Etykiety

Moja książka

Wrażenia i chwile

 150422 Dzisiaj jest umowny dzień premiery mojej nowej książki.    „Książka jest o wrażeniach, o przeżywaniu zwykłych dni i zdarzeń, o chwi...

czwartek, 27 października 2022

Słońce i kwiaty

 201022

Krótkie dni i niemożność wyjechania nad ranem coraz wyraźniej kierują mnie w stronę wzgórz najbliższych domu. Trzeba mi tutaj zaznaczyć, że między pierwszymi a ostatnimi wzgórzami Roztocza jest ponad sto kilometrów, czyli dodatkowe dwie godziny drogi. W czerwcu czy w lipcu ten dłuższy czas dojazdu nie miał takiego znaczenia, jakie ma teraz, gdy już o 17.30 kończy się dzień. Na dzisiejszą włóczęgę wybrałem niewidziane od roku okolice Gródek, ale 10 km wcześniej, zbliżając się do Tarnawy i widząc długie pasmo wzgórz, nagle zmieniłem zamiar: pójdę nimi dalej, tam, gdzie jeszcze nie byłem. W rezultacie udało mi się być na szlaku całe dziesięć godzin.

Ranek był chmurny, ale już przed południem zaświeciło słońce i zostało ze mną do końca dnia.

Mój dzisiejszy szlak był typowy dla tych okolic: zdecydowaną większość trasy szedłem polami, miedzami, brzegami lasów, przecinając poprzecznie biegnące nieliczne tam drogi. Oczywiście korzystałem z napotykanych dróżek, jeśli kierunek ich biegu mi pasował, ale rzadko. Bywało też, że te przygodne towarzyszki zaprowadzały mnie na brzeg pola, na polanę otoczoną ścianami lasu, i tam znikały, co na Roztoczu zdarza się dość często. Nie piszę „niestety”, ponieważ jak drogom łatwo przychodzi zostawiać mnie na polu, tak i mnie łatwo je zostawiać i iść dalej polami kierując się słońcem lub mapą. A propos: sam nie wiem jak i kiedy zmieniłem mapy; nie korzystam już z papierowych, a elektronicznych, ponieważ są wygodniejsze. Minusem jest konieczność noszenia zewnętrznej baterii połączonej z telefonem kabelkiem, na którzy trzeba uważać by nie uszkodzić złączy. Często robiąc zdjęcia, rejestrując trasę i oglądając mapę, wyczerpuję baterię telefonu w ciągu paru godzin; w czasie mrozów wytrzymuje ledwie godzinę.

Zdarza się też – wracam do bocznych, mało używanych dróżek – że ta moja przewodniczka znika w miejscu uroczym a schowanym, a więc takim, do którego zapewne nie trafiłbym, gdybym nie dał się jej skusić. Niżej zamieszczone zdjęcia nie oddają urody jednego z takich miejsc, ani tym bardziej odczuwanej atmosfery bycia sam z dala od uczęszczanych dróg, jeszcze dalej od ludzkich siedzib.






 

Cztery malownicze brzozy w kolorach jesieni, zielona miedza, liczne grzyby (widać je na zdjęciach), wokół faliste wygładzone pola, nieco dalej inne samotne drzewa trzymające się miedz, a za nimi ściana lasu z licznymi jaskrawymi plamami czereśni lub brzóz. Byłem tam godzinę. Siedziałem na miedzy przy muchomorach, chodziłem wokół chcąc zobaczyć miejsce z różnych stron, a kiedy miałem odejść, doszedłem do wniosku, że jeszcze herbaty się tutaj napiję. Co właściwie jest wyjątkowego w takim lub podobnym miejscu? Nie wiem, naprawdę nie wiem. Rozległy i daleki widok oczywiście podoba mi się, ale z takiego miejsca jak to na zdjęciach odejść mi trudno. Patrzę na pnie drzew, na kolorowe liście, na kępę uschniętego wrotyczu rosnącego tuż obok, miedzę znikającą w dolince i pojawiającą się ponownie nieco dalej i wyżej, maleńkie źdźbła oziminy wyrastającej spomiędzy grud ziemi obok moich butów, na pękający kapelusz muchomora rosnącego w trawie – gdzie wśród tych szczegółów istota uwodzącego mnie uroku?

Najwyraźniej liczne drobiazgi oglądane z bliska silniej odbijają się we mnie, niż dal z zatartymi odległością szczegółami. Te bliskie, tak zwykłe fragmenty zwykłego miejsca mogę dotknąć, zobaczyć drżenie tych kilku listków wiszących przede mną – dali nie sięgnę. Może właśnie ta bliskość i różnorodność przyciąga mnie bardziej niż niedający się dotknąć horyzont.


