem na miejscu spalenia przez Niemców w czasie okupacji polskiej rodziny za ukrywanie żydowskiego małego dziecka. Obok drzewa wyciągającego martwe konary ku niebu leży głaz z tablicą. Jej treść zrobiła na mnie wielkie wrażenie faktami, przesłaniem i jakością stylu. Teraz już się tak nie pisze.

Jeśli coś Cię trapi, lub jesteś niezadowolony ze swojego życia...

Zginęli, abyś ty mógł być wolny i szczęśliwy. Pamiętaj!”

Jakże prawdziwe przesłanie! W jak wielką umysłową i kulturową pustkę obecnych młodych ludzi trafiające! Jak bardzo tak zwana poprawność polityczna zataiła nasze dzieje lub je zafałszowała!






 W tym miejscu niemieccy barbarzyńcy
spalili żywcem małe dzieci!! Wspomniałem moich kilkuletnich wnuków i poczułem gorzką gulę w gardle a w oczach łzy.

Pamiętaj!” Pamiętam, nie zapomnę.

Na Zachodzie nie mówi się o zbrodniach popełnionych przez Niemców, bo przecież oni są porządni, cywilizowani. To naziści są wszystkiemu winni, to oni wymordowali miliony, a obozy koncentracyjne były polskie. Z racji przypisania sobie wieczystej moralności i praworządności pouczają nas, Słowian, jak należy żyć, co jest dobre i godne, a co nie.

Czyni to naród odpowiedzialny za śmierć dziesiątków milionów ludzi! Znowu przypomniała mi się wypowiedź pewnego dziennikarza w rozmowie o przewodzeniu Europie przez Niemców z racji ich gospodarki, kultury i moralności: ów człowiek powiedział, że pomnik moralności Niemców jest w Oświęcimiu.

Jest też tutaj, na roztoczańskim polu, jest w tysiącach miejsc naszej umęczonej ojczyzny. Nie można o tym zapomnieć. Owszem, trzeba nam robić z Niemcami interesy, ale gadanie o przyjaźni jest mrzonką, a przyznawanie im prawa do przewodzenia Europie przejawem historycznej ignorancji.

Obrazki ze szlaku.

 Po raz pierwszy w tym roku jadłem owoce aronii. Właściwie tylko wysysam z nich sok, bo o ile ten jest dobry i świetnie gaszący pragnienie, to miąższ niezbyt jest smaczny.

 Nieliczne już gwiazdnice, ale odmiany jak zwykle pewny nie jestem. Waham się między gajową, błotną albo… nie, raczej nie jest to odmiana trawiasta.

 Słoneczniki chyba się schowały przed deszczem.

 Malin posmakowałem, przyznaję.

 Nie zwiększałem nasycenia, właśnie tak zachodziło słońce tego dnia.

 

Wieś na Roztoczu: ładne zadbane domy, porządek wokół, słońce, dostatek, spokój. Czy mieszkańcy znają tamto miejsce nieodległe w przestrzeni, a bardzo dalekie przemianami minionych osiemdziesięciu lat?

Trasa: z Błażek na zachodnim Roztoczu w stronę Blinowa Pierwszego, następnie przez Stare Moczydła na pola między Pasieką Kolonią a Pasieką. Powrót do Błażek.

Statystyka: nieco ponad 12 godzin w drodze, a przeszedłem 22 km.