Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 27 kwietnia 2023

Niebo i pola

 21-230423

 



Prognozy pogody były zachęcające, głód drogi znaczny, parę groszy na wyjazd miałem, więc… pojechałem na pierwszą trzydniową wędrówkę roztoczańską. Nocleg zamówiłem w agroturystyce w Chłopkowie, małej wiosce w zachodniej części Roztocza, kilkanaście kilometrów na zachód od Szczebrzeszyna. Cena i warunki były typowe dla tanich (no... bez przesady) hoteli: 80 zł, spartańskie umeblowanie, jedno gniazdko w kącie pokoju i chłodna woda pod prysznicem. Były i plusy: łazienka przy pokoju, bogato wyposażona kuchnia, czystość i cisza.

 

Wybrałem Chłopków ponieważ nieopodal są tak ładne wzgórza, że będąc tam już dwukrotnie uznałem, iż byłem za mało. Trasy na dwa kolejne dni także wybierałem według tego klucza, czyli niewiele poznałem nowych miejsc, ale gdzie mi się spieszyć? Był jeszcze poważniejszy powód moich powrotów w znane, jakoby, miejsca: moja dziurawa pamięć. Uznaję okolicę za poznaną wtedy, gdy wiem, gdzie biegną jej drogi i co zobaczę za wzgórzem zasłaniającym odległy widok, a obecnie mieszają mi się obrazy i wrażenia z poprzednich wyjazdów. Chociaż bywają przebłyski: idąc okolicą niewyróżniającą się niczym szczególnym nagle pojawia się myśl o drodze, albo drzewie czy widoku, który zaraz zobaczę; bywa nawet, że jest dokładnie tak, ale rzadko.

Piątek i niedziela były słoneczne, w sobotę błękit widziałem przez pół dnia, temperatura była idealna do wędrówek i dłuższych przerw, ranki świetliste, skąpane w rosie, wokół zieleń ozimin i traw, urocze młode listki brzóz i mnóstwo kwitnienia. Jeszcze kwitną mirabelki, oczywiście czereśnie i tarniny, otwierają się pierwsze kwiaty na czeremchach, a przy ziemi trwa istny festiwal kwitnienia! Dziesiątki gatunków małych i maleńkich kwiatków polnych, wśród których rozpoznaję ledwie kilka; staram się jednak poznać więcej.

Żadnego dnia nie przeszedłem dwudziestu kilometrów, mimo dwunastu godzin na szlaku, bo zbyt często zatrzymywały mnie ładne miejsca i kwiaty. Zawsze miałem czas by skręcić w bok, gdy zobaczyłem coś ładnego lub ciekawego. Szedłem właściwie bez konkretnego celu, zmieniałem trasę pod wpływem chwili czy wspomnienia widoku sprzed roku. Nic nie musiałem, nie miałem planów; siadałem, patrzyłem, myśli mi się rozbiegały, nie goniłem ich, wstawałem i szedłem dalej. Patrzyłem na dal najdalszą i na bratki polne rosnące tuż przy mnie. Właśnie takim najzwyklejszym drobnym kwiatkom przydroży poświęciłem najwięcej czasu.


 

Oto trawiasta, niewysoka skarpa przydrożna, a na niej dużo przetaczników, bratków oraz niepoliczone mnóstwo białych, maleńkich kwiatków. Jak się one nazywają?

 

Rzodkiewnik pospolity. Nim zdecydowałem się napisać te dwa słowa nazwy, zadałem wiele pytań Google, obejrzałem dużo zdjęć, porównywałem je, wybierałem nazwy uznane za właściwe, rozmyślałem się i szukałem dalej. Po co? Bo chciałem wiedzieć. Bo ta wiedza ma dla mnie znacznie większą wartość od wiedzy o stroju czy wypowiedzi jakiejś gwiazdki, informacji o zakupie piłkarza za jakieś absurdalne pieniądze, przebiegu kolejnego dziwnego konkursu w telewizorni albo, nie daj Boże, wypowiedzi polityka; przepraszam za użycie tego słowa.

Chciałem wiedzieć, bo obraz świata znanego i rozumianego jest pełniejszy i ładniejszy. Powabniejszy także.

