18-200924
Ostatnie dwie letnie wędrówki po polach Roztocza.
Wspomniałem teraz rozmowę z moim czteroletnim wnukiem, który niedawno zapytał się mnie, „dlaczego włóczę się po polach”. Jak wytłumaczyć dziecku potrzebę tych włóczęg, skoro sam mam z tym kłopoty? Poszedłem na skróty mówiąc o podobaniu się tych pól, ale przecież to tylko część prawdy. Reszta jest trudna do zdefiniowania, będąc skutkiem wpływu urody natury na mnie, potrzeby ciszy i samotności, a nade wszystko dziwnego i nienasyconego pragnienia drogi przede mną i zobaczenia co jest za horyzontem. Może dane mi będzie powiedzieć kiedyś o tym wszystkim dziecku mojego dziecka, a może nawet uda mi się pomóc mu poczuć w sobie zew drogi?… Miałby wtedy coś, czego nikt mu nie odbierze i co będzie tylko jego.
Siedziałem na wysokiej między pod znajomą brzozą, patrząc na rząd kilku brzózek rosnących na zboczu po drugiej stronie doliny. Podobały mi się, więc kiedy już zjadłem kanapkę i wypiłem herbatę, poszedłem tam obejrzeć je z bliska. Nim doszedłem do nich, na polu znalazłem mnóstwo kwitnącego łyszczca czyli gipsówki polnej. Mam słabość do tej rośliny, jej kwiaty zauroczyły mnie; wiele raz zatrzymywały mnie kolejne kwitnące kępy. Są za małe aby mój aparat ustawił na nie swoje oko, na zdjęciach niewiele widać ich urody. Na tym samym polu widziałem też niebieskie dla odmiany kwiaty przetacznika. To jedna z tych jakże pospolitych i jednocześnie jakże ładnych roślinek.
Pole przylega do niewielkiego, ale stromego zdebrza. Próbowałem dojrzeć jego ciemne dno wychylając się nad skrajem urwiska, ale było to równie trudne, jak uchwycenie obiektywem różnic poziomów, owego nagłego uskoku, nurkowania gruntu w ciemny dół między drzewami.
Gdzieś na trasie kilka razy słyszałem głośny huk. Strzały myśliwych? Raczej nie, dźwięk był nieco inny, ale przecież nie jestem znawcą broni. Trochę się bałem (przypadkowego postrzału) ale kiedy kolejny huk wydał mi się bliski, poszedłem w jego stronę i oto co zobaczyłem na brzegu pola kukurydzy od strony lasu. Pierwszy raz widziałem coś takiego, więc tylko domyślam się zastosowania. Urządzenie co kilka minut odpala zgromadzony w rurze gaz aby hałasem wystraszyć dziki. Te mądre zwierzęta wiedzą, że kolby kukurydzy są kalorycznym i smacznym pożywieniem, a że wyrosły tuż pod ich lasem, częstują się nie znając ludzkich praw własności.
Pierwszego dnia popołudniu dogoniła mnie burza. Było klasycznie: pociemniało, zerwał się porywisty wiatr, z suchym trzaskiem raz i drugi walnęły w ziemię bliskie pioruny. Pamiętając o niechowaniu się pod drzewa, przeciąłem pobliskie pole i stanąwszy po zawietrznej zwartej ściany krzewów tarniny założyłem pelerynę. Byłem gotowy na przywitanie ulewy, ale... tylko pokropiło. Po kilku minutach ciemne chmury burzowe zniknęły zastąpione świecącymi w niewidocznym słońcu wysokimi, kłębiącymi się bałwanami.
To malownicze miejsce znałem z poprzednich wędrówek, wiedziałem o kilku rosnących tam dębach, ale dzisiaj poszedłem nieco dalej, na drugą stronę wąskiej dolinki, chcąc z bliska zobaczyć rosnące na miedzach pojedyncze drzewa. W ten sposób poznałem kilka kolejnych dębów oraz parę brzóz i grusz. Z trzema dębami zawarłem bliższą znajomość urządzając pod nimi przerwy. Obramowane zielonymi gałęziami widoki spod polnych drzew mam za najładniejsze. Świeciło słońce, nade mną zielone sklepienie liści, między nimi i dalej czyste błękitne niebo, idealna temperatura do marszu polami i ciągle obecna świadomość przeżywania ostatnich chwil lata. Pięknego w tym roku, ciepłego lata. Odchodząc, często odwracałem się i patrzyłem na moich nowych znajomych chcąc zapamiętać ich wygląd, kolory, zarys wzgórza z miedzami i ten przeczysty błękit nad nimi. Żegnałem lato.