 

Szedłem wzdłuż drzew rosnących na uskoku, a słońce migotało między gałęziami drzew. Tam zobaczyłem najładniejszy obraz słonecznej jesieni: grupę brzóz i topól osik, zielone i żółte liście prześwietlone słońcem, bajecznie kolory, żywy, pałający blaskiem obraz. Owszem, często patrzę na świecące w słońcu kolorowe liście, niżej jest kilka podobnych zdjęć, ale tam nie przed jednym drzewem czy paroma gałązkami stałem próbując ustawieniem uchwycić blask słońca, a przed szpalerem drzew, i nie sama żółć tam świeciła, ale i zieleń. Najczystsza, najjaskrawsza, najpiękniejsza feeria światła i barw! Na zdjęciu został ledwie jej niewyraźny ślad, ale wrażenie zostało we mnie.

Było późne popołudnie, pół godziny do zachodu słońca. Najpierw rowy pod miedzami, drogi w wąwozach, a nawet zagłębienia między skibami ziemi na polu, zapełniały się głębokim cieniem; niewiele później ziemia była w tężejącym mroku, a linia cienia podchodziła do czubków drzew; gdy światło tam zgasło, nad ciemniejącą ziemią wyzbytą kolorów już tylko jasne niebo świeciło.







Obrazki ze szlaku


 

Jesień jest zamieraniem? Owszem, ale i kwitnieniem. Oto kępa rumianku, a niżej przymiotno białe. To jedna z najliczniej i najdłużej kwitnących roślin na Roztoczu. Od początku lata kwitnie do teraz, chociaż widać bliski już kres. Na zdjęciu widać przymiotno wśród gałązek malin. Były i owoce, próbowałem je, ale nie są tak smaczne, jak wczesna ich odmiana.



 

Zaorane pole, a na nim skiby tłustej ziemi jak po przejściu pługa wielkoluda. Kilka już razy próbowałem zrobić takie zdjęcia, dopiero te są w miarę udane. Dla mnie urokliwy widok, chociaż właściwie nie wiem, dlaczego takim go widzę. Porada dla ludzi chcących porządnie a szybko się zmęczyć: przejdźcie parę kilometrów takim polem. Tyle wystarczy.



Denudacja i sedymentacja – tak nazwałem to zdjęcie. Jest na nim fragment pola w zagłębieniu między zboczami wzgórz, widać ziemię naniesioną przez spływającą wodę deszczową i osadzaną w dole. Pierwszy etap, transportu ziemi z góry na dół, a więc prowadzący do stopniowego wyrównywania różnic poziomów, zwie się denudacją, drugi, osadzania materiału w innych miejscach, geologowie nazywają sedymentacją. U nich najdrobniejszy przejaw działań sił natury ma swoją nazwę wziętą z greki lub łaciny.

 



Na tych zdjęciach widać skutek bardziej nagłych procesów denudacyjnych: to świeżo powstałe osuwisko na końcu starszego wąwozu lessowego. Na skutek nasiąknięcia ścian wodą, duża masa lessu po prostu się usnęła, odsłaniając pionowe ściany. Zakątek ciekawy i ładny, ale i nieco niebezpieczny: urwisko zasłonięte zaroślami zauważyłem krok przed sobą.


Droga biegnąca dnem wąwozu często jest ocieniona drzewami i krzewami. Przy takiej drodze widziałem poszarpane resztki drzewek. Wyglądały strasznie, jakby dostały się do paszczy potwornego dinozaura.



Ten muchomor nie jest zależny tylko od deszczu, ma swój prywatny zbiornik wody. 

 Piękny las i góra śmieci. Co myśli, jeśli myśleć potrafi, człowiek, który wyrzucił górę plastiku w takim miejscu?...


 

Sporo widziałem brzezin, a część z nich była sadzona. W przeciwieństwie do ciasnych, ciemnych, duszących się sztucznych lasów sosnowych, te wyglądają ładnie, mimo rośnięcia drzew w równych rzędach – skutek sadzenia pod sznurek.


 

Kolory jesieni widoczne są także na płowej, zaoranej ziemi.

Trasa: wzgórza na południe od Tarnawy Dużej i Tarnawy Kolonii.

Statystyka: 13 km przeszedłem w 6 godzin, na szlaku byłem 10 godzin.