Niestety, wygląd roślin psuje moja dłoń widoczna na zdjęciu; tylko w ten sposób potrafiłem zmusić aparat do właściwego ustawienia ostrości – podsuwając mu dłoń pod obiektyw.

Później okazało się, że nie tylko rzodkiewnika widziałem. Nieco podobny, też licznie kwitnący, jest tasznik pospolity. Tak myślę (pewności nie mając), bo dostrzegłem charakterystyczne nasiono w kształcie głowicy buzdygana; widać je na zdjęciu. Jeśli moje identyfikacje są błędne, proszę je poprawić.

Zrobiłem wiele zdjęć bratkom polnym i przetacznikom, ale żadne nie było wyraźne. Ten głupi aparat ustawia ostrość na trawę, nie na kwiatki, a ja nie wiem, jak mam przemówić do jego krzemowego móżdżka.




Po raz kolejny odwiedziłem uroczą dolinkę w pobliżu wsi Tokary, ale dopiero dzisiaj zauważyłem na mapie jej nazwę: Podleśny Zdebrz. Jesienią odszukałem miejsce zwane Wielka Zdebrz, a było ono dnem głębokiego wąwozu. Zdebrz byłby więc wąwozem, dołem, obniżeniem, ale dlaczego „wielka”, a nie „wielki”?

W internetowych słownikach języka polskiego trudno o wyjaśnienie słowa zdebrz. W słowniku PWN jest podobne: „debrza – sucha dolina o wąskim dnie i stromych zboczach”. W starym słowniku pod redakcją W. Doroszewskiego znalazłem inną formę: „debrze – dolina między górami, obrosła drzewem, oblana wodą”.

Zakładając, że słowo „zdebrz” jest pochodną słowa „debrza”, uznaję jego znaczenie za wyjaśnione. To wąskie obniżenie terenu, charakterystyczne dla Roztocza, gdzie zagłębień podobnych do wąwozów jest ogromna ilość. W takim razie nazwę „Wielka Zdebrz” należałoby uznać za błędną, bo zdebrz jest rodzaju męskiego. W internecie dużo jest informacji o Stowarzyszeniu Przyjaciół Roztocza Jastrzębia Zdebrz. Albo czegoś jeszcze nie wiem, albo i ta nazwa jest błędna. Tworząc ją, jakby myślano o żeńskiej formie „debrza” a mówiono o męskim „zdebrz”. Jeszcze to połączenie jastrzębia, drapieżnego władcy przestrzeni, a zalesionymi i zakrzaczonymi dołami i wąwozami... Daleko częściej góry śmieci tam się zobaczy niż jastrzębia. Często, może za często, piszę o śmieciach, ponieważ ilość dzikich wysypisk przeraża mnie. Jest wysoce prawdopodobne zobaczenie kupy śmieci po rozchyleniu przydrożnych zarośli. Ich widok nie tylko rani zmysł estetyczny, ale i znacznie utrudnia przyjazne patrzenie na mieszkańców Roztocza.

Obrazki ze szlaku



 Trzy pary kolorów: błękit i zieleń, błękit i biel, zieleń i biel.

 Dwa albo trzy razy widok wydał mi się inny (gorszy) od pamiętanego, co później tak się potwierdzało.

 Często widziałem na polnych drogach coś takiego. Czy są to miniaturowe kopce mrówek, czy może zrobiły je dżdżownice?

 Tej brzozie pomyliły się kierunki, ale przecież błąd zauważyła i się poprawiła.

 Te opony wyjątkowo nie są śmieciami wyrzuconymi w krzaki, a zabezpieczeniem przed wymywaniem ziemi na granicy pola i stromego wąwozu. Zapadlisko sięga już brzegu pola.

 Tutaj widać podobne wymywanie ziemi z pochyłego pola. Bez odpowiednich prac będzie ubywać wierzchniej warstwy żyznej ziemi.

 Przydrożny kamieniołom. Tylko brać niemal gotowy materiał budowlany.