W pobliżu jest zalesiony długi wąwóz zwany przez miejscowych Lisim Dołem; jego brzegiem wiedzie malownicza droga polna. Oczywiście odwiedziłem ją, robiąc pętlę wokół wąwozu.
Obrazki ze szlaków
Jutrzenka miała dzisiaj swój dzień. Niewątpliwie dla mnie tak się wystroiła, wszak patrzyłem na nią. Słońce wzeszło od razu jasne i silne, i takie było cały dzień.
Wczesny ranek z mgiełkami rozpraszanymi słońcem.
Wspomnienie wiosny: kępa kwitnącego lnu na środku mało używanej drogi. Chyba zgubiono nasiona?
Mimo tych wszystkich ciemnych chmur zbierających się nad rolnictwem, mimo niepewnej opłacalności, rolnicy robią to, co od wieków robili ich przodkowie: sieją, by w stosownym czasie zebrać nowy plon – ZIARNO.
Droga, krzew różany i cień krzyża.
Wierzbówka zapomniała już o godach, teraz szykuje się do puszczenia w świat swoich nasion.
Polna droga. Jedna z tych, którymi chciałoby iść póki dnia i sił.
Droga i dal. Dzień był pogodny, ale w powietrzu wisiała delikatna mgiełka, zapowiedź jesiennych dni.
Jaka to roślina? Często ją widuję, ale mądra strona nie potrafi ją zidentyfikować z całą pewnością. Może to tymotka łąkowa? Proszę o pomoc.
Droga w wąwozie i ślady spływu wody.
Daleka droga. Pójść tam?
Puchnące i rozrastające się w górę mięsiste, oślepiająco białe chmury. Wydają się tak masywne, tak nasycone materią, że aż dziw bierze, że nie można po nich chodzić.
Wąwóz z drogą. Dwa razy przechodziłem w pobliżu, a dopiero dzisiaj poznałem ten ładny zakątek, tak charakterystyczny dla Roztocza.
To stara, zarastająca, więc zapewne nieużytkowana plantacja orzechów włoskich. Miałem nadzieję na zebranie orzechów, ale nie znalazłem ani jednego. Drzewa przemarzły na wiosnę. Liście odrosły, ale już bez kwiatów.
Brzezina. Niezarośnięta nawłocią, słoneczna, uśmiechnięta, piękna.
Wiszące drzewo. Tak mi się pomyślało kiedy je zobaczyłem.
Pole zaorane po samą krawędź urwistego dołu. Myślę, że nie z powodu chytrości, żądzy ziemi charakterystycznej dla chłopów przez wieki, a… Dlaczego? Co każe rolnikowi podjeżdżać maszyną na samą krawędź urwiska? Przyzwyczajenie? Mówi się o wyssaniu z mlekiem matki pewnych cech, sposobów reagowania czy widzenia świata. Może tak właśnie było? W ten sposób wiecznie głodni ziemi przodkowie rolnika zaszczepili w nim swój imperatyw: ziemia musi rodzić!
Brzozy i słońce.
Wilczomlecz sosnka. Jedna z kilku roślin odruchowo kojarząca mi się z… Jankiem :-)
Owoce aronii. Rwałem całymi garściami, rozgryzałem i wysysałem z nich słodko-winny smaczny sok. Ani w tym roku, ani w poprzednich, nie widziałem zbiorów tych owoców. Zdjęcie wydaje się zbyt kolorowe, ale takie było wtedy światło, na godzinę przed zachodem.
Wieczór. Coraz bardziej stonowane kolory, więcej mgiełki i szarości, tylko na wzniesieniach wyraźniejsze ślady kolorów. Na niebie jeszcze było jasno, powoli zmieniały się gorące barwy, ale na dole już było po dniu, ciemność wypierała szarość.
Statystyka: pierwszego dnia szwendałem się niecałe 11 godzin i niewiele przeszedłem, czując wyjątkowo silną ociężałość. Czyżby początek końca? Ale nie. Dwa dni później na szlaku byłem blisko 13 godzin, a przeszedłem ponad 20 km, i do końca dnia nogi chętnie mnie niosły – jak za dawnych czasów. Niech tak zostanie, wszak wiele jeszcze dróg mam do poznania.