 Tę grupę drzew zobaczyłem z daleka, a zwróciła moją uwagę wyglądem. Kwitła czereśnia, to było wiadome, bo i pora i wysokość drzewa pasowały, a reszta konarów? Są uschnięte?
Kiedy zobaczyłem co tam rośnie, byłem zaskoczony. Widywałem wielopienne drzewa, znam miejsca w moich górach, gdzie rosną lipy mające nawet 10 pni, ale tak rozrosłych grabów nie widziałem: rośnie ich tam, splątanych, obejmujących siebie wzajemnie i czereśnię, kilkanaście na powierzchni ledwie paru metrów.



 
Tutaj dla odmiany graby z jednym pniem, ale jakie! Na pierwszych zdjęciach jest grab ogłowiony dokładnie tak, jak ogławia się wierzby (drzewa obu gatunków dobrze znoszą obcinanie konarów), na drugim równie masywny, ale i wysoki oraz bardzo rosochaty.

 Drogi na Roztoczu mają skłonność chowania się w wąwozy stopniowo powiększające głębokość, co ma związek z wymywaniem ziemi. Na ścianach szybko pojawiają się krzewy i drzewa, które z czasem trzeba przycinać by zachować przejezdność drogi. Jeśli ta przestanie być używana, rośliny, a zwłaszcza tarnina, szybko przywłaszczają sobie całą jej szerokość. Wąwóz drogi zamienia się w dzikie zapadlisko zarośnięte gąszczem nie do przejścia.




 
Kiedyś doszedłem do brzegu pewnego lasku i zawróciłem widząc ciemny gąszcz; dzisiaj poszedłem dalej znajdując tam ładne drzewa, a niewiele dalej otwarte, malownicze wzgórki. Widziałem wiele dużych jaworów, grubaśnych i pokręconych grabów, także wierzb iw. Drzewa tego gatunku mają wielką wolę życia, ale nie dbają o siebie. Żyją żywiołowo, ale niechlujnie. Na ostatnim zdjęciu widać bazie na gałęziach konaru niemal całkowicie przełamanego i leżącego na ziemi. Odżywiany ostatnimi nieprzerwanymi włóknami nadal żyje jakby nic się nie stało.

 Mniszek na łące. Zwykły widok, prawda? Owszem, ale pierwszy w tym roku i dlatego wyjątkowy.

 Stary, zapomniany i smutny sad.


 Uschnięte badyle zeszłorocznej nawłoci. Pokrywają ziemię szczelną szarą warstwą, źle się po nich chodzi, są brzydkie, a spotyka się je często. Chyba nie lubię nawłoci.


 Grusza na miedzy. Skręciłem ku niej widząc dwa równe pionowe… nie wiedziałem, co to było. Z bliska zobaczyłem wyjątkowo grube pędy (konary?) dzikiej róży. Wspięła się na drzewo i na nim rozgałęziła. Powinienem wrócić tutaj latem, zobaczyć kwiaty tej róży w koronie gruszy – pomyślałem, a odchodząc dotknąłem jednego z kolczastych pędów. Zakołysał się dziwnie. Okazało się, że obydwa są ucięte tuż przy ziemi.

Nie zobaczę już tych kwiatów…


 

 Nie tylko ludzie noszą swoje krzyże. Drzewa też. Tutaj stara lipa podtrzymująca krzyż. Nie ona jedna; niewiele dalej są trzy grupy rozrosłych wysokich lip, wszystkie one mają swoje krzyże. Drzewa te stoją jeszcze czarne, zimowe, ale ich pąki są nabrzmiałe; za kilka dni się zazielenią.

 Tarasowe pola na zboczu wzgórza, widok bardzo charakterystyczny na Roztocza z jego wąskimi, właściwie cienkimi polami i miedzami służącymi nie tylko do oddzielania pól, ale i do wyrównania ich powierzchni.

Statystyki.

Pierwszego dnia byłem na szlaku 10 godzin i przeszedłem 16 km, kręcąc się między Latyczynem, Komodzianką i Chłopkowem. W drugi dzień przedreptałem 19 km w okolicach Czarnegostoku, w drodze będąc 12 godzin. Trzeci dzień spędziłem włócząc się 12 godzin po polach i drogach pod Tokarami, a przeszedłem 18 km.

Przerwy trwały wyjątkowo długo, bo po około pięć godzin. Czyli szedłem powoli, a przerwy robiłem w niemal każdym ładnym miejscu.